Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2018, 22:32   #650
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Napady się zdarzały, ludzie często padali ofiarą bliźnich i nie było w tym nic niezwykłego. Normalna rzecz na Pustkowiach, naturalna jak ziąb albo padający późno wiosną śnieg. Żadna sensacja. Zdarzenie na które wypadało być przygotowanym. Ale nie jeżeli ciągnęło się ze sobą problem na dwóch nogach. Taki, który należało związać przed snem.
- Przepraszam - Oriana powiedziała do desek podłogi, zakurzonych i starych. Na ludzi nie umiała spojrzeć, nie kiedy wiedziała, że gdyby była normalna poradziliby sobie z Sato. To tylko dwóch bandytów, nic wielkiego. Jedna broń palna, głupi kij z drutem. Niestety skrępowane ręce nie pozwalały działać, zostało patrzenie i czekanie aż skończą. A potem aż Harry się obudzi. I wstyd. Poczucie winy. Strach bulgoczący w brzuchu. Zabrano jej broń, trudno. Problem leżał w czym innym.
- Ile mamy czasu? - spytała podłogi i podciągnęła kolana pod brodę. Czas był istotny. Nie pamiętała wieczoru, nie pamiętała nocy. Nie wiedziała kiedy dostała zastrzyk, ani ile jeszcze podziała.

- No cóż… - Harry podrapał się po głowie ale ruch szybko przekształcił się w masowanie uderzonego miejsca. - Tabletki powinny działać dobę a ostatnią brałaś wczoraj rano. - zaczął od przedstawienia niezbyt korzystnego wyniku tej kalkulacji. - Zastrzyk przestał działać skoro się obudziłaś. Teraz więc to kwestia kiedy nadejdzie kolejny atak. Może za 10 minut a może za 10 dni. Więc trudno to oszacować. - lekarz przedstawił swoją diagnozę i jak zwykle wydał zalecenie lekarskie. - Unikanie stresowych sytuacji powinno pomóc. - dodał patrząc na obydwie kobiety z dość niewyraźną miną. Widocznie zdawał sobie sprawę, że w obecnych warunkach trochę trudno było uzyskać nie stresujące sytuację.
- I nie przejmuj się Ori. - podszedł do szarowłosej i objął ją przytulając ją do siebie. - Dobrze, że nic ci się nie stało. Jakoś sobie z tym poradzimy. - powiedział gdzieś do jej włosów.

- Dobrze ale za bardzo nie ma co zwlekać z tym radzeniem. Trzeba ich dogonić a leje i śnieży no i jeszcze
jest ciemno. Myślę, że wiem gdzie mogli pójść. Ori idziesz ze mną czy zostajesz? - szeryf zapytała młodą dziewczynę przedstawiając własną ocenę sytuacji do kompletu. W głosie i postawie wyczuwalne było ponaglenie.

- Sam jesteś bezpieczniejszy Harry. Zostań… bo będzie stresowo - podniosła oczy na Azjatę. Chaaya przynajmniej miała szansę jeżeli nastąpi nowy “atak” jak to nazywał lekarz. Oriana znała inną nazwę: koszmar. Oddała uścisk i odsunęła się na bezpieczną odległość. Lepiej żeby nie podchodziła na dłużej, wystarczy że z nerwów zaczęła się pocić, a w głowie słyszała już znajomy pomruk oczekiwania. Została bez leków, ostatnia dawka wzięta dobę temu.
- Idę - powiedziała podłodze, człapiąc do Indianki. Po drodze zgarnęła lżejszą broń, potem z obrzydzeniem ale wzięła też nóż. Wystarczyło dotknąć rękojeści i już uszy wypełnił jej szyderczy rechot.

- Dobrze, to chodź. - zgodziła się Indianka. - Weź kurtkę. - poradziła jej i chwilę zaczekała aż dziewczyna z szarymi włosami podniesie i ubierze rzuconą przez napastników kurtkę. Kolejną chwilę potem były już w drodze. Najpierw przez korytarz domu w jakim nocowali a potem na zewnątrz. Na zewnątrz rzeczywiście było bardzo nieprzyjemnie. W ogóle było szkoda wychodzić. Było jeszcze ciemno jak w nocy więc ziemski padół był nadal okryty czernią jak w środku nocy. Ale na niebie, mimo chmur, widać było już pierwsze ślady brzasku. Budził się nowy dzień. Tylko z tego nieba lało deszczem i sypało śniegiem. Wszystko to bardzo sprzyjało ukrywaniu się ale nie szukaniu kogoś.

- Wczoraj jak spałaś poszłam do miasta. - Chaaya wskazała brodą gdzieś przed siebie, w kierunku gdzie zmierzały. Wyszły z jednego budynku i zmierzały do kolejnego. Ale w tych ciemnościach widać było tylko ich kanciaste, czarne bryły gęstszego mroku. Ale Indianka szła szybko i pewnie nie wahając się ani razu.
- Dogadałam się z takim jednym, że nas dzisiaj podwiezie. Byłoby szybciej. Ale chciałam się przypomnieć dzisiaj to poszłam jeszcze raz. - zaczęła wprowadzać Orianę w wydarzenia z ostatniej pół doby jakiej nie pamiętała. - W mieście, w barze jest nieciekawy element. Dlatego zdecydowaliśmy się nie nocować tam i spać na uboczu. Ale myślę, że teraz złożył nam wizytę ktoś od nich. - powiedziała kiwając głową osłoniętą kapeluszem i nałożonym na niego kapturem. - Jak do was szłam widziałam kogoś. Minęliśmy się. Ale nie spodziewałam się, że to… no, że to ktoś podejrzany. Ale teraz myślę, że to mogli być ci co was odwiedzili. - szeryf dalej szła szybko i weszły już w jakąś ulicę jakiegoś miasta. Gdzieś przy jej końcu widać było tam i tu zapalone światła w oknach. Widać ludzie tutaj szykowali się też do kolejnego dnia na tym świecie.

- Było bardzo źle? Wieczorem? - Oriana spytała i zaraz pożałowała, bo wewnątrz głowy wybuchł nagle głośny rechot. Zacisnęła szczęki i nabrała powietrza, zabierając dłoń z noża. Sama nie wiedziała kiedy ją tam położyła.
- Znajdziemy ich, oddadzą rzeczy. Leki… zabij mnie jeżeli… wiesz. - odwróciła oczy w drugą stronę niż opiekunka. - Nie mogę was… to też wiesz.

- Ciii, kochanie. Nie myśl o tym.
- Indianka zatrzymała się i przyciągnęła do siebie dziewczynę obejmując ją troskliwie. - Jesteśmy już tak blisko. Jeszcze dzień czy dwa i będziemy w domu. Postaraj się wytrzymać. - powiedziała całując ją w zmoknięte czoło. - Chodź, widziałam jak skręcali w tą ulice. - wskazała ręką w głąb ciemnego kanionu ulicy. Puściła Orianę i już wolniej i ostrożniej zaczęła iść w głąb tej ulicy.

Oriana kiwała głową na zgodę jak lalka, pilnując żeby nie trzymać rąk na broni. Ani nie wyszarpać broni Chaayi, a potem wbić aż po rękojeść pod szczękę i patrzeć…
- Dam radę… - szczeknęła, tym razem potrząsając głową żeby pozbyć się nieswojej złości. Szły gęsiego, dobry widok na plecy. Odsłonięte, z dobrym widokiem na…
- Dam radę - dziewczyna szepnęła i próbowała skupić uwagę na drodzę z przodu, budynkach. Śladów nie umiała szukać, po chwili ociągania wyjęła pistolet.

Teraz pośpiech został zastąpiony przez ostrożność. Atmosfera zgęstniała i można było się poczuć jak na polowaniu. Tylko jak zwykle w Ruinach niekoniecznie było jasne kto na kogo poluje. Zwłaszcza w tych zalanych nocą, ulewą i śniegiem obcych ulicach. Indianka poruszała się cicho tak samo jak idąca za nią dziewczyna. Przeszły mijając jeden budynek i kolejny, minęły jakieś krzyżówki a przede wszystkim było słychać wszechwładny szum deszczu trzepoczący o kaptury, kurtki, burzący wodę w kałużach pod nogami. W dalszej odległości ten deszcz zmieniał się w monotonny szum wygłuszający wszystkie odgłosy.

Nagle Chaaya zatrzymała się i odwróciła do Oriany. Uniosła dłoń i wskazała w głąb kolejnej bocznej uliczki. Tam stały ciemne bryły domów jak i te które dotąd minęły i ich otaczały. Ale w jednym z nich chyba na piętrze, paliło się światło. Policjantka dała znać by podążyć w tym kierunku. Trochę zwolniła by wyrównać się z młodą dziewczyną.
- Nie wiemy czy to oni. Więc musimy być ostrożni. To mogą być jacyś zwykli ludzie. - powiedziała szeptem patrząc w ten prostokąt okna.

Zbliżyły się na odległość kilku długości samochodów i budynek jak na te warunki był już nieźle widoczny. Był to piętrowy czworak z czterema wejściami do kolejnych pionów mieszkalnych. Wszystkie były od strony ulicy gdzie stały na deszczu dwie zakapturzone sylwetki. Boczna ściana była o wiele krótsza i była ślepa, nie było w niej żadnych drzwi ani okien. Światło świeciło się na piętrze drugiego wejścia. Okno było dwustronne ale jedna strona była zabita czymś co nie przepuszczało światła a druga chyba miała szybę.

- Co najmniej dwóch - szarowłosa dziewczyna skrzywiła się pod kapturem. Tylu pamiętała z napadu ale mogli mieć kolegów. Było ciemno, padał deszcz. Dobre warunki do pochodów. Dało się podejść blisko na odległość wyciągniętego ramienia, a potem zaatakować. Cicho poderżnąć gardło zanim ktokolwiek się zorientuje. Słyszeć jak razem z wodą na ziemię kapią krople gęstej, czerwonej…
- Odpuść! - syknęła przez ściśnięte szczęki, co spotkało się z jeszcze głośniejszym śmiechem.
- S… sprawdźmy… - Oriana próbowała mówić, tylko skupić było ciężko. Serce waliło boleśnie, czoło moczył pot i deszcz. Poruszyła ręką… a raczej widziała, jak jej ręka porusza się powoli, zgina w łokciu i prostuje palce. Zacisnęła je szybko. Na razie podziałało.
- Dach… można ich zobaczyć od góry. Albo z ciemnej strony - wydyszała patrząc w błoto.

- Nie uśmiecha mi się wspinać w tej ślizgawicy po ciemku na dach. - Chaaya energicznie pokręciła odmownie głową nie zgadzając się na tak ryzykowny pomysł. Milczała chwilę przypatrując się bryle budynku. - Chodźmy bliżej. Może uda się coś zobaczyć albo usłyszeć. - zdecydowała w końcu dając znać by Oriana ruszyła za nią. - Nie wiem ile ten łepek będzie na nas czekał, mówiłam mu, że jak zrobi się widno to już będziemy. - wyjaśniła czemu nie ma ochoty na dłuższe podchody. - Zresztą jak to nie oni to nie ma co tu tracić czasu i trzeba szukać dalej. - dodała jeszcze przechodząc szybko ulicę. Znalazły się w cieniu sąsiedniego budynku już po tej samej stronie ulicy co budynek ze światłem. Podejść od strony ulicy było całkiem łatwo bo drzwi wejściowe, nie licząc kilku schodków, prowadziły bezpośrednio na chodnik.

Obydwie bez przeszkód znalazły się przy drzwiach. Nad nimi było to okno z zapalonym światłem. Teraz gdy były blisko słyszały jak z góry dobiegają jakieś głosy. Męskie, chyba kobiecy też. Mówili dość głośno i często dochodziły śmiechy.
- No i Ori? Co proponujesz z tym zrobić? - zapytała Chaaya z głową zadartą do góry wpatrzona w ten podłużny prostokąt światła nad nimi.

- Zabić śmieci, nie zasłużyli na to aby żyć! - warknęła ostro, podnosząc górną wargę i odsłaniając zęby. Dłonie świerzbiły, krew pulsowała w ciele. chciała ruchu, działania. Czyjejś krzywdy… uspokojenie zajęło za długo żeby nie zostać odnotowane.
- Podsadzę cię… albo ty mnie. - odezwała się sztywno, ale trzeźwo i z rosnącą rezygnacją - Zobaczymy ilu ich jest.

- Niezłe. Karkołomne ale do zrobienia.
- oceniła w końcu Indianka gdy chwilę trawiła pomysł podopiecznej. - To ja cię podsadzę. Zresztą widziałaś ich lepiej niż ja to powinnaś chyba ich rozpoznać. - powiedziała w końcu druga kobieta. Trochę się musiały nagimnastykować. Okno było trochę pod skosem od schodów ale ze schodów trochę było krócej niż z chodnika. Ostatecznie trudno było na oko i w pośpiechu ocenić skąd jest krócej. Indianka zrobiła strzemię ze swoich dłoni dając znać by szarowłosa weszła na nie. Potem jak po żywej drabinie musiała zrobić kolejne stopnie na ramionach policjantki trzymając się jednocześnie zimnego i mokrego, ceglanego muru. Dopiero na parapecie jej dłonie znalazły solidniejsze oparcie.

Tam będąc tuż przy oknie słyszała już nie tylko głosy ale i rozróżniała słowa. Bez trudu rozpoznała może nie głosy ale to o czym rozmawiali. O właśnie zakończonym sukcesem napadzie. Jak podeszli głupiego żółtka, jak skamlał o litość frajer jeden i jak dostał przez łeb aż go ścięło. I teraz widocznie oglądali zdobyte fanty i zastanawiali sie co z nimi zrobić. Słyszała ze trzy męskie głosy i jeden kobiecy. Nie mogła jednak zgadnąć jak są ustawieni do okna czy ją dojrzą jeśli tam zajrzy czy nie.

Nie ryzykowała, zeszła na ziemię i nachyliła się do Indianki.
- To oni, czwórka - ściszyła głos do szeptu - Trzech facetów i laska. Mają nasze rzeczy. Co teraz? Wchodzimy tam po cichu? Zaskoczenie? - pytania nie brzmiały pewnie. Oriana nie przepadała za bliskim kontaktem w walce. Wolała długie dystanse.

- Cztery osoby. - Chaaya mruknęła po cichu zastanawiając się nad dalszymi krokami. - Na jedną osobę to trochę sporo, mogą im strzelić do głowy jakieś głupoty. - pokiwała lekko głową co Oriana widziała głównie za sprawą ruchów ronda kapelusza.
- Dasz radę po cichu otworzyć te drzwi? - zapytała wskazując na główne drzwi wejściowe. Było jeszcze właściwie ciemno więc zmysł dotyku w rozeznaniu się w sytuacji był bardziej przydatny od wzroku. Na macanego Oriana wyczuła zamek. Ale wydawał się zbyt zaśniedziały by był używany. Po chwili badania okazało się, że przeczucie jej nie myliło gdy policjantka zasłoniła dłonią małą, kieszonkową latarkę oświetlając ten fragment drzwi. Ukazał się stary, zaśniedziały zamek od dawna nie używany.

- Może skrzypieć - dziewczyna uprzedziła zanim kucnęła i wyjęła z kieszeni kurtki czarną paczkę jak od papierosów, a ze środka dwa srebrne druty którymi zaczęła grzebać w mechanizmie. Stawiał opór, był toporny, ale puścił po paru ruchach bębna - Zawiasy mogą skrzypieć.

- Na to za wiele nie poradzimy.
- odszepnęła ta druga, z rondem kapelusza wystającym spod kaptura. Z ronda ściekała woda a o nie i o kaptur cicho trzepotały kolejne krople deszczu. Stróż prawa położyła dłoń na klamce i ostrożnie nacisnęła. Drzwi ustąpiły lekko a powoli popychane ukazały rozszerzającą się szczelinę czystej czerni. Rzeczywiście zaskrzypiały i zaszurały o podłogę ale względnie cicho.

Indianka puściła żurawia do środka chwilę obserwując i nasłuchując. Ale na słuch to głosy z góry nie zmieniły jakoś barwy i tempa rozmowy. Policjantka więc cofnęła głowę i nachyliła się w stronę Oriany. - Kawałek prostego korytarza, ze dwa kroki od drzwi zaczynają się schody na górę. Weź pistolet. Idź za mną. Wejdę tam zgodnie z prawem. Mogą być zaskoczeni ale z tego zaskoczenia spróbować czegoś głupiego. Jeśli się da to strzelaj po nogach. Ale nie mam zamiaru dać im się zabić. - poinstruowała dziewczynę sprawdzając jak zareaguje.

Głupota. Głupota. Głupota. Głupota. Głupota.
Jedno słowo ciągle krzyczane w głowie i rosnąca złość utrudniały skupienie na rozmowie. Zatrzymywanie kogokolwiek było głupotą, lepiej zrobią strzelając każdemu ze złodziej w środek czoła…
- Oni mają gdzieś prawo… ale dobrze. Spróbujmy tak. Będę ubezpieczać - zgodziła się. Sprawę że strzelać w nogi nie zamierza już przemilczała. Nie było wyboru, zabrali leki. Oriana musiała mieć leki dla dobra Chaayi i Harry’ego.

- Jeśli będą mieli gdzieś prawo to my będziemy mieć gdzieś ich prawa. - powiedziała po cichu ale z zacięciem w głosie Indianka. Potem odwróciła się i w pierwszej chwili wydawało się, że pochłonęła ją ciemność drzwi w jaką weszła. Ale gdy Oriana weszła za nią dojrzała jej sylwetkę z jakiś krok przed sobą. Zaczynała właśnie wchodzić na pierwsze schody.

Parter był ciemny i pewnie pusty. Nic nie zdradzało obecności ludzkiej. Ani światło, ani ciepło, ani głosy czy dźwięki. Za to na piętrze było to dokładnie na odwrót. W górze widać było łunę światła widoczną na ścianach i suficie jaka musiała wydzierać się przez któreś z drzwi. Podobnie słychać było głosy. Tym razem o wiele wyraźniej niż na ulicy pod domem. W brzmieniu głosów nic się nie zmieniło i dalej towarzystwo zdawało się świętować zdobyczną wyprawę.

Chaaya wchodziła po schodach pierwsza. Oriana zaraz za nią. Stopniowo zrównywały się z poziomem podłogi piętra, widziały już uchylone drzwi i szczelinę światła, chyba jakiejś lampy sądząc po natężeniu i barwie. Weszły na piętro stanęły przy ścianie i wtedy modulacja głosów nagle się zmieniła. Drzwi nagle skrzypnęły, otwarły się z wnętrza buchnęło światło lampy i nagle całkiem głośne, rozbawione głosy. Facet który wyszedł przez drzwi musiał siedzieć tuż przy nich bo ledwo usłyszały, że mówi, że idzie się odlać i już zaraz drzwi się otwarły ledwo po skrzypnięciu krzesła czy czegoś takiego. Nie miały się gdzie ukryć na tym wąskim korytarzu więc facet chyba tylko cudem mógł ich nie dostrzec.

- Stać Policja! - wrzasnęła znienacka Chaaya celując z broni do tego co wyszedł. Sądząc z wyrazu jego twarzy, nieskoordynowanego ruchu sylwetki, zaskoczenie było totalne. Policjantka nie dała czasu na reakcję. Złapała zaskoczonego faceta i machnęła go tak, że poleciał w stronę Oriany.

- Nie! Nie strzelaj! - krzyknął przestraszony gdy wpadał na Orianę. Indianka w tym czasie stanęła w drzwiach i wycelowala w pozostałe w pokoju towarzystwo.

- Łapy do góry! Do góry łapy! Rzuć to! Rzucaj bo cię rozwalę na miejscu! - wrzeszczała groźnie do ludzi wewnątrz pomieszczenia. Facet który wpadł na Orianę też wrzeszczał tyle, że on akurat darł się by go nie zabijać.

Dziewczyna podniosła własny pistolet, mierząc w krzyczącego i prosząc Opatrzność żeby rozkaz Chayii zadziałał… żeby nie doszło do rozlewu krwi. Żeby odzyskali leki i broń póki Oriana ciągle nad sobą panowała.
- Na glebę! Już! - dorzuciła swój krzyk, patrząc na tego który na nią wpadł.

Facet szybko i ochoczo uklęknął a potem położył się na podłodze nie przestając prosić by go nie zabijać. Krótki impas między stróżem prawa a grupką pozostałą w pokoju pękł gdy tamci chyba zorientowali się, że laska w progu i z wycelowanym w nich gnatem nie jest sama. Pierwsza pękła dziewczyna. Zaczęła piszczeć żeby nie strzelać i nie zabijać ich. Chaaya nie ustępowała i wciąż twardo domagała się współpracy. W końcu pozostali dwaj chyba też zrezygnowali z robienia problemów. Sytuacja w miarę się unormowała w parę chwil.

- Dawaj go tu! - Johns wskazała na typa rozłożonego na podłodze korytarza. Gdy szarowłosa pomogła mu przemieścić się do pokoju ujrzała wreszcie całą scenerię. Razem z Chaayą szybko opanowały sytuację. Teraz gdy tamci zrezygnowali ze stawiania oporu szło dość łatwo gdy wykonywali kolejne polecenia policjantki. Stanąć pod ścianą. Ręce na ścianę. Klęknąć. Łapy na ścianę. Przy tym ostatnim znów powstało zamieszanie bo chyba sądzili, że obydwie napastniczki dokonają egzekucji. Więc zaczęli jęczeć o litość. Chayi zajęło trochę czasu uspokojenie ich. Ale nadal głównie musiała stać na środku pokoju i dodawać im otuchy wymierzonym pistoletem.

- Sprawdź czy wszystko jest. A jak skończysz powiedz którzy to byli u nas. - rzuciła już spokojniej Indianka, tym razem do swojej towarzyszki. Fanty jakie złodzieje im zrabowali częściowo leżały na stole a częściowo jeszcze w torbie w jakiej ci je przynieśli. Był i karabin szarowłosej, i magi do niego, i pudło w jakim Sato trzymał leki, i te parę innych mniej już ważnych rzeczy jakie rozpoznawała dziewczyna z szarymi włosami. Wyczuwała jak Scarlett skrzywiła się ze złości czując, że kajdany leków znów ją mogą wkrótce spętać. Ale w torbie były też i inne przedmioty jakie widocznie należały do jej właścicieli. Głównie różne narzędzia od łomów po piły jakich pewnie złodzieje używali przy swojej robocie.

Z całej czwórki dwóch napastników nie rozpoznała od razu. Nie była to ani dziewczyna jaka była pewnie w podobnym do niej wieku, może trochę starsza. Ani facet który wyglądał na najstarszego. Zostawała więc ostatnia dwójka trochę starszych od niej facetów. Jednego z nich wcześniej właśnie dorwała na korytarzu. Ale wcześniej, w obozie, to raczej oni obejrzeli sobie nią, gdy świecili po niej latarkami więc teraz mimo, że ich widziała z bliska i w świetle twarzy miała problem by je rozpoznać. No ale poza tą czwórką nikogo więcej nie było tu widać.

- Chyba ci dwaj, było ciemno - Oriana wyprostowała plecy, wskazując na dwójkę mężczyzn najbliżej tego co pamiętała - Ciemno i… nie siedziałam wtedy sama - wyjaśniła Indiance ogólnikowo, ale tamta doskonale wiedziała o czym mowa. Z bronią na plecach czuła się znowu pewnie, a widok leków szczerze ją ucieszył. Od razu zaczęła w nich grzebać jedną ręką, w drugiej ciągle mając odbezpieczony pistolet - Kończmy to i wracamy. Harry czeka.

- Tak.
- Indianka pokiwała głową ale na ile znała ją Oriana myślała o czymś intensywnie. - Nie mamy czasu szarpać ich ze sobą ani do miejscowego szeryfa. - powiedziała jakby myślała na głos nad następnymi krokami. Czwórka przy ścianie wyraźnie zaniepokoiła się próbując obejrzeć się na dwójkę jaka ich naszła to spojrzeć po sobie nawzajem. Wydawali się spłoszeni i zaniepokojeni właśnie. Nagle policjantka podeszła do jednego ze wskazanych przez szarowłosą mężczyzn i szarpnęła go gwałtownie do tyłu.
- Dawaj pasek. - warknęła do niego a ten popatrzył na nią zdezorientowany. - Pasek! Dawaj! No już! - krzyknęła na niego policjantka wzmacniając słowa machnięciem lufy pistoletu. Facet więcej wątpliwości nie miał więc szybko zaczął rozpinać pas i gdy skończył go wyszarpywać ze szlufek spodni podał go stróżowi prawa.
- Pod ścianę! - rozkazała mu znowu Johns i facet wrócił z powrotem na swoje miejsce.

- Nie możecie się z tego wyślizgać bez szwanku. Ale nie mamy czasu się z wami szarpać. Więc wymierzymy wam karę na miejscu. Jak któryś zacznie robić coś głupiego to dostanie kulkę. - ogłosiła szeryf przemawiając do stojącej przy ścianie czwórki. Przy okazji wręczyła pas tego faceta Orianie. - No to tych dwóch co rozpoznajesz. 20 pasów. Po dupie albo nogach. - poinstruowała szarowłosą wciąż trzymając pozostałą czwórkę na muszce.

Dziewczyna popatrzyła na kawał wyprawionej skóry, a w głowie zawył zły głos, wołający o nóż.
- Niech cierpią, krwawią, a potem śmierć! - z gardła szarowłosej wyleciał ostry syk, oczy zrobiły się małe, zmrużone. Dyszała jak po biegu, aż coś w jej twarzy zadrgało, złość zniknęła.
- Zamknij się! - syknęła, ale nie tak gardłowo i potrząsnęła głową. Raz jeszcze popatrzyła na pasek walcząc z ochotą żeby sięgnąć po kosę.
- Ty - wskazała tego po lewej i podeszła mu za plecy - Lepiej nie krzycz. Ona lubi krzyki… mogę jej nie utrzymać, a wtedy was zarżnie. Te leki które ukradliście… są moje - przełożyła pas do prawej dłoni i zrobiła próbny zamach.

Grupka była zaskoczona i zaniepokojona jeszcze bardziej słowami dziewczyny z szarymi włosami. Ale szybko zeszło to na dalszy plan gdy świsnął pas i rozległ się pierwszy okrzyk bólu. Chaaya okazało się, że też potrafiła być bezwzględna jak na stróża prawa wypadało. Po każdym świśnięciu pasa odliczała na głos kolejny raz. Raz…. dwa… trzy… osiem… piętnaście… dziewiętnaście… dwadzieścia!

Przez całą czwórkę w tym czasie przebiegały spazmy nerwów i bólu. Dziewczyna pod ścianą nie wytrzymała i rozpłakała się. Pozostali dwaj byli nerwowi i wyglądało jakby mieli ochotę uciec. Ale nie było dokąd tylko lufa i głos szeryfa za plecami. Okładany pasem facet krzyczał po każdym uderzeniu a gdy padło ostatnie z jękiem osunął się na podłogę. Ten drugi, na którego miała przyjść teraz kolej odwrócił głowę by spojrzeć ze strachem na pas, szarowłosą dziewczynę i szeryfa za plecami.

- Mi nie trzeba! Ja już dostałem nauczkę! Już więcej nie będę! To on mnie namówił ja tylko pomagałem! - zaczął się tłumaczyć próbując przekonać o swojej niewinności czy chociaż mniejszej winie.

- Ta, pewnie, a w ogóle to cię tam nie było. - usłyszał ironiczną odpowiedź stróża prawa i Chaaya dała znać Orianie by ta kontynuowała odmierzanie kolejnych pasów. Ten facet też krzyczał boleśnie po każdym uderzeniu i na koniec też osunął się obok kolegi na podłogę jęcząc boleśnie po otrzymanej karze.

- Macie szczęście, że nikomu nie zrobiliście krzywdy. Bo bym się z wami tak nie patyczkowała jak teraz. Zmywamy się. - rzuciła do nich Johns podchodząc do stołu i biorąc część zrabowanych wcześniej fantów. Dała znać Ori, że czas się stąd ulotnić.

- Zaraz - Moroz odpowiedziała z ręką w torbie Harry’ego. Grzebała tam mocno i do momentu aż dostała się do słoika małych, białych tabletek dużych jak przedwojenny tic tac. Od razu wpakowała jedną do ust i połknęła na sucho żeby nie marnować czasu na szukanie wody. Dopiero wtedy zobaczyła czy jest wszystko co im ukradziono, karabin przewiesiła przez plecy, a torby Azjaty przez ramię. Już było lepiej, nawet bardzo dobrze.
- Nie idźcie za nami - powiedziała na odchodne, wychodząc śladem Indianki w ciemna noc.

Cała czwórka chyba miała dość nieproszonych gości bo nikt się nie fatygował w ten deszcz i śnieg, żeby ścigać dwie napastniczki. Wróciły więc cało i bez większych przeszkód do domu w którym Harry kończył już układanie i ponowne pakowanie czego się da.
- Jesteście?! - zawołała podnosząc się do pionu. Wydawał się być i ucieszony, że wróciły i zaniepokojony czy wróciły cało. Gdy się okazało, że wróciły całe i odzyskały własne fanty całej trójce humor się wyraźnie poprawił. Teraz jeszcze musieli tylko zdążyć na ten poranny transport jaki umówiła Johns.

- Poniosę twoje rzeczy - Oriana kręciła się przy Azjacie uśmiechając się pierwszy raz od obudzenia tego dnia. Odzyskali skradziony sprzęt, ona nie odwaliła niczego… tak samo jak ta druga nie przejęła kontroli i nie narobiła problemów. Mimo kłopotów to był dobry poranek, chociaż może nie dla tych co dostali pasem.
- Tak bedzie łatwiej - mówiła z troską, próbując nie patrzeć na laskę o którą lekarz się opierał. Zdążą jeżeli pójdzie sam, bez obciążenia. Ona i Chaaya to nadrobią.
- Jadłeś coś Harry? Chaaya? - spytała towarzyszy.

- Nie. Nie zdążyliśmy. Teraz nie ma na to czasu, idziemy do miasta. Najwyżej po drodze coś zjemy. Wątpię czy ten wymoczek będzie na nas czekał o ile w ogóle. - Johns wydawała się spięta i skoncentrowana na osiągnięciu celu i to jakoś w naturalny sposób wywoływało presję na pozostałej dwójce ponaglając do pośpiechu.

- Myślisz, że pojedzie w taką pogodę? - Azjata wydawał się mieć nieco wątpliwości. - Och dziękuję ci Ori, bardzo miło z twojej strony. Wzięłaś już tabletkę? - Sato po powrocie przede wszystkim sprawdził pudło ze swoimi lekami a dopiero potem resztę. Teraz już wszyscy byli gotowi do wyjścia więc Indianka wyszła na zewnątrz w tą słotę przedświtu. Pozostała dwójka musiała iść za nią więc musieli jeśli już to rozmawiać po drodze.

- Ori sobie świetnie poradziła. A żebyś widział jak wymierzała sprawiedliwość! Aż się pas rozgrzał! - roześmiała się Indianka jakby dopiero teraz spływało z niej napięcie z właśnie zakończonej akcji. Lekarz roześmiał się cicho ciekaw dalszych wieści z tego co go ominęło.

- Chciałabym kiedyś... zostać gliną. Ścigać przestępców, łapać bandziorów - Oriana uśmiechnęła się na chwilę, żeby posmutnieć i wbić oczy w błotnistą ziemię - Pomagać ludziom, nie ich krzywdzić. - dopowiedziała z goryczą i potrząsnęła głową - Tak Harry. Wzięłam tabletkę, jest lepiej.
Potrząsnęła głową jeszcze raz, ale i tak słyszała szyderczy rechot.
I słowa, kłębiące się na końcu języka.
"Jesteś żałosna".
 
Amduat jest offline