Na plaży
Trzech najemników i azjatycki naukowiec, ruszyli czym prędzej na powrót na plażę. Jak rozkaz to rozkaz… truchcikiem więc przez dżunglę, na powrót do łodzi desantowej. Po drodze ich nic nie zeżarło, nikt w nic nie wpadł, było więc dobrze? No przynajmniej, przez te kilka minut, względem całej sytuacji.
Sosnowski wiódł prym w trakcie owego joggingu, za nim Kurt(“Zapałka”), i David(“Bear”) z ciężkim karabinem… na równi z Ryotaro. Ten ostatni, jakoś tak zdobył siły, wyrwę, ochotę i wytrzymałość, by dorównać biegu najemników. A przynajmniej w pierwszym jego etapie. Po dwóch minutach został już nieco z tyłu grupy, po kolejnych trzech… zwymiotował z wysiłku.
Ale dobiegli na plażę wszyscy.
~
Zastali łódź desantową tak jak ją zostawili, dokładnie w tym samym miejscu, choć bez załogi… w prowizorycznie postawionym przyczółku na plaży miała miejsce mała eksplozja, leżało kilka poprzewracanych skrzyń, kilka rzeczy było osmolonych… i dwa ciała pod brezentami.
Woods wyjaśnił nowo przybyłym wszystko co zaszło. Potwór w płyciźnie, porywający marynarzy mackami, zraniony przez niego najemnik, przedśmiertnie strzelający na ślepo po obozie, śmierć jednego z Pionierów z powodu wybuchu, śmierć kolejnego, od samych kul w torsie posłanych przez sprzymierzeńca… uszkodzona radiostacja, brak łączności z “Hyperionem”, a do tego wszystkiego jeszcze jeden z najemników zaginął gdzieś na plaży.
Burdel, burdel na kółkach.
Ale chociaż Woods i paru przy nim, pozbyli się zagrożenia granatami, można więc było wyładować do końca sprzęt z łodzi. Tylko kto się tym zajmie.
“Sosna” najpierw skontaktował się z Majorem, wyjaśniając całą po raz kolejny sytuację, tym razem jednak z o wiele większą ilością szczegółów. Baker był wściekły. Zginęło kilku ludzi ledwie godzinę po przybyciu na wyspę, zarządził więc powrót całej ekspedycji na plażę… ale o tym później.
Douglas Sosnowski, jako sierżant, najstarszy stopniem z obecnych na plaży, przydzielił więc zadania:
- Miyazaki zajmuje się naprawą radiostacji, by uzyskać łączość ze statkiem.
- Woods zbiera do końca resztę sprzętu z łodzi desantowej, a pomaga mu w tym Chelimo i
Larry Roberts.
- “Bear” i “Zapałka” ich osłaniają.
- On sam również nieco pomoże z rozładunkiem, mając oko na grzebiącego w sprzęcie Miyazaki.
- Zaginionym najemnikiem-zwiadowcą na quadzie, będącym gdzieś na południu plaży, zajmą się później.
A więc do roboty…
W dżungli
-
No to ten... - Zaczęła nieco niemrawo Kimberlee, zwracając się do Petera Currana -
Zobaczymy te plecy co? - Wysiliła się na skromny uśmieszek. Mimo, iż chyba onieśmielona(?) samym najemnikiem, i sytuacją jaka przed nią się pojawiła, zabrała się do tego po chwili profesjonalnie.
Dziewczyna rozłożyła prowizoryczne posłanie na ziemi, wyciągnęła nieco sprzętu medycznego ze swojego czerwonego plecaka.
-
Proszę ściągnąć te szelki z tym całym… sprzętem - Pokręciła palcem w powietrzu, wskazując na tors mężczyzny -
Kamizelkę też, i koszulkę też. Połóż się tu na brzuchu, zobaczymy jak to wygląda.
Zobaczy
my?
Młoda lekareczka zajęła się bowiem plecami najemnika w asyście Lyssy. Skoro azjatka nie opuszczała Kim na krok, to mogła się i przydać jako pomocnik w opatrywaniu ran. Tych z kolei było sporo, jednak wszystkie były niegroźne. Otarcia, skaleczenia, obicia… należało jednak się nimi zająć, zdezynfekować, osłonić opatrunkami.
Czasem zapiekło, czasem zaszczypało, jednak Curran znosił te “tortury” bez większych problemów.
~
Honzo Alazraqui, spacerując z nudów po najbliższej okolicy, znalazł w końcu jakiś większy kamień, po czym rozłupał go po chwili przybocznymi narzędziami, wyciągnął lupę, i zaczął przyglądać się wewnętrznej strukturze znaleziska, mrucząc coś do siebie pod nosem. Nie tyle, co z jego ust wylewał się potok naukowego blabla, dało się chyba i usłyszeć raz czy dwa narzekanie na upał, na nudę, i na brak alkoholu.
Benjamin Collins… drzemał. Starszy mężczyzna miał zamknięte oczy, ręce złożone na brzuchu, i cicho sapał. No tak, zmęczył się wędrówką po dżungli, miał już swoje lata, więc przysnęło się na chwilkę…
Major oglądał coś na mapie, używał do tego i kompasu, od czasu do czasu rozglądał się wokół.
Dorothy siedziała niedaleko Sary. Pierwsza z kobiet zajęła się katalogowaniem roślinnego znaleziska, druga rozglądała się po reszcie towarzystwa, znowu coś zapisując w swoim notatniku… “T” stała niedaleko nich, na warcie, lustrując uważnie okoliczne krzaki. Podobnie i Marcus Kaai, choć ten był oddalony o jakieś 10 metrów.
Wenston van Straten uzupełnił amunicję w magazynku swojego M14, po czym spokojnie przeżuwał kolejną porcję tabaki…
-
Skoro spotkaliśmy takiego roślinnego potworka, a panienka i nieznany nikomu kwiatek znalazła, to na wyspie pewnie jest tego więcej? - Odezwał się nagle do Dorothy ekspedycyjny “Tropiciel” -
Coś mam przeczucie, że znajdziemy jeszcze więcej nieznanych ludzkości stworów czy tam i roślin...
Po niecałym kwadransie od wyruszenia “wsparcia” na plażę, przyszedł stamtąd meldunek, który to (sądząc po reakcji Majora) nic a nic się głównodowodzącemu nie spodobał.
-
Szlag by to wszystko trafił! - Warknął ni to do siebie, ni w komunikator Baker -
Przyjąłem, bez odbioru.
Major spojrzał po ludziach wokół siebie, po czym głęboko odetchnął.
-
Wracamy na plażę. Tam również mieli spotkanie z jakimś stworem, choć z samego morza. Kilka osób nie żyje...
Kim zachłysnęła się powietrzem.
.