Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2018, 19:40   #375
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - Wyjście na zewnątrz (39:50)

“Już wcześniej bywałem na polu bitwy. Widziałem przyjaciół rozrywanych przez pociski i szrapnele. Wiedziałem wszystko o strachu i szaleństwie. Znałem sekret niewypowiadanej głośno radości zabijania. Ale to było coś bardziej pierwotnego. Brutalność na poziomie czystego, elementarnego zła. A jednak czułem się dobrze. Mimo całego tego horroru dobrze było w końcu zobaczyć wroga. “ - “Szczury Blasku” s.30



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom “The Hell”; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301;
Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do Blackpoint 4
Czas: dzień 1; g 39:50; 10 + 60 min do Greypoint 301




Black 2, 8; Grey 32, 35; korytarz




- Chciałabyś. Wszyscy byście chcieli. Przyznaj się, że na mnie lecisz. - gotka prychnęła patrząc i plując jadem pogardy na obydwie kobiety w parchowatych pancerzach. Ale piła głównie do Kurson którą dźgnęła palcem w napierśnik. - Wolę poczekać aż was zeżrą. I zdechniecie. Wszyscy tu zdechniemy. Ale wy w pierwszej kolejności, żałosne śmiecie. - czarnowłosa dziewczyna nie miała zamiaru zmienić zdania co do swoich poglądów na świat, obecną sytuację czy szans Parchów na wyjście cało z tej kabały. - Oj, chyba nie dostaniesz więcej lizaka. - Leticia wymownie położyła dłoń na zapięciu swoich spodni i pokręciła z rozczarowaniem głową ale dała sobie spokój z czarnowłosą gotką.

Ale czas było zacząć operację wyjścia z bunkra i przedostania się przez trzewia zrujnowanego klubu na powierzchnię gdzie miał czekać dropship. Z nie-skazańców, skazańcom towarzyszyła tylko ciemnowłosa krupierka ubrana obecnie jak na mroźną zimę. Chociaż bez broni i pancerza nadal wyglądała dość mizernie w porównaniu do uzbrojonych po zęby skazańców wyekwipowanych na wojskową modłę. Wydawała się jednak na zdeterminowaną aby wydostać się z podziemnej matni za jaki uważała schron.

No i zdalnie sterowany, mechaniczny droid, roboczo zwany krabem. Pokracznie wyglądająca machina o sześciu odnóżach będąca w istocie mobilną platformą broni ciężkiej, sterowaną przez operatora, w tym wypadku przez jednego z żandarmów jacy pozostawali w bunkrze. Po “odprowadzeniu” skazańców na improwizowane LZ, krab miał wrócić z powrotem do bunkra. Jeszcze tylko długi, lekko łukowaty korytarz i kolejne kraby pilnujące wejścia. Syk otwieranych wewnętrznych drzwi śluzy. Życzenie powodzenia od Hassela w słuchawkach. Wejście kolorowej, podleczonej gromadki do śluzy. Syk zamykanych drzwi i zaraz potem mechanizmy pracujące nad otwarciem kolejnych, tym razem tych zewnętrznych.

Pierwszy na świat zewnętrzny wyszedł krabowaty robot. Za nim ludzie. Przed nimi ukazał się już tak bardzo znajomy krótki korytarz i prowadzące w górę, ku sali z trzema kolumnami schody. Świat zewnętrzny zmienił się. Na ślady walk, ślady bombardowania, pożarów, zniszczeń nałożył się nowy czynnik. Korytarze i sale wydawały się zainfekowane jakimiś rakowatymi, organicznymi naroślami deformującymi ich zniszczony wygląd na jakiś jeszcze bardziej obcy i nieludzki.





Samych xenos jednak udawało im się unikać albo trafiali tam gdzie ich nie było nawet jeśli je słyszeli. Skrzeki, odgłos pazurów na ścianach. Szło im całkiem przyzwoicie, pstrokata grupka różnorodnych parchów w towarzystwie krabowatego robota przemierzała kolejne odmienione sale i korytarze. Aż natknęli się na zawalidrogę. Tędy którędy wydawało im się, że szli, biegli, czołgali się, uciekali czy wypalali sobie drogę poprzednio nie dało się przejść. A wszystkie okoliczne korytarze i drzwi wydawały się równie niepewne i odpychające, prowadzące w niewiadome trzewia zrujnowanego budynku.

Wtedy swoją użyteczność okazała pracownica tego klubu. Wskazała którędy trzeba pójść by ominąć te zakleszczone i zawalone a do tego posklejane w jakąś dziwną, bioniczną masę barykadę. Świat był inny. Do tego mało gdzie działało światło więc zostawały latarki. A plamy i snopy światła wydawały się żałośnie wąskie i skąpe, ukazywały świat pełen kontrastujących ze sobą detali i ostrych cieni w których co chwila wydawało się coś kryć i czaić. A, że poruszali się przez teren opanowany przez wroga nie musiało to być tylko wrażenie od podszeptów strachu na karku. Teren zaś skutecznie rozciągnął grupę w poszarpany peleton gdzie zwykle czołówka nie miała już kontaktu wzrokowego z końcówką. Gdy jedni zamykali za sobą drzwi jakiegoś pomieszczenia ostatni dopiero podchodzili by otworzyć drzwi do niego prowadzące. Tym razem wielkość kilkunastoosobowej grupy nie sprzyjała trzymaniu się razem w tak gęsto poszatkowanym ścianami i drzwiami, zaciemnionym budynku. Para kobiet z Black dodatkowo czuła nieznośne swędzenie. Zdawało się wzmagać z każdym kwadransem stając się dokuczliwe. Właściwie zaczynało już piec. Gdzieś w tych miejscach gdzie oberwały podczas eksplozji w trzewiach kościoła.

Pod wskazówkami opatulonej w zimową kurtkę, ciemnowłosej krupierki doszli do miejsca gdzie jeden korytarz dalej prowadził prosto a drugi odbijał w bok. Krab stanął na krzyżówkach i operator drona czekał na decyzję skazańców w którą stronę ma go skierować. Krupierka zaś nie była pewna którędy dalej iść. Znaczy prosto, doszłoby się do garderób dziewczyn a potem na główną część klubu i dalej po schodach ku “The Heaven”. A w bok, korytarz prowadził ku kuchniom i magazynom a stamtąd też dało się dostać na górny poziom.

Feler polegał na tym, że oba kierunki wydawały się równie ryzykowne. Ten na wprost, przechodził obok kabin dla dziewczyn jakie dawały występ dla indywidualnych klientów. Za szybami, tam gdzie normalnie siedzieliby klienci oglądający występ dziewczyn po tej stronie ściany i szyby, widać było w ocałałym świetle liczne, nieludzkie, ogoniaste sylwetki xenos. W świetle jedynej ocalałej tam lampy nie było widać wszystkiego ale wystarczająco wiele by zorientować się, że jest ich tam sporo w tym również te większe jak ta bestia jaka strąciła lądujące na dachu klubu latadełko. Nie było wiadomo czy stwory jakoś zorientują się o przemykających korytarzem ludziach czy nie. Trzeba było zaś przejść cały fragment długi na tuzin czy dwa kroków zanim znalazło się przy drugiej stronie zamkniętych obecnie drzwi. Na tą chwilę stwory zachowywały się względnie spokojnie więc chyba jeszcze nie wyczuły nowych, ludzkich sąsiadów za rogiem. Nie wiadomo było ile taki stan rzeczy się utrzyma.

Drugą alternatywą był ten korytarz prowadzący w stronę kuchni. Ten jednak wyglądał bardzo niezdrowo, spaczony jakimiś organicznymi naroślami.





Obydwie Black, rozpoznawały te dziwne, obłe narośle. Były podobne do tych jakie spotkały wcześniej, na powierzchni. Jakieś zarodnie czy co. Celowo lub przy okazji i tak działały jak ludzkie miny przeciwpiechotne. Ale nie były ustawione czy porzucone jedna za drugą tylko było trochę odstępów między nimi. Trudno jednak było ocenić czy udałoby się przejść na tyle ostrożnie i daleko od nich aby nie sprowokować je do eksplozji. Przy okazji, eksplozja prawie na pewno by zaalarmowała stwory po drugiej stronie lustra.

Było jeszcze coś. Nie zawsze i nie wszędzie ale widywali światło. Co prawda tam i tu, nadal światla na suficie czy ścianach działały, niektóre alarmowe koguty nadal zalewały okolicę migającym światłem ale jednak te światło jakie czasem natrafiali dziwnie kojarzyło się ze światłem latarki. I, że spotykali jej jakoś przed sobą to by też pasowało do latarki trzymanej ludzką ręką. Tylko było zbyt daleko albo zbyt krótko by stwierdzić coś więcej. Nie mógł być to nikt kto z nimi opuścił schron pod klubem ale też chyba błąkałby się po tych odmienionych trzewiach klubu.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5
Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do CH Brown 5




Brown 0



- Jakie mamy straty? - porucznik z emblematami “MP” na rękawie zapytał poważnym tonem ocierając rękawem pot z czoła. W odpowiedzi dało się słyszeć szybki ale rzeczowy meldunek sierżant o blond włosach. Wyglądało, że poważne. Stracili dwóch ludzi a z 700-ki Grey’ów ocalało tylko trzech. Niemniej wspólnym wysiłkiem udało się odeprzeć falę xenos jaka przełamała się przez kordon z wieżyczek. Brown 0 miała w tym swój udział siekąc zdalnie ołowiem po kolejnych falach stworów przez co do trzewi lotniska docierała ich na tyle mała liczba, że żołnierze, żandarmi i skazańcy dali radę ich odeprzeć. Właśnie kończyli prowizorycznie zalepiać wyrwę uczynioną przez furgonetkę jaka częściowo opanowana przez xenos wdarła do wnętrza terminali kierowana przez zdesperowanych Grey’ów. Walki w terminalu trwały przez ostatnie kilkadziesiąt minut ale teraz sytuacja była opanowana.

Swoje zrobił też numer z elektrociepłownią i podziemnym tsunami jakie urządzili xenos w kanałach pod miastem gdzie schroniły się przed szalejącą burzą. Stwory zostały przetrzebione. Niestety z powodu nielicznych ocalałych kamer nie dało się oszacować jak bardzo. Burza jednak cichła. Co prawda przez zabarykadowane żaluzjami ochronnymi okna przez które nadal było słychać wycie wiatru i umęczony materiał żaluzji, trudno było zauważyć jakąś różnicę. Niemniej jednak aparatura pomiarowa na wieży pokazywała, że żywioł traci na sile. Temperatura podniosła się już do “tylko” -40*C a wiatr osłabł na tyle, że już nie liczył się jak sztormowy. Ale wedle obliczeń komputera odczuwalna temperatura nadal oscylowała wokół -100*C a klimat mógł zabić nieprzygotowanego do niego człowieka w minutę lub dwie. Niemniej taką aurę już można było spotkać na dość ekstremalnych miejscach na rodzimej planecie wszystkich ludzi. A pogoda powinna się stopniowo poprawiać. W ciągu godziny, dwóch czy trzech powinna wrócić do normy sprzed uderzenia krioburzy czyli do tropikalnego gorąca. A wraz z poprawą pogodą należało się liczyć z wznowieniem działań tak ludzi jak i xenos. Chwilowo niepogoda wymusiła niechciany przez nikogo rozejm.

Drzwi otworzyły się gdy do centrali wróciła srg. Johnson. Odstawiła swój ckm i z ulgą zdjęła hełm z twarzy. Główne decyzje spadały na nią i porucznika Delgado. On był tutaj oficerem dowodzącym jako najstarszy stopniem ale był właściwie informatykiem a nie dowódcą polowym. Ona zaś była tylko podoficerem ale miała doświadczenie jako dowódca polowy. Przez ostatnią godzinę podział na stróżujących i mających pod nadzorem, żandarmów przysłanych przez centralę w kosmoporcie a całą, nadzorowaną i pilnowaną przez nich resztę wyraźnie osłabł. Wspólna walka, ponoszenie ryzyka i dzielenie niebezpieczeństwa połączyło wszystkich ludzi chociaż ta pierwotna granica nadal była wyczuwalna chociaż chyba mało chciana przez którąkolwiek ze stron.

Trzecią stroną była skazaniec w brązowych barwach. Przez ostatnią godzinę miała najpełniejszy obraz nad systemami bojowymi lotniska. Delgado bowiem przejął machinacje wokół kanałów i elektrociepłowni a kapral marine, Otten, zajmował się całym światem zewnętrznym począwszy od utrzymywania łączności z orbitą i kosmoportem po nawigowanie z ocałamymi jeszcze grupkami Greyów zrzuconymi tuż przed uderzeniem burzy wokół lotniska. Wśród tych rozbitków w szarych barwach też straty były spore. I na razie do lotniska udało się dotrzeć tylko 700-ce a zostało już tylko 10 minut oryginalnego czasu plus godzina rezerwy zanim Obroża zlikwiduje ich za nie wykonanie zadania czyli dotarcie do swojego Checkpoint.

Vinogradova też nie miała dobrych wieści. Atak co prawda udało się odeprzeć ale już wcześniej nadszarpnięte zasobniki amunicyjne wieżyczek teraz pokazywały alarmowo niskie stany a niekiedy ziały pustką. Wieżyczki nawet jak namierzały cel, wysyłając alarm do centrali na szczycie wieży to nie miały czym zlikwidować tego celu. Wyprawa do magazynu amunicji stawała się więc priorytetem. Niemniej część xenos prawie na pewno wdarła się i rozsypała po budynkach w trakcie ataku więc były spore szanse, że gdzieś się czają w zakamarkach budynków.

Do obszaru lotniska zbliżała się w tej zadymce śnieżnej kolejna grupka skazańców. Tym razem z 500-ki. Szli na piechotę, przez omiataną zamiecią, zmrożoną dżunglę. Wedle kaprala Ottena który dotąd ich monitorował, porzucili niedawno zdobyty wóz i przedzierali się na piechotę. Na razie jakoś z mozołem parli przez te zaspy, korzenie, odłamane gałęzie i porytą lejami ziemię. Na razie udawało im się nie natrafiać na zbyt wiele xenos. Dochodzili już do zewnętrznego skraju dżungli i zostawał im goły pas do ogrodzenia lotniska. A potem jeszcze same lotnisko nim gdzieś będą mogli się schronić. Ale byli już wycieńczeni, niedotlenieni i na wpółzamarznięci. Wzywali i wsparcie. Tymczasem obsada terminalu też była skromna i niezbyt miano kogo im posłać na to wsparcie. Zwłaszcza jak na ochrona wieżyczek robiła się z każdym nabojem coraz bardziej iluzoryczna więc czynnik ręcznej broni obrońców liczył się proporcjonalnie coraz bardziej. A jeszcze trzeba było posłać kogoś do magazynu amunicji i rozwieść tą amunicję do wieżyczek.

- To sprawa parchów. Niech parchy to załatwią. - zaproponowała w końcu blondwłosa sierżant, specjalizująca się w obsłudze broni ciężkiej. Po chwili zastanowienia się porucznik MP przystał na tą propozycję.

- May’u, pojedziesz z 700-ką. Spróbujcie zgarnąć tych z 500-ki. - zdecydował się wreszcie porucznik przydzielając Vinogradowej zadanie. Bez amunicji wieżyczki były mało użytecznie, nie bardziej niż kamery bezpieczeństwa zdolne wykryć przeciwnika. Z tym mógł sobie poradzić i Otten i Delgado. W pobliżu miejsca gdzie ci z 500-ki wyszliby z dżungli nadal była wieżyczka z amunicją. Pechowo zacięła się na początku walki więc nie mogła strzelać. Zdalnie niewiele można było zrobić ale gdyby do niej podjechać i włamać się do systemu prawdopodobnie powinno dać się ją odblokować. Wówczas mogłaby robić za wsparcie ogniowe w tym rejonie lotniska. A z tym taki informatyk jakim była Brown 0 powinien sobie poradzić bez trudu. W tym samym czasie blond sierżant z grupką MP mieli spróbować dojechać do magazynu z amunicją.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline