Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2018, 22:13   #132
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
oda z bukłaka zmyła część krwi, lecz z ran wypływało jej coraz więcej. W poszarpanych mięśniach, ścięgnach i skórze było jednak coś dziwnego. Nie chodziło tyle o samą ich formę, głębokość, czy wygląd, a raczej o umiejscowienie. Ślady po zębach bowiem rozkładały się symetrycznie wzdłuż ramienia, nie w poprzek, jak to ma miejsce, gdy instynktownie wyciąga się rękę zasłaniając przed zębami. Jakby tego było mało dłoń dziewczyny była ubrudzona czymś zielonym. Czymkolwiek to było Helena nie miała czasu, by marnować go na zastanawianie się. Astine bowiem już zaczynała lekko blednąć. Kapłanka przyzwała imię swego boga, który odpowiedział na wezwanie oddanej służebnicy i przelał w nią cząstkę swojej potęgi. Moc popłynęła przez dłonie Heleny, by zaraz przeskoczyć na ramię tropicielki i zacząć składać jej ramię. Ścięgna zrastały się, a mięśnie wracały na miejsce. Po chwili miejsca ran zastąpiły blizny otoczone zasychającymi strużkami krwi. Kapłanka raz jeszcze sprawdziła, czy dziewczyna nie ma jakichś innych ran, po czym zbliżyła się do Elely, która zaczęła wiązać wilka.

Z Astine wszystko dobrze? – zapytała niziołka zerkając na leżącą dziewczynę nie przerywając wiązania. Zgrabnym ruchem skończyła węzeł i tym samym spętała zwierzęciu przednie łapy.
Musisz coś zobaczyćElely poprosiła gestem, by Helena zbliżyła się. Następnie łowczyni ostrożnie podniosła tylną łapę wilka, która była nienaturalnie wygięta, być może nawet złamana. – Nie wiem jak się tego nabawił, ale wataha musiała go porzucić. Spójrz na jego sierść. Brudna, nierówna, miejscami łysieje. Mięśnie słabe, widać, że długo głodował, wystają mu żebra. I tak musiał mieć sporo szczęścia, że…
Nie dokończyła, bowiem jej wzrok przyciągnęła zielona plama na podbrzuszu. Dotknęła jej i ostrożnie przejechała palcami. Odrobina papki przywarła do jej palców, którymi w zastanowieniu roztarła ową substancję.
Znalazłam coś podobnego w okolicach pyska, ale było zmieszane z krwią – rzekła, po czym zbliżyła palce i powąchała. Niepewnie dotknęła językiem, po czym nagle zaczęła pluć i wycierać rękę o trawę.
– *Tfu* Sheelo broń *Tfu* Belladonna! – niziołka widząc minę skołowaną Helenę dodała prędko. – Wilcza Jagoda! *Tfu*


irkrim skinął im głową, podszedł do stolika z kryształami, przy którym grzebał chwilę. Wreszcie powrócił, a w swych dłoniach, czy może raczej nad nimi, miał czerwony, przycięty kryształ od dołu zaopatrzony w coś pokroju stojaka, tylko, że miast posiadać nogi lewitował. Ów element był czarnej barwy, z kształtu zaś przypominał trochę skamieniałe skrzydła. Niemniej najbardziej zajmującym elementem był znak, symbol, czy też runa wyryta w krysztale w kształcie okręgu z ośmioma promieniami. Czyżby gwiazda? Czarownik umieścił ów przedmiot w centrum kręgu przywoływania, po czym zwrócił się do przybyszów:
Stańcie proszę w tych pomniejszych okręgach. Jeżeli będziecie stali kawałek od siebie wówczas określenie natury splotu powinno być łatwiejsze. Do tego zaklęcia wplecione w krąg powinny w razie czego go stabilizować – mówił wskazując im miejsca, które mieli zająć. Gdy wszyscy byli gotowi Kirkrim rozpoczął poznanie.


oboldzi czarownik Stanął nad kryształem i kilkoma gestami sprawił, że tamten uniósł się wyżej ponad posadzkę. Zawisł nad głowami awanturników. Atmosfera w komnacie poczęła gęstnieć od narastającego napięcia oraz magicznej energii. Przybysze przełknęli ślinę, gdy gospodarz począł skandować inwokację. Nie różniła się ona wielce od tej, której sami używali podczas podobnych czarów, lecz tutaj było coś więcej. Ujrzeli jak z uniesionych rąk kobolda unosi się energia i wpływa do kryształu. Runa na jego powierzchni zaczęła jaśnieć, a sam klejnot emanować delikatnym wewnętrznym blaskiem niby ogniem. Wtem rozeszła się od niego fala mocy, której przejście wywołało nieprzyjemne ciarki, a powietrze napełniło elektrycznością. Gdy otworzyli oczy ujrzeli delikatne smugi wydobywające się z kryształów na ich dłoniach. Nie mieli czasu się im przyglądać, gdyż Krikrim dalej skandował. Przez pomieszczenie przetoczyła się kolejna fala, i kolejna, i jeszcze jedna. Z każdą kolejną łączące ich magiczne więzy poczęły się urzeczywistniać, nabierać kształtów, kolorów oraz intensywności, aż wreszcie zdawało się, że można ich dotknąć. Byli tak skupieni na swoich własnych rękach, że dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że owych snów jest tak wiele, iż wypełniają większość pomieszczenia. Czarownik wreszcie skończył zaklęcie i z wielkimi oczami wpatrywał się w kłębowisko wokół siebie.

Mysatiio…Krikrim był pod wielkim wrażeniem tego, co miał przed oczyma. Do rzeczywistości pomogły mu wrócić zaniepokojone głosy awanturników. Ten szybko skupił się i począł analizować smugi. Ostrożnie manewrował pomiędzy nimi, przyglądał się strukturom, zapamiętywał barwy i szczegóły.
Niezwykłe, widzicie te wyblakłe wiązania? – kobold wskazał na kilka najbliższych smug o szarawych odcieniach. – Wydaje mi się, że te składowe nie są jeszcze aktywne. Być może potrzebują czasu by się przebudzić, bądź aktywatora. Np. słowa klucza. Czegoś tego rodzaju.
Badał je jeszcze dłuższą chwilę, po czym wrócił do koncentratora, który zdawał się tracić moc, być może zaklęcie zaczynało się kończyć.
Jest to bez wątpienia dzieło magii kapłańskiej, albo druidycznej, ale znalazłem poszlak, które wskazują na to, że przy tworzeniu tych kryształów została wykorzystana Sztuka – kolejno wskazywał na szerokie pasma, by na koniec pokazać smugi bliższe splecionym linom.

Niestety nie potrafię rozpoznać konkretnych zaklęć, które wykorzystano. Jest ich zbyt wiele, są zbyt stare, albo połączone w sposób w nieznany. Mimo to udało mi się ustalić, z dość dużą dozą pewności, jakie dziedziny magii są obecną. Kolejno: Odczucanie, transmutacja oraz wywołanie. To je reprezentują główne pasma, ale kilka pomniejszych odpowiada nekromancji, poznaniu oraz przywołaniu. Niemniej, najciekawsze jest to, że dostrzegam ślady wykorzystania procesów metamagicznych, co bez wątpienia dowodzi wykorzystania bardzo potężnej magii. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć… Z wyjątkiem czegoś, co wam się chyba nie spodobaKirkrim przerwał na chwilę, by mogli przetrawić to co, im właśnie oznajmił. Wreszcie kontynuował. – Sposób ułożenia konkretnych rodzajów splotu wskazuje na to, że rzeczywiście jesteście ze sobą związani. Nie jestem w stanie powiedzieć do końca w jakim charakterze. Znaczne oddalenie się może poskutkować zerwaniem tej więzi i zniszczeniem kryształów, lecz istnieje szansa, że pociągnie to również za sobą jakieś konsekwencje. Być może nawet śmierć. Widzicie tę srebrną nić oplatającą wasze dłonie z kryształami?

iedy o tym wspomniał rzeczywiście coś takiego dostrzegli. Cieniutką nić utkaną niby z księżycowego światła, która lśniła srebrnym blaskiem. Oplatała nadgarstek, aż wreszcie wchodziła w kryształ, a niego wychodził sznur spleciony z trzech nici, który biegł do pozostałych klejnotów.
Z tego co mi wiadomo kiedy podróżuje się na plan astralny ciągnie się za sobą podobną nić. Więź swojej duchowej istoty z cielesną formą. Najpewniej dlatego czułeś, że twoja istota jest ciągnięta w stronę pozostałej dwójki – rzekł, do Xhapiona, po czym zwrócił się do Shee’ry. – Jednocześnie najpewniej właśnie dlatego wasze zaklęcia stały się potężniejsze. Skumulowana moc. Trzy były połączone w jeden.
W chwili, gdy wypowiedział te słowa rzucone przez niego zaklęcie straciło swą moc, a łączące ich sploty zniknęły zniknęła. Przynajmniej dla oczu.


łot rytmicznie uderzał o rozgrzany metal, a ten desperacko starał się stawiać opór, daremnie. Siła krasnoludzkich razów była wystarczająca, by kształtować niechętny materiał. Charakterystyczny, wibrujący dźwięk rozchodził się raz po raz. Dźwięczał w krasnoludzkich uszach niby pieśń, bądź kołysanka. Wtem zakradł się do niej fałsz, zła nuta. Wprawne Torińskie oko dostrzegło w czym rzecz. Zanieczyszczenie. Niestety koboldzie ognisko nie było porządnym piecem kowalskim, a do prawdziwej huty nie było co porównywać. Obcęgi poszły w ruch, a kawał żelaza zaczął nabierać z wolna kolorów lizany ognistymi językami. Trwało to trochę, aż wreszcie można było uznać, że wystarczy. Wyciągając rozżarzony metal wychwycił ruch po przeciwnej stronie pomieszczenia. Niechętnie odłożył swe narzędzia i sięgnął po topór. Ujmując pewnie rękojeść w dłoń stanął nad poruszającym się chaotycznie kawałkiem materiału, który przy okazji popiskiwał żałośnie.

 
Zormar jest offline