Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2018, 13:01   #128
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
elena została pozostawiona samej sobie. Jedynym towarzystwem jakie jej zostało było ciepło ogniska, z którego co jakiś czas strzelały iskry. Przyjemna rzecz przełamująca monotonię lasu, którego miała prawo mieć już trochę dosyć. Zagajniki to jedno, a pradawne puszcze drugie. Tak, czy inaczej do koncertu włączyło się nieśmiało chlupotanie wody w bukłaku oraz stukot rozkładanych pochodni. Niestety sprawdzanie ekwipunku nie zajęło dużo czas i kobieta po raz kolejny nie wiedziała w co ma ręce włożyć. Jeńców dopiero co doglądała, Elely sobie poszła, ognisko płonęło, a Astine nie wracała. Wędrując wzrokiem od jednego drzewa do drugiego nagle drgnęła, bowiem umysł jej przecięła nowa myśl. Wstała i poczęła grzebać w upchniętych po norze łupach. W ciemności przewracała włócznie, macała mieszki, aż wreszcie natrafiła na rzemień i przyczepiony doń kawałek drewna. Pociągnęła go i wyciągnęła na światło dzienne. Amulet koboldziego czempiona. Kiedy wstała z klęczek zobaczyła, jak z zaciekawieniem przypatruje jej się trójka koboldów. Bez wątpienia dostrzegły co trzymała w rękach, lecz nic nie powiedział. Niemniej w oczach fanatycznego wojaka, którego niedawno przesłuchiwali, pojawiły się złowrogie błyski. Będąc pewną, że więzy dobrze trzymają, Helena wróciła do ogniska.

zasu na badanie wisiora miała, aż nadto, więc powoli zabrała się do oględzin. Z wyglądu amulet nie wyróżniał się raczej niczym szczególnym nie licząc tego, że składał się z dwóch elementów, okrągłego kamienia oraz drewnianej rzeźbionej płytki, w której to osadzono kryształ. Drewno nie licząc wyrytego zdobienia zdradzało oznaki starości oraz zużycia. Na krawędziach dominowały zadrapania, ślady po oderwanych drzazgach, czy najzwyklejsze przetarcia. Najbardziej wytarty był rzecz jasna od dołu. Samym swym kształtem amulet przypominał trzonek toporka, albo łuskę, trudno jednoznacznie stwierdzić. Tak, czy inaczej najważniejszym elementem był kamień, w którym Helena dostrzegła żarzącą się iskierkę magii. Aura, którą emanował wisior była tak słaba, że bez odpowiedniego skupienia można było ją przeoczyć. Z tego, co dowiedziała się od Torina to wyczuł on efekty magii przemian. Nie trudno więc było dojść do wniosku, że niemal na pewno amulet miał w jakiś sposób wpływać na noszącego. Do tego sam fakt zdjęcia go z kobolda stanowił gwarancję, iż nie jest przeklęty. Tego typu zwodnicze artefakty mają bowiem tendencję do usilnego trzymania się swej ofiary. Może więc…

iedziona ciekawością oraz przeczuciem założyła go na szyję. Nie odczuła żadnej różnicy. Rozczarowujące. Możliwe, że magia została dawno wykorzystana, a jej resztki, niby echo, pozostało w amulecie. Chwyciła się za głowę i wówczas zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Czoło jej bowiem było strasznie suche, a skóra jakaś taka sztywna. Jakby tego było mało opuszkami palców odkryła, że ma na niej jakieś nierówności. Szybko podniosła ręce do oczu i w świetle ogniska oraz słońca dostrzegła, że całe dłonie ma pokryte malutkimi łuskami w kolorze skóry. Szybko ściągnęła wisior, a gdy to uczyniła zniknęły łuski, które stopiły się ze sobą i powróciły do dawnej formy, zwykłej, gładkiej ludzkiej skóry. Zrozumiała z czym ma do czynienia. Słyszała o tego typu wisiorach, zaklętych błyskotkach, które utwardzają skórę, która dzięki temu niekiedy może zatrzymać nawet ostrze miecza. Nazw posiadają wiele, od Amuletu Łusek, czy Wisiora Zdrewniałej Skóry, aż po najbardziej fachową, czyli Amulet Naturalnego Pancerza.

elena była tak pochłonięta swoim odkryciem, że nie usłyszała, jak wróciła Elely. Niziołka ni z tego ni z owego pojawiła się obok niej i przyglądała się, czym kapłanka jest tak zaabsorbowana.
Wiesz coś o tym? – głos niziołki stracił już część wcześniejszego smutku. Najwyraźniej przechadzka po lesie dobrze jej zrobiła. Nim Helena miała okazję odpowiedzieć obie dosłyszały, jak zarośla zaszeleściły. Ktoś, albo coś się zbliżało. Kapłanka odruchowo sięgnęła po miecz, a Elely napięła łuk. Niezadowolone, z przedzierania się przez nie, krzewy obwieszczały to coraz głośniej. Pierwszym co zobaczyły było białe, zakrwawione futro górujące nad liśćmi i gałązkami. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się dojrzały wczepione weń ręce i brązowe włosy. Spomiędzy krzewów wyszła Astine niosąca na swych barkach białego wilka. Postąpiła kilka kroków bliżej, po czym zwaliła się na kolana i z trudem położyła zwierzę na ziemi. Dziewczyna dyszała ze zmęczenia, a całą prawą rękę miała zakrwawioną.
P-poomóżcie… mu… – wysapała, po czym zemdlała.

obiety spojrzały po sobie, po czym Elely ostrożnie zbliżyła się do wilka. Saug trzymał się przy nodze swej pani gotowy do skoku. Niziołka objęła zwierzę wzrokiem, obejrzała od zakrwawionego pyska, aż po nienaturalnie wygiętą nogę. W tym samym czasie Helena przyciągnęła Astine do ognia i sprawdziła co z jej ręką. Ta była cała we krwi, a przedramię rozorane zębami. Dziewczyna miała sporo szczęścia, że zębiska ominęły największe żyły. Gdyby nie to już dawno by się wykrwawiła. Trzeba było działać szybko.


Chodźcie za mną – gestem poprosił Shee’rę, Xhapiona oraz Ivora, by ruszyli za nim. Zatrzymał się jednak, gdy dostrzegł minę Torina. Odwrócił wzrok ku jednemu z młodszych czarowników. Był to kobold niższy od swego przywódcy o głowę, oczy miał błękitne, a skromną użytkową szatę w kolorze nieba. W dłoniach zaś dzierżył prosty kostur z osadzonym na szczycie onyxem. Przekazał mu kilka szybkich instrukcji w koboldziej mowie, po czym zwrócił się do krasnoluda już we wspólnym:
Torinie, oto jest Xoro – dłonią wskazał kobolda, z któremu wydał przed chwilą rozkazy. – Jeden z moim uczniów. Zaprowadzi Cię do przygotowanej chaty i postara się dostarczyć Ci wszystkiego, co konieczne, byś jutrzejszego dnia był gotów wyruszyć w drogę.

irkrim rzucił okiem na pozostałe koboldy w sali tronowej, po czym wypowiedział głośno jedno słowo, na którego dźwięk większość obecnych ruszyła do wyjścia. Nie trzeba było być znawcą koboldziego języka, by szybko zrozumieć, co też zostało powiedziane. Z kolei, ci którzy taką zdolność posiedli usłyszeli proste stwierdzenie: Rozejść się!.
Teraz możemy iść – rzekł we wspólnym do trójki swych gości, po czym ruszył ku wąskiemu tunelowi mieszczącemu się w głębi jaskini. Nie była to konstrukcja naturalna, przynajmniej nie w pełni, bowiem natrafiali na zwężania oraz poszerzenia, jak również odnogi. Z jednej z nich dobiegały jęki i dźwięki koboldziej mowy. Szli jednak dalej prowadzeni przez Kirkrima oraz dwóch jego strażników, którzy ruszyli wraz z nimi.

odróż tunelem nie należała do najwygodniejszych, głównie dlatego, że nie był on przystosowany do goszczenia tak dużych istot jak ludzie. Na całe szczęście jednak był na tyle wysoki, by nie trzeba było iść po kolanach, a jedynie ze zgiętymi plecami. Do tego był całkiem dobrze oświetlony z pomocą kryształów rzucających różnobarwne światło. Mijając je wyczuwali bijącą od nich prostą magię. Wreszcie korytarz zaczął się powiększać, aż ostatecznie płynnie zmienił się w kolejną jaskinię, czy może raczej komnatę, która przypominała coś w rodzaju laboratorium.

świetlał ją duży błękitny kryształ zawieszony na łańcuchu pod wysokim stropem. Lśnił lekko błękitnym światłem padającym na wypełnione kryształami, słojami oraz zwojami stoły. Tych zaś było kilka, każdy ustawiony tuż pod ścianą. Na tym najbliżej wejścia rozłożone były drobne kamienie szlachetne, trochę metalu, drewna oraz przeróżne sprzęty przeznaczone do ich obróbki, głównie dłuta i młoteczki. Na blacie naprzeciwko rozstawiono szklane oraz kryształowe flakony, buteleczki oraz misy, nad którymi zawieszono półki pełne różnego rodzaju składników alchemicznych. Ostatni ze stołów zawalony był papierzyskami, głównie pergaminowymi zwojami oraz luźnymi kartami, lecz był wśród nich również pojedynczy tom oznaczony czerwoną gwiazdą. Niemniej tym, co wzbudziło wśród gości największy podziw, zainteresowanie oraz lęk, był wyrysowany na podłodze skomplikowany, runiczny krąg. Zajmował on większość miejsca, a w równych odstępach wokół niego poustawiane były na stojakach kryształy, a w niektórych miejscach dostrzegalne były resztki po wypalonych świecach.


irkrim pewnym krokiem obszedł krąg, po czym zatrzymał się przy stole pełnym papierzysk. Odwrócił się i gestem poprosił ich by podeszli bliżej. Strażnicy zatrzymali się przy wejściu, lecz na tyle blisko nich, by w razie czego móc momentalnie doskoczyć i wbić ostrze w plecy. Kirkrim w międzyczasie odwrócił głowę w stronę kolejnego przejścia umieszczonego pomiędzy pomiędzy aparaturą alchemiczną, a stołem kryształami.

Zikriku chodź – zawołał we wspólnym, a z przejścia po chwili wyszedł kobold odziany podobnie do kapłana, który był obecny na audiencji, lecz szaty miał bogatsze, z większą liczbą wyszytych run oraz lepiej barwione, gdyż były w kolorze niemal identyczne z symbolem noszonym na szyi. Pod względem wieku był zapewne rówieśnikiem Kirkrima, chociaż trudno to było stwierdzić w przypadku, kiedy łuski skutecznie utrudniają dopatrywanie się delikatnych rysów twarzy, albo pyska.

Poznajcie Zikrika – wskazał na kapłana, który stanął obok niego. – arcykapłana Mysatii, boskiej opiekunki naszego plemienia.
Nie będę owijał w bawełnęKirkrim stał się śmiertelnie poważny. – Korak przekazał mi wieści, że wyczuł od was jakąś dziwną, ale i potężną magię. Kiedy weszliście do sali tronowej ja również to wyczułem. Owa moc emanuje z kryształów na waszych rękach. Nie patrzcie na mnie, jak na kogoś, kto chce wykraść czyjeś sekrety. Splot, który emanuje z tych kryształów jest dziwny i niepokojący. Chcę wiedzieć, czy nie zagraża klanowi, albo jutrzejszej wyprawie. Żądam odpowiedzi z czym przychodzicie. Wybaczcie, ale nie jesteście kimś, kto mógłby w stanie dokonać czegoś takiego w dziedzinie magii.*


o opuszczeniu sali tronowej Torin był prowadzony przez Xoro. Kobold był młody, niemniej niemal wszystkie padające na niego spojrzenia były pełne szacunku, a te kierowane ku krasnoludowi z kolei nieufne, emanujące strachem, bądź wrogością. Atmosfera podczas przechadzki pomiędzy chatkami nie należała do najlepszych. Wreszcie oboje stanęli przed jednym z wejść, a Xoro odsłoniwszy zasłonę kosturem zaprosił krasnoluda do środka. Wewnątrz pachniało dymem, pieczonym mięsem oraz koboldem. “Izba” była dość przestronna, podłoga w części wyłożona skórami oraz drewnem. W na środku zaś płonęło palenisko, a dym uchodził przez umieszczony nad nim otwór w dachu. Na rożnie piekł się bliżej niezidentyfikowany kawał mięsiwa.
Potrzebujecie czegoś? – kobold odezwał się we wspólnym, ale to jego głosu zdradzał niezbyt umiejętnie skrywaną niechęć pod skrywaną pod płaszczykiem niechęci.

 
Zormar jest offline