Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2018, 17:02   #281
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Po oporządzeniu krowy Carp przysiadł na murku i z fascynacją obserwował czarowne rąbanie Stimiego. Stos porąbanego drewna rósł i rósł, podobnie jak podziw otroka.
- Nie wiedziałem, że magusować można też tak… Jakbyś u nas został to już nigdy nie musiałbym rąbać… - szepnął rozmarzony.

Latająca kłoda opadła nagle w trawę z cichym tapnięciem. Zaskoczony obecnością chłopca niziołek spojrzał na Carpa, odkładając siekierkę.
- Krowy wydojone? - Stimy dmuchnął w górę, przymykając oko, by poprawić krnąbrny pukiel włosów.

- Jedną mamy - burknął młody, bo przecież i Stimy widział go z wiadrem. - A smok ubity? - odciął się.

- Jeden był - Stimy pokręcił nosem - … aha… tak, tak… wiesz o tym… to ten… - ta cisza była dla Trzewiczka wyjątkowo gęsta. - Chcesz pomóc?

- Nie nie!!!
- zamachał rękami Carp. - Ja to codzienie robię! Na zimę zapas potrzebny, więc ten… Dużo ciasta dostaniesz za to, zobaczysz! Matula piecze jak marzenie!

- No to się pośpiesz, bo zjem wszyyystko! - Stimy załagodził polecenie szczerym uśmiechem - ...chyba, że chcesz mi opowiedzieć, co działo się w Phandalin, jak nas nie było. - Trzewik podszedł z nie do końca załadowanym dyskiem i popatrzył chwilę, jak się samorozładowuje.

- Ja WSZYSTKO wiem co się działo! A jak nie wiem to wiem kto wie - napuszył się młody, a potem zmrużył oczy. - A co JA z tego będę miał? Bo ciasto to mam kiedy chcę…

Stimy chwycił się pod boki i czas jakiś mierzył się spojrzeniem z chytrym dzieciakiem.
- Możemy się umówić, że pozwolę ci spojrzeć przez powiększające szkło. Ale tylko raz!

- Eee… Ale po co? - młody chyba nie wiedział o co chodzi i co mu to da.

- Nie to nie. - Stimy wzruszył ramionami i wrócił po toporek by dokończyć swoją pracę. Carp przez chwilę wiercił się niepewnie na murku.

- Jeden zerk za jedną plotkę! - oświadczył wreszcie.

Trzewik spojrzał z ukosa na Carpa i uderzył jeszcze dwukrotnie.
- Wszyystko co się działo, to może dodam coś jeszcze. - Stimy uśmiechnął się do siebie. Podobała mu się przedsiębiorczość młodego niziołka.

- To, że się świnia Barthenowi oprosiła to cię chyba nie interesuje, co? - Carp wyzywająco spojrzał na Stimiego. Widać było, że nie miał zamiaru łatwo odpuścić, a targowania uczył się chyba u krasnoludów.

- Nooo… po takich wieściach to raczej nic dodatkowego nie zobaczysz - przyznał Stimy i znów wziął się za rąbanie drzewa

- No weeeź! Skąd ja mam wiedzieć co chcesz wiedzieć! - jęknął zawiedziony chłopak. - Czy roboty szukasz, czy skarbów, czy żony! Matula jest sama, wiesz… - dodał nieoczekiwanie.

Stimy znieruchomiał na chwilę, zaraz jednak uderzył w pieniek, policzek wszedł, aż pod czepiec i nie mógł go teraz wyjąć.
- Może widziałeś gnoma niedawno w Phandalin? To mój przyjaciel, szukam go od jakiegoś czasu.

- Gnoma? W życiu nie widziałem gnoma! A różne dziwa nieraz pan Joris do wsi znosił! Smok był… Oooooo! Ale to oko, co go usiekli w podziemiach dworu było straszniejsze! Żem się tam zakradł zobaczyć zanim go zakopali
- syn Queline wzdrygnął się z wyraźnym przestrachem.

Niewidzialna siła pomagająca Trzewikowi w ustawianiu kolejnych celów musiała najwyraźniej przejść do pomocy w wyciąganiu topora.
- Jak opuszczaliśmy Phandalin, przybysze z południa straszyli, że spalą wioskę, mam nadzieję, że nie było żadnych kłopotów z nimi? - Po tym jak Stimy wreszcie wyciągnął narzędzie, uznał, że jest już zbyt zmęczony, zamiast pracować zaczął gmerać w plecaku, celem wyciągnięcia lupy. Carp w tym czasie począł opowiadać, przesiadając się bliżej i zerkając ciekawsko na poczynania Stimiego.

Wyglądało na to, że przez ostatni dekadzień w wiosce dobrze się działo. Południowcy nikogo nie spalili, nie pocięli ani nie obwiesili. Jak tylko opadł kurz po święcie i emocje po kaźni obwołali nabór robotników do naprawy dworu. A że brali każdego, czy to do uprzątania gruzów, czy to do drwalstwa czy stolarki, to ludzie garnęli się jak muchy. Wiadomo; Gundren do kopalni brał tylko wybranych, złota w górskich potokach czy zwierza w lesie też nie każdemu chciało się szukać. Poza tym w Phandalin wiele do roboty nie było. Niejeden tu za pracą z rodziną zjechał i teraz nie tylko im głód w oczy zaglądał, ale i strach przed zimą, która na Północy mogła nadejść lada dzień.
- Barthenowi szybko się piły i siekiery pokończyły, to do miasta po nie posłali. Nie był zadowolony, oj nie, ale w przeciwieństwie do państwa nie mógł chłopaków tak szybko wysłać po zapasy, zwłaszcza jak imć Jorisa nie było żeby wozu strzegł. Nawet żeśmy tam z Pipem podeszli pode dwór raz i drugi, ale nic ciekawego nie było. Ot, zwalone ściany naprawiają, dach zdjęli i nowy kłaść będą, takie tam… - westchnął otrok. - Myśleliśmy, żeby do podziemi zajrzeć, ale wejście zasypali… Tylko matuli nie mówcie, bo tam chodzić zabrania! - zastrzegł.

- Co za podziemia? Ludzie z południa kazali je zasypać? Po co? - Carp w końcu złapał ciekawość Trzewiczka

- Powiem po tym jak popatrzeć dacie - oświadczył niziołek i zeskoczył z murka.

- Oczywiście, zgodnie z umową, bo umów należy dotrzymywać. - Stimy zaprezentował malcowi szkiełko osadzone w ładnie zdobionej oprawce. Jak wiele przedmiotów Trzewiczka, także i ten wyglądał jakby z nieco innej epoki. Prawdopodobnie zakupił tę lupę jeszcze w Lantan.
- Myślałeś co chciałbyś sobie przez nią obejrzeć? Może jakiegoś motyla, albo pająka? - Stimy wręczył lupę Carpowi, nie mając wcale zamiaru ograniczać ilości spojrzeń przez szkiełko. Patrzył chwilę jak młody niziołek ogląda otrzymany przedmiot.
- Można z jej pomocą rzucić coś w rodzaju zaklęcia - Po tych słowach Stimy uśmiechnął się do siebie. Myślę, że dałbyś radę, choć trzeba skupienia i cierpliwości.

- Podziemia no… Piwnica pode dworem znaczy. Jest piwnica, jakiś grobowiec chyba, a potem taka jaskinia z wielką wyrwą, strasznie zimno tam jest. Jak stamtąd ciało starego Dendrara wyciągnęli to mało śmierdzące było. Znaczy to co z niego zostało jak go Oko nadgryzło. No. I do tej jaskini dało się wejść od zagajnika. Czerwoni durni byli i jak tam ich mag siedział to dało się wejść. A teraz się już nie da.

Po tym, jak chłopak znudził się dziwnymi widokami spod lupy, Stimy zebrał trochę siana, które było tu praktycznie wszędzie i nazbierał trochę suchych liści i trochę kamieni, zachęcając do tego samego Carpa. Ułożyli mały stos, jak do ogniska. Stimy poinstruował Carpa, jak ma trzymać lupę, by wyczarować z jej pomocą prawdziwy ogień! Nie było to może żadne potężne zaklęcie, bardziej ciekawostka, ale Stimy twierdził, że to dobre ćwiczenie cierpliwości konieczne dla każdego adepta magii.

Carp, dumny z tego że został nazwany “adeptem magii” przez dłuższą chwilę zabawiał się lupą, nieświadom tego, że Stimy nieco przeinaczył prawdę. Ale Trzewiczek czuł, że młody tak czy siak nie da mu już spokoju. Od pytania czy jutro też porąbie drewno począwszy…


Resztę popołudnia i wieczoru Stimy spędził w domostwie Alderleafów. Gospodyni faktycznie swietnie gotowała, co akurat nie było dziwne, bo niziołcza kuchnia słynęła w świecie. Do wieczornego posiłku dołączyła też ludzka kobieta, Uma, z czwórką potomstwa, więc przy stole było wesoło i gwarno. Jej brat i mąż pracowali przy naprawie dworu i tam też spali. Robota była ciężka, ale nie bardziej niż w innych miejscach. Pracowników nikt batem nie gonił, co nieco zaskoczyło Yola, bo po południowcach spodziewał się wszystkiego co najgorsze. Po posiłku dzieciarnia zaczęła harcować przy kominku, ale artificer wymówił się zmęczeniem i poszedł na siano. Teraz, gdy nieco opadło napięcie ostatnich dni faktycznie poczuł, że dobrze zrobi mu długi, spokojny sen.

 
Rewik jest offline  
Stary 27-09-2018, 14:43   #282
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Na opłotkach Phandalin

Turmalina odetchnęła głęboko i podparła piąstkami ugorsecione boki.
- Gnój, drewno i podszyte strachem pospólstwo. No to chyba wróciliśmy! - powiedziała z teatralną emfazą, po czym zakasała rękawy - Bierzemy się do ROZWALANIA! Dwór z obcymi pierwszy...
Po czym dziarsko ruszyła przed siebie.
Joris odetchnął głęboko widząc, że krasnoludka ma się już bardzo dobrze i cokolwiek Neverwinter jej zawiniło, w tym podsztymy gnojem, drewnem i strachem pospólstwie Phandalin najwyraźniej znajdywała ukojenie. Toteż i jej nie powstrzymywał. Doszedł do wniosku, że cokolwiek mówi o tutejszych chyba w jakiś sposób ich polubiła i ostatecznie nie narazi ich na szwank. Chyba...
Natomiast Selunitka pogoniła za koleżanką w nadziei, że wybije jej z głowy pomysł dewastacji okolicy.
- Daj pokój… ledwośmy z traktu wrócili… zmęczeni, głodni… brudni. Chcesz by taką cię zapamiętano? - spytała, specjalnie akcentując słowo brud, licząc, że próżność geomantki nico ostudzi jej zapały.
- Wyglądam doskonale, jak Bogini Zniszczenia... nie? - spojrzała krytycznie na siebie, na rękawy, fałdy sukni i buciki - Przydałoby się lustro. Kryształowe. Powinnam umieć wyczarować sobie kryształowe lustro, kryształ to ziemia... - Tu krasnoludka wskazała groźnie grunt pod nogami i wyskandowała wściekle.
- Krrrryształoooowee LUSTRO!
Oczywiście nic się nie stało. Geomantka tupnęła ze złości, a potem westchnęła z zrezygnowaniem.
- Dobrze, najpierw kąpiel i przekąska. Jak moc mojej kochanej sukienki znów będzie pełna, odpalę sobię taki wizaż, że na sam widok dadzą drapaka. Czerń czy czerwień, jak myślisz co bardziej złowieszcze?
Półeflce oba kolory kojarzyły się pozytywnie. Czerwony był oznaką dziewictwa, domowego ogniska i kolorem panny młodej, czarny zaś był… szczęśliwy, zupełnie inaczej niż tu na Północy, gdzie oznaczał śmierć, żałobę i coś niedobrego.
- Chyba czarny lepszy… będziesz wyglądać jak posłanka Kostuchy - odparła spolegliwie, rada, że wizja demolki została oddalona na kilka chwil.
- Albo wdowa po Shavrim - westchnął z przekąsem myśliwy - Chodźmy najpierw do Garaele.

“W to chyba nikt nie uwierzy” pomyślała szpiczastoucha, uśmiechając się ni to smutno, ni wesoło do ukochanego. Gdy cała ferajna dotarła do wsi, a ściślej mówiąc do domu tymorytki, okazało się, że tej nie było ani w środku, ani w ogródku, ani nigdzie indziej. Złapane dzieci powiedziały, że wyruszyła do kopalni z jakąś sprawą i nie wiadomo kiedy wróci.
Melune miała nadzieję, że krasnoludom nic się nie stało i z dziwnych kręgów nie powyłaziły im żadne paskudztwa. Cóż… gdyby tak było, plotki huczały by na uliczkach, a jak na razie o niczym takim nie słyszeli.
- Chodźcie… rozpakujemy się i coś zjemy i możemy poszukać Omara… - Tori zaprosiła przyjaciół do środka, pomagając im odjuczyć konie oraz dać im wody do picia, następnie wstawiła imbryk na ziołowy napar, który z przyjemnością wypiła tylko kapłanka. Myśliwy i zaklinaczka, oraz inni woleli chyba coś bardziej szlachetniejszego… na przykład piwo, albo inną gorzałkę, a nie jakieś chwaściane lury. Niemniej przyjemnie było wypić coś ciepłego w ciszy i spokoju kapłańskiego domku. Znalazła się nawet balia w której można było przemyć zakurzona twarz, co oczywiście podniosło nadszarpnięte morale po niezmordowanym marszu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-10-2018, 10:37   #283
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Marduk Delimbiyra siedział, zgarbiony i niepozorny, a jego myśli były mroczne niczym kąt w którym się skrywał. Bawił się kuflem, udając że popija ohydny wywar, którym tak chętnie raczyli się miejscowi. Spod kaptura obserwował dostojnego Omara … Omara-jakoś-tam, jego towarzyszy i sługi, a żądza mordu żarzyła się w jego sercu niczym lawa w kalderze. Obserwował ostrożnie - rzekomi Południowcy żarzyli się od magii, a nawet ich ochroniarze i podobno ślepa niewolnica dysponowali zaklętymi przedmiotami które mogły im dać niespodziewaną przewagą.

Stłumił warkot i przymknął nieco powieki, czując się jakby był uwiązany na ciasnym łańcuchu. Biorąc pod uwagę swe wyznanie powinien unikać walki w której mogliby ucierpieć postronni, a z tym mogło tu być trudno. I jeszcze jedno…

Bo albo imć Slidar i towarzysze podkoloryzowali zachowanie “Południowców”, albo w Phandalin zaszło coś, co umysły tubylców, jeśli już nie serca, skłoniło ku magikom, wbrew czarnowidzeniu co poniektórych. Napiął mięśnie szykując się do walki, gdy po plotach Joris wreszcie raczył podejść do Omara.

Ale… ku jego zdumieniu rozmowa w niczym nie zbliżała się do wyobrażeń jak ta konfrontacja miałaby wyglądać!

Joris wyszedł, a Marduk odstawił kufel i opuścił nieco głowę, ukrywając wypełnione nienawiścią oczy. Po krótkim namyśle wyczekał aż dziewka służebna będzie kierowała się ku wyjściu i ruszył w ślad za nią. Zamienił z nią parę słów i poczekał na to, co miała mu przynieść.

Z wysiłkiem narzucił sobie spokój i panowanie nad żądzą zabijania. Trzeba wiedzieć kiedy wybrać właściwy moment na działanie...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 01-10-2018, 22:06   #284
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
GOSPODA


Joris czuł się… dziwnie. Podchodził sobie z Riką do Darana niczym stary druh, a w głębi duszy… przecież planował mord! Nie na Daranie rzecz jasna, a na Tressendarach, ale mord. A tymczasem gdy ich nie było w okolicy, rany jakie zadali przebierani południowcy jakby zabliźniły się. Strach mieszkańców zastąpiła życzliwość. Oburzenie spowszedniało. Co jednak Jorisa najbardziej w tym zabolało… nastał jakiś większy porządek. Każdy wykazywał się fachem i gospodarskim okiem by i jego włączono w tressendarską machinę. Myśliwy widział jak łapy tajemniczych magów zagarniają coraz więcej. Ale widział też że mieszkańcom w to graj. I nikt na tym nie cierpiał…
Dlatego zerknął teraz nerwowo w kąt gdzie winien był się Marduk pojawić i pokręcił w tymże kierunku przecząco głową. Sam zdania co do Tressendarów nie zmienił. Byli to oszuści i może i mordercy. Ale… Tak surowo?
- Powitać panie Edermath - skinął półelfowi głową i spojrzał na Rikę wpatrzoną w południowców. - Niech sobie poczekają chwilę - mruknął do dziewczyny - Niech widzą, że nam niespieszno na ich zawołanie... Widziałem, że Nilsa fest się za pracę wzięła. A i młodzi karni jej, że ino wióry lecą. A co u Was? Neverwinter słuchajcie tłoczne śmierdzące, a głośne! Wytrzymać nie szło…
Joris chwilowo poddał się gadulstwu i sam chętnie plotek z okolicy wysłuchał, których ciekaw przeokrutnie był. Zezując co i rusz na omarową komitywę.

Kapłanka z południa miała wyraźny problem w odnalezieniu się w nowym Phandalin.
Tak to bywa ze zmianami, czasem można je wywołać, a czasem przychodzą niezapowiedziane i zadomawiają się w starym porządku. Półelfka nie za bardzo lubiła cokolwiek zmieniać w swoim życiu, chyba, że sama do tego dojrzała, ale z dojrzewaniem u niej było tak samo jak z braniem spraw we własne ręce. Prawie nigdy do tego nie dochodziło.
Niemniej skołowane serce, zaznawało nieco ulgi, gdy dziewczyna widziała uśmiechnięte twarze mieszkańców. Byli bezpieczni, mieli prace, mieli domy… może jednak Omar nie był tak zły. Może pojawienie się jego karawany, nie było złym omenem?
Pozostała oczywiście sprawa skradzionych ksiąg, nieodnalezionego diademu i śmierci Sharviego… pozostał także niesmak po naocznym świadkowaniu tortur jakie szlachcic uskutecznił dziesięć dni temu. Selunitka nie była pewna co robić dalej. Na początku sprawy były jasne… teraz stały się mniej przejrzyste i o szarym odcieniu.
Jeśli drużyna teraz wykurzy „południowca” z miasta, Melune była niemal pewna, że nie zyskają aprobaty ludu. Westchnąwszy przywitała się z Daranem, ciekawa jego opowieści z miasteczka.

Turmi przysiadła sobie przy stole kompletnie ignorując cudzoziemskie paniska, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tak naprawdę była napięta jak struna i tylko czekała na jakąś prowokację z ich strony. Ułożyła sobie w głowie przynajmniej cztery różne plany zwalenia im stropu na głowę, z czego przynajmniej dwa miały szansę powodzenia. "To nędzne ludzkie budowlaństwo składa się jak domek z kart jak w nie porządnie walnąć", rozmarzyła się wizualizując sobie buciki jaśnie pana dupka wystające spod sterty desek. Po czym przegnała ów obraz, bo w końcu ich ignorowała! No!

Tymczasem Daran z chęcią zaczął opowiadać o wydarzeniach ostatnich dni. A te nie były jakieś niepokojące. Półelf pochylił się nieco mocniej nad ławą i spojrzał na myśliwego, kapłankę i geomantkę.
- Wiecie… chciałbym coś im zarzucić. Ale od czasu tej kradzieży na festynie, są dla naszych bardzo w porządku. Zatrudniają od ręki, płacą godziwie… nawet dach nad głową przyjezdnym dają. Myślę, że mają w tym jakąś swoją sprawę, ale co tu się im dziwować. Stawiałem wcześniej na to, że na kopalni chcą łapska położyć, ale nie wygląda na to. Z Gundrenem chcieli gadać o tym kiedy kuźnia ruszy, ale że wyjechał zaraz po Twoim panienko ocaleniu, zadowolili się pośrednictwem Halii, a do doliny nawet człeka nie posłali… To i nie wiem… Może coś w tym całym dworze jest? A może o coś innego im chodzi? - Wzruszył ramionami - Dość rzec, że źle tu z nimi nikomu nie jest.
Joris podrapał się po podbródku i również wzruszył ramionami. W świetle tych rewelacji również nie miał pojęcia czego Tressendarowie mogą tu szukać. I czy pogróżki spalenia miasta nie były na tej samej zasadzie, co obietnice nie szukając daleko tatki Jorisa, który obiecywał, że mu nogi z dupy powyrywa jak jeszcze raz weźmie jego łuk. A to naprawdę nie była wina Jorisa, że wtedy ta cięciwa pękła…
- W końcu musi wyjść czym oni podszyci… Może i nawet zaraz...
Wstał, skinął Edermathowi głową i spojrzał na Rikę i Turmi znacząco, że czas to sprawdzić.

Joris zbliżył się do jednego z ochroniarzy i poinformował go, że chce porozmawiać z Omarem w sprawie zleconej przez niego Shavriemu. Po krótkiej chwili został dla nich przygotowany osobny stolik z Omarem, jego ochroną i kobietą. Dostojnik nie fatygował się powitaniami. Zakręcił tylko dłonią w powietrzu, że czeka na rewelacje z wyprawy. W tym momencie Joris poczuł się bardzo nieswojo. Nie bał się tego człowieka. Bał się jednak, że to co przyjdzie mu mówić może wpędzić kogoś w kłopoty. A tak jak wcześniej rozważał zwrócenie dóbr właścicielowi, tak teraz…
- Nakryliśmy złodzieja w gospodzie “Fallen Tower” w Neverwinter - powoli zaczął Joris. Pomny wydarzeń sprzed kilku dni starał się tak dobierać słowa, by nie skłamać - Chyba czekał na kogoś, a dobra Wasze co je Wasza córka naszkicowała, miał ze sobą. Zabraliśmy mu je i chcieliśmy przycisnąć, ale… pojawili się inni… Człowiek i półelf… Zaskoczyli nas. Wywiązała się bójka. Shavri zginął, Przeborka nas opuściła. A złodziej uciekł. I rzeczy Wasze znów nie są w naszych rękach. Kim byli, nie wiemy, ale złodziej nim zwiał, powiedział tylko coś o jakimś przymierzu. Pytaliśmy też później o tych dwóch co Shavriego zabili, ale dowiedzieliśmy się tylko imion. Człowiek zwał się Rihar, a półelf Cedryk. I to właściwie tyle. Wróciliśmy prędko, co by Was prosić byście niczego i nikogo jednak nie palili, bo złodziej ów z całkowitą pewnością nie pochodził stąd i naszej w tym winy nie było. Wyglądało wręcz na to, że ktoś mu te przeszpiegi zlecił.

Omar w milczeniu przyglądał się Jorisowi. Myśliwy nie wiedział, czy skanuje go magicznie, czy rozmyśla, czy jego wspólny nie jest na tyle biegły by w pełni zrozumiał jorisowy monolog. Twarz ślepej śpiewaczki również nie zdradzała żadnych emocji. Joris czuł, że zaczyna się pocić i gdy już-już wydawało się, że czarodziej przejrzał jorisowe półprawdy ten skinął głową i rzucił kilka słów do dziewczyny.
- Mój pan mówi, że wasz powrót dowodzi szczerości waszych intencji i przez to powstrzyma swój gniew. Niemniej jednak za odzyskanie swych dóbr zapłaci sowicie. Jako jedyni znacie twarze złodziei, więc chętnie zleci wam odzyskanie dóbr i surowe ukaranie winnych - tropicielowi nie wydawało się, żeby Omar powiedział aż tyle, ale ważne, że dopięli swego i magus odpuścił wywieranie pomsty na Phandalin. Miał wrażenie, że południowiec podejrzliwie na niego łypie, tyle że nie ma się do czego przyczepić.
- Ponadto wyraża ubolewanie z powodu przedwczesnej śmierci waszego towarzysza.

- Pomścimy go
- odparł Joris bezwiednie zaciskając zęby na wspomnienie Cedryka, na którego życzliwość dał się nabrać - Z nawiązką. Bywajcie tymczasem.
Co rzekłszy skinął głową na pożegnanie i odszedł od stołu na dziwnie miękkich nogach, odprowadzany spojrzeniem Omara yn Druzira yn Abdul el Esperala.


- Jedna sprawa z głowy - odezwał się do dziewczyn gdy szli w kierunku farmy pani Alderleaf odszukać niziołka. Ochłonąwszy po spotkaniu z Omarem wydawał się bardziej niż zadowolony choć nie zdradzał, czy bardziej go cieszy fakt iż Phandalin nie spotka zemsta tego człowieka, czy coś innego - Mnie teraz śpieszno drugą załatwić. Idziesz Turmi ze mną do Reidotha? Nie wiem… niby mam ten zwój co może chorobę pokonać, ale… przydałby mi się ktoś bardziej w czarostwie obeznany. No i to po drodze do kopalni, a tam chyba Stimiego i Marduka niesie… no i… trzeba ustalić po kiego Garaele tam niby poszła.
- Reidoth... taaak oczywiście. Pamiętałam o nim! - powiedziała geomantka wyrwana z zadumań związanych z rozwalaniem krokwi - w końcu życie mi zratował, więc pamiętałam. A do kopalni możemy potem wpaść, wuja odwiedzę, zobaczę czy zabezpieczył wszystko dobrze. W końcu nasza krwawica to!
Po czym zanotowała sobie w pamięci by zabrać dla druida solidne zapasy jedzenia i trunków, czego ostatnio mu brakowało. I może kozę plus parę kur?
Pozbycie się Kurmaliny z osady zdawało się być dobrym pomysłem... a koza dla samotnego capa na wiele sposobów mogła być przydatna! Tyle że kto sprzeda żywiznę przed zimą?

Rika jak zwykle szła obok tropiciela w milczeniu i tylko bladość jej lica zdradzał, jak się czuła z całym tym kłamstwem jakie wymyślił.
- Ściągniesz kiedyś na siebie poważne kłopoty za zbyt lekkomyślny język… - wydała swój jakże górnolotny osąd, garbiąc się nieznacznie pod zbroją, która nagle stała się tak jakby nieco cięższa.
- Może zostanę w miasteczku i postaram się wypytać i posprawdzać co się działo przez te dni?

Jakby jeszcze bardziej podłechtany tą uwagę myśliwy, uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- Pewnie masz rację - odparł - Ale wybór był niewielki. Przeca nie mogłem powiedzieć, że mamy te fanty tylko je Marduk ogląda, czy aby nie wróżą nam czego złego… oooo ten elf tam co na was łypie wilkiem panie Omarze.

- A właśnie… - Kapłanka westchnęła ciężko, na myśl o słonecznym. - Co my teraz z nim zrobimy… od ostatniej wyprawy… zmienił się nieco… sposępniał jakby i stał się bardziej nerwowy, choć dobrze się kryje. Boje się tego co może sobie wymyślić w tej swojej blondwłosej głowie. Nie wiem czy jest niebezpieczny tak jak Omar… ale nie ufam mu ani trochę.

- Myślisz? - Joris zamyślił się na chwilę próbując w pamięci przypomnieć sobie “tamtego” Marduka i porównać z obecnym. Różnica… chyba rzeczywiście jakaś była. Myśliwy jednak dopatrywał się w niej w bardziej prozaicznej przyczynie - Może za długo nos w te drowie papiery wściubiał? I chyba niewiele mu to dało to i zły trochę. Ale to nadal ten sam stary, krwiożerczy, zarozumiały i swojski Marduk. A od szalonych pomysłów to specjalistkę mamy tu o.
Kiwnął podbródkiem na Turmalinę.
- Tydzień nie minął, a ona zawaliła zamek, wywołała karczemną zwadę i wylądowała w ciemnicy za… za co to było? Gwałt i nieprzystojne zachowanie?

Tori zaśmiała się cicho, marszcząc w uśmiechu nos, przez co wyglądała bardziej jak chochlik.
- Może masz rację… ale tak czy siak… trzeba uważać bo z obu stron mogą zaskoczyć nas szalone wyczyny tej dwójki, a jak jeszcze oboje postanowią pójść o zakład kto jest lepszy w sianiu zamętu i zniszczenia, to gwarantuje ci, że nawet Neverwinter się nie ostanie…
Kiwając w zadowoleniu głową półelfka zmrużyła lekko oczy i zmieniła temat. - Zanim wyruszycie dalej przyjdź do mnie, przygotuje ci prowiantu na podróż.
- Gwałtu nie było, Piryt, bo jestem dama! I nie waż się kpić z mojego złamanego serca, bo ci kuśkę w marmurową zmienię, z czego z pewnością zadowolony nie będziesz! Chyba że Tori. Hmpff! - obróciła się mocno by ukryć małą łezkę którą uroniła na wspomnienie o Neverwinter.

- Oj nie bocz się mała - Dodał już bez cienia żartu Joris. Co prawda w Neverwinter za dużo się działo, by poświęcił choć chwilę na miłostki Turmaliny, to coś tam do jego uszu od karczmarza i Zenobii dotarło - Kto by on nie był to napewno lepiej, że go bliżej nie poznałaś. A jakby się okazało, że beka przy jedzeniu, puszcza bąki na okrągło, dłubie w nosie i zjada? Złamane serce przy tym to pikuś… Kopalnie zobaczysz, echo znów usłyszysz i ci przejdzie.

Co rzekłszy przyśpieszył kroku. O to, że spieszno mu było do Trzewika, ciężko go było podejrzewać. Prędzej by pośpiech tłumaczyła chęć uzdrowienia druida. Że jednak z Jorisa prosty chłopak był to nie dało się ukryć, że krok znacząco wydłużył po zaproszeniu Riki przy jednoczesnej nieobecności Garaele.

***

Trzewik, choć nie ukrywał, że woli przenocować korzystając z halflińskiej gościnności niż w jakiejś chacie pośród oczeretów, przystał na to by wyruszyli jeszcze dziś. Samotna podróż widać uśmiechała mu się jeszcze mniej, a i dziwić się nie było czemu. To tutaj wszak ktoś Turmalinę prawie życia pozbawił... I pozostawał na wolności.

Pozostawało jeszcze ustalić co zamierza Marduk. A po tym co powiedziała Rika, Joris nabrał jakichś dziwnych obaw w tej kwestii.

Szczęściem okazało się, że elf wybiera się do dawnych goblińskich kryjówek. Celu jednak wyjawiać nie chciał. I w ogóle chyba na gadanie ochoty nie miał. Wyraźnie nie wziął za dobrą monetę faktu, że będzie miał dość czasu na przepisanie obu ksiąg. Joris nie indagował więc dalej i właściwie to poczuł ulgę na myśl, że elf wyrusza chwilowo za własnymi sprawami…
Do licha… Przecież ufał mu!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 02-10-2018, 09:45   #285
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las / Phandalin
10 Marpenoth, wieczór



Było już ciemno gdy Turmi, Joris i Stimy dotarli do chatynki druida. Doprowadził ich tam głównie nos Rudej, która bezbłędnie wyczuła zapach choroby, bo ani jedzenia, ani dymu czuć z niej nie było. Stimiemu nie udało się wypożyczyć kucyka, więc kolebał się na pokaźnej kobyłce Shavriego czując wszystkie bolące mięśnie i siniaki z ostatnich dni. Żałował trochę, że dał się namówić na szybki wyjazd, ale cóż - słowo się rzekło, jeszcze w mieście obiecał pomóc aktywować kapłański zwój. Widząc ciemną i zimną chałupę, która bardziej przypominała schowek na drewno, Yola ogarnęło poczucie bezsensu tej całej wieczornej wyprawy. Przecież nikogo tutaj nie było, a na pewno nikogo żywego. Jednak Joris zeskoczył z konia i nawołując pchnął drzwi, sięgając pochodnią do środka. Za nim już pchała się Turmalina.

Wnętrze było ciemne, zimne i śmierdzące, a na łóżku - czy raczej barłogu - leżało nieruchome ciało. Joris postąpił kilka kroków, niepewny czy ruszać trupa, czy może spalić to wszystko żeby zaraza się nie rozniosła. Magiczna-niemagiczna, ot na wszelki wypadek. Jednak Turmi nie miała oporów i żwawo doskoczyła do zakopanego pod kocami ciała, tarmosząc je i wyrzekając na niewdzięczność dziadygi, któremu nie tylko leczniczy zwój, ale nawet kozę przyprowadzić chciała! Po dłuższej chwili “trup” zaharczał w proteście, ku niewymownej uldze geomantki. Reidoth żył, ale ledwo. Nie wiadomo, czy doczekałby rana. Czy doczeka jeśli zwój nie zadziała, albo Stimy nie poradzi sobie z rzuceniem trudnego zaklęcia…


Tymczasem w osadzie Tori porządkowała obejście Garaele, głaskała stęsknioną Kurmalinę i plotkowała z napotkanymi sąsiadkami. A raczej one plotkowały z kapłanką, ciekawe wieści z wielkiego miasta. Wspólnych tematów nie było wiele, bo i Melune nie pojechała tam podziwiać piękne suknie, egzotyczne przyprawy czy nowe gatunki bydła. Sama dowiedziała się, że tymorytka pojechała do górniczej osady leczyć dość pospolite, lecz często śmiertelne o tej porze roku infekcje. Cóż, sioło leżało u samego podnóża gór i nagłe zmiany pogody dawały się we znaki zarówno górnikom jak i traperom. Nic niezwykłego, nic magicznego, skonstatowała z ulgą Melune, gdy sprawdziła których leków z zapasów elfki brakuje. Starsza kapłanka zabrała ponad jedną czwartą przeznaczonych na zimę zapasów ziół i leków; sytuacja w górach chyba była na prawdę kiepska. Tori cieszyła się, że w okolicach Phandalin utrzymywała się całkiem niezła pogoda; tylko patrzeć jak i tu będzie leczyć chore gardła i zatkane nosy. Zadrżała. To będzie jej pierwsza zima tak daleko na północy. Wydawało jej się, że już przystosowała się do tego klimatu, ale skoro nawet twardych drwali powalały choróbska… może zbyt optymistycznie do tego podchodziła?


Marduk pożegnał się z najemnikami i ruszył rozłożyć namiot poza osadą. Miał własne plany na przyszłe dni i cieszył się, że nikt nie namawiał go do pozostania w Phandalin. Joris sam wydawał się zaskoczony przebiegiem rozmowy z “południowcami” oraz tym jak poczynali sobie w osadzie. Chyba mocno zbiło go to z pantałyku. Cóż, co się odwlecze… Słoneczny elf przypomniał sobie magiczne bogactwo, jakie nosiła na sobie tutejsza “szlachta”. Nieświadomie sięgnął do kieszeni po pierścień zdobyty na nekromancie. Ksiegi bezpiecznie spoczywały w plecaku. Cóż jeszcze mógłby zaleźć w bagażach obcych magów? Czas zapewne pokaże…

 
Sayane jest offline  
Stary 05-10-2018, 10:15   #286
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Po wyjściu Jorisa z domu, Tori jeszcze chwilę stała w oknie, odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Poradzi sobie prawda? Nie jechał daleko i miał przyjaciół do pomocy. Nic mu nie będzie. Uratuje druida, odwiedzi kopalnię i sprowadzi Garaele bezpiecznie do wioski.
Tak. Tak właśnie będzie…
albo i nie.

Posępne rozmyślania kapłanki przerwało ciche „koko”szenie Kurmaliny, która z majtkami na szyi, maszerowała po kuchni, dumnie tupiąc opazurzonymi łapkami o klepkę. Półelfka spłonęła rumieńcem na ten widok i zabrała się za sprzątanie pomieszczenia, zbierając rozrzucone chaotycznie części ubrań.
Kobieta zaprosiła myśliwego chcąc dać mu wyprawkę na podróż. Chleb, pomidor, kawałek sera i kiełbasy… a skończyła tak jak kończyły wszystkie (nie tylko ona) zakochane młódki. Ze swoimi majtkami na uciekającym drobiu.
Ups.

Dalsza część dnia została spędzona na sprawdzaniu kapłańskiego inwentarza i spisywaniu pokaźnej listy zakupów. Brakowało syropu na kaszel, maści na bolące stawy, ziółek na ból gardła, czy zatkany nos. Melune była pod wielkim wrażeniem (i trwogą) jak szybko zapasy schodziły, a przecież jesień dopiero się zaczęła! Co będzie w zimę?!
Czy spadnie śnieg? Taki biały i puszysty? No chyba… no musi, bo jak to tak na Północy bez śniegu? Dla selunitki będzie to jej pierwszy śnieg w życiu i wprost nie mogła się go doczekać, choć z drugiej strony bardzo się go obawiała. Zdążyła się nasłuchać o zaspach odcinających ludziom drogę z domu, odmrożeniach i morderczych soplach spadających na głowę. Były jeszcze lawiny, lecz wysoko w górach, no i powodzie jak całe to białe tatałajstwo zacznie topnieć, ale to dopiero na wiosnę.

W Składzie Barthena zamówiła potrzebne medykamenty oraz poprosiła o sprowadzenie ciepłej, zimowej odzieży, która pozwoli przetrwać jej pod lodem nawet i sto dni. Sprzedawca popatrzył na nią jak na wariatkę, bo przecież ledwo co przywitała ich jesień, która wcale taka zimna nie była, a i chodziły słuchy, że sama zima… może nie być aż tak sroga jak wyobrażała to sobie kapłanka. Obiecał jednak, że zakupi jej kilka szpargałów i to w dodatku w ładnych kolorach takich jakie lubi, choć wcale nie wiedział jakie lubiła, ale pamiętając w jakim stroju do nich zawitała po raz pierwszy… musiała kochać wszystko co pstrokate.

Zadowolona kobieta wróciła więc do domu, ale nie wysiedziała w nim zbyt długo. Wizja śnieżnej zawieruchy oraz zagilowaconych nosów berbeci szybko wygnała ją w pochmurny i wilgotny las, gdzie do zmroku zbierała resztki ziół.
Wszystkich jak leci, bo a nuż się przydadzą! Rudopióra kura, która mocno stęskniła się za swoją panią, nie odstępowała jej na krok, wesoło pogdakując i przyglądając się jej poczynaniom z wyraźnym zaciekawieniem. Każdy krzaczek, który półelfka wyskubała z listków, oglądała dwa razy w nadziei, że znajdzie coś dobrego do jedzenia.
Pod koniec całej tej wyprawy obie „panie” dotarły w okolic dworku, ale zanim zdążyły się rozejrzeć to trzeba było już w wracać. Na szczęście robotnicy nie wyglądali jakby byli do pracy przymuszani, a postępy posuwały się powoli. Strażnicy jednak wyglądali na takich co to może i batem nie smagają, ale na pewno swym ponurym wyglądem potrafią „zmobilizować” chłopów do jak najszybszego ukończenia roboty.
Po drodze do domu Rika napotkała kilka starszych kobiet z koszami grzybów.
Okazało się, że na Północy w przeciwieństwie do Południa zwyczaj grzybobrania jest powszechny i lubiany. Kobiety chwaliły się smardzami, kozakami, borowikami szlachetnymi, borowikami piaskowymi, siniakami, osakami, gołąbkami, kaniami, kurkami, podgrzybkami, sarnami…

„Na wszystkich bogów… czy my mamy coś na zatrucie grzybami??!!”
Melune pobladła w przerażeniu gdy uświadomiła sobie, że takiej ewentualności nie przewidziała i że w swoim składzie nie miała potrzebnych medykamentów. Musiała czym prędzej wrócić i zamowić o kupca kolejne specyfikaty, ale by nie wyjść na niemiła lub tym bardziej jeszcze dziwniejszą niż była, dreptała wraz z babuniami głównie słuchając, ale i czasem podpytując o to co działo się gdy ich nie było.
Czy Omar traktował ich dobrze? Czy nikogo więcej nie torturował? Jak to się stało, że tak szybko ruszyły prace odnowy zameczku? Co na to wszystko burmistrz?

Gdy już wszystkiego się wywiedziała i dotarła do Phandalin, dostała dwa talerze kani aka sów, które miała sobie usmażyć na kolację. Torikha grzecznie podziękowała, choć na jej rozum to właśnie dostała jakieś dwa super trujące muchomory, które pewnikiem ją w nocy ukatrupią. Odmówić jednak nie potrafiła, bo nie chciała robić sąsiadkom przykrości.

Na zewnątrz zaczęło robić się zimno i wilgotno, niezbyt lubiana aura przez selunitkę, toteż resztę nocy spędziła w domu pilnując ognia w piecu. Ostatecznie… usmażyła grzyby i zjadła je na wieczerzę, bo nic innego w spiżarni nie było. Jeśliby miała jednak od nich umrzeć, zostawiła kawałek spieczonej czubajki, żeby ci co znajdą jej ciało wiedzieli od czego padła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 05-10-2018 o 13:22.
sunellica jest offline  
Stary 06-10-2018, 19:52   #287
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Stimy Yol “Trzewiczek” czym prędzej zabrał się do roboty. Wątpliwości i niepewność tym razem nie znajdowały się w jego emocjonalnym repertuarze.
- Otwórzcie okna, bo nie da się skupić!
Niziołek zrzucił wszystko z małego stolika, a kilka rzeczy potoczyło się pod podłodze. Zaczął rozkładać na nim swoje szpargały. Niewielki worek zawierał w sobie przeróżne, dziwne rzeczy potrzebne do Trzewikowych dziwactw. Pióra, nici, sproszkowane srebro i wiele, wiele innych.

Najpierw Trzewiczek grzebał coś przy lupie, potem zaczął śpiesznie ugniatać w dłoniach rondel kapelusza i powtykał weń piórka.
-To trudne zaklęcie! Muszę się przygotować…

Wreszcie Stimy z lekkim ociąganiem stanął ze zwojem nad druidem. Nałożył kapelusz i w tym właśnie momencie chyba wszyscy dostrzegli, że trudno o osobę o lepszych kompetencjach. Biła zeń taka wiara w swoje możliwości i ogólna, spokojna pewność siebie, jaka charakterystyczna jest tylko dla profesjonalistów. Trzewik odchrząknął i przytknął lupę do oka. Nie dbał o powiększenie znaków, po prostu przez nią odczytywał inkantacje.

Turmalina chciała rzucić jakiś komentarz, ale powstrzymała się. Złośliwość złośliwością, ale sama lepsza od Trzewika nie była, a tu też o jej honor chodziło, przecież obiecała! Trzewikowi oberwie się kiedy indziej.

Przez moment nie widać było efektu. Potem znaki na pergaminie zaczęły kolejno wypalać się i znikać. Tylko Stimy widział jak unoszą się nad druidem w postaci złotej mgiełki, która opadła na Reidotha w chwili gdy ze zwoju wyparowała ostatnia kropka. Stimy ze spokojem zaczął pakować swoje szpargały podczas gdy Turmalina i Joris w napięciu wpatrywali się w charczącego starca.

Przez chwilę nic się nie działo. Czy raczej działo się, tyle że gdzieś pod stertą koców, futer i ubrań. Pierwszym sygnałem, że jest lepiej był głębszy oddech druida. Potem jego policzki nabrały żywszych barw, a rany, czyraki, narośle i bogowie wiedzą co jeszcze, co pokrywało widoczne skrawki wychudzonego ciała mężczyzny zaczęło zasychać i łuszczyć się. Po kilku długich i dość obrzydliwych minutach Reidoth poruszył się i otworzył oczy.
- Kim wy… khe khe… mój reumatyzm… - wymamrotał, wygrzebując się spod okrycia i próbując usiąść.

Joris pomógł starcowi się podnieść i chwyciwszy stojący nieopodal kubek, wylał jakieś resztki, wlał ze swojego bukłaka otrzymaną tego popołudnia od Riki wodę zaprawioną miodem i jakimś ziołowym wyciągiem, po czym włożył go w zgrabiałe dłonie Reidotha.
- No ojczulku - pokręcił z ulgą głową - nieźleś nas wystraszył.

- Ah… -
sapnął Reidoth i pociągnął kilka ostrożnych łyków z kubka, wpatrując się w swoje dłonie. Wydawało się, że bardziej fascynuje go brak artretyzmu niż nagłe zniknięcie śmiertelnej choroby.

- Wszystko w porządku ojczulku? - myśliwego zaczynały trochę niepokoić ograniczone wypowiedzi druida - W świątyni mówili, że zwój leczy mór wszelaki, zabija robale i grzyba, ale… nie chroni przed nawrotem. To i uważać musicie… Głodniście tak w ogóle?

- Z burkliwości nie leczy
- wtrąciła Turmalina

- Głodnym - kiwnął głową Reidoth, co potwierdziło burczenie w jego brzuchu. - Dziękuję - oddał Jorisowi kubek i zaczął się niezdarnie gramolić z wyra.

- Trzewikowiście dzięki winni. On to czar rzu… uuuuf - myśliwy musiał aż odwrócić głowę w kierunku wyjścia z chaty gdy powstały kadłub druida uwolnił skoncentrowane pod nim aromaty charakterystyczne dla toczonego przez wiele dni chorobą ciała zalegającego w barłogu -I kąpiel by wam się zdała., a Turmalina wyciągnęła z torby perfumy i sowicie rozpyliła wokoło, jakoby potwierdzając tezę o niewłaściwych zapachach.
To rzekłszy Joris zaczął przeglądać manatki. Wypakował zawinięty dlań przez kapłankę bochenek, trochę słoniny i jabłek z sadu pani Alderleaf. Wyciągnął też mydło jakie znalazł w rzeczach Shavriego, którego odciął kawałek, po czym zaczął się rozglądać za jakim wiaderkiem, czy miednicą. Druid miał chyba na zewnątrz beczułkę na deszczówkę… Choć może trzeba go było całego tam zanurzyć?

- Heee… młodzi… tacy delikatni… - zarechotał słabo druid, ale sięgnął po maziastą kostkę. - Daj no to i pod piecem rozpal. Przecież w noc do domu wracać nie będziecie.
I chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia...

- Mam szlachetny nosek, capie jeden! Nikt poza durnym druidem smrodów na ochotnika wąchał nie będzie, więc się postaraj z tym szorowaniem! Bo jak nie, to zafunduję Ci piaskowanie! - krzyknęła na drudem Geomantka.

Jeśli spodziewali się jakichś wylewniejszych podziękowań to słono się przeliczyli. Reidoth jak ozdrowiał, tak zajął się swoimi sprawami, zaczynając na całe szczęście od obmycia się. Im zostało rozgoszczenie się w chatynce. Joris i owszem napalił w piecu i na dwór wywalił skóry, na których druid leżał od wielu dni, a Turmi postarała się o porządny przeciąg, który wywiałby z izby smród choroby, a nawet jednocześnie pozostawił chatę w stanie nieuszkodzonym, co jak na nią świadczyło o nie lada wdzięczności wobec dziadka. Stimy zaś zapakowawszy manatki umościł się w kącie i poświęcił czas na czułym głaskaniu Małgąski. Widząc tę parę Joris zawahał się nagle, bo przez myśl mu przeszło…

- Słuchaj Stimy… A ta twoja kura… to ona od zawsze była kurą?
W przypadku Kurmaliny wątpił w to. Przypadek Małgąski mógł potwierdzić jego teorię, że to możliwe. A to co Trzewik potrafił nawydziwiać wcale nie wykraczało poza mniej, lub bardziej przypadkowe zaczarowanie kogoś, lub czegoś w kurę…

Wyrwany z zamyślenia niziołek spojrzał na Jorisa, jakby poważnie zastanawiając się nad tym pytaniem.
- Była wcześniej jajkiem. - Przyznał po chwili bacznie obserwując człowieka i próbując zrozumieć w jakie chaszcze powędrował jego umysł. Wykrzywił nos, jak miał w zwyczaju, gdy nad czymś myślał. - Zwykle tak właśnie się dzieje. - dodał widząc coś w rodzaju rozczarowania na twarzy kompana.

Joris w rzeczy samej był zawiedziony. Nie na tyle jednak by w jakikolwiek sposób zważyło mu to humor. Machnął niedbale ręką, że to nic ważnego.
- Tak tylko pytam bo widzę, żeś bardzo do niej przywiązany, a no sam rozumiesz… Nieczęsto widzi się kogoś przywiązanego do czegoś co inni… no… no jedzą zazwyczaj.

Niziołek w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.


Gdy domyty druid wrócił do środka chaty ciągnąc za sobą zaśmiardłe skóry i koce, które “były jeszcze przecież bardzo dobre i wietrzenie im nie było potrzebne”, zasiedli do skromnej kolacji, którą zawdzięczali troskliwości Toriki Melune, bo zapasy druida stanowiła miska spleśniałej kaszy i kolonia pająków za zapieckiem.
- No… To co z tą zarazą wydumaliście młodzi, co? - Ozwał się w końcu gospodarz odkrawając plasterek słoniny i łapczywie wkładając go sobie do ust.

Stimy na chwile tylko spojrzał na Reidotha.
~ Gdzieś kiedyś słyszałem o jakimś minerale, który był żywa magią? ~ myślał wracając do uspokajania Małgąski ~ Chyba czytałem że występowało w tajemniczym Netherilu? Ale inaczej to nazwali. Czy mi się wydaje? Gdzie o tym czytałem, a może słyszałem? To by było coś. Taka wskazówka, że Netheril istnieje i znajduje się pod ziemią. Gdzieś tam, gdzie wulkan.

- Kamień zaklęty znaleźliśmy - odpowiedział Joris po chwili milczenia, którą dał niziołkowi na zaczęcie tego tematu. Wszak Stimy był z nich w tym najbardziej obeznany. Ale ten milczał jak zaklęty. - Znaczy lawę zastygniętą, w której coś jest. Rzekli nam magowie z Przymierza, że we środku dzika magia goreje i że to za zarazę odpowiada. Do banku w skrzyni na przechowanie daliśmy i… to tyle. Coś o dzikiej magii wiecie w okolicy?
Reidoth nawykły do gderliwości niczego jednak złośliwego nie rzekł. Przestał na chwilę żuć i w zasadzie to sprawiał wrażenie zdziwionego. Pewno tego, że sam tego tam nie wykrył, pomyślał myśliwy.

Druid odkaszlnął, przełknął co odkaszlnął, podrapał się po brodzie.
- Może i wiem. A może i nie. - Burknął w końcu - Pomyśleć muszę, więc cicho tam teraz.
Co rzekłszy wrócił do konsumpcji, a im nie pozostało wiele więcej jak poczekać.

- O kamieniu wiele nie wiem, nie widziałam inne miałam zmartwienia. Ale magicznych rud trochę jest. Orichalk choćby. Admant czy Mithrill same magiczne nie są, ale bez magii by nie powstały. Trzeba było zabrać kawałeczek, mogłabym podumać… - zamruczała Turmalina sama do siebie.

- No. Mówił żem, że krasnoludy - burknął wreszcie druid i wrócił do międlenia skorki od chleba. Widać i słuch mu ozdrowiał.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 06-10-2018 o 20:03.
Rewik jest offline  
Stary 07-10-2018, 17:02   #288
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


Las pod Phandalin


To była jednak barbarzyńska kraina…

Marduk Delimbiyra doszedł do takiego wniosku nie pierwszy już raz, i zapewne nie ostatni. Rozstawiając namiot, zziębnięty i zmęczony, wspominał Leuthilspar, tamtejsze imprezy i miejscowe ślicznotki, chętne w dobrym towarzystwie ponapawać się jesiennymi widokami i nie tylko.

Oporządził wierzchowca (który teraz przypominał bardziej juczne zwierzę, biorąc pod uwagę dźwigany ekwipunek), zjadł coś bez apetytu i schronił się w namiocie. Przy świetle wiecznej pochodni pogrzebał w plecaku i wreszcie przyjrzał na spokojnie znalezisku.


Pożyczona ze świątynnej biblioteki książka nie prezentowała się na pierwszy rzut oka imponująco, jednak dla Marduka ważniejsza była treść niźli okładka, a już podpis sprawiał...

Cichy dźwięk sprawił że odrzucił książkę a w jego dłoni zmaterializował się Talon. Zamarł, wytężając słuch.

Odległy głos zamierał i gasł, by zaraz rozbrzmieć na nowo. Delimbiyra wsłuchiwał się i nawet podniósł by wyjść z namiotu, ale ciągle nie mógł umiejscowić jego źródła... zupełnie jak wcześniej w Neverwinter... Zastygł, usiłując zorientować się czy układa się w zrozumiałe słowa i czego dotyczy. Nie mógł tego rozszyfrować, poczuł jednak naraz że ma gęsią skórkę a mięśnie napinają się bezwiednie.

Ponury wrzask przepojony był szaleństwem i gniewem, wręcz bezrozumną furią. Budził coś pierwotnego i głęboko uśpionego w Marduku, coś co sprawiło że oblał się zimnym potem a jego serce przyspieszyło bicia. Niezrozumiała, niespodziewana wściekłość ogarnęła chłopaka.

Co tu się dzieje?!

Głos zaczął nagle cichnąć i oddalać się. Delimbiyra na próżno usiłował to powstrzymać i zlokalizować źródło. Po chwili słyszał już tylko szum wiatru. Humoru nie poprawiał mu nagły ból głowy.

Niespokojny, sięgnął po książkę. Był ledwie Marpenoth a zimno już kąsało dotkliwie i Marduk przeklął po raz tysięczny Królową, zesłanie i tą zasraną krainę. Zaraz jednak o tym zapomniał, gdy wczytał się w pierwszą stronę. W tekst czegoś, co zatytułowane było jako Litania Miecza.

Czym jest kapłan Ojca Elfów?
Śmiercią wcieloną!

Marduk poczuł, że jego puls raptownie przyspiesza. Elfowie szli do walki przy słowach Litanii Strzał; to co tu czytał w niczym nie przypominało tej pięknej modlitwy. To był ponury, pełen nienawistnej zajadłości tekst… ale zadziwiająco zgodnie rezonujący z duszą Delimbiyri.

Czym jest demon?
To kłamstwo obleczone w ciało, godne jedynie zniszczenia i odesłania!

Przypadkiem znaleziona na świątynnej półce książka, wstydliwie wciśnięta za inne tomy, zawierała tę i inne modlitwy, które Marduk w bibliotece przejrzał najzupełniej pobieżnie i w pośpiechu, nim wcisnął ją za pazuchę.

Jakie jest przeznaczenie Jego wrogów?
Sczeznąć w ogniu bitwy i zniknąć z powierzchni ziemi!

Delimbiyra zachłannie zanurzył się w lekturze, ignorując pulsowanie pod czaszką…

Amlaruil Moonflower była tuż. Marduk spoglądał w przejrzyste oczy ciotki z najmniejszej odległości. Tak blisko Królowej ostatni raz był chyba siedząc u niej na kolanach, wieki temu, pędrakiem będąc i bawiąc się rudymi lokami ukochanej krewnej w czasie jakiejś rodzinnej uroczystości. Kolejne stulecia w niczym nie ujęły jej urody, wręcz przeciwnie, nieziemskie piękno Władczyni Elfów mogło zatrzymać bicie serca każdego mężczyzny.

Teraz jej twarz wykrzywiona była w trwodze i bólu, a oczy wypełnione przerażeniem. Miotała się rozpaczliwie, czując nadchodzącą śmierć. Bowiem Marduk brutalnie wgniatał Królową Elfów w pościel a opancerzonymi dłońmi trzymał ją za gardło i dusił nieubłaganie.

Jego rękawice były czerwone od krwi brudzącej białe ciało Amlaruil. Mardukowi łomotało w skroniach a ciało napinało się niczym cięciwa łuku, gdy on, wybraniec Ojca Elfów, wyduszał życie z Królowej. Kobieta rozpaczliwie próbowała oderwać dłonie miażdżące jej gardło, próbowała sięgnąć do jego twarzy, próbowała się wyrwać. Jej paznokcie wyryły krwawe szramy wokół oka siostrzeńca. Na próżno!

- Nie! - ostatni szept protestu czy błagania wydarł się z ust Amlaruil. Marduk z rykiem nienawiści zacisnął dłonie i kręgosłup naraz chrupnął niczym pękająca gałąź, a ciało ciotki zwiotczało z nieubłaganą ostatecznością. Kapłan zwolnił chwyt i zacisnął opancerzoną prawicę w pięść. I uderzył z furią, druzgocząc twarz Królowej niczym skorupkę jajka, a krew i mózg rozbryznęły się na wszystkie strony…
Marduk ze stłumionym okrzykiem poderwał się z posłania. Przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduje i dlaczego jest tak ciemno, a łoskot krwi w skroniach był wręcz ogłuszający. Siedział z dłonią zaciśniętą na rękojeści Talona, dysząc ciężko, ociekając potem i przeżywając na nowo brutalną scenę. Zaskoczyła go potężna erekcja z jaką się ocknął, zupełnie jakby… jakby…

Przecież była to Władczyni! Jego ukochana ciotka! Wybranka Seldarine, umiłowana przez cały panteon i lud Evermeet!

Jakim cudem on, Marduk, miałby mordować Królową?!

Chyba… Chyba że powód istniał.

Marduk uspokoił oddech, bicie jego serca zwalniało a podniecenie opadało.

Chyba że powód jednak ISTNIAŁ.

Młody Delimbiyra przypomniał sobie na zimno kilka faktów. DLACZEGO króla Zaora nie wskrzeszono? Nie było można czy nie chciano tego? Dlaczego poszukiwania jego zabójców zaczęły się tak późno? Dlaczego Marduka, siostrzeńca Królowej, odesłano na odległe zadupie, zamiast, w ramach pokuty, przydzielić do ekipy śledczej, gdzie mógłby w pełni wykorzystać swoje atuty?

Czy to możliwe żeby sen... był wskazówką od Ojca? Może prawdy o zabójcach ukochanego Króla należało szukać zupełnie gdzie indziej niż się wydawało!

Może to nie był mord, tylko egzekucja?!

Marduk warknął, czując jak rozpala się w nim nienawiść do Królowej. Z całej siły walczył by ją stłumić, zdając sobie sprawę z tego że po części wynika z tego jak go potraktowała. Ale myśl o tym, że to sam Protektor mógł zesłać sen swemu wiernemu synowi by odsłonić zasłonę tajemnicy spowijającą tragiczną śmierć króla Zaora, zaczepiła się i zapuściła korzenie.

Młody kapłan zmusił się do umysłowej dyscypliny i zdusił gonitwę myśli. Wiedział że już nie zaśnie; jednak Jego synem będąc mógł wykorzystać czas do poranka by oddać Mu należną cześć.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 08-10-2018, 20:18   #289
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Joris dorzucił trochę do paleniska i westchnął. Nic dziwnego, że Turmi lubiła dziadygę. Skórą ściągnięta z krasnoludzicy. Nic wprost. Nic by komu życie ułatwić. Jak się nie wie to się nie wie i już. A ten pomyśleć musi... Myśliwy oparł się o ścianę chatynki i czekał więc… Czaromioty… Kto ich zrobił? O czym myślał???
Przez chwilę wpatrywał się w żar w popielniku rozmyślając o kolejnych dniach. I o tym jak dawno już nie był sam na sam w dziczy na jakimś nieśpiesznym polowaniu. Bez naglących takich czy innych spraw. Na szczęście zima szła, a mróz jak to mróz, rozleniwia ludziska i broić im się mniej chce. To i może znajdzie się wtedy chwila… I jeszcze to drewno na domek. Pogłupieli z tymi cenami. Żeby smoczego skarbu nie starczyło na chatki zbudowanie… Ha! Pamiętał jak mu mamuś baje prawiła o smokach i wielkoludach. Co to je pokonać starczyło, by księżniczkę i pół królestwa zdobyć. Księżniczkę znaczy Joris już spotkał. I zdawała się go chcieć i bez pomocy smoka. Ale na chatę to trzeba by chyba całe stado usiec. A i to przeca bez pomocy by się nie obyło. Gdyby nie Shavri… Shavri!
- Shavri! - myśliwy przerwał ciszę - A umiecie ojczulku… no ten… zmarłych ożywiać? Znaczy nie, że truposze, a żeby no wskrzesić.

Nawykły do ciszy druid aż podskoczył po pierwszym krzyku Jorisa zupełnie wytrącony ze swoich rozmyślań. Spojrzał na myśliwego niechętnie.
- Wskrzeszać… - powtórzył drwiąco - I co jeszcze? Może żywiołaki sprowadzać? Choć jednego już chyba sprowadziłem… Żywiołaka głupich pytań…
- Nie umiecie to nie -
machnął Joris ręką - W Neverwinter potrafią, to i was pytam.
- A czy ja ci na kapłana wyglądam? Mi nikt na tacę nie wrzuca… -
Reidoth burknął coś jeszcze pod nosem po czym tonem już bardziej poważnym dodał - Jest zaklęcie… Ziemia potrafi przenieść duszę zmarłego do nowego ciała. Ale wskrzeszony może się stać orkiem, gnollem, niedźwieżukiem, a nawet jak ma pecha, to matka natura i troglodytów miłuje i w niego duszę zakląć może. Nie mówiąc o tym że zostanie babą, czy chłopem jeśli babą ówdziej był. Tego nie wie nikt i na to nie ma się wpływu… Ale to i tak bez znaczenia, bo ja takiej mocy nie mam.
- Szkoooda -
odparł Joris i na powrót pogrążył się we własnych rozmyślaniach.
- Dureń - podsumowała go Turmalina - Hej, kiedy pogadamy o rozwaleniu przybłędów?
- Myślcie panie o tej dzikiej magii w okolicy, czy coś takiego było wcześniej. - przypomniał Trzewiczek, kiedy Joris umilkł.
- Dzika magia, dzika… Ano to by się zgadzało. Dlatego natura w Thundertree nie leczyła się sama, nie odradzała jak gdzie indziej po wybuchu wulkanu, tylko wszystko zdziczałe, zdziwaczałe… I zabraliście toto, mówisz? - spojrzał na Stimiego, a potem na Jorisa. -To dobrze, dobrze, chwali się, teraz pewnie przestanie to wszystko się kłębić i zacznie żyć normalnie… albo nieżyć jak bogowie przykazali. Zajmie to troche, pewno, ale będzie dobrze. Dobrze, dobrze… - zamlaskał. Podumał znów chwilę. -Te magusy w mieście mówili, że minie, tak? - upewnił się z nienacka.
- Noooo… nie za bardzo chcieli mówić co się napewno stanie i chyba nie za bardzo wiedzieli. - Przyznał skwapliwie Joris - Ale zdecydowanie sądzili, że jeśli dzieją się dziwne rzeczy w Thundertree to za sprawą tego kamyka. A powiedzcie nam o tym wybuchu. Żyliście przeca w tych czasach w okolicy. Co za mag zamieszkiwał tę wieżę po środku miasta? Mógłli w to zamieszany być? Bo ten kamyczek to jak nic wpizdu prosto w wieżę trafił…
- Miasto, hyhy. Parę ścian z kamienia i już miasto. Khe… może magia do magii ciągnie, dlatego rypnęło… Chłop był porządny jak na magusa. Osady bronił. Leki warzyć pomagał, swoich utensyliów użyczał, znaczy. Dzieci czasem zabawiał na świętach, choć na codzień nadęty bubek, wiadomo. Ale porządny. Nekromancją się nie parał, oj nie. A wybuch…
- Reidoth spoważniał i jakby zapadł się w sobie. - Znaki były od dawna. Ziemia niespokojna. Żywiołaki niespokojne. Trwało to i trwało. Jak żem nie potrafił powiedzieć czy dziś, czy jutro to ludzie słuchać nie chcieli. Jak góra plunęła ogniem to żem był akurat pod Górami Miecza. Tylko dymy widać było dniami i nocami, las płonął, osady, Neverwinter nawet. Jak do Thundertree dotarłem, tylko popiół i ci, co po lasach się pokryli czy w gościnie gdzie byli. A potem… sami widzieliście. Trupy wstawały wte i nazad, rośliny atakowały, nic się z tym zrobić nie dało. Jak faktycznie się wam udało… [/i] - Reidoth spojrzał na Jorisa z taką nadzieją, że myśliwemu aż gula w gardle stanęla. I dziesięciokrotne wyleczenie z choroby nie znaczyłoby dla druida tyle co uzdrowienie terenu wokół Thundertree.
- Widzisz, jak Ci się opłaciło zratowanie krasnoludki? - ucieszyła się Turmalina - Normalnie dwa kamienie jednym kilofem łupnąłeś. Mówiłam że smoki zabijam na sportowo, to i z klątwą dam radę.
Dyskretnie pominęła fakt że nie nie do końca była to ona. Ale w końcu bez niej by to nie ruszyło, więc się liczy! - I PYTAŁAM KIEDY POGADAMY O ROZWALANIU TRESSADARSKICH PRZYBŁĘDÓW! NIE IGNOROWAĆ MNIE!!!
- Drzesz się jak stare prześcieradło
- z niesmakiem sarknął druid. - Od samego wrzasku się powała zawali, nic więcej nie trza.

- Aaa… - zaczął Joris próbując poukładać sobie w głowie jakieś fakty. Myślami jednak nadal był w Thundertree, które właśnie ogarniała pożoga. Reidoth może i był wrednym dziadygą. Ale jak już zaczynał opowiadać to robił to tak, że się człek łatwo w to wczuwał. Możliwe więc że dlatego nie dotarło do niego żądanie krasnoludzicy. A możliwe, że rzeczywiście ją ignorował, bo i temat południowców przestał być taki pilny dlań - a pomnicie jak się mag ów zwał? Ooo… i jeszcze czy to mieszkańcy je wznieśli? Czy raczej stało tam od zawsze? Jak dajmy na to Studnia Starej Sowy?
- Da się zawalić... - podwinęła rękawy Turmi oglądając strop i uśmiechając się, dla odmiany ignorując pytania Jorisa.
- Jak się zwał… a co to za różnica, skoro nie żyje? - odparł po chwili namysłu druid. - Thundertree nieee, tam wszystko osadnicy pobudowali. Z kamienia, pah! Jakby przyzwoicie w drewnie nie można. I potem macie. Paskudztwo w takich kamiennych budowlach lęgnie, czy to w Thundertree, czy w Studni. Magia magie przyciąga, stwory z innych sfer, aberracje jakieś, dziwactwa co to je magusy potworzyli, albo poprzyzywali… - rozkręcił się.
-... a potem zostawili samopas co by się plątało i zamęt siało - dokończył za dziadka Joris czując do czego ten monolog zmierza i nie za bardzo chcąc go dalej słuchać. Coś się chciało wykluć w jego łepetynie, ale potrzebowało ciszy. Magia magię przyciąga. Toć samo w Przymierzu mówili. A może to Rika pierwsza powiedziała? Już mu się plątało to wszystko, ale czuł, że to diablo ważne i powinni jakoś z tego skorzystać.
- Turmalina… Weź no na chwilę jedną zapomnij o rozwałce i pomóż mi. Przeca ty się magią parasz. Mógłli te kamyczek tak jakby… wyniuchać księgę Bowgentla i dlatego pizgnąć w tę wieżę? To mógłby i resztę księgi wyniuchać! Nie? Stimy, weź zostaw już tę kurę i się obudź...
Niziołek się zapowietrzył.
- Za mało wiemy. Takie gdybanie donikąd nie prowadzi. - powiedział, po czym pomyślał jeszcze:
~ Magia przyciąga magię... To “coś” z jakiegoś powodu wybrało akurat kierunek w głąb rozpadliny. Muszę zejść do podziemi, to oczywiste. Najbliżej mam do kopalni, to najpierw tam.
- Przyciąganie to normalka - wzruszyła ramionami znudzona przyziemnym tematem geomantka, - Jest taka skała co ją zwą magnetyt. Magii w niej nie ma nic, a metale przyciąga. Poza usuwaniem bólu ramion i bezsenności, bo do tego głównie się jej używa. Skały same z siebie troszkę przyciągają. Im większy kamień, tym szybciej kurz na nim osiada. Nawet nie wyobrażasz sobie jak to wkurza, gdy chcesz wyrzeźbić porządną statuę czarnego marmuru. Trzeba ją potem wycierać co pół dnia by odpowiednio wyglądała To kamienie, ale magia przyciągająca magię? Litości, Piryt. Widziałeś kiedyś małżeństwo czarodziejów?
Po chwili Turmalina wywróciła oczami i westchnęła. I dodała z kwaśną miną:
- Dobrze, masz konkret. Ja bym wzięła malutki okruszek tamtej skały, powiesiła na jedwabnej niteczce lub włosie i umieściła pod szklanym kloszem by ni wiatr ni oddech nitki nie ruszył. A potem zobaczyła czy go gdzieś ciągnie. Mogłoby zadziałać, jeżeli księga byłaby bliżej niż okładka. Ale to nuuuuundy! Lepiej wziąść Tressadarów w obroty, My tu się głowimy a oni pewnie wszystko wiedzą. Wstawimy im stópki w ognisko...
- Dotąd myśleliśmy, że napad na szlaku do kopalni mógł być zorganizowany przez Tressendarów, ale w obliczu śmierci Shavriego nie jestem już tak pewien.
- Stimy spojrzał na Jorisa. - Może odzyskajmy dla nich księgi, a następnie spytajmy czy nie mieliby pracy dla kogoś wykształconego w dziedzinie magii? Macie ich zaufanie. Tak też jest szansa wiele się dowiedzieć.
- Iiii tam…
- machnął ręką Joris - Kopalnia ich nie interesuje. Nawet nikogo na przeszpiegi nie posłali. A i do Studni przeca też im śpieszno nie było. Myślałem sobie nad tym i mi wyszło, że to jakieś polityki prowadzą. Placówkę dla sobie podobnych pod Neverwinter abo co. Ale pomysł ze sznurkiem podoba się mnie. Podoba. No ale tak czy inaczej Wy we dwójkę zdaje się do kopalni schodzicie to i sprawa Tressendarów na później schodzi. Odprowadzę Was jutro. Sam też zajrzę co by zapytać czy ciotce Garaele czego nie trzeba… A wy ojczulku… Uczeń by Wam się zdał. Alibo uczennica. Okolica bez Waszej wiedzy zczeźnie. Zajrzelibyście do mnie do Phandalin? Bo może miałbym kogoś. W sam raz pod Wasz charr… e no pod Was.
- Hę? A wiesz… niegłupie to, niegłupie…
- zaskoczony druid, który niezbyt słuchał tych maicznych wynurzeń spojrzał na Jorisa z uznaniem. - W okolicy ani kręgu, ani opiekuna, gdy mnie zabraknie to przecie wszystko wyrżniecie w pień… Hm… - z namysłem zaczął gładzić się po skołtunionej brodzie, dopóki palce całkiem mu się w nią nie zaplątały. Wyrwał je ze złością. -To zajdź jak będziesz wracał, to do wsi pójdziemy.
Druid dopił przygotowany przez Jorisa napój i westchnął chrapliwie. Zwój zwojem, ale wyglądało na to, że nawet taka niewielka aktywność jak omycie się i posiłek wyssały z niego resztki sił. Zresztą na zewnątrz było już zpełnie ciemno, a Reidoth pewnie chodził spać z kurami. Teraz mógł nawet dosłownie. W chatce nie było wiele miejsca, ale po odsunięciu na bok stołu Turmi, Joris i Stimy mogli rozłożyć posłania na klepisku. Nie był to komfortowy nogle, ale lepszy niż w zimnie na zewnątrz, co czekało ich konie.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 09-10-2018, 21:52   #290
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las / Phandalin
11 Marpenoth, poranek


Noc w chacie druida minęła mało komfortowo lecz spokojnie. Oczywiście jeśli nie liczyć Turmi i Reidotha, którzy chrapali unisono, grając Trzewiczkowi na nerwach. Widać nieodległe wspólne mieszkanie wpłynęło na nich jednocząco.
Starzec obudził się skoro świt, słaby, lecz w lepszej formie niż wieczorem, co objawiło się głównie gderaniem. Joris naniósł mu wody i rozłożył resztę zapasów podarowanych przez Torikhę. Dzielone na cztery osoby znikały w zastraszającym tempie, a trzeba było jeszcze dojechać do górniczej osady oraz kopalni. Myśliwemu głód nie był obcy, od jednodniowego postu nikt jeszcze nie umarł, ale jak pomyślał o marudzeniu Turmaliny… Brr! Na szczęście Reidoth szybko zorientował się w czym rzecz i zaproponował magiczną pomoc - jeśli goście nazbierają mu trochę jagód to on się tym zajmie. Joris nie miał zamiaru dyskutować z druidem; trochę się nachodził, ale w końcu przyniósł garść jagód, których nie wyjadły jeszcze wiewiórki… ani Ruda.
Starzec pomruczał coś, pomruczał, po czym wybrał kilka dla siebie, a sześć podał gościom.
- Każda taka jagódka nasyci was jak solidny posiłek. Do tego drobne skaleczenia zaleczy. Tylko nie zgubcie.
Turmi zaczęła prychać i sarkać na takie pomysły, ale Stimy dojrzał ulotny blask magii, którym przez chwilę zajaśniały owoce. Cokolwiek zrobił druid powinno było działać.

Nie mając nic więcej do roboty najemnicy pożegnali się, osiodłali konie i ruszyli w stronę Gór Miecza. Nie była to podróż marzeń; mało uczęszczany dukt był zarośnięty, zimny wiatr piździł i wpychał się pod poły kurt i płaszczy, a gniotący się na jednym koniu Stimy z Małgąską i Turmi to docinali sobie wzajemnie, to przechwalali się magicznymi wyczynami. Toteż Joris często wyjeżdżał na przód, niby to sprawdzając trasę, a tak na prawdę uciekając od zgiełku. Pobyt w lesie, od którego odwykł nieco przez ostatni dekadzień dobrze mu robił, podobnie jak i Rudej. Wiewiórka co i rusz przynosiła mu w prezencie a to orzech jakiś, a to szyszkę pełną nasion, a to kiść jarzębiny. Myśliwy nie wiedział czy to z wdzięczności za ocalenie druida, czy tam po prostu. Po prawdzie Joris wolałby jakieś jajo jeśli już, ale nie mogł być wymagający, zwłaszcza o tej porze roku. Przynajmniej magiczne jagódki spełniały swoje zadanie i nie burczało im w brzuchach.

Dopiero wczesnym popołudniem natrafili na oznaki ludzkiej bytności. Gdzieniegdzie widać było ślady po ściętych i ściągniętych pniach sosen, a z daleka zimny wiatr niósł echa rozmów czy śpiewów. Potem ujrzeli rzekę wijącą się między drzewami, a na jej brzegu kilku śmiałków (lub desperatów), którzy mimo zimna przesiewali przybrzeżny piach i kamienie w poszukiwaniu kosztowności. W końcu dotarli do Górniczej Osady, które przez te kilka dekadni, które minęło od ich ostatniej wizyty tutaj zmieniła się w pełnoprawne sioło. Byle jakie szałasy wzmocniono i ocieplono, namioty zniknęły zupełnie. Dobudowano kilka nowych chałup, częściowo wkopanych we wzgórza, częściowo osłaniających pieczary, choć na oko Jorisa nie stanowiły one wystarczającej ochrony przez zimową aurą, która mogła nadciągnąć lada dzień. Już dziś było tu o wiele zimniej niż wczoraj w Phandalin. Pewnie dlatego Garaele miała tu pełne ręce roboty. Rzecz jasna najokazalszym budynkiem była gospoda, pełniąca tu funkcję nie tylko pijalni i noclegowni, ale i jedynego miejsca spotkań. Tam też trójka najmitów skierowała swoje konie.


Pokrzepiona całonocnym snem we własnym łóżku Torikha o świcie zabrała się do pracy. Wczoraj zbierała je w wieczornej szarówce, wiec może jednak coś przegapiła? Szybko zorientowała się, że nic już nie zostało w okolicy i mogła posiłkować się co najwyżej własnym ogródkiem. “Gdy będę już miała swój domek…”, mruczała, ścinając resztki mięty i szałwii z zielnika Garaele i wyobrażając sobie własny, rozległy ogród gdzie rosnąć będą wszystkie możliwe odmiany leczniczych roślin. Powiesiła marne pęczki pod powałą i powędrowała przez osadę. Zamieniła kilka słów z Linene, ciekawą czy najemnicy przywieźli znów jakiś nietypowy oręż na sprzedaż. Potem burmistrz zagadnął ją o więźnia, ale nie był zbyt ciekaw odpowiedzi, rozgadawszy się zaraz o odbudowie dworu i wynikających z tego korzyściach. Cóż, Wester spędzał życie myśląc tylko o korzyściach.
- Bogaty sąsiad to i ochrona dla okolicy porządna, z całym szacunkiem dla panny i pana Jorisa, ale was tak po świecie nosi… - perorował.
Przytakując Westerowi automatycznie Tori zawędrowała do Barthena by złożyć zamówienie na to i owo. Wczoraj nie zdążyła odwiedzić go po raz drugi z powodu późnej pory. Handlarz wydawał się trochę zdziwiony. W Neverwinter byli przecież nie dalej jak kilka dni temu. Skąd mógł wiedzieć, że nie mieli głowy do zakupów?
- Powinienem był wysłać wóz z wami, ale tak szybko wyjechaliście… A potem żem nie chciał Tressendarów drażnić; pod nic się podłączać, choć może powinienem, potem by do mnie przychodzili, ale żem się bał po tym co ze złodziejami zrobili… - marudził spisując zamówienie kapłanki.

Gdy wychodziła ze składu natknęła się na Darana. Starszy pólelf wyraźnie czekał na Melune, gdyż oderwał się od ściany, którą podpierał jak tylko zamknęła za sobą drzwi.
-Panienko Tori, dobry dzień mamy, prawda? Chciałem zapytać… bo tego… widziałem, że wróciliście, ale nie wszyscy i ten… Chciałem zapytać czy… no… panienka Przeborka została w mieście? Z tym… z Shavrim? Ma zamiar tu wrócić? Bo ja… Wspominała może coś?
Tori przez chwilę w zdumieniu wpatrywała się w dukającego ex-najemnika, a potem trybiki zaskoczyły i dodała dwa do dwóch. Skrępowanie Darana, uwaga Przeborki na temat ślubu i jej nagły wyjazd “ku przemyśleniu”... Czy wszyscy ostatnio myślą tylko o ożenku? To wpływ jesiennego przesilenia, czy co? W końcu najwięcej dzieci płodziło się zimą…

Nie zdążyła jeszcze dobrze zastanowić się nad odpowiedzią, gdy Daran zmarszczył brwi i wskazał na ścieżkę prowadzącą na wzgórze. Tori zobaczyła biegnącego nią młodzieńca; nie kojarzyła jego imienia, musiał przybyć niedawno.
- Panie… elfie… kapłanki… pomocy… - wydyszał chłopak gdy dobiegł do Składu. Daran bez słowa wskazał Torikhę, a posłaniec przez chwilę patrzył na nią zagubionym wzrokiem, pewnie zastanawiając się czemu nie jest ona Garaele. Ale zdążył przynajmniej złapać oddech.
- Panienko jasna, pomocy! Ściana się zawaliła, przygniotła dwóch chłopa! Wyciągli my ich, ale źle z nimi, krwi pełno i kości widać!

Nie było czasu do stracenia. Torikha posłała Edermatha do domu po swą medyczną torbę, ufając, że Kurmalina nie zadziobie półelfa na progu, a sama popędziła z chłopakiem w stronę dworu.

 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172