Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2018, 19:52   #287
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Stimy Yol “Trzewiczek” czym prędzej zabrał się do roboty. Wątpliwości i niepewność tym razem nie znajdowały się w jego emocjonalnym repertuarze.
- Otwórzcie okna, bo nie da się skupić!
Niziołek zrzucił wszystko z małego stolika, a kilka rzeczy potoczyło się pod podłodze. Zaczął rozkładać na nim swoje szpargały. Niewielki worek zawierał w sobie przeróżne, dziwne rzeczy potrzebne do Trzewikowych dziwactw. Pióra, nici, sproszkowane srebro i wiele, wiele innych.

Najpierw Trzewiczek grzebał coś przy lupie, potem zaczął śpiesznie ugniatać w dłoniach rondel kapelusza i powtykał weń piórka.
-To trudne zaklęcie! Muszę się przygotować…

Wreszcie Stimy z lekkim ociąganiem stanął ze zwojem nad druidem. Nałożył kapelusz i w tym właśnie momencie chyba wszyscy dostrzegli, że trudno o osobę o lepszych kompetencjach. Biła zeń taka wiara w swoje możliwości i ogólna, spokojna pewność siebie, jaka charakterystyczna jest tylko dla profesjonalistów. Trzewik odchrząknął i przytknął lupę do oka. Nie dbał o powiększenie znaków, po prostu przez nią odczytywał inkantacje.

Turmalina chciała rzucić jakiś komentarz, ale powstrzymała się. Złośliwość złośliwością, ale sama lepsza od Trzewika nie była, a tu też o jej honor chodziło, przecież obiecała! Trzewikowi oberwie się kiedy indziej.

Przez moment nie widać było efektu. Potem znaki na pergaminie zaczęły kolejno wypalać się i znikać. Tylko Stimy widział jak unoszą się nad druidem w postaci złotej mgiełki, która opadła na Reidotha w chwili gdy ze zwoju wyparowała ostatnia kropka. Stimy ze spokojem zaczął pakować swoje szpargały podczas gdy Turmalina i Joris w napięciu wpatrywali się w charczącego starca.

Przez chwilę nic się nie działo. Czy raczej działo się, tyle że gdzieś pod stertą koców, futer i ubrań. Pierwszym sygnałem, że jest lepiej był głębszy oddech druida. Potem jego policzki nabrały żywszych barw, a rany, czyraki, narośle i bogowie wiedzą co jeszcze, co pokrywało widoczne skrawki wychudzonego ciała mężczyzny zaczęło zasychać i łuszczyć się. Po kilku długich i dość obrzydliwych minutach Reidoth poruszył się i otworzył oczy.
- Kim wy… khe khe… mój reumatyzm… - wymamrotał, wygrzebując się spod okrycia i próbując usiąść.

Joris pomógł starcowi się podnieść i chwyciwszy stojący nieopodal kubek, wylał jakieś resztki, wlał ze swojego bukłaka otrzymaną tego popołudnia od Riki wodę zaprawioną miodem i jakimś ziołowym wyciągiem, po czym włożył go w zgrabiałe dłonie Reidotha.
- No ojczulku - pokręcił z ulgą głową - nieźleś nas wystraszył.

- Ah… -
sapnął Reidoth i pociągnął kilka ostrożnych łyków z kubka, wpatrując się w swoje dłonie. Wydawało się, że bardziej fascynuje go brak artretyzmu niż nagłe zniknięcie śmiertelnej choroby.

- Wszystko w porządku ojczulku? - myśliwego zaczynały trochę niepokoić ograniczone wypowiedzi druida - W świątyni mówili, że zwój leczy mór wszelaki, zabija robale i grzyba, ale… nie chroni przed nawrotem. To i uważać musicie… Głodniście tak w ogóle?

- Z burkliwości nie leczy
- wtrąciła Turmalina

- Głodnym - kiwnął głową Reidoth, co potwierdziło burczenie w jego brzuchu. - Dziękuję - oddał Jorisowi kubek i zaczął się niezdarnie gramolić z wyra.

- Trzewikowiście dzięki winni. On to czar rzu… uuuuf - myśliwy musiał aż odwrócić głowę w kierunku wyjścia z chaty gdy powstały kadłub druida uwolnił skoncentrowane pod nim aromaty charakterystyczne dla toczonego przez wiele dni chorobą ciała zalegającego w barłogu -I kąpiel by wam się zdała., a Turmalina wyciągnęła z torby perfumy i sowicie rozpyliła wokoło, jakoby potwierdzając tezę o niewłaściwych zapachach.
To rzekłszy Joris zaczął przeglądać manatki. Wypakował zawinięty dlań przez kapłankę bochenek, trochę słoniny i jabłek z sadu pani Alderleaf. Wyciągnął też mydło jakie znalazł w rzeczach Shavriego, którego odciął kawałek, po czym zaczął się rozglądać za jakim wiaderkiem, czy miednicą. Druid miał chyba na zewnątrz beczułkę na deszczówkę… Choć może trzeba go było całego tam zanurzyć?

- Heee… młodzi… tacy delikatni… - zarechotał słabo druid, ale sięgnął po maziastą kostkę. - Daj no to i pod piecem rozpal. Przecież w noc do domu wracać nie będziecie.
I chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia...

- Mam szlachetny nosek, capie jeden! Nikt poza durnym druidem smrodów na ochotnika wąchał nie będzie, więc się postaraj z tym szorowaniem! Bo jak nie, to zafunduję Ci piaskowanie! - krzyknęła na drudem Geomantka.

Jeśli spodziewali się jakichś wylewniejszych podziękowań to słono się przeliczyli. Reidoth jak ozdrowiał, tak zajął się swoimi sprawami, zaczynając na całe szczęście od obmycia się. Im zostało rozgoszczenie się w chatynce. Joris i owszem napalił w piecu i na dwór wywalił skóry, na których druid leżał od wielu dni, a Turmi postarała się o porządny przeciąg, który wywiałby z izby smród choroby, a nawet jednocześnie pozostawił chatę w stanie nieuszkodzonym, co jak na nią świadczyło o nie lada wdzięczności wobec dziadka. Stimy zaś zapakowawszy manatki umościł się w kącie i poświęcił czas na czułym głaskaniu Małgąski. Widząc tę parę Joris zawahał się nagle, bo przez myśl mu przeszło…

- Słuchaj Stimy… A ta twoja kura… to ona od zawsze była kurą?
W przypadku Kurmaliny wątpił w to. Przypadek Małgąski mógł potwierdzić jego teorię, że to możliwe. A to co Trzewik potrafił nawydziwiać wcale nie wykraczało poza mniej, lub bardziej przypadkowe zaczarowanie kogoś, lub czegoś w kurę…

Wyrwany z zamyślenia niziołek spojrzał na Jorisa, jakby poważnie zastanawiając się nad tym pytaniem.
- Była wcześniej jajkiem. - Przyznał po chwili bacznie obserwując człowieka i próbując zrozumieć w jakie chaszcze powędrował jego umysł. Wykrzywił nos, jak miał w zwyczaju, gdy nad czymś myślał. - Zwykle tak właśnie się dzieje. - dodał widząc coś w rodzaju rozczarowania na twarzy kompana.

Joris w rzeczy samej był zawiedziony. Nie na tyle jednak by w jakikolwiek sposób zważyło mu to humor. Machnął niedbale ręką, że to nic ważnego.
- Tak tylko pytam bo widzę, żeś bardzo do niej przywiązany, a no sam rozumiesz… Nieczęsto widzi się kogoś przywiązanego do czegoś co inni… no… no jedzą zazwyczaj.

Niziołek w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.


Gdy domyty druid wrócił do środka chaty ciągnąc za sobą zaśmiardłe skóry i koce, które “były jeszcze przecież bardzo dobre i wietrzenie im nie było potrzebne”, zasiedli do skromnej kolacji, którą zawdzięczali troskliwości Toriki Melune, bo zapasy druida stanowiła miska spleśniałej kaszy i kolonia pająków za zapieckiem.
- No… To co z tą zarazą wydumaliście młodzi, co? - Ozwał się w końcu gospodarz odkrawając plasterek słoniny i łapczywie wkładając go sobie do ust.

Stimy na chwile tylko spojrzał na Reidotha.
~ Gdzieś kiedyś słyszałem o jakimś minerale, który był żywa magią? ~ myślał wracając do uspokajania Małgąski ~ Chyba czytałem że występowało w tajemniczym Netherilu? Ale inaczej to nazwali. Czy mi się wydaje? Gdzie o tym czytałem, a może słyszałem? To by było coś. Taka wskazówka, że Netheril istnieje i znajduje się pod ziemią. Gdzieś tam, gdzie wulkan.

- Kamień zaklęty znaleźliśmy - odpowiedział Joris po chwili milczenia, którą dał niziołkowi na zaczęcie tego tematu. Wszak Stimy był z nich w tym najbardziej obeznany. Ale ten milczał jak zaklęty. - Znaczy lawę zastygniętą, w której coś jest. Rzekli nam magowie z Przymierza, że we środku dzika magia goreje i że to za zarazę odpowiada. Do banku w skrzyni na przechowanie daliśmy i… to tyle. Coś o dzikiej magii wiecie w okolicy?
Reidoth nawykły do gderliwości niczego jednak złośliwego nie rzekł. Przestał na chwilę żuć i w zasadzie to sprawiał wrażenie zdziwionego. Pewno tego, że sam tego tam nie wykrył, pomyślał myśliwy.

Druid odkaszlnął, przełknął co odkaszlnął, podrapał się po brodzie.
- Może i wiem. A może i nie. - Burknął w końcu - Pomyśleć muszę, więc cicho tam teraz.
Co rzekłszy wrócił do konsumpcji, a im nie pozostało wiele więcej jak poczekać.

- O kamieniu wiele nie wiem, nie widziałam inne miałam zmartwienia. Ale magicznych rud trochę jest. Orichalk choćby. Admant czy Mithrill same magiczne nie są, ale bez magii by nie powstały. Trzeba było zabrać kawałeczek, mogłabym podumać… - zamruczała Turmalina sama do siebie.

- No. Mówił żem, że krasnoludy - burknął wreszcie druid i wrócił do międlenia skorki od chleba. Widać i słuch mu ozdrowiał.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 06-10-2018 o 20:03.
Rewik jest offline