Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2018, 14:43   #48
Rozyczka
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Maria była głodna. Dyskretnie otarła pot z czoła i kierowała się w stronę kantyny, gdzie zwykła o tej porze jadać obiad. Przyzwyczajona do dużych skupisk ludzi więc zręcznie przechodziła pomiędzy pomiędzy tłumem. Po części zapewne dlatego, że każdemu jej ruchowi towarzyszyło delikatne dzwonienie naszyjnika zrobionego z jakiś obcych monet, od czasu do czasu wzmacniał je niby przypadkowy dźwięk tamburyna, po części zaś ponieważ wydawała się zupełnie nie zwracać uwagi na otoczenie. Było to jednak dalekie od prawdy. Idąc wypatrywała naiwnych zamożnych panienek oraz bogatych mężczyzn, rzucając im od czasu do czasu powłóczyste spojrzenia, a potem uciekając niby to spłoszonym wzrokiem. Przez chwilę wydawało, jej się że widzi znajomą twarz. Zatrzymała się powodując za sobą mały zator a następnie skierowała się w stronę grupki świeżych przybyszy. Normalnie zrobiłaby to samo, próbując znaleźć sposób w jaki mogłaby na nich zarobić, ale nie teraz…
- Pani Alladien? - zapytała cichym lecz dźwięcznym głosem.
- Maria? - spytała zaskoczona kapłanka. - Na wielkiego Ixiona, jak dobrze cię widzieć! Jak wylądowałaś w tej mieścinie? Też za sprawą tego światła?
Maria spojrzała zaskoczona na kapłankę i pokręciła głową.
- Przyprowadziła mnie tu Petra i droga kupca - odpowiedziała niepewna, czy kapłanka nadal jest przy zdrowych zmysłach. - Widzę, że i wy przybyliście z daleka. - Pozdrowiła wszystkich w Thyatiańskim języku po czym powtórzyła powtórzyła przywitanie kierując je bezpośrednio do elfów w języku w którego nauczyła ją matka.
Elf, który z pewnym zaskoczeniem obserwował niespodziewane spotkanie, nie zwlekał z odpowiedzią. W tym samym języku.
- Witaj. Jestem Daivyn. - Gestem zaprosił znajomą kapłanki by usiadła.
Aasimarka usiadła przy towarzyszach, spoglądając pytająco na rozmawiającą po elficku dwójkę.
- Witaliśmy się - wyjaśnił Daivyn.
Maria nie dała sobie tego dwa razy powtarzać i szybko zajęła miejsce na ławie, przez grzeczność starając się nie gapić na kobolda w kapeluszu.
- Aurora - odpowiedziała druidka.
- To pani występowała przed chwilą na zewnątrz, prawda? - zaczął profesor. - Jestem miłośnikiem wszelkiego rodzaju sztuki, nawet jeśli nie jest ona “utrwalona w kamieniu”. Keek, do usług - przedstawił się, zdejmując kapelusz.
- Jak mówiłam, rzucono na mnie jakiś urok. - Alladien nawiazała do wcześniejszej wypowiedzi Marii. - Widziałam białe, niemal oślepiające światło, a potem znalazłam się w jaskini. Z siedmioma innymi awanturnikami. Część z nich to właśnie moi towarzysze.
Maria grzecznie kiwała głową, ale jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że kapłance chyba coś dolega.
- Jedliście już ? - zapytała.
- Nie - odparł Daivyn. - Dopiero się zastanawialiśmy, co warto wybrać. Nie znamy miejscowych specjałów. I nie chcieliśmy zaczynać bez Alladien.
- Znacie już miejscową kuchnię? Jeśli, nie to wszyscy mówią, że najlepiej spróbować sarmale z mamałygą. Albo mici, jeśli wolicie wyłącznie mięsne potrawy.
- Na razie wolę zjeść taniej. Nie mam nieprzepastnej sakiewki… - rzekła nieśmiało Alladien.
- Dowiemy się, jakie tu są ceny - stwierdził Dayvyn, rozglądając się za kelnerką. - A potem rozejrzymy się za jakąś godną nas pracą. - Spróbował podnieść poziom optymizmu. - Mario, słyszałaś o jakim dobrze płatnym i zarazem uczciwym zajęciu?
Maria wzruszyła ramionami.
- W tak niespokojnym czasie wielu szuka zbrojnej pomocy bo i kupcy, i szlachcice, i kapłani. No i armia jest zawsze chętna na nowych rekrutów, no ale tam bym się akurat nie pchała…- Zawiesiła głos pozwalając milczeniu przemawiać. - Ješli chodzi o ceny to tu akurat nie jest drogo.
- Korzystajmy więc, póki to nie ulegnie zmianie - powiedział Daivyn. - Ja siebie też nie widzę w wojsku - wrócił do poprzedniego tematu. - Może kapłani? Ci nas przynajmniej nie będą próbowali oszukać. Poza tym Alladien powinna się z nimi dogadać.
- Alladien powinna się też dogadać z tym rycerzem od transportu koni, w końcu kto jak kto, ale ludzie z jej plemienia znają się na rumakach - dodała Maria.
- Po prawdzie nie jestem wielkim mówcą… - odparła nieco zawstydzona kapłanka - …ale oczywiście, pogadam z nimi.
Daivyn w tym czasie zdołał przywołać jedną z dziewek.
- Dla mnie mici i duże piwo - poprosił.
- Zasugeruję się radą pani Marii. Dla mnie sarmale. I też piwo - dorzucił Keek.
- i dla mnie to samo - dodała Maria.
- Również poproszę - dodała Aurora.
- Jak wszyscy to wszyscy. Sarmale, i tak nie znam tutejszej kuchni - dodała kapłanka.
Po odejściu dziewki Keek zaproponował:
- Gdyby znudziło nam się ganianie za końmi, chętnie przyjrzałbym się sprawie morderstwa tego szlachcica, o którym tylu ludzi mówiło. Może nie jest to związane z odkrywaniem sekretów dawnych czasów, ale to nadal zagadka, której nikt nie rozwikłał!
- Możemy, ale na mnie raczej nie masz co liczyć - przyznał Daivyn. - Nigdy nie przepadałem za wszelkiego rodzaju zagadkami. Poza tym możemy się jeszcze dowiedzieć, jakie zadania mają kapłani. No i można by oddać ten symbol, który znaleźliśmy przy goblinach. - Spojrzał na Alladien.
- Nie wiem jak mogę pomóc przy morderstwie, nie mówiąc już o wykonaniu tego zadania eskortując konie. A kapłańskie “drobnostki” też brzmią mi… Mętnie. Po mojemu nie ma co chwytać trzech srok za ogon jednocześnie, skupmy się na dogodzeniu szlachcicowi, a dopiero potem pomyślmy o innych sposobach niesienia pomocy - rzekła kapłanka.
- Muszę przyznać, że bardziej mi chodzi o zarobienie paru sztuk złota, byśmy z głodu nie padli - całkiem szczerze powiedział elf. - Pomaganie innym może się odbywać niejako przy okazji. Raczej nie powinno stanowić podstawy działalności.
- Przytoczyłabym przypowieść odnośnie takiego zarobku, ale wiem, żeście mało religijni, więc ograniczę się do powtórzenia tego o srokach. Lepiej wykonać jedno zadanie i dostać pewne pieniądze, niż podjąć się trzech naraz i odnieść w nich wszystkich spektakularną porażkę.
- Jakie pesymistyczne spojrzenie na świat - powiedział. - Ale niech ci będzie.
- Pesymistyczne? - Aasimarka spojrzała zdziwiona na elfa. - Wiele rzeczy słyszałam o mej wierze, ale pierwszy raz ktoś nazywa ją pesymistyczną.*
- Zakładanie, że podjęcie się paru zadań jest skazane na klęskę, jest pesymistyczne - odparł Daivyn.
- Optymizm winien być rozróżniany od zbytniej pewności siebie. Liczenie na to, że uda się nam spełnić szemrane drobnostki kapłanów, przeprowadzić śledztwo i jednocześnie podróżować z końmi podchodzi niemal pod pychę. A wobec niedawnych wydarzeń, nie muszę mówić jak może zakończyć się pycha. Dlatego niechaj każdy z nas wyciągnie lekcję ze swojej nauki, i będzie rozważniejszy.
- Szemrane drobnostki? - Daivyn z niedowierzaniem spojrzał na Alladien. - Czy ty sama nie jesteś przypadkiem kapłanką?
- Jestem, jednak nikt mi nie zakazuje nie lubić określenia “drobna pomoc”, które nie mówi nawet czego ta pomoc dotyczy.
- Jak nie spytasz, to się nie dowiesz - odpowiedział łucznik.
I tu wymiana poglądów uległa zawieszeniu, jako że pojawiła się panienka z zamówionymi potrawami.
Gdy jedzenie znalazło się już na stołach a dziewczyna odeszła, Daivyn spojrzał na Marię.
- Jesteś tu już dłużej, niż my. Z pewnością wiesz, gdzie się można zatrzymać na noc?
- Można wynająć miejsca we wspólnych noclegowych namiotach, ale chyba bardziej się opłaca kupić swój i spać na czystym, a nie obawiać się że oblezą cię pluskwy, pozostawione przez poprzedniego lokatora - odpowiedziała Maria.
- Jak myślicie? - Daivyn spojrzał na pozostałą trójkę. - Kupimy sobie namiot? Na dłuższą metę wyjdziemy na tym lepiej.
- Myślę, że to dobry pomysł. Kupimy raz, posłuży na dłużej. A tak byśmy musieli cały czas wydawać kasę na wynajem - odparła Aurora.
- Ach, niech wam będzie, kupmy te, jak to określiliście, namioty, choć jak mam to porównać do domu, to odnoszę wrażenie że to szałasy. Mimo wszystko to chyba ciągle lepiej niż spać na gołej ziemi. A co sądzicie o jakimś mule lub ośle? - spytała kapłanka.
- Co, nie przyzwyczajona do tego typu standardów? - spytała ironicznie druidka, która większość prawie całe swoje życie mieszkała w skromnej wiosce w środku lasu.
- Allaryk, mój wspaniały wódz, żył w namiocie zdolnym pomieścić czterdziestu zbrojnych. No i był utkany ze szlachetnych tkanin, nie ze zwykłego płótna czy z czegokolwiek wy robicie te namioty. Więc tak, nawet w porównaniu do tego, co uświadczyłam w wojsku, to jak kupka cegieł porównana do domostwa.[/i]
- Łatwiej nosić kupkę cegieł, niż cały dom - zażartował Daivyn.
- Myślę, że kupienie muła to dobry pomysł - wtrąciła się Maria. - Dźwiganie namiotu na swych plecach i jednoczesne eskortowanie koni… może nas delikatnie opóźniać.
- Przecież to ciągle był namiot, składało się go i spokojnie można go było przenieść - rzekła Alladien, z lekko rozmarzonym uśmiechem. - Ach… To były piękne czasy…*







- A więc wszystko wskazuje, że znajdę w Calvinum wystarczająco dużo najmitów na swoją wyprawę? - zaśmiał się młody szlachcic, przedstawiający się jako Stefan.
- Zadanie jest proste. Trzeba mi silnych i odważnych zbrojnych, aby pomogli mi przetransportować dużą grupę koni z mojej rodzinnej posiadłości, tu, do Calvinum. Jeśli konie dotrą do celu, dostajecie po sto royali na głowę, a jeśli nie stracicie po drodze ani jednej sztuki, dorzucę ekstra premię. - Rycerz czekał na wasze pytania, wiedząc, że najemnicy zawsze lubili zadawać pytania. - Dodam, że misja może być niebezpieczna. I najpewniej będzie, widząc co dzieje się ostatnimi czasy w okolicy.
Maria stała za za panią Alladien, uśmiechając się w duchu. Przyłączenie się do niej już teraz okazało się być dobrym pomysłem. Sto royali, to było więcej niż mogła wytańczyć i wywróżyć w tym czasie, a sama nie była w stanie podjąć się żadnej większej roboty. Uśmiechnęła się więc promiennie do szlachcica, nie odzywając się ani słowem.
- Gdzie leży ta posiadłość? - spytał Daivyn. - Przydałby się nam też jakiś przewodnik... chyba że pan jedzie z nami. I ile ma być tych koni?
- Wyglądacie na takich, co radzą sobie w lesie - zachichotał rycerz patrząc na Aurorę i Daivyna. - Cóż, może to i prawda w tym, co mówią, że elfy teraz do miast się schodzą, zamiast siedzieć w swoich lasach… Cóż, nie potrzebny będzie przewodnik, bo ruszymy barką. Pomieści on wystarczającą ilość koni. Niestety, dopłyniemy jedynie do pewnej części rzeki, stamtąd ruszycie piechotą prosto do mojej posiadłości. Nie zgubicie się, bo jest to cały czas traktem, w dodatku wzdłuż pewnej rzeki. Po drugiej stronie traktu będzie jedynie rozlewisko, więc jeśli zamoczycie buty, znaczy, że zgubiliście drogę - zaśmiał się, przekonany, że najmici sobie poradzą. - Zresztą nie będziecie sami. Wynająłem również innych najmitów, i mam kilku swoich ludzi. To będzie duża wyprawa. Gobliny grasują po całej okolicy, i nie zamierzam ryzykować niepotrzebnie. One boją się tylko dużych band. Kilku awanturników nie robi na nich wrażenia - wyjaśnił rycerz. - To co? Czy macie jeszcze jakieś ważkie sprawy, tak jak tamci, czy chcecie jeszcze coś... załatwić? Wypływamy jutro o świcie, z przystani, rzecz jasna.
- To odkryta barka czy też ma jakieś zadaszenie? - spytała Alladien.
- Ma dach, nawet ma nadbudówkę...czemu pytasz? - Rycerz spojrzał z ciekawością na Alladien.
- Przez okno też zobaczysz wschód słońca - mruknęła pod nosem Aurora, wesoły humor ich potencjalnego pracodawcy nie udzielał jej się. Całe życie spędziła wśród “swoich” i miasto, w którym większością populacji byli ludzie, przytłaczało ją.
- Po prostu na myśl o tym, że spadnie na nas deszcz goblińskich strzał, które zdziesiątkują stado, slabo mi się zrobiło. Ale jak widzę, to nie będzie problemem - odpowiedziała kapłanka, puszczając mimo uszu uwagę druidki.
- Jak to jest daleko? - spytał Daivyn. - Ile dni to może zająć? Wyżywienie we własnym zakresie, czy jako dodatek do tych stu royali?
- Póki jesteście na barce lub w posiadłości, dostaniecie jeść - wzruszył ramionami rycerz- Zresztą nie będziemy długo podróżować, moje włości są jakieś dwa dni drogi od Calvinum. Nawet nie zdążycie porządnie zgłodnieć.
- W takim razie spotkamy się o świcie - powiedział Daivyn. - Mamy jeszcze parę spraw do załatwienia. No i musimy sobie znaleźć jakiś nocleg - dodał.

Keek, który wśród ludzi wolał się zbytnio nie wychylać, odezwał się dopiero gdy odeszli od szlachcica:
- Dobry układ, robota raczej bez większego ryzyka, skoro będą jeszcze inni najemnicy, a jest to jakiś start. Będziemy potrzebować tego złota, czy to żeby nie umrzeć z głodu, czy się stąd wyrwać - rozmyślał na głos profesor.
- Mamy jeszcze dość dużo czasu - powiedział Daivyn. - Chodźmy sprzedać wszystkie trofea. Potem kupimy namiot i odwiedzimy tego kapłana. Jak mu było? Mikhaił?
- Mało ważne, jak mu było - stwierdziła Aurora. - Najpierw, jak mówiłeś, sprzedajmy te trofea i kupmy namiot. Musimy mieć gdzie spać.
- Romantyczny nocleg pod gołym niebem ma swój urok - odparł elf - ale z pewnością nie w mieście.
- Tyle, tylko że tu nie ma za bardzo innej opcji niż namiot - odpowiedziała Maria - no chyba że jakoś dostaniesz się do centurm…
- Na taki awans społeczny musimy jeszcze poczekać - zażartował Daivyn. - A mówiąc o gołym niebie miałem na myśli dosłownie księżyc i gwiazdy. Ewentualnie chmury.
Maria roześmiała się
- Fakt. Śpiąc pod gołym niebem w mieście trzeba uważać na gospodynie, opróżniające nocniki przez okno... poza miastem przynajmniej z taką niespodzianką nie trzeba się liczyć.
 
Rozyczka jest offline