Ostatnie uderzenie w leżącego stwora odbiło się echem od ścian ciasnego korytarza. Po drganiach i oporze jakie stawił łom, Koichi wywnioskował, że pogruchotał oponentowi kości. Odruchowo zamachnął się jeszcze raz prowizoryczną bronią, zatrzymał ją gwałtownie a następnie włożył do prowizorycznej pochwy. Dlaczego to coś ich zaatakowało? Zwabione stukaniem rzuciło by się na Mervina. Może ściągnął je w jakiś sposób metalowy łom? Najprawdopodobniej jednak, byli po prostu intruzami na terenie łowieckim zwierzęcia i atak był nieunikniony. Japoński wojownik jeszcze raz przeanalizował w głowie całe zajście, starając się znaleźć jakieś prawidłowości. -Ko-ichi mocno oberwałeś? - Głos Mervina wyrwał go z zamyślenia.
-Żyję, ale to coś ugryzło mnie w rękę. Musimy wspiąć się na górę. Albo przynajmniej spróbować… - powiedział Azjata łapiąc się za ranną kończynę. –Z tego co mówił nasz przewodnik, to truchło tego czegoś ściągnie tu więcej ratisu, takich jak ten, co pojawił się na suficie w kryjówce.
Dalsze dywagacje przerwało nagłe łupnięcie. Coś spadło z góry a Anglik ponownie został sprowadzony do roli poduszki amortyzującej.
-Mervin-san? W porządku? – zapytał Koichi, zbliżając się do leżącego. Nie słyszał towarzyszącej walce w parterze szamotaniny, więc z dużym prawdopodobieństwem był to ktoś z ich grupy.
-Skoro nas jest już trójka, to spróbujmy wejść na górę. Podsadzając jeden drugiego, albo znajdując oparcie dla rąk i stóp. Ta ściana może nie jest tak gładka jak za czasów świetności Londynu, może ma jakieś pęknięcia, może wysunęły się jakieś cegły lub pojawiły nierówności. Wykorzystajmy je do naszych celów. – zaproponował plan działania Azjata.
-A jak już się stąd oddalimy, to mam prośbę Michael. To coś dziabnęło mnie w rękę. Opatrzysz ranę? Mam gdzieś bandaże.
Koichi podszedł do ściany korytarza i ponownie zaczął wyszukiwać na niej punktów podparcia dla wspinaczki. |