Administrator | - Idziemy coś zjeść? - Daivyn zwrócił się do pozostałych członków ich czteroosobowej drużyny. - Nogi trochę odpoczną, a potem poszukamy waszych krewnych. - Spojrzał na dzieci. - Jak się nazywają? I czy wiecie, gdzie mieszkają?
- Chirilov. Mieszkają w mieście. Ciotka jest praczką, a wuj... ostatnio był chyba piwowarem - wybąkał chłopiec nie będąc pewny.
- Traficie stąd do ich domu? - spytała delikatnie Alladien, mimowolnie rozglądając się dookoła. Wędrowne grupy artystów nie były jej obce. Właściwie wędrowne grupy kogokolwiek nie były jej obce. Zdawała sobie sprawę, że nierzadko znajdują się w nich złodzieje, w tym i kieszonkowcy.
- Tak, odstawcie nas pod bramę. Na pewno ktoś zna wujka. Albo ciocię - chłopak przytaknął.
- Hmm… Nie boicie się pytać obcych ludzi, gdzie mieszkają?
- Zbrojni w mieście to wciąż zbrojni - zdziwił się podejrzliwością kapłanki chłopak - na pewno zaprowadzą nas do naszej rodziny. Tak postąpiono by w naszej wiosce. Zawsze, jak mamy kłopoty, to nas odstawiają do domu… - Chłopak opuścił głowę, przypominając sobie o tym, że już go nie ma
- Dobrze. Odprowadzę dzieci, a wy może zajmiecie jakieś miejsce i coś zamówicie? - zwróciła się do awanturników. - Tylko sakiewek pilnujcie, różni ludzie i nieludzie tu latają.
- Nie zabłądzisz gdzieś po drodze? - zapytał Daivyn, z udawaną powagą. - Szkoda, że przy okazji nie da się załatwić wejścia do miasta. A wy pozdrówcie od nas ciocię i wujka. Jeszcze jedno... - Spojrzał na Alladien. - Pamiętasz, co mówiono o zaginionych dzieciach? Oddaj ich w pewne ręce.
- Oczywiście. Mogę nie być zbyt światła, ale nie jestem tępa. Oddam je w ręce straży - odparła kapłanka, po czym wzięła dzieci za ręce i ruszyła w kierunku malujących się daleko umocnień właściwego miasta. Żołnierska natura jej duszy nie mogła się powstrzymać przed mimowolnym podziwianiem ich ogromu…
- Jest tu może jakiś kupiec, co inkaustem i pergaminami lub papierem handluje? - spytała dzieci, gdy odeszli już kawałek.
Chłopak wybałuszył tylko oczy na kapłankę, nie mając pojęcia o czym ona mówi. Po chwili brnięcia przez zatłoczony namiotami plac dotarli do bramy miasta, zawartej na cztery spusty i pilnowany przez uzbrojonych po zęby strażników. Po chwili wyjaśniania dzieciaki zostały przepuszczone przez furtkę w bramie.
- Ich wujostwo was znajdzie, o ile będziecie jeszcze na podgrodziu - mruknął strażnik, wyglądający na dowódcę straży.
- Dziękuję. I do widzenia, dzieciaki! Pozdrówcie od nas wujostwo - odparła kapłanka, machając im na pożegnanie i wracając do drużyny. * * *
Daivyn odprowadził kapłankę wzrokiem, po czym spojrzał na pozostałą dwójkę.
- Chodźmy zająć miejsca - powiedział. - Gdy występ się skończy, to pewnie mnóstwo osób rzuci się do namiotu jak do wodopoju.
Aurora skinęła głową.
- Z chęcią. Po tych wszystkich ostatnich przygodach z chęcią się czegoś napiję.
Namiot-kantyna należał do "budowli", które śmiało można było określić mianem prowizorka. Jego wnętrze również nie należało do luksusowych. Bar zbudowany był z byle jak obrobionych desek, a stoły, ławy i krzesła z pewnością nie wyszły spod ręki doświadczonego rzemieślnika.
W środku jednak panował przyjemny chłód, a dochodzące z zaplecza zapachy sugerowały, że kuchnia jest na lepszym poziomie, niż to mógłby sugerować wystrój wnętrza.
Kobold wdrapał się bez większego trudu na ławę, na której zasiadła też reszta towarzyszy.
- No no, niby takie nie największe te miasto, a na podgrodziu to ruch jak w Korunglein. No, może trochę mniejszy, zależnie od pory dnia. Ciekawe co tu mają dobrego, bo o dziwo ładnie pachnie.
- Pustkami to miejsce nie świeci - stwierdził Daivyn - więc jest szansa, że zapach odpowiada jakości. Nie mówiąc już o tym, że z pewnością będzie to lepsze, niż nasze żelazne racje.
- Wszystko będzie lepsze niż surowe mięso worga - wzdrygnęła się druidka, przypominając sobie moment, gdy w postaci pająka odgryzła kawał łba jednego z potworów.
- Zapach sugeruje, że tu, na szczęście, pieką czy gotują - pocieszył ją elf. |