Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2018, 14:04   #270
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Coś zaszeleściło w pościeli, mrucząc i jęcząc cicho, niczym jakiś zwierz, który budzi się z zimowych pieleszy z pod sterty zeschłej liści. Jednak nie był to zwierz, a przynajmniej nie był nim długo, powoli powracające człowieczeństwo osobnika zaczynało dawać o sobie znać. W bardzo nieprzyjemny sposób.
Ból. A więc żył. Głowa bolała tak bardzo, że Reinmar zastanawiał się czy nie zarobił czasem postrzału w swoją pustą makówkę.
Otworzył oczy, przez chwilę mrużąc je z bólu, ale powoli, acz nieubłaganie otwierając je szerzej.
Sufit. Drewniany i bielone wapnem ściany. Reinmar stwierdził, że odzyskał przytomność choć niespecjalnie zdawał sobie sprawę gdzie jest. Potem błysnęło mu, że to wciąż może być karczma w której pił wczoraj.
Niewątpliwie pił. Kapeć w ustach palił, jakby ktoś nasikał mu do gardła. Wspomnienia zaczęły powracać. Elmer i kolejne gąsiorki gorzałki, opróżniane w zadziwiająco szybkim czasie przez obu mężczyzn. Gorzałka...co prawda nie krasnoludzka, jaką pił w Karak Hirn, ale zawsze to o wiele za dużo procentów.

Kątem oka zobaczył stojące wiadro z wodą, stojące nieopodal łóżka. Zsunął się po pościeli, aż słoma zaszeleściła w sienniku a obcasy jego butów zastukotały o podłogę. Dzwonienie ostróg było niczym bicie Altdorfskich dzwonów, głośne i natarczywe. Reinmar uklęknął przy wiadrze, próbując ręką zwilżyć twarz, ale delikatna skorupka lodu broniła dostępu do zbawczego, orzeźwiającego żywiołu. Niewiele myśląc, lub chwilowo nie będąc do tego zdolnym, rajtar po prostu włożył całą głowę do wiadra, łamiąc cienką taflę lodu, a z jego udręczonego gardła wydostało się westchnienie ulgi, którego jednak nikt by nie usłyszał przez bulgot wody. Chwilę później już stał przy okiennicy karczemnego pokoju, masując gumiastą twarz, próbując nabrać nieco rumieńców i powstrzymując torsje żołądka, który pobudzany zapachem przygotowywanego na dole śniadania gwałtownie protestował. Szlachcic doprowadził się jednak do stanu używalności, wykorzystując lodowatą wodę, sztylet i kosz rapiera jako lustro. Starannie wyczyścił też kolet z zaschłego pyłu z gościńca i starannie wyglancował długie, jeździeckie buty w których po pewnym czasie mógłby się przejrzeć. W świeżej, jedwabnej koszuli, w odświeżonym ubraniu znów wyglądał jak człowiek, a przynajmniej jego namiastka.

Dzieciaki. Zawsze takie same. Niektóre melancholijne, niektóre żywy ogień. Szkodą i zmorą tego świata był nie Chaos, o którym tak piali wszelkiej maści prorocy i wieszcze wystający czasem na rogach miejskich rynków, a zwykłe skurwysyństwo, za które cierpiały dzieciaki, pospólstwo a nierzadko również taki luźny hultaj jak Reinmar. Ilekroć Reinmarowi zdarzało się wjeżdżać do miasta, niemal zawsze najpierw mijał lokalne dzielnice biedoty. Wpierw czuł zapach – smród brudu i kloaki, nieodłącznie towarzyszący temu smród zwierząt żyjących z biedotą pospołu. Potem dźwięki, chrząkanie świń, ryk bydła, i wulgarny i niemalże niezrozumiały bełkot, który od biedy można było nazwać ludzką mową, a który z reikspielem miał niewiele wspólnego.Potem najczęściej widział dzieci, wybiegające na ulicę, ciekawe nieznajomych przejeżdżających ulicą. Umorusane, brudne, często zawszawione i szczerbate. Czasem nawet wesołe w swoim ubóstwie. W większości jednak...
Dziewczęta też się nie zmieniają. Wystarczyło wyglądać jak człowiek, i od razu raiły sobie nie wiadomo co. Reinmar zdążył już się nieomalże znieczulić na widok kraśnych, opalonych chłopek czy zgrzebnych i wyglądających jak kolejne wcielenie Vereny mieszczek. Nieomalże...

Erika...

Dziwnie było słyszeć ponownie te imię, które przywoływały zarówno ciepłe, jak i mroczne wspomnienia. Wzrok rajtara momentalnie się zamyślił, zdradzając lekką melancholię, a grdyka ruszyła się, kiedy zacisnął szczęki i przełknął ślinę. Po chwili jednak grzecznie odwzajemnił ukłon młodej dziewczyny, uśmiechając się do czarnulki. Zbyt młodej jak na jego gust. I nie tej, którą wciąż pamiętał. I choć ciało dziewczyny wyglądało bardzo ponętnie, serce rajtara nawet nie drgnęło a wzrok szybko stał się spokojny.

- Będzie mi bardzo miło, panienko, móc towarzyszyć Ci w tej podróży. Rad poznam bliżej tak dworną dziewczynę. Reinmar, z rodu Kesselów z Altdorfu, kawaler reiklandzki do usług Twych jestem, fraulein Eriko – Reinmar dwornie uchylił kapelusza, niemalże zamiatając piórem rozmokłą ziemię przed karczmą, po czym ujął jej dłoń i pomógł wsiąść do wozu. I na tym właściwie rajtar mógłby zakończyć tą przelotną znajomość, aby dziewczyna nie wyobrażała sobie za wiele i aby samemu nie zrobić czegoś głupiego. Reinmar lubił złe pomysły, ale ten wydawał się wręcz fatalny. Jednakże wiedział, że wiele szczytnych idei miało plugawe w istocie intencje, a najszlachetniej wyglądający człowiek może być łotrem z pod ciemnej gwiazdy. Wiedział też, że kobiety najbardziej lubią opowiadać o sobie samych, a Erika w dodatku zdradzała oznaki zainteresowania osobą rajtara, ten postanowił niecnie to wykorzystać, w szczytnym jednakże celu. Zamierzał z nią flirtować, aby dowiedzieć się, kim też i skąd są jadące z nią na wozie dzieciaki, i kimże jest ich tajemniczy wybawiciel, który w swojej wspaniałomyślności rozdaje srebro bandzie awanturników. Obstawiał, że ich tajemniczy wybawiciel w istocie podąża w stronę jakiegoś zamtuza, aby dostać za obie dziewczyny całkiem niezłą sumkę. Gówniarzy, szczególnie tego wyrośniętego zawsze mógł przytulić lokalny półświatek i wyszkolić na niezłego złodzieja. Reinmar widział już tyle wszelkiej maści grajdołów, że wolał wyeliminować wpierw ten najgorszy dla dzieciaków scenariusz. Jeśli się mylił, dzieciaki rzeczywiście trafią w bezpieczne miejsce a ich pracodawca to człek o dobrym sercu, warty tego by z nim jechać. "A jeśli mam rację, to wypatroszę skurwysyna i nakarmię go jego flakami" pomyślał uśmiechając się przez chwilę. Złowił rozbawione spojrzenie Lavini i konspiracyjnie puścił kobiecie oko, wracając do swojego planu.

Przez jakiś czas zabawiał dziewczynę rozmową, próbując wydobyć z niej co tylko się dało podsycając dyskusję fraszkami i facecjami, aby siedzące na wozie dzieciaki rozluźniły się w rozmowie również, puszczając co jakiś czas filuterne uśmiechy i przeciągłe spojrzenia Erice.
"Na Sigmara, ależ z Ciebie szuja Reinmarze Kessel" zganił się w duchu.
Z ulgą jednak powitał nieznajomego na drodze, co postanowił wykorzystać i nieco od dziecięco-małoletniej kompanii odpocząć.
Podjechał koniem na przód, odciągając kurki w pistoletach, które siedziały w olstrach, gotowe do strzału. "W końcu jakaś robota" pomyślał.
- Dokąd to Sigmar prowadzi dobry człowieku? - zawołał rajtar podjeżdżając do nieznajomego
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 09-10-2018 o 14:10.
Asmodian jest offline