Konsumpcja gorącego jamniczka nie zmieniła faktu że Wirkucipałek lubi zwierzątka, nawet jeśli lubi te zwierzątka jeść.
Substancje odżywcze nie miały do czego dotrzeć z powodu braku krasnoludkowego mózgu, w związku z czym odbiły się o dekiel. Wirkucipałek zaczął śpiewać wesołą piosenkę i szukać kwiatków do zbierania i zrobienia bukieciku który można by podarować Śnieżce. Niestety piosenka jaką miał na myśli była w języku, którego nie znał, dlatego odgłosy z jego aparatu mowy osiągnęły poziom, dla którego określenie "glosolalia" byłoby nader nobilitujące. Jakby było mało jego skłonności do przytulania się w nieodpowiednim momencie i do nieodpowiednich osób, chciał wziąć kolegów swoich za ręce i razem zatańczyć świetlisty korowód niczym trzy radosne rusałki po jakichś czterdziestu latach conocnych występów w tym samym przybytku, ale jego koledzy postanowili uciec. Pragnąc piwa i lecąc niemalże z wywalonymi jęzorami, zmierzali przekroczyć dopuszczalną ilość promili.
Wirkucipałek wściekł się, brzmiał jakby ktoś wypuścił powietrze z napompowanej surykatki.
-Nie będziesz mi rozpijać kolegów! Nie pozwolę wam dotknąć piwsku!
I z rykiem niosącym cechy wszystkiego co drażni w skali tonów niskich i wysokich w synchronizacji godnej miana oroborosa tonalnej sromoty, Wirkucipałek groźnie wymachiwał pięściami i biegł w stronę otwartych drzwi wieży, po czym upadał, wdychał ożywczy popiół i zmielony gruz, wstawał i powtarzał czynność kilkakrotnie, aż trafił do wieży albo rozplackował się na jej zamkniętych tuż przed klamkowatym kartoflem kinola drzwiach.