Wznosząc się David dostrzegł wielki cień startujący z jednego z budynków. Wielka dzika świnia z walkirią na grzbiecie minęła go i skierowała się na dach. Na tle ściany między ruszytowaniami zobaczył inna znajomą sylwetkę.
Skal i Niallana wylądowały z łomotem wzbijając chmure pyłu. Na dach właśnie wchodziła Sandy. Nie miała już tych dziewczęcych ruchów, teraz szła jakoś inaczej. Jak drapieżnik. Widząc Skal wyszarpnął pistolet zza paska na plecach. Walkiria wiedział z doświadczenia, że ta broń nie przebije pancerza. Sandy też to wiedziała, bo nie celowała w nią. Patrząc z uśmiechem pakowała lufę pod brodę.
David widział to wszystko opadając lekko na dach.
Nitro właśnie łapał się za krawędź dachu, by jednym ruchem wskoczyć na górę.
A Margaret? Margaret ciężko dysząc biegła schodami. Nie miała słabej kondycji, ale lodowa zbroja swoje ważyła. Do tego musiała “trzymać” uniesioną wodę i nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie uwagi. Jeszcze jedno piętro, pomyślała z ulgą.