Miejsce, nad którym kołował ptak było nieco oddalone od traktu, w związku z czym, aby do niego dotrzeć, trzeba było zanurzyć się w sięgające piersi dorosłego mężczyzny trawy. Kiedy Kibria i Torstig przedzierali się przez trawy, ptak obniżył lot na tyle, że przestał być widoczny. Wystarczyło jednak, że dwójka ludzi znała przybliżony kierunek.
Kilkadziesiąt kroków dalej, spłoszyli ptaszysko. Ciemnoszaro-brunatny ptak o rozpiętości skrzydeł dorównującej zasięgowi rąk Livii, gdy ta rozłożyła je szeroko, o pokaźnym, zakrzywionym dziobie i wielkich szponach, z których zwisały resztki mięsa, zerwał się spomiędzy traw i trzepocząc skrzydłami odleciał, swoje niezadowolenie z przerwanego posiłku wyrażając głośnym piskiem.
W trawie spoczywały szczątki jakiegoś zwierzęcia. Z pewnością było kopytne, miało cztery nogi i masywną głowę zwieńczoną zawiniętymi rogami. Musiało zostać zabite lub paść w tym miejscu co najmniej dzień wcześniej. Skóra była porozrywana w kilku pokrytych skrzepłą krwią miejscach, a z jamy jaką po śmierci stały się klatka piersiowa okolona żebrami i brzuch, zostały wywleczone wnętrzności, teraz poszarpane i gęsto usiane robactwem. Na pierwszy rzut oka ciężko było dociec co stało się przyczyną śmierci stepowego roślinożercy.
Weszli na skąpany w popołudniowym słońcu dziedziniec. Dwaj strażnicy przerwali rozmowę i przypatrywali się przechodzącym zaledwie kilka kroków od nich ludziom. Coś musiało wzbudzić ich podejrzenia, bo w pewnym momencie sięgnęli po broń. Ianus i Cedmon już byli gotowi aby rzucić się na nich i zabić, byleby tylko zdołać wydostać się z pałacu, jednak pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony.
-
Spokojnie, Tariq - odezwał się strażnik więzienny niosący na plecach wiedźmę, zwracając się po imieniu do jednego z gwardzistów. -
Wszystko pod kontrolą. Ci niewolnicy muszą trafić do pałacu Jajira, niech Fahim ma go w opiece. To rozkaz prosto od Gaura ibn Osmana, a z jego wolą się nie dyskutuje. Zachowajcie pełną dyskrecję. Nie widzieliście nas. Wadaeaan.
-
Skoro Gaur wydał rozkaz, ja z nim dyskutował nie będę. Lubię moje kości w całości. Haha - odpowiedział strażnik i dał znak drugiemu, aby obaj się odwrócili i udali, że nie widzą przechodzących. Uciekinierzy bez przeszkód weszli do stajni. W długim, wysoko sklepionym pomieszczeniu, w osobnych boksach stały konie, muły i wielbłądy należące do szejka. Stajnia mogła pomieścić nie więcej niż trzydzieści zwierząt, a więc znalazły się tu tylko najlepsze wierzchowce. Nim jednak ktokolwiek zdołał wybrać zwierzę dla siebie, z ostatniej przegrody dobiegło znajome poszczekiwanie.