Szczurołapowi przez jakiś czas udawało się pozostać niezauważonym i bezszelestnie poruszać tropem bandytów. Próbował cały czas mieć ich na oku, zachowując jednak bezwzględną ostrożność. Trzeba przyznać, że te psubraty miały żelazną kondycję i ani na moment nie zatrzymali się, żeby odpocząć. Vermin był już zmęczony i w końcu zaczął tracić dystans. Nim się spostrzegł zbóje zniknęli gdzieś w gęstwinach . Szczurołap nie miał zamiaru ryzykować i szukać ich samemu w tym ponurym lesie. Łapiąc powietrze usiadł na spróchniałym pniu i rozejrzał się.
Nie wiedział jak daleko odbiegł , śledząc złodziei stracił rachubę. Wszystkie drzewa wyglądały podobnie, las rozciągał się daleko po za zasięg jego wzroku. Miał względną orientację w jakim kierunku iść, przynajmniej tak mu się wydawało. Na szczęście zaczęło świtać, wystarczyło określić położenie słońca i pokierować na zachód, gdzie powinny znajdować się pastwiska hrabiego.
Vermin podniósł się z pieńka i ruszył przed siebie.
Drago czuł najwyraźniej respekt do Kasztaniaka, bo nie odpyskował, ale błazeński uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
- Mój kum ma mniej rozumu od was – odpowiedział krasnoludowi – Ale za to kupę szczęścia. Jego ojciec musiał zakopać Shallyi cały garniec złota.
Gdy w końcu drużyna była gotowa do wymarszu, stajenny zawahał się nie wiedząc czy ruszać z nimi, czy zostać i zaczekać na szczurołapa. Lojalność zwyciężyła. Drago złożył dłonie w tubę, przyłożył do ust i krzyknął na całe gardło.
- Veeeermiiiiiin!!! –