***
Alan odetchnął z wyraźną ulgą gdy upewnił się, że sprzęt (oprócz oczywiście łodzi – ich podstawowego biletu powrotnego!) działa. Pomimo tego że łączność szwankowała, pozostawał w przekonaniu, że podstawowy kontakt z tymi „na zewnątrz” pozostanie możliwy.
Po wysłuchaniu krótkiej „odprawy” Bakera, mógł się wreszcie skupić na ustawianiu jakiegoś porządku w tym cholernym bałaganie.
-
Dobra, słyszeliście Majora! – zwrócił się do gromadki rozglądających się wokoło ludzi, niczym do stadka zbłąkanych owieczek –
Ty, przygotuj drona do krótkiego zbadania okolicy z lotu ptaka. Chcę wiedzieć czy w pobliżu znajduje się coś w rodzaju osłoniętej polany – „nie chcemy przecież być zaskoczeni na plaży, gdyby ten huragan zmienił nagle zdanie i chciał się przywitać” pomyślał –
i jakieś źródło słodkiej wody. Nie podnoś go za wysoko! Możliwe, że problemy z łącznością w podobny sposób będą działać na odbiór sygnału drona. Reszta, razem ze Mną, zajmie się wyładowywaniem sprzętu z łodzi. Chcę mieć jakieś zadaszenie nad głową jeszcze przed zapadnięciem zmroku!
-
I pamiętajcie – dodał podnosząc palec –
jeśli coś zepsujesz, to za to płacisz – co oczywiście było najzwyklejszym kłamstwem - cały sprzęt był ubezpieczony.
„Tia, tylko spróbuj potem wyjaśnić we wniosku o wypłatę ubezpieczenia, że uszkodzenie miało miejsce na tajemniczej, egzotycznej wyspie, której nie ma na mapach”
-
Niech ktoś dopilnuje, by nie zerwać nawet na moment kontaktu z „Hyperionem”. Przekażcie im informację o łodzi i niech się upewnią by następnym razem wziąć sporo części zamiennych.
Udał się jeszcze w stronę zespołu ekspedycji.
-
Proszę na nich uważać Panie Majorze. Proponuję by w przypadku, gdyby padła nam łączność, porozumiewać się za pomocą rac. Gdyby coś się stało, będziemy wystrzeliwać czerwoną racę w piętnastominutowych odstępach.
Major zamrugał oczami, wpatrując się w Woodsa, po czym… sapnął i odwrócił się na pięcie, nie odzywając do mężczyzny, i odchodząc od niego. Rac nie wziął.
Alan zerknął jeszcze na koniec w stronę dwóch dziewcząt. Pocieszyło go trochę, że wyglądały już znacznie zdrowiej. Podszedł do nich lekko zmieszany.
-
Ekhem… no… tego… mam nadzieję, że czujecie się już lepiej – przeklinał się w duchu za to jak strasznie radził sobie w kontaktach z kobietami –
Myślę, że to może wam się przydać. Proszę – wypalił podając Lyss’ie spray odstraszający komary –
Poza plażą owady mogą dać się we znaki – zaczerwienił się i nie czekając na odpowiedź, szybko udał się w stronę Peter’a by dowiedzieć się, jak będzie mógł mu pomóc, po tym jak rozładuje już te wszystkie graty...
Spray na komary Kiku wepchnęła w dłonie Kim, bo przecie jej nie był potrzebny - miała swój. Tak czy inaczej nie kryła lekkiego zmieszania i zaskoczenia po ostatnim nietakcie z jego strony. Ostatecznie zanim zdążył uciec, zatrzymała go dłonią.
-
Czekaj. Przyda nam się dodatkowy kontakt z zaopatrzeniem i wami tutaj. - Rzuciła szybko i oficjalnie, wręczając mu w dłonie jedną ze swoich krótkofalówek. Wyglądała na dość dobrą i markową, więc powinna dać radę. -
Zajmujesz się zaopatrzeniem, ale też naszymi rzeczami prawda? Zadbasz by moje walizki trafiły do reszty naszego bagażu? - zapytała neutralnym tonem.
Ta naturalna postawa sprowadziła Alana na ziemię. Załatwianie spraw. To przecież potrafił. W tym był dobry. Nie ważne co trzeba było zrobić...
-
Jasne. Nie masz się o co martwić - Sprytny uśmieszek i rozbawienie w spojrzeniu znów wróciły na jego twarz. Wyciągnął do niej rękę -
Jeszcze dzisiaj będziecie spokojnie śpiewać biwakowe piosenki przy ognisku
Ten żart i wyciągnięta dłoń zdezorientowały ją na moment. Wcale nie miała ochoty z nim rozmawiać, żartować i chciała załatwić jedynie sprawy służbowe. Nie wiedziała co tam sobie myśli próbując podać jej dłoń teraz, ale było to bardzo nietaktowne. Wewnątrz Lyssa aż się zagotowała, a jej policzki nieco poczerwieniały. W myślach uznała że ten człowiek zakładający maski uśmiechu musi być strasznie zakłamany i nieszczery. Spojrzała na dłoń i nie kryjąc oburzenia, zerknęła z ukosa na mężczyznę, pokręciła głową i odwróciła się by iść zebrać się z grupą ekspedycyjną.
Już miał odchodzić, gdy nagle nasunęło mu się jeszcze pytanie:
-
Czy w waszych rzeczach jest coś co nie powinno zbyt długo stać w upale? Leki, jedzenie?
-
Dokładnie wszystko to, a na pewno nic co by upału potrzebowało.
Alan zdezorientowany i lekko zasmucony wrogością, która pokazała się w jej oczach jeszcze raz spojrzał na swoją wciąż wyciągniętą rękę, odwrócił się i odszedł w stronę statku, w myślach notując sobie, że choćby nie wiadomo co, nic złego nie mogło stać się bagażom tych dwóch dziewczyn. Miał przed sobą jeszcze długi dzień…
-
Ja tam nic takiego nie mam - Pisnęła na odchodne Kimberlee.
***
Woods podszedł do mężczyzny starającego się opanować sterowanie dronem. Maszyna obracała się w prawo i w lewo, unosząc się jakieś 40 metrów nad ziemią. Alan zerknął na niewielki tablet, mający pokazywać obraz z jednej z kamer drona.
-
Zauważyłeś coś ciekawego?
-
Ni chuja - Odparł wielce elokwentnie pionier -
Dżungla się ciągnie w cholerę, jest ale i jakieś wzgórze...czy raczej mała góra kilka kilometrów w głąb lądu, ale nic tam wielce wysokiego, pewnie tylko parę setek wysokości ma…
-
Cudnie… - Alan wycedził przez zaciśnięte zęby -
Dzisiaj nic tylko jebane cukierki i żelki od samego rana. Wszystko cały czas pięknie idzie jak z górki! Spróbuj wyszukać miejsca gdzie drzewa są wyższe i rosną w miarę blisko siebie - możliwe, że tam będzie znajdować się jakaś przestrzeń z mniejszym zagęszczeniem niższych roślin
Odwrócił się by sprawdzić czy grupa ekspedycji była jeszcze na plaży.
-
MAJORZE!!!
Pionier operujący Dronem skrzywił się na wrzaski Woodsa tuż obok, sam zaś Major i pozostali zniknęli jednak już w dziczy, nikt więc nie odpowiedział...
-
Heeeej chłopaki, stało się coooś? - Usłyszał po chwili Alan z boku. Głos był męski, owszem, jednak taki… no taki… gejowski ton, że Woods aż zamrugał oczami. Do tej pory jeszcze nie słyszał bowiem głosu… jak mu tam było… Marco Chelimo, kolejnego z Pionierów, znajdujących się na plaży. Młody mężczyzna podszedł do nich z wielce miłym uśmieszkiem na twarzy, zaciekawiony, a może i zaniepokojony wcześniejszymi wrzaskami.
-
No stało się coś, szefuniu? - Zaszczebiotał ponownie Marco.
-
Nie no, zupełnie nic, prócz tego że nie mamy gdzie rozbić tego pieprzonego obozu. Jeśli chcesz się do czegoś przydać Marco, połącz mnie migiem z Majorem - Odkrzyknął Alan -
I jak tylko Panna Kimberlee wróci, poproś ją by Ci zerknęła w gardło bo chyba masz jakąś infekcję, a nie chcę by coś się rozniosło po grupie
-
Taki niemiły...a feee… - Marco pokręcił niezadowolony głową, po czym ruszył do dużego namiotu w którym znajdowała się sporych rozmiarów radiostacja. Wywołał po chwili Majora, Alan mógł więc z nim w końcu porozmawiać.
-
Woods z tej strony. Mamy problem. Damy radę wyładować i zabezpieczyć sprzęt ale w pobliżu nie ma widocznego miejsca na obóz ani źródła pitnej wody. Musielibyśmy sami wejść w dżunglę by coś znaleźć. Dajcie znać jeśli uda wam się w pobliżu wypatrzeć jakieś odpowiednie miejsce. My będziemy się starać dalej szukać z powietrza
Wywołany na łączu Baker chyba zmielił przekleństwo. Kiepsko było go słychać przez zakłócenia.
-
Zrozumiałem… szukajcie...alej… bez odbio..
-
Jeszcze jakieś życzenia, panie wredny? - Chelimo ze skwaszoną miną spojrzał na Woodsa po zakończeniu rozmowy poprzez radio.
-
Owszem - Odpowiedział z przyjaznym uśmiechem -
WRACAJ DO ROBOTY! - odkrzyknął na do widzenia.
-
Musisz na mnie wrzeszczeć? - Obruszył się Marco, po czym kiwając głową z rezygnacją nad chyba samym Woodsem poszedł zająć się swoimi sprawami -
Brutal normalnie, brutal…
Woods spoglądając w niebo pomyślał w duchu: “No dalej! Jakie jeszcze gówno dziś na mnie spadnie?”
Odwrócił się w stronę pozostałego na łodzi ekwipunku, mając nadzieję, że praca fizyczna przy rozładowywaniu skrzyń pomoże mu znaleźć jakieś pomysły by uporządkować ten bałagan. Przeważnie pomagała…