14-07-2007, 15:58 | #301 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Dziwne uczucie wypełniało Koniecpolskiego, gdy patrzył jak olbrzymiej postury Kainita, przez niego zwany Rusem, wysysał krew wieśniaczki. Na ten moment wszystko jakby ustało – czas się zatrzymał. Mężczyzna przywarł do kobiety zupełnie tak, jakby pragnął ją posiąść. Jednak to nie chuć wzbierała w wampirze, lecz głód... głód krwi. Toreador jak zaklęty wpatrywał się w rozgrywającą scenę - napawającą go zarazem grozą i... pięknem. Nagle skulił się, jak gdyby zadano mu niewidoczny cios. Coś w jego wnętrza wyrywało się przed siebie, gryzło i szarpało jego człowieczeństwo, pozostawiając... No właśnie – co? Leonard pospiesznie wstał ze swego miejsca, po czym szerokim łukiem ominął Marcela i jego ofiarę. Starał się nie patrzeć, nie interesować tym, co właśnie zaszło, lecz wzrok sam sięgał ku szyi kobiety... coraz bledszej, cieńszej. Nieświadomie zagryzając wargi Koniecpolski uniósł jeden z bagaży przygotowanych do załadunku i wyszedł przez drzwi kuchenne – tak jak czynili to dwaj rycerze i Jane. Służący w milczeniu raz po raz zachodzili do głównej izby, by zabrać pakunki. Wyraźnie im się spieszyło. Trudno tylko powiedzieć czy to za sprawą samej sytuacji, rozkazu, czy tego, co Brujah właśnie czynił z chłopką. Widać tylko na Milli nie robiło to wrażenia, bowiem beznamiętnymi oczyma wodziła po pomieszczeniu i osobach, starając się mieć piecze nad wydarzeniami. Mimowolnie uśmiechnęła się, gdy omiotła wzrokiem spoczywające niedaleko ciało Renaulda. Byli z tego samego klanu, potrafiła sobie zatem wyobrazić jak wielki wstyd i upokorzenie musiał teraz odczuwać. Bezwolny i pokonany... był teraz uzależniony od jej woli! Wtem z dworu, od strony lasu dobiegło przeciągłe wycie wilka, na które momentalnie odpowiedziało kilka innych głosów z różnych stron. Ile dokładnie? Trudno było to ocenić, wszak bębniący o dach chaty deszcz zagłuszał niemal wszystkie odgłosy dochodzące z zewnątrz. Wreszcie Marcel wypuścił kobietę z objęć – była martwa. Potężny wampir rozejrzał się wokół. Jego twarz mogłaby się w tym momencie wydać nawet piękną z błyszczącymi oczami i uśmiechem na ustach, gdyby nie wymalowane nań okrucieństwo i... drapieżność. Oczy Ventrue i Brujaha spotkały się... - Wszystkie bagaże przeniesione, pani... Uwagę spokrewnionych zwrócił przepraszający głos Jane, który stał przy wejściu do kuchni. Chłopak ukłonił się nisko i nie podnosząc głowy kontynuował: - Sir Koniecpolski zasiadł już w powozie i czeka na państwa. Kapitan straży udał się do gospodarza, by powiadomić go o wyjeździe oraz... załatwić sprawy pochówku. Jak tylko upora się z tą smutną sprawą, będziemy mogli wyruszać. Młodzieniec spuścił głowę jeszcze niżej, prawdopodobnie w ten sposób kryjąc swe skrępowanie. Uratowało go zresztą skrzypniecie drzwi, dochodzące z przeciwnej strony izby. Wszyscy momentalnie spojrzeli w tamtym kierunku i... znieruchomieli. Oto bowiem w wejściu do karczmy stały trzy ponure cienie – człowieka oraz dwóch potężnych zwierząt. Błysk pioruna rozświetlił okolicę, dzięki czemu wszyscy poznali oblicze Thomasa – wampira, który dziwnym trafem również znalazł się w tej okolicy, splatając swą drogę ze ścieżką podróżników. Czy nadszedł moment, by ów warkocz przeznaczenia został rozpleciony, a może należało go spleść ciaśniej, aby w ten sposób uchronić się przed nożycami losu?
__________________ Konto zawieszone. |
15-07-2007, 11:52 | #302 |
Reputacja: 1 | Pojedyncza kropla spływała po policzku, postać stała wyprostowana wręcz nienaturalnie sztywna. Oderwawszy się runęła w dół, oczy puste, martwe wpatrzone w kobiece ciało leżące na podłodze. Cisza absolutna, nie to czas zwolnił. Kropla pędziła na spotkanie z kamiennym progiem. „Morderca, przeklęty morderca, Wampir. Siła nieczysta skazana na życie w mroku. Jestem przeklęty. Jestem Mieczem Pana. Ma dusza smażyć się będzie w piekle. Me nie-życie poświęciłem odkupieniu.” Postać nad kobietą, uśmiech drapieżnika, oczy błyszczące pełne dumy i tryumfu, była nieludzka, wspaniała i okrutna, była ucieleśnieniem zła. „Marcel. Morderca, Wampir. Taki jak ja...” Kropla wciąż leciała w dół. „Jest ich tam sześciu, przynajmniej sześciu. Zgładzą ich, zabiją plugawe potomstwo Kaina, unicestwią ich, unicestwią nas. Wystarczy, że...” Kropla minęła skórzany pas z stalowymi zdobieniami. ”...wystarczy, że nic nie zrobię. Wręcz powinienem tamtym pomóc. Pomóc przeklętym, by zniszczyć przeklętych? A jeżeli oni nie są przeklęci? Tamten chronił swą rodzinę. Wyjątek czy reguła? Co tak naprawdę wiem o Lupinach? Czy naprawdę mam szansę na zbawienie? Łudzę się nadzieją. Nie ma dla mnie ratunku. Mogę tylko zgładzić tyle z tych potworów, ile zdołam. Tylu ilu zdołam. Gollkonda to mrzonka. Bóg skazał nie Kaina, lecz Ludzi. Kain żyje... jego ofiary, jego potomkowie. Mój ojciec, moje dzieci...” Druga kropla zaczęła spływać po policzku w chwili, gdy pierwsza zetknęła się z kamieniem i rozprysła na tysiące kryształków. „Moje dzieci... Przechytrzył cię Panie. Kain cię przechytrzył Boże jedyny. On żyje i jest przekleństwem, jakie zesłałeś na swą trzodę. Przeklęta owca zmieniła się w wilka. Nie ma dla nas - dla nich – pocieszenia... są tylko pożywieniem, owcami, które się strzyże nie ma dobrego pasterza.” Bezdenna otchłani jego oczu, spojrzenie wpatrzone w martwe ciało... Wpatrzone w Mordercę, w Wampira, w Przeklętego, takiego samego jak on sam. Łza oderwała się od ciała i spadła w dół. „Nie ma pasterza, nie ma zbawienia... Dla nas wieczność w piekle. Dla nas wieczności w ciemnościach. Ilu zabiłem by przedłużyć swe istnienie? Czy wszyscy zasłużyli na... ” Łzawa perełka spadła na krzepnącą już krew. Wilk drgnął i otarł się o nogę swego pana. Thomas nienaturalnie sztywny, niczym stojący trup, poruszył się i spojrzał w dół. Prosto w ufne oczy, a ta ufność zmieniła się w strach. - Już dobrze... Łagodny ton jego głosu zaskoczył go, a wilka uspokoił. Delikatny uśmiech zaczął pojawiać się na do tej pory nieludzkim obliczu Thomasa. Jego wzrok spoczął na Marcelu i nikt nie mógł w nim dostrzec niczego innego jak spokój i pewności siebie. „Istnieję by służyć. Istnieję, by nieść wolę Bożą w Krainie Nod. Istnieję, by niszczyć tych, którzy odwracają się od łaski pana naszego. A ty mój drogi Brujahu poznasz gniew Boga gdyż to jam jest narzędziem jego zemsty. Zgładzę cię, jeszcze nie teraz, ale zgładzę. Tacy jak ty nie będą niepokoić trzody Pana, gdy jego pokorny sługa ich strzeże. Unicestwię cię i przetrwam! Przetrwam, by być Aniołem pomsty Bożej, by nieść Płonący miecz jego Gniewu takim jak ty - Sługusom ciemności. Te wilkołaki mnie nie zatrzymają, nikt mnie nie zatrzyma!” Gangrel postąpił krok do przodu wodząc wzrokiem po zebranych. Wiedział już, co należy zrobić. Wróciła pewności w sens swego istnienia. Wrócił cel jego życia. - Lupini szykują zasadzkę. Sami się stąd nie wydostaniecie. „Nieważne jest me odkupienie. Jeżeli taka twa wola Panie mój w Niebiosach przyjmę mą karę z pokorą. Nie służę ci dla nagrody, lecz dla twej chwały. I dla twego miłosierdzia.” - Moja Wilczyca jest ranna. Żebyśmy mogli się stąd wydostać musimy działać razem. Słowa przychodziły mu bez trudu, jakby ich nie mówił, lecz czytał z świętej księgi prawd objawionych.
__________________ Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho |
29-07-2007, 23:30 | #303 |
Reputacja: 1 | Kiedy w drzwiach pojawiły się sylwetki: ludzka i dwie zwierzęce, Marcel upuścił ciało wieśniaczki na bok niczym pijak wstający od stołu odrzucający nieciekawe, zbędne mu, puste naczynie. Krew Lupina wciąż wpływała na jego percepcję i reakcje. Miecz, który wyciągnął odruchowo z pochwy przy pasku, dosłownie zmaterializował się w jego ręku tak, że ciężko było uchwycić moment, kiedy dobyła go prawica. Kiedy przez przytępione zmysły Brujaha przebiła się świadomość, kogo widzi przed sobą, uśmiechnął się nieznacznie i opuścił sztych, stając w nieco bardziej otwartej pozycji. Z wyraźnym trudem, by opanować chęć po prostu jakiegokolwiek działania, wysłuchał tych kilku słów, które wypowiedział Gangrel, po czym ruszył pewnym krokiem w kierunku zajmowanych przez Thomasa drzwi, zupełnie nie zwracając uwagi na pozostałych w karczmie. -Ruszajmy czym prędzej, zaatakują nas na pewno, w trakcie jazdy mamy szanse się przebić... Nie jestem głupi, więc powiem może, że mamy szanse uciec... Możemy im zostawić tego małego pyskatego drania na przynętę, tylko ten patyczek z niego wyciągnijmy, to będzie bardziej zwracał uwagę... – wskazał leżącego niedaleko chłopca. Wyglądał tak, jakby uważał, że powiedział właśnie coś zabawnego, a zarazem pasującego do sytuacji i roztropnego równocześnie. Obrócił się i skrzyżował spojrzenie z Millą -Jak myślisz... Pani...- w głosie Marcela czuć było więcej jadu niż pytania.
__________________ -Only a fool thinks he can escape his past. -I agree, so I atone for mine. Sate Pestage and Soontir Fel |
30-07-2007, 07:38 | #304 |
Reputacja: 1 | Nagle stało się oczywistym dla wszystkich to co ona wiedziała już od dawna - trzeba stąd odjechać jak najszybciej. Ukradkiem spojrzała na ciało wieśniaczki zaciskając zęby. "Co to miało być? Chory manifest nieposłuszeństwa Brujah wobec innych klanów?! Braku szacunku do moich działań?! Ja tę kobietę chciałam ocalić!" Zacisnęła na moment pięści, bardziej w odruchu, mimo, że od dawna nie przynosiło jej to ulgi. Ludzie zaciskając pięści zadają sobie czasem odrobinę bólu. Ukłucia swoich paznokci nawet nie zauważyła. Od wielu wielu lat. - Chodźmy. - powiedziała stanowczo i nie prosząc nikogo o pomoc schyliła się i uniosła ciało małego Ventrue. Niosła go na rękach przed sobą doświadczając kruchości jego ciała - taki niepozorny chłopiec, a jedną ręką mógłby zabić człowieka. Złamany kij sterczał z serca Renaulda - "Tak łatwo narazić się na gniew" - pomyślała. |
30-07-2007, 08:10 | #305 |
Reputacja: 1 | Renauld ochłonął z gniewu... unieruchomienie jego ciała w tak niegodny dla niego sposób zrobiło swoje. Z pewnością czuł się upokorzony, z pewnością pogłębiła się jego chęć zemsty jednak... to była już jego chęć, a nie bestii, a co za tym idzie, był już w stanie kontrolować swoje ciało, a raczej byłby, gdyby nie tkwiąca w jego sercu imitacja kołka. Nikt nie mógł jednak tego dostrzec, gdyż krew, która wcześniej napłynęła mu do oczu, nie wróciła jeszcze do normalnego krwioobiegu, a niczym innym, poza swoimi oczami Renauld nie mógł ruszyć... Gdy tylko odzyska pełnię sił, ktoś zapłaci za to upokorzenie... z pewnością... ale wszystko w swoim czasie...
__________________ Tańcząc jak tobie zagrają, spraw by grali to co chcesz tańczyć... |
30-07-2007, 14:05 | #306 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Wciąż czując wątpliwości i niepewność sytuacji, Kainici opuścili bezpieczne mury karczmy. Chociaż czy bezpieczne? Ciało martwej wieśniaczki wcale nie zdobiło podłogi gospody, a i wcześniejsze wydarzenia raczej mogły napawać niechęcią jej mieszkańców do gości. Teraz nawet Renauld, który to podszywając się pod zaginionego chłopca, zapewnił podróżnikom sympatię i otwartość wieśniaków, zwisał niczym pakunek spod ramienia swej klanowej siostry. Akurat, gdy wyszli na zewnątrz, wichura trochę ucichła. Deszcz zacinał wciąż ostro, ale już nie miał tej siły, co na początku. Czyżby swoim postępkiem wprawili pogodę w zadumę? Gdy ich oczy przywykły nieco do ciemności zrozumieli – zbliżał się świt. Do czasu wschodu słońca wody jeszcze upłynie wiele w pobliskim strumyku, ale widać było, iż świat jakoby poszarzał na myśl, że jednak przyjdzie dzień. Trudno ocenić, jakim cudem przetrwali tą noc, ale udało im się. A może jest zbyt wcześnie, żeby wydawać takie osądy? Trzy cienie przemykały miedzy chatami, zaś za nimi podążały kolejne dwa – wilcze. Milla oglądała się nerwowo. Nie mogła przywyknąć do tych zwierząt, szczególnie, że zachowywały się jakoś dziwnie, popiskując i węsząc na przemian. Idący tuż obok wampirzycy, Thomas zmarszczył brwi. - Coś się dzieje tam w lesie... Zbierają się niedaleko… To dziwne, bo jakby odstąpiły od nas… Kainici w końcu dotarli do stodoły, w której stał już gotowy powóz. Wszyscy od razu zauważyli, że sam orszak zdawał się być jakiś… skromniejszy. Były tu tylko trzech jeźdźców i dwa juczne konie poza karetą. No tak, troje ludzi opuściło ich szeregi… i gdzie do licha podziewał się Koniecpolski?! Coraz bardziej zirytowany Marcel podszedł do swojego konia, by sprawdzić juki i tam nieco się uspokoić. Milla natomiast widząc, że nikt nie kwapi się do pomocy, otworzyła drzwiczki karety z zamiarem rzucenia Leonardowi małego Ventrue na kolana. Też się znalazł szlachetka! Piękne słówka prawi, a jak trzeba działać, to… Wampirzyca zamarła, wpatrując się w pustą przestrzeń wnętrza powozu. Zamiast gładkolicego Toreadora znalazła tylko list napisany starannym pismem, na skrapianym perfumami papierze. Gdy zaczęła czytać, zaintrygowani towarzysze również pochylili się nad nią, by móc poznać treść tajemniczej korespondencji. Drogie Wąpierze! Nie wiem czy taki zwrot azali właściwym będzie, jednak przez grzeczność swoją i dobre wychowanie nie zamierzam nazywać Was wprost bestyjami – choć powinienem. Żywot Wasz i uczynki budzą mą odrazę, wobec czego, przemyślawszy swe położenie, postanowiłem wierny być starym ideałom i porzucić Wasze niezbyt mi miłe towarzystwo. Ruszam w ów ciemny las, by odnaleźć skarb i sens mego istnienia – instrument, który żem w przypływie uczuć odrzucił, zwiedziony pięknem bursztynu. Żegnajcie zatem Wąpierze, obyście znaleźli szczęście w swym przekleństwie! Tam gdzie koniec łączy się z początkiem świt żywych trupów zwiastuje nadejście nocy gdzie nawet Pandora swej puszki nie otworzy cień wolniej przesuwa się po kolumnach istnienia wyrzucam za burtę żałosną skargę skrywane myśli biegną korowodem zakładam koronę zieleni za drzwi wypchnęłam szarość wyszłam w pantoflach na spotkanie poranku wylegiwać się na hamaku tęczy Józef Papkin Nagle krzyk ptaka wyrwał zebranych z zamyślenia. Po chwili wilk o imieniu Groza również warknął groźnie. - Wracają. Już po kolacji... – skomentował krótko Marcel. Thomas tylko przytaknął na te słowa. Miał swój własny dylemat – co zrobić z Gniewem i Grozą? Czy ma do nich dołączyć pod postacią zwierzęcia, czy raczej trzymać się spokrewnionych?
__________________ Konto zawieszone. |
01-08-2007, 08:22 | #307 |
Reputacja: 1 | Stała przez moment odrętwiała zastanawiajac sie jak to możliwe, że tak po prostu odszedł. On zostawił ją już tam na polu bitwy, odrzucił jej wolę by z męska dumą (cóż za głupota!) stanąć do walki z Brujahem w szale. Złożyła kartkę dwa razy na pół i wsunęła za dekolt mokrej sukni. Jakby przez mgłę dotarły do niej słowa Marcela. -Ruszajmy. - rzuciła. Jej słowa były chłodne i stanowcze. Razem z Leonardem uciekła z niej ta odrobina ciepła jaką w niej rozpalił. "Zwiedziony pięknem bursztynu...". Posmutniała. Wsiadła do powozu nie mówiąc już nic więcej. Ułożyła ciało Renaulda na siedzeniu i sama ulokowała się naprzeciwko. Daleko jej było do rozmyślań o czającym się niebezpieczeństwie. |
05-08-2007, 21:37 | #308 |
Reputacja: 1 | Thomas rozejrzał się uważnie wokół i niemalże od razu się skrzywił na widok, jaki przed nim się rozpościerał i myśli jakie wnet przez głowę mu przeszły... „Wampirzyca sadowi się wygodnie i układa truchło bachora nieopodal stygnie trup Wilkołaka za nami Karczma, w której dwoje ludzi zginęło... a raczej zostało zamordowanych... A ja stoję tutaj i pomagam uciec mordercy przed banda wilkołaków!” Odwrócił się w stronę karczmy by pozostali Kainici nie dojrzeli jego twarzy, na której zbyt wiele emocji, których zdradzić nie chciał się malowało... Groza warknęła głucho nagląc do pośpiechu. Spojrzał na wilczycę i skinął jej głową. Prawie jednym ruchem wskoczył na kozła siadając obok woźnicy i zasłonił swą twarz kapturem. Obróciwszy się do swych towarzyszy warknął jeno. -Jedźmy, czym prędzej. Spojrzał na swe wilki i ruchem ręki nakazał im udać się przodem rozsiadł się na koźle i popadł w zadumę. ”Mógłbym teraz uciec, lecz to by oznaczało, iż dwoje ludzi nie zostanie pomszczonych... Dwoje... „ Spojrzał ponownie na ciało wilkołaka i cichym szeptem wymówił krótką myśl. -Dwoje ludzi.
__________________ Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho |
06-08-2007, 23:25 | #309 |
Reputacja: 1 | Marcel Brujah rozejrzał się po niebie w poszukiwaniu swojej orlicy, szukając w jej zachowaniu potwierdzenia dla słów Tommasa na temat zachowania lupinów. Widząc jak jego towarzysze szykują się do odjazdu, ruszył sprawdzić swoje toboły przytroczone do koni stojących za powozem. Szybko zmienił podarte i zakrwawione elementy ubioru - kaftan na nim niewiele różnił się w tym momencie od szmaty jaką kilka pacierzy wcześniej służba zmywała z podłogi karczmy juchę Jose. W duchu podziękował Mitru za przezorność w wyekwipowaniu go na czas tej wyprawy. Na nowy dublet o ciemno brązowej barwie narzucił teraz jeszcze ciężki wełniany płaszcz który mógł spokojnie w kryzysowej sytuacji ochronić go choć częściowo przed morderczymi dla niego promieniami słońca. Kiedy skończył wskoczył na tył powozu opierając się o jego dach. Znalazł dogodną pozycję i po założeniu na swoja prawicę rękawicy, wystawił ją tak by powracająca orlica miała gdzie wylądować. Wyraźnie nie śpieszyło mu się by zając miejsce wewnątrz, najwyraźniej chciał pozostać na zewnątrz powozu dopóki nie ruszą i opuszczą wioski, nie tyle obawiając się co - uwzględniając jego niemalże samobójcze skłonności do brawury- przygotowujac się na walke jeśli jednak lupini dogonią ich. Zmienił zdanie kiedy do jegu uszu dobiegł złowrogi skowyt - jeśli dobrze rozpoznawał - jakiejś dużej, wyraźnie głodnej wadery...
__________________ -Only a fool thinks he can escape his past. -I agree, so I atone for mine. Sate Pestage and Soontir Fel Ostatnio edytowane przez Ratkin : 06-08-2007 o 23:45. Powód: Skowyt game... wróć! Skowyt wadery, wyraźnie wściekłej :D |
09-08-2007, 02:07 | #310 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Powóz ruszył ciężko, niemal wywracając przy tym pasażerów. Wreszcie wyruszyli w drogę, wreszcie wyrwali się z tej przeklętej wioski! Wycie wilków przypomniało jednak, że to nie koniec… Zresztą nawet oni – nieśmiertelni - jakże mogliby zapomnieć o tym, co przydarzyło się tej nocy? Wszystko przez ów ciężar w powietrzu, który choć ledwo wyczuwalny, to był irytujący… jak natrętne spojrzenie. Jechali traktem najszybciej jak mogli. Niestety, w praktyce i tak za wolno. Głosy wilków zbliżały się z każdą minutą. Kainici spojrzeli po sobie, żadnemu nie w smak było stać się posiłkiem Lupinów, lecz teraz było już za późno na zastawienie pułapki czy choćby próbę ukrycia się. Mogli tylko jechać oby jak najdalej i liczyć na miłosierdzie Pana. Wzrok Marcela spoczął na małym Ventrue. Wciąż uporczywie powracała do niego myśl, by rzucić Renaulta na pożarcie bestiom i w ten sposób zyskać cenny czas. Gdy jednak spoglądał na małe ciałko dziecka… nie potrafił tego zrobić, mimo że w myślach po sto razy przywoływał wizję wyrachowanego Kainity. A tymczasem ów bezbronny chłopiec aż gotował się ze złości. "Czy ci idioci naprawdę mają zamiar tak to zostawić? Spalcie to bałwany, jeśli wam nieżycie miłe! Spalcie to wszystko!" – myślał, lecz nikt go nie mógł usłyszeć. Powóz tyczył się przed siebie, a podróżni niemal już słyszeli chlupot kałuży, które rozpryskiwały się przy uderzeniach wilczych łap. Marcel oraz Thomas wyjęli broń i w napięciu oczekiwali ataku, Milla odruchowo zacisnęła dłonie na padołku, jakby do modlitwy… Wtem Gangrel poderwał się jak oparzony. Rozpoznał wśród warkotu i skowytu Lupinów głosy swoich dzieci. Gniew i Groza postanowili zablokować pogoń i uratować swego ojca… bez względu na koszta. Zrozpaczony Thomas to siedział i nasłuchiwał, to już chciał wyskakiwać na drogę. Wiedział jednak, że nic już nie zdziała. Jego szczenięta nie były małe i podjęły swoją decyzję… A przyznać trzeba, że cokolwiek się z nimi działo, to osiągnęły swój cel. Ujadanie wilków oddalało się z każdą chwilą. Było teraz tylko echem niesionym przez porywisty wiatr. Nie mogąc wyłowić spośród wietrznego szumu znaczenia owych skowytów, Gangrel wystawił głowę przez okno… i wtedy zamiast usłyszeć coś, zobaczył. Oto bowiem lada moment wraz ze słońcem miał wstać nowy dzień. Pomimo zasłony z chmur widać już było na widnokręgu pierwsze błyski boga życia – słońca. Thomas odruchowo wycofał się i zasunął zasówkę. Usiadł na swym miejscu dopiero, kiedy upewnił się, że żaden promień nie przedrze się do wnętrza powozu. Czas mijał… powoli Kainitów zaczął morzyć sen. Nie słyszeli już wycia wilków, dzień przypominał raczej te poprzednie, zapamiętane z podróży – monotonne stukanie kropel deszczu w dach i ciągłe kolebanie na wybojach. W końcu wszyscy usnęli. *** Trzask! Chrzęst! Rżenie koni…a potem potęzne pchnięcie! Cały świat zaczął wirować… Wpierw potężny wstrząs uderzenia, a potem ból! Straszliwie piekący i dojmujący… Swąd palącego się ciała! Już myśleli, że będzie po nich, lecz na szczęście cierpienie minęło. Opanowawszy się, Kainici starali się zorientować w sytuacji, która tak gwałtownie wybudziła ich ze snu. Oto najwyraźniej powóz przechylił się i przewrócił się na bok. Zaś upadek był na tyle silny, że popękały jego ściany, przepuszczając do środka odrobinę słońca, które niczym kwas wgryzło się w ciała wampirów. Każde z nich było teraz trochę poparzone, ale na szczęście żadne poważnie. Widać ktoś pomyślał o nich i szybko zasłonił owe dziury płachtami materiału. - Wszystko w porządku? – dobiegł ich glos wąsacza. Gdy usłyszał ich krzątaninę, pospieszył z wyjaśnieniami. – Straszny wypadek stał się, otóż koń złamał nogę na muldzie, bowiem droga tu tragiczna, a i pogoda nie rozpieszcza niestety. Zwierze upadło i ściągnęło za sobą resztę… wraz z powozem do rowu. Tera zalegacie państwo na skraju lasu. Wielki tu spadek, jakoby trzęsienie jakieś było. Karety to my chyba już nie wydźwigniemy. My tera konie postaramy się odratować, no a państwo to chyba muszą zaczekać ze pięć pacierzy, coby słońce się skryło. Tako chyba najlepiej będzie… - rzekł mężczyzna, choć w jego głosie trudno było dosłyszeć zdecydowania.
__________________ Konto zawieszone. |