Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2018, 21:52   #290
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las / Phandalin
11 Marpenoth, poranek


Noc w chacie druida minęła mało komfortowo lecz spokojnie. Oczywiście jeśli nie liczyć Turmi i Reidotha, którzy chrapali unisono, grając Trzewiczkowi na nerwach. Widać nieodległe wspólne mieszkanie wpłynęło na nich jednocząco.
Starzec obudził się skoro świt, słaby, lecz w lepszej formie niż wieczorem, co objawiło się głównie gderaniem. Joris naniósł mu wody i rozłożył resztę zapasów podarowanych przez Torikhę. Dzielone na cztery osoby znikały w zastraszającym tempie, a trzeba było jeszcze dojechać do górniczej osady oraz kopalni. Myśliwemu głód nie był obcy, od jednodniowego postu nikt jeszcze nie umarł, ale jak pomyślał o marudzeniu Turmaliny… Brr! Na szczęście Reidoth szybko zorientował się w czym rzecz i zaproponował magiczną pomoc - jeśli goście nazbierają mu trochę jagód to on się tym zajmie. Joris nie miał zamiaru dyskutować z druidem; trochę się nachodził, ale w końcu przyniósł garść jagód, których nie wyjadły jeszcze wiewiórki… ani Ruda.
Starzec pomruczał coś, pomruczał, po czym wybrał kilka dla siebie, a sześć podał gościom.
- Każda taka jagódka nasyci was jak solidny posiłek. Do tego drobne skaleczenia zaleczy. Tylko nie zgubcie.
Turmi zaczęła prychać i sarkać na takie pomysły, ale Stimy dojrzał ulotny blask magii, którym przez chwilę zajaśniały owoce. Cokolwiek zrobił druid powinno było działać.

Nie mając nic więcej do roboty najemnicy pożegnali się, osiodłali konie i ruszyli w stronę Gór Miecza. Nie była to podróż marzeń; mało uczęszczany dukt był zarośnięty, zimny wiatr piździł i wpychał się pod poły kurt i płaszczy, a gniotący się na jednym koniu Stimy z Małgąską i Turmi to docinali sobie wzajemnie, to przechwalali się magicznymi wyczynami. Toteż Joris często wyjeżdżał na przód, niby to sprawdzając trasę, a tak na prawdę uciekając od zgiełku. Pobyt w lesie, od którego odwykł nieco przez ostatni dekadzień dobrze mu robił, podobnie jak i Rudej. Wiewiórka co i rusz przynosiła mu w prezencie a to orzech jakiś, a to szyszkę pełną nasion, a to kiść jarzębiny. Myśliwy nie wiedział czy to z wdzięczności za ocalenie druida, czy tam po prostu. Po prawdzie Joris wolałby jakieś jajo jeśli już, ale nie mogł być wymagający, zwłaszcza o tej porze roku. Przynajmniej magiczne jagódki spełniały swoje zadanie i nie burczało im w brzuchach.

Dopiero wczesnym popołudniem natrafili na oznaki ludzkiej bytności. Gdzieniegdzie widać było ślady po ściętych i ściągniętych pniach sosen, a z daleka zimny wiatr niósł echa rozmów czy śpiewów. Potem ujrzeli rzekę wijącą się między drzewami, a na jej brzegu kilku śmiałków (lub desperatów), którzy mimo zimna przesiewali przybrzeżny piach i kamienie w poszukiwaniu kosztowności. W końcu dotarli do Górniczej Osady, które przez te kilka dekadni, które minęło od ich ostatniej wizyty tutaj zmieniła się w pełnoprawne sioło. Byle jakie szałasy wzmocniono i ocieplono, namioty zniknęły zupełnie. Dobudowano kilka nowych chałup, częściowo wkopanych we wzgórza, częściowo osłaniających pieczary, choć na oko Jorisa nie stanowiły one wystarczającej ochrony przez zimową aurą, która mogła nadciągnąć lada dzień. Już dziś było tu o wiele zimniej niż wczoraj w Phandalin. Pewnie dlatego Garaele miała tu pełne ręce roboty. Rzecz jasna najokazalszym budynkiem była gospoda, pełniąca tu funkcję nie tylko pijalni i noclegowni, ale i jedynego miejsca spotkań. Tam też trójka najmitów skierowała swoje konie.


Pokrzepiona całonocnym snem we własnym łóżku Torikha o świcie zabrała się do pracy. Wczoraj zbierała je w wieczornej szarówce, wiec może jednak coś przegapiła? Szybko zorientowała się, że nic już nie zostało w okolicy i mogła posiłkować się co najwyżej własnym ogródkiem. “Gdy będę już miała swój domek…”, mruczała, ścinając resztki mięty i szałwii z zielnika Garaele i wyobrażając sobie własny, rozległy ogród gdzie rosnąć będą wszystkie możliwe odmiany leczniczych roślin. Powiesiła marne pęczki pod powałą i powędrowała przez osadę. Zamieniła kilka słów z Linene, ciekawą czy najemnicy przywieźli znów jakiś nietypowy oręż na sprzedaż. Potem burmistrz zagadnął ją o więźnia, ale nie był zbyt ciekaw odpowiedzi, rozgadawszy się zaraz o odbudowie dworu i wynikających z tego korzyściach. Cóż, Wester spędzał życie myśląc tylko o korzyściach.
- Bogaty sąsiad to i ochrona dla okolicy porządna, z całym szacunkiem dla panny i pana Jorisa, ale was tak po świecie nosi… - perorował.
Przytakując Westerowi automatycznie Tori zawędrowała do Barthena by złożyć zamówienie na to i owo. Wczoraj nie zdążyła odwiedzić go po raz drugi z powodu późnej pory. Handlarz wydawał się trochę zdziwiony. W Neverwinter byli przecież nie dalej jak kilka dni temu. Skąd mógł wiedzieć, że nie mieli głowy do zakupów?
- Powinienem był wysłać wóz z wami, ale tak szybko wyjechaliście… A potem żem nie chciał Tressendarów drażnić; pod nic się podłączać, choć może powinienem, potem by do mnie przychodzili, ale żem się bał po tym co ze złodziejami zrobili… - marudził spisując zamówienie kapłanki.

Gdy wychodziła ze składu natknęła się na Darana. Starszy pólelf wyraźnie czekał na Melune, gdyż oderwał się od ściany, którą podpierał jak tylko zamknęła za sobą drzwi.
-Panienko Tori, dobry dzień mamy, prawda? Chciałem zapytać… bo tego… widziałem, że wróciliście, ale nie wszyscy i ten… Chciałem zapytać czy… no… panienka Przeborka została w mieście? Z tym… z Shavrim? Ma zamiar tu wrócić? Bo ja… Wspominała może coś?
Tori przez chwilę w zdumieniu wpatrywała się w dukającego ex-najemnika, a potem trybiki zaskoczyły i dodała dwa do dwóch. Skrępowanie Darana, uwaga Przeborki na temat ślubu i jej nagły wyjazd “ku przemyśleniu”... Czy wszyscy ostatnio myślą tylko o ożenku? To wpływ jesiennego przesilenia, czy co? W końcu najwięcej dzieci płodziło się zimą…

Nie zdążyła jeszcze dobrze zastanowić się nad odpowiedzią, gdy Daran zmarszczył brwi i wskazał na ścieżkę prowadzącą na wzgórze. Tori zobaczyła biegnącego nią młodzieńca; nie kojarzyła jego imienia, musiał przybyć niedawno.
- Panie… elfie… kapłanki… pomocy… - wydyszał chłopak gdy dobiegł do Składu. Daran bez słowa wskazał Torikhę, a posłaniec przez chwilę patrzył na nią zagubionym wzrokiem, pewnie zastanawiając się czemu nie jest ona Garaele. Ale zdążył przynajmniej złapać oddech.
- Panienko jasna, pomocy! Ściana się zawaliła, przygniotła dwóch chłopa! Wyciągli my ich, ale źle z nimi, krwi pełno i kości widać!

Nie było czasu do stracenia. Torikha posłała Edermatha do domu po swą medyczną torbę, ufając, że Kurmalina nie zadziobie półelfa na progu, a sama popędziła z chłopakiem w stronę dworu.

 
Sayane jest offline