Randulf nie do końca był pewien, czy spalenie Witolda razem z jego chałupą nie byłoby najlepszym wyjściem, ale w końcu doszedł do wniosku, że Witold był tylko i wyłącznie bezwolną, bardzo mało inteligentną ofiarą kogoś znacznie mądrzejszego i przebieglejszego.
Dlatego też wcale się nie zmartwił, gdy mieszkańcy wioski nie zrobili wiejskiemu głupkowi większej krzywdy.
Znacznie ciekawszą rzeczą było to, że Witold wykrył w Oswaldzie bestię. Ale że Oswald miał co najmniej równie dobry słuch, jak Randulf, ten ostatni nie raczył poinformować kompana o tym fakcie. Postanowił za to sprawdzić, czy studnia zechce zesłać mu jakąś wizję i dotknął kamiennego kręgu studni.
No i stało się, chociaż (tak jak zwykle) odczucie nie należało do najprzyjemniejszych. W nagrodę za poświęcenie poczuł się oderwany od rzeczywistości i zobaczył Witolda jak ten pośpiesznie wlewa trochę żółtawego płynu z fiolki, mówiąc przy tym do siebie:
- Do każdej, do każdej po trochu… wszystkich uleczę, wszyscy będą zdrowi... do pięciu przy lesie. - I spoglądał na las, jak gdyby upewniając się co do miejsca.
Po wlaniu części fiolki ruszył do kolejnego miejsca, a Randulf ocknął się niebezpiecznie wychylając się za kamienny krąg studni.
Cofnął się szybko.
- Paskudny zapach - powiedział. - Trzeba wziąć deski i zabić na głucho wszystkie te studnie. - Ręką pokazał pozostałe studnie.