Limhandil obserwował jakiś czas dzieciarnię kręcącą się na podwórzu i z westchnieniem wrócił do stolika dokończyć posiłek.
Przez resztę wieczoru elf siedział w ciszy obserwując ogień trzaskający w kominku i dający ciepłą aurę. Rozmyślał nad dalszą drogą w towarzystwie ludzkich szczeniąt i z kwaśną mina tylko kręcił głową.
~ Te szczenięta oby były spokojne. Trzymały się grupy i nie robiły problemów. Nie zamierzam za nimi ganiać po lesie gdy pójdą się pobawić.~ Jęczał w duchu a z każdym łykiem miejscowego wina wmawiał sobie w duchu:
~ Nie będzie aż tak źle Limhandirze.~ i twarz mu łagodniała.
***
Ranek przywitał Limhandila siedzącego przed stajnią i czyszczącego pierścienie kaftana kolczego. Czysty miecz stał oparty i koryto a pozostały ekwipunek był wyczyszczony i złożony na skrzyni obok.
Moonlight gdy skończył odział cały swój rynsztunek i sunąc do gospody na śniadanie zauważył Reinmara. Uśmiechnął się tylko i bezszelestnie przeszedł obok niego znikając w budynku.
***
Zwiadowca dziwnej grupy wyskakiwał często ku przodowi by ocenić trakt. Nie za bardzo lubił dzieciarni i starał się unikać ich towarzystwa.
Gdy pojawił się kręcący się po całej drodze traktu osobnik Limhandil tylko rzucił.
- Kłopoty?- I ruszył w bezpiecznej odległości za Reinmarem. Pięć metrów powinno wystarczyć a zarazem dawało elfowi więcej możliwości percepcyjnych w razie szykowanej zasadzki. Łuk był przygotowany a strzały kołysały sie w kołczanie rytmicznie będąc cały czas pod ręką.