Świat Ericha runął w gruzy. Przez ostatnie lata wiedziony zawziętością i chęcią zemsty na wszystkim, co zrodzone zostało przez Chaos walczył, odnosił rany, zabijał i wciąż trwał. Trwał mimo przeciwności, przewagi liczebnej wroga, większej siły adwersarza i innych. Trwał, bowiem nie gasła w nim wola walki i determinacja.
Teraz jednak coś w nim pękło, a napędzające go emocje i przeświadczenie o słuszności swoich poczynań gdzieś uleciały. Jakże miał walczyć z własną rodziną? Walczyć z rodziną, której przysiągł bronić? Przy pierwszym spotkaniu z Grettą dał ponieść się poczuciu sprawiedliwości i słuszności swoich czynów. Będąc świadomym popełnianej zbrodni był przekonany, że tak trzeba i jego ofiara jest potrzebna. Mieszkańcom miasta, towarzyszom, komukolwiek...
Kolejne spotkanie z Grettą, którą już przecież opłakiwał i której chwile zabójstwa wryły się na zawsze w jego pamięć, by przypominać o tej popełnionej potworności każdego dnia bez wyjątku, sprawiło, że nie potrafił już znaleźć powodu, dla którego powinien dalej walczyć. Sigmar, zapewne w perfidnej zemście za wyrzeczenie się wiary w Młotodzierżcę i złorzeczenie jego imieniu ponownie postawił Grettę przed nim. Całą i żywą, jakby ostrze sztyletu Ericha nie zostało nigdy zatopione w jej ciele. To było ponad siły von Kursta - bez świata jasno podzielonego na dobro i zło nie potrafił funkcjonować i kierować swoimi czynami.
Skinieniem głowy podziękował magowi za pomoc, jednak łagodnym choć zdecydowanym ruchem odsunął go i skierował się ku Gretcie.
- Pójdę z tobą, Gretto. - Rzekł ochrypłym głosem, chowając broń. - Nie wiem, jak to możliwe, ale rad jestem widzieć cię znowu... Nie potrafiłbym żyć po tym, co stało się pod młynem... Ja... - głos uwiązł mu w gardle. Spoglądał na siostrę widząc ją taką, jaką zapamiętał sprzed lat.
- Zakończmy to wreszcie. - Dodał ciszej i podszedł bliżej.