Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2018, 14:50   #130
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Wszystko powoli wracało do normy. Znów działał szybko, cicho i co najważniejsze skutecznie. Walka z Johnem Doe, a konkretnie jej rezultat, nadszarpnęła dumę Fowlera. Oczywiście obezwładnienie jakiegoś przypadkowego chłopaka nie mogło tego zmienić, ale choć trochę podniosło go na duchu.

Przez obóz przeszedł bezszelestnie. Obawiał się, że młody kuchcik ruszy się ze swojego miejsca, ale on niczego takiego nie zrobił, wobec czego nie mógł zauważyć skradającego się do niego zabójcy. Ten, gdy znalazł się za jego plecami, błyskawicznym ruchem objął go prawą ręką. Jego szyję umieścił w zgięciu łokciowym, rękę zablokował na zgięciu lewej ręki, której dłoń oparł na potylicy chłopaka, popychając całą głowę do przodu. Ofiara nie zdążyła krzyknąć. Z gardła młodzieńca wydobył się jakiś niewyraźny dźwięk, ale szybko umilkł. Po chwili bezwładne ciało opadło na ziemię.

Fowler zdjął z ognia garnek i odłożył na bok, a następnie podniósł chłopaka i zarzucił sobie na ramię. Nie był zbyt ciężki, widać sporo biegał po dżungli, to nie służyło budowaniu sylwetki kulturysty, a tym bardziej wojownika sumo. Szybkim krokiem ruszył w stronę krzaków, z których przed chwilą się wyłonił. Tam zrzucił z siebie młodziana, sięgnął po schowaną w kieszeni żyłkę i jednym jej kawałkiem związał mu nadgarstki i kostki, które niemal się ze sobą stykały za jego plecami, jednocześnie wyginając jego ciało w łuk. Wyglądał trochę jak ludzki obwarzanek.

W usta wepchnął mu zwiniętą w kulkę ścierkę, którą przy nim znalazł. Nie należała do tych czystych, ale prawdopodobnie była używana w celach kulinarnych, więc nic mu się nie powinno stać. Upewniwszy się jeszcze, że chłopak nie jest w stanie się uwolnić, zostawił go leżącego na boku i wrócił do obserwowania obozu.

Niestety spodziewany towarzysz skrępowanego młodzieńca się nie pojawił, chociaż zaczynało się już ściemniać. Było to dość zagadkowe, po co rozbijać obóz, skoro się do niego nie wraca? Oczywiście istniała możliwość, że został pożarty przez jakieś dzikie zwierzę, ale Fowler wiedział, że nie ma tyle szczęścia. Jedynym wyjściem zostało przesłuchanie chłopaka. Szczęśliwym trafem akurat zaczął się budzić.

Podszedł do niego, lewą ręką chwycił go za włosy i ustawił jego twarz na wprost swojej. W prawej ręce trzymał nóż myśliwski, który przy nim znalazł. Ostrze noża skierował na lewe oko młodzieńca, zatrzymując je niecały centymetr przed gałką.

- Jesteś tutaj sam? - spytał. - Odpowiedz kiwnięciem głowy.

Na początek postanowił sprawdzić, czy chłopak jest w nastroju do mówienia prawdy. Puścił jego włosy i cofnął nóż, ale tylko odrobinę. Młodzian pokręcił głową.

- Dobra odpowiedź - pochwalił Fowler. - Teraz wyjmę ci tę szmatę z ust. Jeśli wydobędziesz z siebie dźwięk głośniejszy od szeptu, wbiję ci twój własny nóż w oczodół. Zadam ci kilka pytań, nawet nie próbuj dziwić się niektórym z nich, po prostu odpowiadaj krótko i na temat. Za każde kłamstwo odetnę ci palec, za każde milczenie lub inne nieposłuszeństwo również. Jeśli odpowiesz na wszystkie pytania, wtedy nie stracisz żadnej części ciała. Rozumiesz?

Chłopak kiwnął głową. Fowler kilkoma szarpnięciami wydobył ścierkę z ust swojego więźnia, a następnie znów zbliżył ostrze noża do jego oka. Posłał mu wyzywające spojrzenie, jak gdyby chciał powiedzieć “Tylko spróbuj krzyknąć”. Powiedział jednak:

- Pytanie pierwsze: Gdzie jest twój kumpel?

- Nie mam żadnego kumpla - powiedział ledwie zrozumiałym angielskim. - Jestem przewodnikiem.

- Więc gdzie jest twoja grupa, panie przewodniku?

- Nie ma grupa, tylko jedna osoba. Naukowiec, do przeklętych ruin…

- Gdzie ten naukowiec?

- W przeklętych ruinach - chciał pokazać kierunek, ale nie bardzo miał jak.

- Co to za ruiny?

- Tam mieszkać złe ludzie, oni kochać bogini Kali. Niebezpieczni.

- Kali? Jesteśmy w Indiach?

- Nie, w Birmie. Ale oni tu się ukrywać. Ludzie opowiadają, że porywają dzieci. I zabijają tych co chodzą do ruin. Od lat nikt tam już nie chodzi. Tylko naukowiec chcieć. Ale ja dalej nie iść i tu czekać. A potem wrócić i powiedzieć, że naukowiec nie żyje.

- Dawno poszedł?

- Wczoraj.

- Daleko do tych ruin?

- Ze dwie godziny dla umiejącego chodzić po lesie.

A dla nieumiejącego bilet w jedną stronę na tamten świat, pomyślał Fowler.

- Dobrze, zasłużyłeś na nagrodę - powiedział. - Oswobodzę ci nogi, ale najpierw zawiążę oczy. Wybierzemy się na mały spacer. Spokojnie, nie masz się czego obawiać, dopóki grzecznie się zachowujesz. Jak ty masz właściwie na imię?

- Wunna. Czego ode mnie chcesz? Nic ci nie zrobiłem.

- Nic, rzeczywiście - zgodził się zabójca, jednocześnie zawiązując chłopakowi oczy szmatą, którą przed chwilą wyjął mu z ust. - Ale ja jestem złym człowiekiem, nie potrzebuję powodów, by krzywdzić innych - jakby zaprzeczając temu stwierdzeniu rozwiązał mu nogi, a nadmiar żyłki okręcił wokół jego nadgarstków. - Na twoje szczęście chcę tylko, żebyś robił to w czym jesteś dobry - powiedział, stawiając młodzieńca na nogi. - A teraz się kawałek przejdziemy - położył mu rękę na ramieniu i pokierował w stronę Johna Doe, Rafa i Kimberly.
 
Col Frost jest offline