06-09-2018, 03:39 | #371 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Perun, Zuzu i Czitboy [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rcbkQHLRXG8[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
15-09-2018, 15:23 | #372 |
Reputacja: 1 | Grey&Black
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
15-09-2018, 15:39 | #373 |
Reputacja: 1 | Grey&Black
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |
16-09-2018, 15:41 | #374 |
Reputacja: 1 | Pytania do kapitana były raczej zbędne. Cel i motywacja były wystarczające. Grey 32 ustawiła się do lekarza, by ten chemią doszlifował wszystkie siniaki, a następnie zarzuciła kotwicę przy zgromadzonych zasobach. Nic dziwnego, że sama nie mogła niczego zdobyć po ogłoszeniu zbiórki. Zabrała przydziałowe fanty w postaci dwóch magów do pistoletu, paru medykamentów i granatu. Generalnie chujnia... Wypytawszy o dodatkowy sprzęt - otrzymała odpowiedź negatywną. Wypytawszy o pancerz, który był w lepszej kondycji, niż to co miała na sobie z Grey 29 - otrzymała odpowiedź negatywną. Wszędzie była degręgolada i wszyscy ranni lub martwi nie bez powodu dotarli do swojego stanu. Ich pancerze nie dały rady. |
07-10-2018, 19:40 | #375 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 60 - Wyjście na zewnątrz (39:50) “Już wcześniej bywałem na polu bitwy. Widziałem przyjaciół rozrywanych przez pociski i szrapnele. Wiedziałem wszystko o strachu i szaleństwie. Znałem sekret niewypowiadanej głośno radości zabijania. Ale to było coś bardziej pierwotnego. Brutalność na poziomie czystego, elementarnego zła. A jednak czułem się dobrze. Mimo całego tego horroru dobrze było w końcu zobaczyć wroga. “ - “Szczury Blasku” s.30 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom “The Hell”; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301; Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do Blackpoint 4 Czas: dzień 1; g 39:50; 10 + 60 min do Greypoint 301 Black 2, 8; Grey 32, 35; korytarz - Chciałabyś. Wszyscy byście chcieli. Przyznaj się, że na mnie lecisz. - gotka prychnęła patrząc i plując jadem pogardy na obydwie kobiety w parchowatych pancerzach. Ale piła głównie do Kurson którą dźgnęła palcem w napierśnik. - Wolę poczekać aż was zeżrą. I zdechniecie. Wszyscy tu zdechniemy. Ale wy w pierwszej kolejności, żałosne śmiecie. - czarnowłosa dziewczyna nie miała zamiaru zmienić zdania co do swoich poglądów na świat, obecną sytuację czy szans Parchów na wyjście cało z tej kabały. - Oj, chyba nie dostaniesz więcej lizaka. - Leticia wymownie położyła dłoń na zapięciu swoich spodni i pokręciła z rozczarowaniem głową ale dała sobie spokój z czarnowłosą gotką. Ale czas było zacząć operację wyjścia z bunkra i przedostania się przez trzewia zrujnowanego klubu na powierzchnię gdzie miał czekać dropship. Z nie-skazańców, skazańcom towarzyszyła tylko ciemnowłosa krupierka ubrana obecnie jak na mroźną zimę. Chociaż bez broni i pancerza nadal wyglądała dość mizernie w porównaniu do uzbrojonych po zęby skazańców wyekwipowanych na wojskową modłę. Wydawała się jednak na zdeterminowaną aby wydostać się z podziemnej matni za jaki uważała schron. No i zdalnie sterowany, mechaniczny droid, roboczo zwany krabem. Pokracznie wyglądająca machina o sześciu odnóżach będąca w istocie mobilną platformą broni ciężkiej, sterowaną przez operatora, w tym wypadku przez jednego z żandarmów jacy pozostawali w bunkrze. Po “odprowadzeniu” skazańców na improwizowane LZ, krab miał wrócić z powrotem do bunkra. Jeszcze tylko długi, lekko łukowaty korytarz i kolejne kraby pilnujące wejścia. Syk otwieranych wewnętrznych drzwi śluzy. Życzenie powodzenia od Hassela w słuchawkach. Wejście kolorowej, podleczonej gromadki do śluzy. Syk zamykanych drzwi i zaraz potem mechanizmy pracujące nad otwarciem kolejnych, tym razem tych zewnętrznych. Pierwszy na świat zewnętrzny wyszedł krabowaty robot. Za nim ludzie. Przed nimi ukazał się już tak bardzo znajomy krótki korytarz i prowadzące w górę, ku sali z trzema kolumnami schody. Świat zewnętrzny zmienił się. Na ślady walk, ślady bombardowania, pożarów, zniszczeń nałożył się nowy czynnik. Korytarze i sale wydawały się zainfekowane jakimiś rakowatymi, organicznymi naroślami deformującymi ich zniszczony wygląd na jakiś jeszcze bardziej obcy i nieludzki. Samych xenos jednak udawało im się unikać albo trafiali tam gdzie ich nie było nawet jeśli je słyszeli. Skrzeki, odgłos pazurów na ścianach. Szło im całkiem przyzwoicie, pstrokata grupka różnorodnych parchów w towarzystwie krabowatego robota przemierzała kolejne odmienione sale i korytarze. Aż natknęli się na zawalidrogę. Tędy którędy wydawało im się, że szli, biegli, czołgali się, uciekali czy wypalali sobie drogę poprzednio nie dało się przejść. A wszystkie okoliczne korytarze i drzwi wydawały się równie niepewne i odpychające, prowadzące w niewiadome trzewia zrujnowanego budynku. Wtedy swoją użyteczność okazała pracownica tego klubu. Wskazała którędy trzeba pójść by ominąć te zakleszczone i zawalone a do tego posklejane w jakąś dziwną, bioniczną masę barykadę. Świat był inny. Do tego mało gdzie działało światło więc zostawały latarki. A plamy i snopy światła wydawały się żałośnie wąskie i skąpe, ukazywały świat pełen kontrastujących ze sobą detali i ostrych cieni w których co chwila wydawało się coś kryć i czaić. A, że poruszali się przez teren opanowany przez wroga nie musiało to być tylko wrażenie od podszeptów strachu na karku. Teren zaś skutecznie rozciągnął grupę w poszarpany peleton gdzie zwykle czołówka nie miała już kontaktu wzrokowego z końcówką. Gdy jedni zamykali za sobą drzwi jakiegoś pomieszczenia ostatni dopiero podchodzili by otworzyć drzwi do niego prowadzące. Tym razem wielkość kilkunastoosobowej grupy nie sprzyjała trzymaniu się razem w tak gęsto poszatkowanym ścianami i drzwiami, zaciemnionym budynku. Para kobiet z Black dodatkowo czuła nieznośne swędzenie. Zdawało się wzmagać z każdym kwadransem stając się dokuczliwe. Właściwie zaczynało już piec. Gdzieś w tych miejscach gdzie oberwały podczas eksplozji w trzewiach kościoła. Pod wskazówkami opatulonej w zimową kurtkę, ciemnowłosej krupierki doszli do miejsca gdzie jeden korytarz dalej prowadził prosto a drugi odbijał w bok. Krab stanął na krzyżówkach i operator drona czekał na decyzję skazańców w którą stronę ma go skierować. Krupierka zaś nie była pewna którędy dalej iść. Znaczy prosto, doszłoby się do garderób dziewczyn a potem na główną część klubu i dalej po schodach ku “The Heaven”. A w bok, korytarz prowadził ku kuchniom i magazynom a stamtąd też dało się dostać na górny poziom. Feler polegał na tym, że oba kierunki wydawały się równie ryzykowne. Ten na wprost, przechodził obok kabin dla dziewczyn jakie dawały występ dla indywidualnych klientów. Za szybami, tam gdzie normalnie siedzieliby klienci oglądający występ dziewczyn po tej stronie ściany i szyby, widać było w ocałałym świetle liczne, nieludzkie, ogoniaste sylwetki xenos. W świetle jedynej ocalałej tam lampy nie było widać wszystkiego ale wystarczająco wiele by zorientować się, że jest ich tam sporo w tym również te większe jak ta bestia jaka strąciła lądujące na dachu klubu latadełko. Nie było wiadomo czy stwory jakoś zorientują się o przemykających korytarzem ludziach czy nie. Trzeba było zaś przejść cały fragment długi na tuzin czy dwa kroków zanim znalazło się przy drugiej stronie zamkniętych obecnie drzwi. Na tą chwilę stwory zachowywały się względnie spokojnie więc chyba jeszcze nie wyczuły nowych, ludzkich sąsiadów za rogiem. Nie wiadomo było ile taki stan rzeczy się utrzyma. Drugą alternatywą był ten korytarz prowadzący w stronę kuchni. Ten jednak wyglądał bardzo niezdrowo, spaczony jakimiś organicznymi naroślami. Obydwie Black, rozpoznawały te dziwne, obłe narośle. Były podobne do tych jakie spotkały wcześniej, na powierzchni. Jakieś zarodnie czy co. Celowo lub przy okazji i tak działały jak ludzkie miny przeciwpiechotne. Ale nie były ustawione czy porzucone jedna za drugą tylko było trochę odstępów między nimi. Trudno jednak było ocenić czy udałoby się przejść na tyle ostrożnie i daleko od nich aby nie sprowokować je do eksplozji. Przy okazji, eksplozja prawie na pewno by zaalarmowała stwory po drugiej stronie lustra. Było jeszcze coś. Nie zawsze i nie wszędzie ale widywali światło. Co prawda tam i tu, nadal światla na suficie czy ścianach działały, niektóre alarmowe koguty nadal zalewały okolicę migającym światłem ale jednak te światło jakie czasem natrafiali dziwnie kojarzyło się ze światłem latarki. I, że spotykali jej jakoś przed sobą to by też pasowało do latarki trzymanej ludzką ręką. Tylko było zbyt daleko albo zbyt krótko by stwierdzić coś więcej. Nie mógł być to nikt kto z nimi opuścił schron pod klubem ale też chyba błąkałby się po tych odmienionych trzewiach klubu. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5 Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do CH Brown 5 Brown 0 - Jakie mamy straty? - porucznik z emblematami “MP” na rękawie zapytał poważnym tonem ocierając rękawem pot z czoła. W odpowiedzi dało się słyszeć szybki ale rzeczowy meldunek sierżant o blond włosach. Wyglądało, że poważne. Stracili dwóch ludzi a z 700-ki Grey’ów ocalało tylko trzech. Niemniej wspólnym wysiłkiem udało się odeprzeć falę xenos jaka przełamała się przez kordon z wieżyczek. Brown 0 miała w tym swój udział siekąc zdalnie ołowiem po kolejnych falach stworów przez co do trzewi lotniska docierała ich na tyle mała liczba, że żołnierze, żandarmi i skazańcy dali radę ich odeprzeć. Właśnie kończyli prowizorycznie zalepiać wyrwę uczynioną przez furgonetkę jaka częściowo opanowana przez xenos wdarła do wnętrza terminali kierowana przez zdesperowanych Grey’ów. Walki w terminalu trwały przez ostatnie kilkadziesiąt minut ale teraz sytuacja była opanowana. Swoje zrobił też numer z elektrociepłownią i podziemnym tsunami jakie urządzili xenos w kanałach pod miastem gdzie schroniły się przed szalejącą burzą. Stwory zostały przetrzebione. Niestety z powodu nielicznych ocalałych kamer nie dało się oszacować jak bardzo. Burza jednak cichła. Co prawda przez zabarykadowane żaluzjami ochronnymi okna przez które nadal było słychać wycie wiatru i umęczony materiał żaluzji, trudno było zauważyć jakąś różnicę. Niemniej jednak aparatura pomiarowa na wieży pokazywała, że żywioł traci na sile. Temperatura podniosła się już do “tylko” -40*C a wiatr osłabł na tyle, że już nie liczył się jak sztormowy. Ale wedle obliczeń komputera odczuwalna temperatura nadal oscylowała wokół -100*C a klimat mógł zabić nieprzygotowanego do niego człowieka w minutę lub dwie. Niemniej taką aurę już można było spotkać na dość ekstremalnych miejscach na rodzimej planecie wszystkich ludzi. A pogoda powinna się stopniowo poprawiać. W ciągu godziny, dwóch czy trzech powinna wrócić do normy sprzed uderzenia krioburzy czyli do tropikalnego gorąca. A wraz z poprawą pogodą należało się liczyć z wznowieniem działań tak ludzi jak i xenos. Chwilowo niepogoda wymusiła niechciany przez nikogo rozejm. Drzwi otworzyły się gdy do centrali wróciła srg. Johnson. Odstawiła swój ckm i z ulgą zdjęła hełm z twarzy. Główne decyzje spadały na nią i porucznika Delgado. On był tutaj oficerem dowodzącym jako najstarszy stopniem ale był właściwie informatykiem a nie dowódcą polowym. Ona zaś była tylko podoficerem ale miała doświadczenie jako dowódca polowy. Przez ostatnią godzinę podział na stróżujących i mających pod nadzorem, żandarmów przysłanych przez centralę w kosmoporcie a całą, nadzorowaną i pilnowaną przez nich resztę wyraźnie osłabł. Wspólna walka, ponoszenie ryzyka i dzielenie niebezpieczeństwa połączyło wszystkich ludzi chociaż ta pierwotna granica nadal była wyczuwalna chociaż chyba mało chciana przez którąkolwiek ze stron. Trzecią stroną była skazaniec w brązowych barwach. Przez ostatnią godzinę miała najpełniejszy obraz nad systemami bojowymi lotniska. Delgado bowiem przejął machinacje wokół kanałów i elektrociepłowni a kapral marine, Otten, zajmował się całym światem zewnętrznym począwszy od utrzymywania łączności z orbitą i kosmoportem po nawigowanie z ocałamymi jeszcze grupkami Greyów zrzuconymi tuż przed uderzeniem burzy wokół lotniska. Wśród tych rozbitków w szarych barwach też straty były spore. I na razie do lotniska udało się dotrzeć tylko 700-ce a zostało już tylko 10 minut oryginalnego czasu plus godzina rezerwy zanim Obroża zlikwiduje ich za nie wykonanie zadania czyli dotarcie do swojego Checkpoint. Vinogradova też nie miała dobrych wieści. Atak co prawda udało się odeprzeć ale już wcześniej nadszarpnięte zasobniki amunicyjne wieżyczek teraz pokazywały alarmowo niskie stany a niekiedy ziały pustką. Wieżyczki nawet jak namierzały cel, wysyłając alarm do centrali na szczycie wieży to nie miały czym zlikwidować tego celu. Wyprawa do magazynu amunicji stawała się więc priorytetem. Niemniej część xenos prawie na pewno wdarła się i rozsypała po budynkach w trakcie ataku więc były spore szanse, że gdzieś się czają w zakamarkach budynków. Do obszaru lotniska zbliżała się w tej zadymce śnieżnej kolejna grupka skazańców. Tym razem z 500-ki. Szli na piechotę, przez omiataną zamiecią, zmrożoną dżunglę. Wedle kaprala Ottena który dotąd ich monitorował, porzucili niedawno zdobyty wóz i przedzierali się na piechotę. Na razie jakoś z mozołem parli przez te zaspy, korzenie, odłamane gałęzie i porytą lejami ziemię. Na razie udawało im się nie natrafiać na zbyt wiele xenos. Dochodzili już do zewnętrznego skraju dżungli i zostawał im goły pas do ogrodzenia lotniska. A potem jeszcze same lotnisko nim gdzieś będą mogli się schronić. Ale byli już wycieńczeni, niedotlenieni i na wpółzamarznięci. Wzywali i wsparcie. Tymczasem obsada terminalu też była skromna i niezbyt miano kogo im posłać na to wsparcie. Zwłaszcza jak na ochrona wieżyczek robiła się z każdym nabojem coraz bardziej iluzoryczna więc czynnik ręcznej broni obrońców liczył się proporcjonalnie coraz bardziej. A jeszcze trzeba było posłać kogoś do magazynu amunicji i rozwieść tą amunicję do wieżyczek. - To sprawa parchów. Niech parchy to załatwią. - zaproponowała w końcu blondwłosa sierżant, specjalizująca się w obsłudze broni ciężkiej. Po chwili zastanowienia się porucznik MP przystał na tą propozycję. - May’u, pojedziesz z 700-ką. Spróbujcie zgarnąć tych z 500-ki. - zdecydował się wreszcie porucznik przydzielając Vinogradowej zadanie. Bez amunicji wieżyczki były mało użytecznie, nie bardziej niż kamery bezpieczeństwa zdolne wykryć przeciwnika. Z tym mógł sobie poradzić i Otten i Delgado. W pobliżu miejsca gdzie ci z 500-ki wyszliby z dżungli nadal była wieżyczka z amunicją. Pechowo zacięła się na początku walki więc nie mogła strzelać. Zdalnie niewiele można było zrobić ale gdyby do niej podjechać i włamać się do systemu prawdopodobnie powinno dać się ją odblokować. Wówczas mogłaby robić za wsparcie ogniowe w tym rejonie lotniska. A z tym taki informatyk jakim była Brown 0 powinien sobie poradzić bez trudu. W tym samym czasie blond sierżant z grupką MP mieli spróbować dojechać do magazynu z amunicją.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-10-2018, 00:22 | #376 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JB_fNVOPzyM[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 20-10-2018 o 01:05. |
20-10-2018, 00:40 | #377 |
Reputacja: 1 |
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |
20-10-2018, 02:04 | #378 |
Reputacja: 1 | Kurson kompletnie nie była pewna gdzie się znajduje. Ale na pewno nie tam gdzie powinna się znajdować. Czyli na pokładzie podstawionego latadełka. A, że było już podstawione świadczył ponaglający głos czarnoskórego pilota w komunikatorze - Maszyna gotowa do startu! - czyli teraz już mogli odlecieć w każdej chwili! A ona wciąż była “tutaj”. Tylko nie miała pojęcia gdzie właściwie jest to “tutaj”. Poza tym, że to naziemna część zdewastowanego klubu. Nie widziała nic dalej niż kilkanaście, czasem tylko kilka kroków. Xenos wyskakiwały z każdej strony i na każdym kroku. Nie miała pojęcia gdzie są pozostali. Ale sądząc po oznaczeniach na HUD prawie wszyscy już byli na pokładzie powietrznego transportu. Po klubie zostało ich dwójka, może trójka. I chociaż HUD pokazywał linie proste do celu, a nawet nie taką straszną odległość do pokonania to w odnalezieniu drogi w tym labiryncie był mało użyteczny. Na przykład teraz powinna zasuwać korytarzem prosto wedle HUD ale HUD miał wgrane tylko zarys budynków i ulic. Do poruszania się po mieście to wystarczało ale przy poruszaniu się przy większych budynkach było mało użyteczne. Teraz bowiem ten korytarz okazał się zawalony. Poprzedni kończył się zablokowanymi drzwiami. W innym była taka banda xenos, że nie było co marzyć, że w pojedynkę stawi im czoła. Czas uciekał, metry niekoniecznie, dobra wola, lojalność i cierpliwość tych co już dotarli do mety stała pod znakiem zapytania. Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-10-2018 o 02:14. |
22-10-2018, 20:42 | #379 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 61 - Mroźne przyzimnienie (40:00) “Dobra, wylądowali. Przygotuj oddziały ratunkiwe Kostas. Pora oddzielić plewy od ziarna. “ - “Szczury Blasku” s.10 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Falcon 1; zachodnie lotnisko; 35 900 m do Blackpoint 4; 60 m od CH Grey 301; Czas: dzień 1; g 40:00; 240 + 60 min do Blackpoint 4 Czas: dzień 1; g 40:00; 0 + 60 min do Greypoint 301 Black 2, 8; Grey 32, 35; pokład Falcon 1 Oblepiona szarymi plamami zamarzniętego, metanowego syfu, zgrabna wojskowa maszyna leciała równo i pewnie prowadzona ręką pilotów. Za zapaskudzonych zmrożonymi szczątkami i organicznymi i nieorganicznymi oknami słabo dało się podziwiać widoki na zewnątrz. A i żywa obsada latacza miała raczej inne priorytety niż oglądanie widoków za oknem. Nawet takich magicznych, jak kłębiąca się w bezpiecznej odległości pod brzuchem maszyny krioburza. Dla oka było to całkiem ładne widowisko. Szare zazwyczaj chmury pokrywały powierzchnię Yellow 14, cały krater na obszarze kilkudziesięciu kilometrów zdawał się tonąć pod tą chmurzastą pierzyną. Z tej watowatej zasłony tam i tu wystawały jak jakieś skalne ostańce najwyższe budynki w tym kraterze. A nad tym widokówkowym widoczkiem majestatycznie unosiła się zasłona zielonkawego nieba z dominującą olbrzymią tarczą gazowego giganta wokół którego krążył ten księżyc i niewielkim krążkiem gwiazdy centralnej o jakiej mówiono, że jest najstarszą gwiazdą do jakiej udało się dotrzeć ludziom. Wewnątrz spokojnie lecącej maszyny sytuacja była o wiele mniej spokojna. Straty bezpowrotne przedarcia się z klubu do LZ wynosiły dwie osoby. Jeszcze w klubie stracili Grey 33, strzelec wyborową Noykę a podczas osłony LZ gdy czekali aż trójka zaginionych parchów do nich dołączy xenos wykończyły Grey 83, blondwłosą Avare, speca od dronów i robotów wszelakich. Jak zginęła snajper to chyba nikt nie wiedział, nie udało jej się dotrzeć na LZ. Avare zginęła gdy z resztą skazańców osłaniała LZ. Wydawało się, że nagle ziemia wokół niej wybuchła i wrzask kobiety zmieszał się ze skrzekiem atakującego xenos. Stwór wciągnął ją z powrotem do jamy i w słuchawkach jeszcze przez moment słychać było wrzaski rozdzieranej żywcem kobiety. Wrzaski szybko umilkły a Obroże zarejestrowały zgodny zestaw płaskich linii i oznaczyły status Grey 83 jako KIA. Ale czekając na powrót trójki zaginionych skazańców jacy błąkali się gdzieś w labiryncie zbombardowanego, nadpalonego, zawalonego gruzem, postrzelanego i przesłoniętego oślepiającą mgłą klubu ponieśli kolejne straty. Pierwsza oberwała Diaz. Na Black 2 skoczył, przewalił i miał już zamiar rozpruć jakiś ogoniasty maszkaron. Uratował ją krabowaty dron czy raczej może jego bezimienny operator z naszywkami MP na rękawie. Dron rozstrzelał maszkarę a z bliska efekt bezpośrednich trafień z cieżkiej broni był masakrujący i poszatkował, pokawałkował i zdmuchnął prawie stwora z powalonej Latynoski. I chociaż cała akcja od skoku stwora do jego brutalnej i drastycznej śmierci trwała sekundy to i tak zdołał on poważnie poszatkować kobietę na tyle, że musiała trochę się odczołgać do otwartej rampy Falcona a trochę została przywleczona do środka przez płaczącą krupierkę. W tym mrozie łzy zamarzały prawie natychmiast więc oczy czarnowłosej, opatulonej zimową kurtką dziewczyny błyszczały się od zamarzniętych kryształków. Kolejnym poszkodowanym był Grey 35. Sanders oberwał jeszcze w klubie, gdy już prawie dobiegał do jakiejś wyrwy w ścianie i widział za nią reflektory czekającego latacza. Czyli czekali! I wtedy coś szponiastego zwaliło mu się na plecy, powaliło na podłogę i zaczęło rwać żywe ciało pazurami. Przetrwał ten nagły atak pewnie dzięki pancerzowi który pochłonął część uderzeń szponów i swojej wprawie w walce kontaktowej i przewadze masy. Przeciwnik okazał się znacznie mniejszy od człowieka i gdy stracił moment zaskoczenia i pędu nie był już taki trudny do pokonania. Ale zabrał blondynowi czas, nerwy i zdrowie. Gdy wreszcie kolbą uderzył w bok łba wieloszczęki zwalił stwora z siebie i dobił znowu miażdżąc kolbą jego łeb na dobre był już nieźle spóźniony i zakrwawiony tak własną jak i xenosową juchą. Dał radę tylko truchtać ale w końcu powstał znowu na nogi i trochę chwiejnie ale wytruchtał się wreszcie z labiryntu klubu i ujrzał latarki na broni i hełmach reszty cieniutkiej linii otaczającej latadełko. Dalej pamięć odmówiła mu swojej służby więc obudził się leżąc na usyfionej odmarzającym błotem, krwią i wszelakim syfem podłodze lecącego już latacza. Wewnątrz ładowni widok był żałosny. Z połowa skazańców oberwała i to poważnie albo podczas próby wyrwania się z “The Hell” i przebicia się przez zagruzowany “The Haven” albo podczas osłony LZ. Wszyscy próbowali złapać oddech i siedzieli ciężko na ławkach przy burtach lub podłodze. Nikt się prawie nie odzywał, raz, że ciało i umysł zwykle jeszcze były na wpół zamarznięte a dwa mieli tylko parę chwil na złapanie oddechu. - Uwaga, zaraz schodzimy do przyziemnienia. Szykujcie się. - w głośnikach pokładowych i przez komunikatory skazańców doszedł ich głos Denta. Dent też oberwał. Nie wiadomo kiedy i jak dokładnie ale podczas walk o utrzymanie LZ. Jakiś przypadkowy postrzał trafił głównego czarnoskórego pilota więc stery przejęła Douglas, która dotąd była drugim pilotem. Grey 86 rzeczywiście zaczęła obniżać lot maszyny i dało się wyczuć jak schodzą do tego przyziemienia. Poza stratami osobowymi mieli też niespodziewane osobowe zyski. Ostatni z zagubionych parchów, Azjata o specjalności strzelca wyborowego dobiegł do LZ przed klubem w trzech osobach. A dokładniej on sam i jakieś dwie inne osoby ale w zamieszaniu nie było czasu sprawdzać kto jest kto. Ledwo ostatni ludzie zaparkowały się do wnętrza ładowni i maszyna wyrwała w górę nawet nie tracąc czasu na zamknięcie tylnej rampy. Na LZ zostały tylko ciała zabitych stworów, ślady po eksplozjach granatów, wyrwa w której zginęła Avare i krabowaty dron który dalej pruł ze swojej ciężkiej broni do nacierających do końca fal xenos. Od jego operatora usłyszeli jeszcze krótkie “Powodzenia!” i tylna rampa się zamknęła chociaż chwilę wcześniej metanowo - amoniakowo chmury przesłoniły widok na ten ziemski padół. Z dwójki obcych gości jedną osobę Black rozpoznały bez trudu. Była to młoda, wytatuowana fanatyczna terrorystka z “Dzieci Gai”, Olsen, która zdaje się powinna być zamknięta w izolatce ambulatorium w prywatnych, podziemnych kwaterach Morvinovicza jako główny więzień. Faceta nie rozpoznawały ale wyglądał jak doraźnie uzbrojony cywil. Był młody, brudny, zmarznięty, przepasany bandoletem z granatami, pistoletem w pasie biodrowym i pm w dłoni. Widać było wyraźnie, że opiekuję się i chroni Olsen od wszystkich i wszystkiego. We dwójkę usiedli na jednym z siedzeń a raczej on ją posadził obok siebie a ona dalej nieprzytomna bezwładnie złożyła głowę na jego ramieniu. Oboje czy raczej on, bo był przytomny, próbowali odetchnąć i złapać oddech zanim zacznie się kolejny etap tego rajdu przez płotki. - Będzie trochę trząść. Temperatura na zewnątrz -30*C, bardzo silny wiatr 40 km/h, temperatura odczuwalna -67*C. Za minutę jesteśmy na ziemii przy Checkpoint 300. Uwiniemy się to skoczymy do 800-ki. Ktoś musi zostać filować na latadełko jak my będziemy w naszym Checkpoint. - w głośników znów popłynął głos Douglas i wydawała się skupiona i skoncentrowana. Wydawało się, że warunki na zewnątrz czyta z aparatury pokładowej. Krioburza znacznie już osłabła ale z ludzkiego punktu widzenia niewiele to zmieniało. Dalej panowały syberyjsko - arktyczne warunki które dla ludzi bez odpowiedniej ochrony były zabójcze. Douglas spieszyła się i nie było to dziwne. U wszystkich Grey stoper zbliżał się do 0 i zaczynał już odliczać ostatnie 60 minut czasu rezerwowego. A na pokładzie mieli dwie różne grupy Grey’ów a więc dwa różne Checkpointy do odwiedzenia. Na chwilę drzwi do kabiny pilotów otworzyły się i wyszedł przez nie zakrwawiony i schylony Dent który też miał sprawę do załatwienia w Greypoint 301. A Douglas w kolejnym. - Z osłoną z lotniskowych wieżyczek słabo. Ammo im się pokończyło. - obwieścił Dent siadając na ławce przy burcie kolejnego newsa. Maszyną rzeczywiście znowu zaczęło trząść gdy zeszła na tyle nisko by wejść ponownie w obszar pod panowaniem krioburzy. Potęga natury miotała latadełkiem jak dziecko trzymaną w ręku zabawką. Maszyna dość mocno opuściła dziób do dołu więc wydawało się, że bezwładnie spada na ziemię jak kamień. Nie dało się samodzielnie ustać na nogach, kto się czegoś nie złapał albo nie przypiął ten leciał na łeb i szyję na ścianę oddzielającą ładownię od kabiny pilotów. Z zewnątrz znów dochodził opętańczy ryk wiatru a wnętrze ładowni pociemniało gdy chmury przysłoniły światło dzienne i niebo. - Uwaga! Otwieram rampę! Przyziemnienie za 3! 2! 1! Już! - z głośników rozległ się alarmujący głos młodej, myszatej pilot stawiając kogo się dało w stan gotowości. Rampa zaczęła otwierać się jeszcze w locie i momentalnie do wnętrza ładowni wdarł się mrożący całe życie ryk i wicher krioburzy. Maszyna nagle wyrównała i na chwilę zawisłą w powietrzu gdy rampa była otwarta już w prawie w połowie. - Kontakt! Wiele kontaktów! - krzyknęła ostrzegawczo Douglas widząc na pokładowych skanerach to, czego ludzie wewnątrz ładowni jeszcze widzieć nie mogli. Maszyna pokonała ostatnie metry i znieruchomiała przy wtórze jęków amortyzatorów. Rampa zaszurała o zmrożoną ziemię ukazując fragment jakiejś drogi, jakieś leje po bombardowaniu i nieruchome ciała stworów. Swojego celu, kapsuły desantowej będącej górą ich wybawieniem i odroczeniem widoku jeszcze nie widzieli. Ale wedle wskazań HUD była kilkadziesiąt metrów dalej, wgłąb tej omiatanej metanowym wiatrem i amoniakowymi chmurami drogi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-11-2018, 01:31 | #380 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Black 2, 8; Grey 32, 35; pokład Falcon 1 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PTG3ftLJr8Q[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |