Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2018, 17:26   #113
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
VI dzień miesiąca Arodus, Fangwood, 5 dni po ucieczce z Phaendar

Jak przyjemną odmianą było spędzenie nocy poza bagnem - sucho, wygodnie, bez wszędobylskich insektów! Większość phaendarczyków zmieściła się, chociaż ciasno, wewnątrz chatki, tylko kilku chętnych spędziło wciąż ciepłą arodusową noc pod gołym niebem. Teraz nie było to problemem, jednak później konieczne będzie przygotowanie kilku szałasów. Ten zewnętrzny spokój nie wszędzie przełożył się na spokojny sen – wiele osób cały czas prześladowanych było przez koszmary, zapewne z hobgoblinami w roli głównej. Tej nocy nawet Torve, dotychczas niesamowicie opanowany, wołał przez sen swoją rodzinę. Także Rathan nie spał lekko, wciąż czuł nienaturalność słabość i ból po ciosie strzygi, mimo że rana została uleczona.

Na szczęście rześki i słoneczny poranek pomógł szybko otrząsnąć się po nocy. Wyglądało to tak, jakby w uciekinierów wstąpiły zupełnie nowe siły – odnalezienie w miarę bezpiecznego miejsca na dłuższy pobyt zdecydowanie poprawiło nastroje i dało wszystkim nową dozę nadziei i energii. Jego towarzysze zagłębili się w las wraz ze wschodem słońca, więc tylko Jace był świadkiem, a także uczestnikiem, wiru aktywności w obozie. Część osób także ruszyła zbierać jedzenie, ale ci pozostali na miejscu też nie próżnowali. Zapadnięty dach chatki, dobrze widoczny w świetle dnia, szybko stał się obiektem zgryźliwych komentarzy Kylo, który w młodości był zdolnym cieślą. Razem z młodym Belerenem szybko oszacowali uszkodzenia i wzięli się do pracy z pomocą Porvyna, Irvana i Vitale. W tym czasie inni porządkowali polanę, szykowali miejsce pod nowe szałasy i pod komendą Jet przygotowywali część zapasów do zakonserwowania i uwędzenia, by mogły starczyć na dłużej. Wystarczy kilka dni takiej intensywnej i entuzjastycznej pracy, a dawna samotnia Kelocha przemieni się w prosperujący obóz - tylko co dalej?


Jace i Rathan

- Medyka! Szybko! - od ranka nie minęło wiele czasu, gdy z lasu wypadł Rufus, niosąc na rękach nieprzytomną Maecię, która wyruszyła wcześniej zbierać jedzenie. Krzyk półorka zadziałał skutecznie - rozwieszający właśnie zioła do suszenia Vane rzucił wszystko i popędził w ich stronę ze swoją torbą lekarską. Położona na ziemi kobieta wciąż oddychała, ale niewielka rana na jej piersi cały czas krwawiła. Na szczęście Oreld potrzebował tylko chwilę na ocenę jej stanu i zatamowanie krwotoku. Zanim ktokolwiek inny zdążył się zbliżyć, było już po wszystkim – mężczyzna westchnął z ulgą i wytarł zakrwawione dłonie w swój roboczy fartuch, a Rufus, dotąd klęczący obok w napięciu, zaklął zadowolony i klapnął ciężko na trawę. Maecia była nieprzytomna, ale najwyraźniej jej życiu nie groziło już niebezpieczeństwo.
- Candus się ucieszy, kiedy wróci… - mruknął Vane do siebie, po czym zwrócił się do półorka - Mało brakowało. Gdzie ją znalazłeś? -
- Mały kawałek stąd, biegła w naszą stronę jakby ją jakiś demon gonił, a potem po prostu upadła. Lało się z niej jak z dziurawego bukłaka. - słowa Rufusa potwierdzały spore plamy na jego ubraniach. Vane przyjrzał się im, po czym roztarł odrobinę krwi między palcami.
- To musi być jakaś toksyna, która utrudnia krzepnięcie, stąd takie gwałtowne krwawienie. W okolicy jest coś niebezpiecznego.


Kharrick i Sulim

Drobne ślady, tym razem bardzo świeże, prowadziły przez młodnik, aż pod rosnący niedaleko ogromny, prastary dąb, którego korzenie ciągnęły się po ziemi, podobne do macek jakiejś podziemnej bestii. Głęboki cień pod drzewem wyznaczał wylot nory wykopanej głęboko w miękkiej ziemi. Tu i tam widoczne były kłaki jasnoszarego futra, a w powietrzu czuło się ciężki, zwierzęcy zapach. Zza konarów słychać było mieszankę piskliwych skamleń, warczenia oraz wysokich, skrzekliwych śmiechów. Dołączył do nich głęboki warkot Psotnika – niedźwiedź musiał wyczuć coś, co mu się bardzo nie podobało.

Wystarczyło podejść kawałek bliżej, by zobaczyć, co tam się dzieje. Pięć drobnych humanoidów oganiało się malutkimi pochodniami i raniło nożami poparzonego, mocno poranionego wilka. W tym czasie stojący za nimi szósty trzymał w ręku wilcze szczenię i z piskliwym rechotem smagał je wierzbową witką. Stwory, które Sulim podejrzewał o bycie goblinami lub koboldami, miały z nimi z pewnością dwie rzeczy wspólne: rozmiary i urodę. Różnic było jednak więcej: sinoniebieska skóra, krótkie, patykowate kończyny i wielkie, stanowiące chyba większość ich małych ciałek głowy ze szpiczastymi uszami. Ich brzydkie, jakby napuchnięte twarze były rozciągnięte w szalonych, okrutnych uśmiechach, jakby zamęczanie zwierząt było dla nich przednią zabawą.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 04-10-2018 o 18:12.
Sindarin jest offline