Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2018, 02:38   #98
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ryk przetoczył się po obozowisku.
Ryk mrożący krew w żyłach. No… bardziej skrzek niż ryk. Ale ptasi i przenikliwy.
Tam gdzie odpoczywały wierzchowce, jeden z nich zaczął się szarpać z “obsługą”. Rogaty gryf Ruchacza rozpędził opiekujących się nim pachołków, jednego omal nie pozbawiając dłoni. Po czym wściekły rzucił się do biegu za nim. Elfka pewnie zarywałaby się ze śmiechu, gdyby nie to że widok był przerażający. I przypominał kuglarce jak niebezpieczną bestyję ma Czaruś między nogami. Nie… nie o tą, chodzi. Ale o tego wcielonego w gryfa diaboła, który najwyraźniej w dwunogim mięsie się lubował.
Nagle potwór zrobił szybki zwrot i ignorując niedoszłą ofiarę zaszarżował wprost na elfkę.
Ta nie rzuciła żadnego czaru, bo język jej uwiązł w gardle. Nie rzuciła się do ucieczki bo nogi jej wrosły w glebę, a serce podeszło do gardła.
To koniec pięknej Eshtelëi. Zostanie zeżarta przez półdzikiego górskiego gryfa!

Zaraz… coś na nią dyszy. Czy bycie pożeranym nie powinno boleć?
Nie bolało, bo i jedzona nie była. Czując schowaną za sobą Trixie wczepioną w swoje plecy, elfka ostrożnie otworzyła oczka i zobaczyła dziób bestii. Gryf zatrzymał się przed nią spokojny i bacznie przyglądał się jej z lekko pochylonym łbem, by swoimi krwiożerczymi oczami wpatrywać się w fiołkowe ślepka kuglarki.

Nie powinno być dla nikogo żadnych zaskoczeniem, że Cudowna i Nieustraszona Eshte prawie się poryczała z przerażenia.
Że prawie się posikała w portki słysząc i widząc nadciągającego gryfa.
Że prawie zaczęła żałować tych wszystkich podkradzionych sakiewek i biżuterii, tych oszukanych kupców, tej niechęci wobec kapłanki i ciągłego wyklinania Thaaneeekryyysta.
Zaraz, nie. Tego ostatniego wcale nie zamierzała żałować, a wręcz przed swoją śmiercią powyklinałaby go jeszcze bardziej za posiadanie tak nieokiełznanej bestii. Nie mógł mieć konia, jak każdy inny szlachciurek?!

Ale na szczęście nie narobiła się takiego wstydu, a z pewnością znalazłaby się olbrzymia widownia do zobaczenia jej łez i mokrych spodni. Wtedy to już wolałaby zostać rozszarpana przez długaśne szpony gryfa.
I tylko te nogi były teraz tak dziwnie miękkie, jak gdyby zaraz miały się pod nią ułamać.

Nic.. nic się nie działo. Czy gryf zatrzymał się, żeby zastanowić się od której strony zacząć pożerać elfeczkę? Czy powinna spróbować rzucenia się do ucieczki? Czy może nie widział jej, kiedy tak stała nieruchomo?
Nieeee, wcale nie podobała jej się ta chwila niepewności, która zdawała się trwać wieczność. Cały czas trzymała ręce uniesione w geście obronnym, bo przecież zdołałaby nimi powstrzymać gryfa, prawda? Jakoś nie chciała tego nie sprawdzać.
I spomiędzy tych rąk spoglądała na niego oczami rozszerzonymi ze strachu, ze strużkami potu spływającymi wzdłuż kręgosłupa.

-H... heeeeeej? - nie no, nie spodziewała się usłyszeć odpowiedzi ze strony tej bestii. Chociaż z drugiej strony, był on pieszczoszkiem czarownika. A takie zwierzaczki zwykle kryły w sobie różne paskudne sekrety.

Bestia odpowiedziała pomrukiem i trąciła delikatnie czubkiem dzioba elfkę. Ziewnęła po czym otwierając szeroko dziób. Tak szeroko, że mogłaby jednym jego uderzeniem odgryźć główkę kuglarki.
Po czym usiadła przed nią na zadzie i pomruczała ni to kocio, ni ptasio. Oczywiście adresatka tych pomruków nie rozumiała ni w ząb o co chodzi thaneekrystowemu popilkowi. Natomiast czuła wczepioną w swoje plecy drobną wróżkę drżącą ze strachu.

Całe życie przeleciało elfce przed oczami, kiedy gryf dotknął jej dziobem. Być może dla niego było to jakieś byle muśnięcie, ale jej bogata wyobraźnia już podsuwała wizje rąk zmiażdżonych jego siłą, porozrywanej skóry i mięśni znikających w jego paszczy. Nic zatem dziwnego, że zamarła w przerażeniu, a z twarzy zniknęły wszelkie kolory.

I nadal nie wiedziała co robić. Zwiedziła trochę świata, ale nie potrafiła mówić po gryfiemu. Nie była też znawczynią bestii, więc ciężko jej było stwierdzić, co się czai w jego głowie. Czuła się trochę jak.. jak myszka, którą złapało wielkie kocisko i teraz domagało się bycia zabawianym przed obiadem.

-Ehhmmm... - ze strachu trochę jej zaschło w gardle, więc przełknęła ślinę łypiąc na boki za pachołkami odpowiedzialnymi za szlachciurskimi wierzchowcami. A pomimo tego, że ciężko było się dogadać z gryfem, ona jakoś tak dalej do niego mówiła. Nie było to najdziwniejsze co zrobiła w życiu - Noooo... nudzi Ci się? Thaaneeekryyyst i Ciebie zostawił dla towarzystwa jakiejś laleczki, co?

Nagle bestia przekrzywiła łeb, gdy usłyszała imię swojego pana z ust elfki. Coś tam mruknęła i naparła głową na nią. Niezbyt mocno, ale stanowczo.
I wtedy przyszło oświecenie. Domagała się od elfki iskania za uchem! Jak olbrzymi kocur.
Co więc biedna artystka miała zrobić? Nikt się jej z pomocą nie kwapił widząc jak agresywny i nieprzewidywalny to potwór.
Ale czy to przypadkiem nie koty miały paskudny zwyczaj przymilania się, aby zaraz potem rzucić się na niczego niespodziewającą się elfkę i pazurkami poderżnąć jej gardło? Uh, to porównanie zdecydowanie nie uspokoiło Eshte.

Teraz, kiedy gryf znalazł się tak niebezpiecznie blisko, ona starała się właściwie nie oddychać z obawy, że taki ruch jej ciała mógłby obudzić w nim gniew. Dlatego stała jak zaklęta, jak ten słup z.. z.. no, cukru. I niezbyt ją zachęcało zbliżanie swych cennych dłoni gdziekolwiek w okolice ostrego dzioba. Jednocześnie czuła na sobie oddech tej bestii domagającej się pieszczot, a urażenie jej.. mogło się bardzo źle skończyć.
Zatem powoli, baaaaardzo ostrożnie wyciągnęła ku niemu jedną rękę. Kierowała nią na ślepo w kierunku ucha bestii, bowiem nie do końca chciała widzieć tryskającą krew i swoją dłoń znikającą w zatrzaskującym się dziobie. Długie elfie uszy wypełniały się już nie tylko szumem krwi i głośnym biciem serca, ale także odgłosem niechybnie nadciągającego kłapnięcia.

-No już, już... -wyszeptała drżącym głosikiem, bardziej na pocieszenie samej siebie niż gryfa. Palcami musnęła jego pióra głowy, co było.. ekscytujące i przerażające jednocześnie - Proszę, proszę, nie odgryź mi palców, proszę.. - cicho powtarzała swoją mantrę.

Na razie bestia łaskawie pozwalała się głaskać i drapać, mrucząc z zadowolenia. Pomruk ten bardziej niedźwiedzi niż koci przypominał biednej artystce, że gryf jest kapryśny. A i wszak była sama świadkiem jak ów zwierzak, rozrywał gremliny z wyraźną satysfakcją. Wtedy to kuglarce nie przeszkadzało. Gremliny były złe, a ona siedziała okrakiem na rozrywającej je bestii.
Teraz.. sama czuła się jak niedoszła ofiara. Jak początkująca linoskoczka, przechadzająca się nad przepaścią wypełnioną ogniem. Jeden nieostrożny ruch i nie tylko palce, ale i całą dłoń stracić.

- Może mu zaśpiewaj… może wtedy uśnie.- wypiszczał trwożliwy głosik Trixie kryjącej się za plecami Eshte. Równie odważnej co sama artystka.
-Nie jestem bardką, nie umiem śpiewać. Mój głos prędzej go znowu rozwścieczy, niż słodko utuli do snu - syczała prawie bezgłośnie kuglarka, w obawie przed wydaniem z siebie głośniejszego odgłosu, który mógłby zrujnować gryfowi ten rozkoszny moment. Póki był zadowolony, póki pomrukiwał zamiast ryczeć i wściekle łypać ślepiami, póty ona zachowywała swoje dłonie.

Ale jakoś wcale nie czuła się spokojniejsza. Przecież wystarczył tylko jedna, najdrobniejsza pomyłka z jej strony, aby ten przerośnięty kociaczek pokazał pazury. Było to o wiele gorsze, niż kiedy tylko przed nią siedział i się gapił.
-Sama mu zaśpiewaj - od rozmowy z pupilkiem czarownika, Eshte przeszła do szeptania do swoich własnych pleców. Widać nie za dobrze sobie radziła ze stresem.

W odpowiedzi kuglarka usłyszała popiskiwanie przypominające dźwięki przestraszonej myszy. Gdzieś w tym wszystkim była melodia. Ale nie mogła się przecisnąć przez ściśnięte gardziołka przestraszonej wróżki. Co gorsza… nieco gniewne pomruki gryfa świadczyły o tym, że “piosenka” Trixie chyba nie przypadła mu do gustu.

-Przestań, przestań, przestań! -tym razem już elfka syknęła głośniej, jednak nadal przez zęby zaciśnięte z przerażenia. Ciężko jej było w tym momencie osądzać wróżki talent do śpiewu, kiedy długie uszy wypełniał ten warkot leniwie wzbierający w gardzielach bestii. Był jak odległy grzmot nadciągającej burzy. Podnosił te maleńkie włoski rosnące na karku. A wróżka zamilkła natychmiast, mając pewnie podobne odczucia co bardka.

Podobno panika była matką improwizacji. Było to idealnym wyjaśnieniem dla ruchu wykonanego przez Eshte, którym było podniesienie drugiej ręki do obdarzenia pieszczotą także i drugiego ucha gryfa. Ta instynktowna reakcja okazała się być silniejsza od ogarniającego ją lęku.
-No j-już, już, w... wszystko dobrze -masowała i drapała zwierzę za uszami, a z jej ust uciekał drżący szept, którego słów później zupełnie nie będzie pamiętała. Ale wydawało się, jak gdyby mówiła do.. do dziecka. Jak gdyby uspokajała dziecko, kiedy to ona była w potrzasku - Caaaacy Dziubasek, bardzo cacy, taaak.

Niemniej to działało, gdy się uspokoił. Nawet ziewnął zadowolony. I wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, aż… nagle potwór Thankryyyystowy, przewrócił się na ziemię z hukiem przed przerażoną bardką i równie przerażoną wróżką, które pewnie by wrzeszczały w niebogłosy, gdyby nie to żaden dźwięk nie chciał przejść im przez zaciśnięte trwogą gardła. Obserwowane przez równie przestraszone sługi i komediantów, dwie nieszczęśniczki ze zdumieniem przyglądały się gryfowi, który niczym wielki kocur… teraz domagał się drapania i czochrania po brzuchu! Do licha! Zwierzak był równie rozpuszczony jak jego pan!

Elfce chwilę zajęło pozbieranie swej szczęki z ziemi. Dobrze, że tylko chwilkę, bo jeszcze bestia zaczęłaby się niecierpliwić i jej rozpuszczenie zmieniłoby się ponownie w krwiożerczą furię.
Z pewnością mało kto miał okazję nie tylko tak długo przetrwać w towarzystwie tego rozkapryszonego gryfa, ale jeszcze móc go drapać za uszami bez utraty żadnej kończyny, jednak Eshte jakoś nie czuła się zaszczycona. W przypadku szczeniaczków, kociaczków, czy innych -czków takie domaganie się pieszczot było nawet rozkoszne. Ale nie w wykonaniu tej kreatury. Nawet wywrócona do góry brzuchem nie traciła swej drapieżności.

-Weź poleć i przyprowadź mi tu czarownika - mruknęła elfka do Trixie, nim w końcu nogi całkiem się pod nią ugięły i kucnęła przy gryfie. Zdecydowanie była świadoma jego pobłyskujących nieopodal szponów, dlatego jak służka, jak istny niewolnik zdany na łaskę gryfa, dłońmi zaczęła energicznie drapać go po odsłoniętym cielsku.
Jakoś udało jej się znaleźć cień nadziei w tej sytuacji. Bo może... mooooże, jeśli zapadnie mu w pamięć jako Mistrzyni Drapania i Pieszczot Wszelakich, to gryf już więcej nie będzie chciał jej zjadać. Może przestanie widzieć w niej smaczne rączki, udka i piersi, a zamiast tego stanie się jej pieszczoszkiem. Jej, nie Ruchacza! A przynajmniej.. dopóki swoim drapaniem będzie trafiała we właściwe miejsca pośród jego piór.

-A jak mnie zobaczy… capnie raz i świat zostanie… pozbawiony wspaniałej Trixie.- wróżka zdecydowanie nie chciała opuszczać kryjówki zza plecami kuglarki uznając, że gryf mógłby ją uznać za latającą zabawkę. - Poczekam aż uśnie i wtedy polecę.- zaproponowała. Problem w tym, że wtedy już nie będzie to konieczne, bo elfka potrafiła całkiem nieźle się skradać. I sama mogła uciec śpiącej bestii.

-A mi się coś wydaje, że mniej go zdenerwujesz odlatując teraz niż jak już zaśnie i go obudzisz -odparła kuglarka zaledwie kącikiem ust, ani na krótki moment nie przestając rozpieszczać tego przerośniętego kocura. Już wiedziała jak to się skończy, czuła to w swoich palcach tonących pośród piór. Jeśli nie straci ich w nagłym kaprysie gryfa, któremu znudzi się to całe drapanie i jednak postanowi ją rozszarpać, to z całą pewnością ręce jej same odpadną. Wprawdzie mogła się pochwalić subtelnie zarysowanymi mięśniami, ale nigdy nie trenowała do bycia profesjonalnym drapaczem bestii. Nie spodziewała się też, aby ktoś miał jej za to zapłacić.

-Po prostu.. bądź dyskretna -westchnęła Eshte cicho. Miała nadzieję, że gryf za bardzo się zatracił w tych pieszczotach i nawet nie zwróci uwagi na przelatującą wróżkę, jak gdyby była zaledwie mało interesującą muszką. Ale mimo to elfka postanowiła jeszcze słodko do niego pomówić -Dobry Dziubasek, doooobry. Jesteś po prostu wielkim pieszczochem, cooo?

Elfce odpowiedziały pomruki potwora, a wróżka pospiesznie odfrunęła jak najdalej od obojga w poszukiwaniu właściciela gryfa. I Esthe została sama… pomijając “potwornego pieszczocha”. I widzów trzymających się z daleka.
Iskanie bestii i mruczenie cicho i słodko do niej stało się więc tym na czym biedna artystka musiała się trudzić. Była niewolnicą bestii, księżniczką uwięzioną przez potwora. I musiała czekać na swojego księcia z bajki uspokajając i usypiając bestyję. Co wkrótce się udało. Potwór przymknął ślepia i wydawał się drzemać. A przed kuglarką pojawił się dylemat. Ryzykować ucieczkę, czy nadal iskać i głaskać gryfa by się nie obudził?

Elfka spędziła zbyt wiele czasu na drapaniu bestii, aby teraz miała to wszystko stracić z winy niezaplanowanej, zbyt gwałtownej ucieczki. W najlepszym wypadku skończyłoby to się kolejnymi godzinami pieszczot, a w najgorszym.. no, już wolała być jego niewolnicą niż obiadem.
Dlatego nadal siedziała przy tym wielkim cielsku, które poruszało się leniwie w zadziwiająco spokojnych oddechach. Jedyne co Eshte zrobiła, to na próbę zaprzestała ruchów swych palców. Potem odnalazła nawet w sobie odrobinę odwagi, na tyle by bardzo powoli unieść dłonie i zawiesić je nieruchomo tuż ponad końcówkami piór gryfa. Jeśli ta zmiana nie zrujnuje jego snu, to kuglarka będzie mogła pokusić się o ucieczkę.

Nie zrujnowała! Nie zauważył. Obrócił się lekko i zamruczał głośniej, ale tylko tyle uczynił. Wydawał się spać, a może tylko prowokował kuglarkę do ucieczki, żeby rzucić się na nią od tyłu i pożreć w brutalny sposób. W końcu potulna ofiara, tu nudny posiłek, prawda?
Czyżby niepotrzebnie odsyłała wróżkę?
Taka myśl zaświtała w główce Eshte, kiedy jeszcze przez kilka długich, bardzo nerwowych chwil siedziała przy wielkim cielsku gryfa. Starała się wtedy jak najciszej oddychać, nawet jak najmniej mrugać, w razie gdyby bestia miała jakiś nienaturalnie wrażliwy słuch. Jeśli nie zdołała jej uśpić swoim drapaniem, to przynajmniej uśpi ją ze znudzenia. Albo siebie samą.
Sztukmistrzyni Meryel była znana światu z wielu cudownych talentów, ale cierpliwość nie była jednym z nich. Można wręcz powiedzieć, że była znana z braku opanowania. I nawet w tak mrożącej krew w żyłach sytuacji jej myśli w pewnym momencie powiedziały głośne - „Dość!”.

Nie zerwała się jednak na równe nogi. Nie była aż tak żywiołowa i głupia. Cały czas czuła na karku śmierdzący oddech dziobatej śmierci, zatem baaaaaaardzo powoli zaczęła się rozplątywać ze swojego przysiadu. Cała zdążyła już zdrętwieć, więc to tym bardziej ją spowalniało. Tempem przypominało to wychodzącego ze swojego kokonu motyla, który jeszcze niezbyt wie do czego służą te nagle wyrośnięte nóżki i skrzydła. Eshte była równie delikatna, każdy ruch starała się wykonywać cichutko, a kilka razy też zamierała, kiedy spiczastymi uszami rozpoznawała zmianę w oddechu gryfa. Taki drobiazg mógł stanowić o jej życiu, lub zostaniu błyskawicznie rozszarpaną przez ostre szpony. Bogowie już wystarczająco jej nie lubili, nie miała zamiaru sprawdzać swojego szczęścia.
Potem na paluszkach zaczęła się nieśpiesznie oddalać od pierzastej bestii. Powolutku, krok za kroczkiem, ani na chwilę nie spuszczając jej z oczu.

Udało się! Udało!
Krok za kroczkiem oddalała się od przeklętej bestii thanekryystowej i w końcu, gdy już była wystarczająco daleko porzuciła ostrożność i zaufała szybkości swoich nóg. Byle dalej od tego potwora.




* * *




Chłopki miały zdobyczne materiały, igły z nićmi oraz całą rodzinę do ubrania. Mieszczki kupowały stroje u kupców noszących błyszczące sygnety na grubych palcach. A arystokratki, te malowane laleczki i naburmuszone paniunie, miały na usługach całe zastępy krawców, którzy szyli im nie tylko suknie i gorsety, ale także delikatniusią bieliznę z koronkami. A Eshte? Eshte miała Starą Lotte.
Na pierwszy rzut oka trzymała się ona całkiem nieźle - zawsze wymalowana i błyszcząca, jak gdyby cały czas była gotowa ruszyć na podbój szlachciurskich salonów. Tyle, że ta fasada ukrywała wnętrze nadszarpnięte zębem czasu. Kruche i zniszczone.

Co? Ah.. nie, Stara Lotte nie była żadną pomarszczoną ciotunią szyjącą stroje dla elfki. Była niczym innym jak.. maszyną do szycia. Z pewnością bardziej antyczną od wszystkich ciotuniek i babuniek nadal nieśpiesznie dreptających po świecie.




Spotkanie z pieszczoszkiem czarownika skutecznie zniechęciło elfkę do dalszego zwiedzania obozowiska rozłożonego przez orszak. Już wystarczająco dużo czasu straciła na drapaniu i usypianiu gryfa, a przecież była POWAŻNĄ artystką, musiała się przygotować do wieczornego występu! A właściwie, to musiała wróżkę odpowiednio przystroić.
Dlatego po powrocie do wozu, dojściu do siebie po otarciu się o śmierć i powyklinaniu Ruchacza, Eshte zaszyła się w swym twórczym kąciku, gdzie stał niepozorny stoliczek ze skrzynią częściowo zastawiającą blat. Wystarczyło jednak włożyć trochę siły, aby ukazać kryjącą się pod spodem maszynę do szycia - no istny skarb! Ta, kuźwa, normalnie interes stulecia.

Stara Lotte była nieobliczalna. Odzywała się nieprzyjemnym dla ucha warkotem, zdarzało jej się krztusić i całkiem przycinać, czym tylko wystawiała na próbę resztki cierpliwości elfki. Nieraz już musiała się dać we znaki, bo co poniektóre smukłe palce uzbrojone były w naparstki, a inne zostały poowijane ciasno bandażami. Z pewnością skrywały wojenne blizny po wielu dniach i wieczorach spędzonych na szyciu ubrań.
Pootwierane okna wozu wpuszczały do środka światło promieni słonecznych, a wypuszczały.. cóż, pomyje złorzeczącej kuglarki słyszalne po zbliżeniu się do jej domu. Zdarzało się, że bardziej nabierały na sile, kiedy groźnie rozpędzona igła zbaczała ze swej ścieżki i wbijała się boleśnie w palec.

Niejedna artystka po prostu zrezygnowałaby z takiego szycia i postawiłaby na skąpe fatałaszki. Ale nie Eshte. Ona poważnie podchodziła do swojej sztuki, co widać było w jej pochylonej sylwetce, w materiałach rozciągających się naokoło jej stanowiska i twarzy wykrzywiającej się w upartym skupieniu. Szczególnie też było słuchać w niestrudzonym naciskaniu stopą mechanizmu, który wprowadzał machinę w ruch. A przecież mogłaby owinąć się zwiewną szmatką i świecić półnagim ciałem przed publiką.
Mogłaby. Ale nie chciała.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem