Dziwne uczucie wypełniało
Koniecpolskiego, gdy patrzył jak olbrzymiej postury Kainita, przez niego zwany
Rusem, wysysał krew wieśniaczki. Na ten moment wszystko jakby ustało – czas się zatrzymał. Mężczyzna przywarł do kobiety zupełnie tak, jakby pragnął ją posiąść. Jednak to nie chuć wzbierała w wampirze, lecz głód... głód krwi.
Toreador jak zaklęty wpatrywał się w rozgrywającą scenę - napawającą go zarazem grozą i... pięknem. Nagle skulił się, jak gdyby zadano mu niewidoczny cios. Coś w jego wnętrza wyrywało się przed siebie, gryzło i szarpało jego człowieczeństwo, pozostawiając... No właśnie – co?
Leonard pospiesznie wstał ze swego miejsca, po czym szerokim łukiem ominął
Marcela i jego ofiarę. Starał się nie patrzeć, nie interesować tym, co właśnie zaszło, lecz wzrok sam sięgał ku szyi kobiety... coraz bledszej, cieńszej.
Nieświadomie zagryzając wargi
Koniecpolski uniósł jeden z bagaży przygotowanych do załadunku i wyszedł przez drzwi kuchenne – tak jak czynili to dwaj rycerze i
Jane.
Służący w milczeniu raz po raz zachodzili do głównej izby, by zabrać pakunki. Wyraźnie im się spieszyło. Trudno tylko powiedzieć czy to za sprawą samej sytuacji, rozkazu, czy tego, co
Brujah właśnie czynił z chłopką. Widać tylko na
Milli nie robiło to wrażenia, bowiem beznamiętnymi oczyma wodziła po pomieszczeniu i osobach, starając się mieć piecze nad wydarzeniami. Mimowolnie uśmiechnęła się, gdy omiotła wzrokiem spoczywające niedaleko ciało
Renaulda. Byli z tego samego klanu, potrafiła sobie zatem wyobrazić jak wielki wstyd i upokorzenie musiał teraz odczuwać. Bezwolny i pokonany... był teraz uzależniony od jej woli!
Wtem z dworu, od strony lasu dobiegło przeciągłe wycie wilka, na które momentalnie odpowiedziało kilka innych głosów z różnych stron. Ile dokładnie? Trudno było to ocenić, wszak bębniący o dach chaty deszcz zagłuszał niemal wszystkie odgłosy dochodzące z zewnątrz.
Wreszcie
Marcel wypuścił kobietę z objęć – była martwa. Potężny wampir rozejrzał się wokół. Jego twarz mogłaby się w tym momencie wydać nawet piękną z błyszczącymi oczami i uśmiechem na ustach, gdyby nie wymalowane nań okrucieństwo i... drapieżność. Oczy
Ventrue i Brujaha spotkały się...
- Wszystkie bagaże przeniesione, pani...
Uwagę spokrewnionych zwrócił przepraszający głos
Jane, który stał przy wejściu do kuchni. Chłopak ukłonił się nisko i nie podnosząc głowy kontynuował:
- Sir Koniecpolski zasiadł już w powozie i czeka na państwa. Kapitan straży udał się do gospodarza, by powiadomić go o wyjeździe oraz... załatwić sprawy pochówku. Jak tylko upora się z tą smutną sprawą, będziemy mogli wyruszać.
Młodzieniec spuścił głowę jeszcze niżej, prawdopodobnie w ten sposób kryjąc swe skrępowanie. Uratowało go zresztą skrzypniecie drzwi, dochodzące z przeciwnej strony izby. Wszyscy momentalnie spojrzeli w tamtym kierunku i... znieruchomieli. Oto bowiem w wejściu do karczmy stały trzy ponure cienie – człowieka oraz dwóch potężnych zwierząt.
Błysk pioruna rozświetlił okolicę, dzięki czemu wszyscy poznali oblicze
Thomasa – wampira, który dziwnym trafem również znalazł się w tej okolicy, splatając swą drogę ze ścieżką podróżników. Czy nadszedł moment, by ów warkocz przeznaczenia został rozpleciony, a może należało go spleść ciaśniej, aby w ten sposób uchronić się przed nożycami losu?