Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2018, 09:45   #285
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las / Phandalin
10 Marpenoth, wieczór



Było już ciemno gdy Turmi, Joris i Stimy dotarli do chatynki druida. Doprowadził ich tam głównie nos Rudej, która bezbłędnie wyczuła zapach choroby, bo ani jedzenia, ani dymu czuć z niej nie było. Stimiemu nie udało się wypożyczyć kucyka, więc kolebał się na pokaźnej kobyłce Shavriego czując wszystkie bolące mięśnie i siniaki z ostatnich dni. Żałował trochę, że dał się namówić na szybki wyjazd, ale cóż - słowo się rzekło, jeszcze w mieście obiecał pomóc aktywować kapłański zwój. Widząc ciemną i zimną chałupę, która bardziej przypominała schowek na drewno, Yola ogarnęło poczucie bezsensu tej całej wieczornej wyprawy. Przecież nikogo tutaj nie było, a na pewno nikogo żywego. Jednak Joris zeskoczył z konia i nawołując pchnął drzwi, sięgając pochodnią do środka. Za nim już pchała się Turmalina.

Wnętrze było ciemne, zimne i śmierdzące, a na łóżku - czy raczej barłogu - leżało nieruchome ciało. Joris postąpił kilka kroków, niepewny czy ruszać trupa, czy może spalić to wszystko żeby zaraza się nie rozniosła. Magiczna-niemagiczna, ot na wszelki wypadek. Jednak Turmi nie miała oporów i żwawo doskoczyła do zakopanego pod kocami ciała, tarmosząc je i wyrzekając na niewdzięczność dziadygi, któremu nie tylko leczniczy zwój, ale nawet kozę przyprowadzić chciała! Po dłuższej chwili “trup” zaharczał w proteście, ku niewymownej uldze geomantki. Reidoth żył, ale ledwo. Nie wiadomo, czy doczekałby rana. Czy doczeka jeśli zwój nie zadziała, albo Stimy nie poradzi sobie z rzuceniem trudnego zaklęcia…


Tymczasem w osadzie Tori porządkowała obejście Garaele, głaskała stęsknioną Kurmalinę i plotkowała z napotkanymi sąsiadkami. A raczej one plotkowały z kapłanką, ciekawe wieści z wielkiego miasta. Wspólnych tematów nie było wiele, bo i Melune nie pojechała tam podziwiać piękne suknie, egzotyczne przyprawy czy nowe gatunki bydła. Sama dowiedziała się, że tymorytka pojechała do górniczej osady leczyć dość pospolite, lecz często śmiertelne o tej porze roku infekcje. Cóż, sioło leżało u samego podnóża gór i nagłe zmiany pogody dawały się we znaki zarówno górnikom jak i traperom. Nic niezwykłego, nic magicznego, skonstatowała z ulgą Melune, gdy sprawdziła których leków z zapasów elfki brakuje. Starsza kapłanka zabrała ponad jedną czwartą przeznaczonych na zimę zapasów ziół i leków; sytuacja w górach chyba była na prawdę kiepska. Tori cieszyła się, że w okolicach Phandalin utrzymywała się całkiem niezła pogoda; tylko patrzeć jak i tu będzie leczyć chore gardła i zatkane nosy. Zadrżała. To będzie jej pierwsza zima tak daleko na północy. Wydawało jej się, że już przystosowała się do tego klimatu, ale skoro nawet twardych drwali powalały choróbska… może zbyt optymistycznie do tego podchodziła?


Marduk pożegnał się z najemnikami i ruszył rozłożyć namiot poza osadą. Miał własne plany na przyszłe dni i cieszył się, że nikt nie namawiał go do pozostania w Phandalin. Joris sam wydawał się zaskoczony przebiegiem rozmowy z “południowcami” oraz tym jak poczynali sobie w osadzie. Chyba mocno zbiło go to z pantałyku. Cóż, co się odwlecze… Słoneczny elf przypomniał sobie magiczne bogactwo, jakie nosiła na sobie tutejsza “szlachta”. Nieświadomie sięgnął do kieszeni po pierścień zdobyty na nekromancie. Ksiegi bezpiecznie spoczywały w plecaku. Cóż jeszcze mógłby zaleźć w bagażach obcych magów? Czas zapewne pokaże…

 
Sayane jest offline