Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2018, 15:13   #16
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dot siedziała w kącie z kwaśną miną. Obok siedział Marcus Kaai, dobrze zbudowany, wysoki Hawajczyk. Gdyby nie ten warkoczyk z tyłu głowy, jego fryzura byłaby idealnie wojskowa. Krótko przycięte, niemal na zero boki i kilkucentymetrowy pas dłuższych włosów na czubku głowy. Dot poznała go jeszcze na lotnisku w Honolulu i od tamtej chwili towarzyszył jej. W przeciwieństwie do swojej partnerki, nie wyglądał na zainteresowanego imprezą . Nie przyłączył się do zabawy i nie pozwolił Dorothy na to. Ruchem głowy odesłał kelnera, który szedł w ich stronę z kieliszkami na tacy.
- Pies ogrodnika. - Syknęła Dot. - Sam nie ruszy i innym też nie da.
Ta zniewaga nie zrobiła chyba wrażenia na Hawajczyku, który wrócił do przyglądania się wygłupom swoich kolegów po fachu.
Dla Dorothy taka impreza o suchym pysku nie była zbyt zabawna. I jeszcze ten cholerny i źle dopasowany uniform najemnika. Wyglądała w nim okropnie. Ale musiała go nosić. Względy bezpieczeństwa.
Po mniej więcej piętnastu minutach podniosła się z miejsca. Marcus również.
- Idę się położyć. - Musiała zadrzeć głowę, żeby chociaż spróbować spojrzeć mu w oczy.
Marcus ruchem ręki wskazał jej drogę i ruszył za nią.
- Przecież nie ucieknę. - Dodała gdy przemierzali korytarze statku.
Kaai nie zareagował. Odprowadził ją pod same drzwi jej kajuty.
Dot rzuciła się na łóżko.
Jak ona tu trafiła? Laura przecież nie mówiła nic o kolonii karnej.


************************************************** ********

- Czy to konieczne? - Wysoka, szczupła brunteka zwróciła się do policjantki wskazując na kajdanki na rękach Dorothy. - Moja klientka nie jest niebezpiecznym przestępcą.
Rdzenna mieszkanka najmłodszego stanu USA powoli sięgnęła do pasa po klucze. Niespecjalnie też spieszyła się z odpięciem kajdanek. I równie powoli wyszła z pomieszczenia.

- Gratuluję. - Powiedziała Laura Hughes rzucając na stół w sali widzeń najnowsze wydanie Hawaii Tribune-Herald. - Na pierwszej stronie.
Dorothy wzruszyła ramionami rozcierając nadgarstek.
- Chcesz zobaczyć inne gazety?
- Chcę kawy. - Odprała Dot. - I chcę się wykąpać.
- Zaraz zjawi się prokurator. Nie odzywaj się. Ja to załatwię.
I rzeczywiście. Po niespełna pół godziny Dorothy opuściła posterunek w towarzystwie swojego adwokata i kilku ochroniarzy, którzy okazali się niezbędni gdyż przed budynkiem roiło się od dziennikarzy.
Przed hotelem również kłębili się żądni sensacji dziennikarze. I tutaj też ochroniarze musieli ich rozpychać żeby obie kobiety mogły wejść do środka.
Jednak nie dane jej było od razu wejść do łazienki i spłukać z siebie zapach aresztu. W pokoju czekał już Victor Lie.
- Zostaw nas proszę samych. - Zwrócił się do Laury. Ta kiwnęła tylko głową i wyszła.
- Musimy porozmawiać. - Powiedział. Jak zwykle gdy miał zastrzeżenie do zachowania córki.
- Nie możemy tego odłożyć na później? - Spytała zmęczonym głosem Dorothy. - Chcę się odświeżyć. Całą noc przesiedziałam w areszcie.
- Dorothy. - Victor nawet nie podniósł głosu, ale Dot już wiedziała jak bardzo ojciec jest wściekły. - Miałaś tylko reprezentować rodzinę na tym balu. Tylko tyle. Bal charytatywny mojej fundacji Dot. Bal na którym zbiera się pieniądze dla potrzebujących.
- I zebraliśmy dużo pieniędzy. - Wtrąciła się.
- A nie jakaś pijacka orgia. - Doktor Lie zdawał się nie słyszeć tego co powiedziała jego córka. - Nie jakieś burdy, które kończą się wizytą policji i nagłówkami w gazetach.
Dalej było już standardowo. Victor Lie wygłosił kolejny ze swoich przy długich monologów odnośnie tego jak bardzo zawiódł się na córce. O jej nieodpowiedzialnym zachowaniu. Dorothy słyszała to już wielokrotnie. Tym razem dodał jednak coś nowego. Odciął ją od pieniędzy z funduszu inwestycyjnego.
- Ale on tak nie może. - Powiedziała Dot do Laury po wyjściu ojca.
- Może. - Odparła kuzynka siadając przy niej. - I właśnie to zrobił.
- To zrób coś z tym. Jesteś moim prawnikiem.
- I twojego ojca też.
- O świetnie. I co ja mam teraz zrobić?
- Titanium Microsystems. - Powiedziała Laura.
- Przecież ja tam pracuję.
- Tym lepiej. Idź się odśwież. Za godzinę wylatujesz.
- Słucham? - Dorothy Lie nie kryła zdziwienia.
- Wytłumaczę ci wszystko po drodze. A teraz pospiesz się. Nie masz za dużo czasu. Chyba, że nie chcesz brać tego prysznica.
To ostatecznie przekonało Dot.

************************************************** ********

Dobijanie do brzegu wcale nie było miłe i przyjemne. Dobrze, że jej ochrona pomogła. Na plaży było już lepiej. A gdy omiotła swoim spojrzeniem rajski obrazek od razu poczuła się lepiej.
Ku jej zadowoleniu została przydzielona do ekipy, która miała ruszyć w głąb wyspy.
Rajskie widoki. Czyste lazurowe wody bajecznej zatoki. Biały miękki, gorący piasek, który aż prosił się aby rozłożyć na nim koc i wylegiwać się w słońcu.
Szybko jednak jej przeszło, gdy okazało się po jakim terenie przyszło im spacerować. Jej kondycja wprawdzie pozwoliła na nadążanie za grupą. Trudy przechadzki dały się jej jednak we znaki. Z wielką ulga przyjęła postój.
- Muszę pójść na stronę. - Szepnęła do najemniczki, która stanęła tuż obok.
"T" zgodziła się bez problemu.
Przedzierając się przez krzaki, tak by jak najmniej było widać, Dorothy zaczęła rozpinać mundur. Było jej w nim niewygodnie. Upchane pod czapką włosy stały się wilgotne od potu. A rozpuszczenie ich przyniosło sporą ochłodę. Gwałtownie potrząsnęła głową, by burza włosów rozpadła się swobodnie.
- Mężczyźni mają łatwiej. - Westchnęła Dot rozglądając się za odpowiednim miejscem do opróżnienia pęcherza. Nie było to łatwe. Wszędzie coś się poruszało. Wizja pełzającego lub wspinającego się czegoś po ciele wcale jej się nie uśmiechała.
- Chcę do cywilizacji. - Zmarszczyła czoło w wyrazie niezadowolenia.
W końcu znalazła miejsce, które wydawało się w miarę na bezpieczne. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła sprawdzając czy nikt jej nie podgląda. Było to głupie, to nie był Central Park. I podglądaczy nie powinno tu być.Odruch jednak zwyciężył.
Poprawiając spodnie Dorothy ponownie rozglądała się. Ręką odgarnęła liście. Wśród różnej tonacji zieleni dostrzegła niezwykle barwny kwiat.
- O Boże!! O Matko!! - Wrzasnęła niemal ekstatycznie. - To… to…
Uklęknęła przy roślinie i delikatnie przesunęła palcami po niej.
"T" Wyskoczyła z krzaków (w końcu stała parę metrów dalej, dając Dorothy nieco prywatności), z karabinem przy policzku, celując nerwowymi ruchami lufy w tą i z powrotem, szukając ewentualnego zagrożenia… którego jednak na szczęście nie było, a owy raban był wywołany jakimś odkryciem?

Najemniczka głośno westchnęła, po czym pokręciła z rezygnacją głową. Było jednak już za późno, w odpoczywającej grupce ekspedycji również podniósł się zgiełk, wywołany okrzykami Dorothy.

Przez zieleń przebijał się już Marcus Kaai, również pędzący Dorothy na pomoc, biegły chyba i 2 inne osoby... oj narobiła niepotrzebego zamieszania, szargając nerwy zbrojnych osób.
- Wszystko w porządku, powtarzam, wszystko w porządku! Fałszywy alarm, nie ma zagrożenia! - Meldowała pozostałym przez swój komunikator "T", by opanować mały burdelik...
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline