Arnold był spokojny. Skoro jego doświadczone oko nie znalazło podejrzanego towaru to i oczy ignorantów nie zauważą. W końcu był z Kruczym Bogiem od dziewiątego roku życia. Wtedy to oficjalnie został przyjęty do kultu, a to dawało... dobre dziesięć lat z hakiem.
Kiedy płynęli w dół rzeki spędzał ten czas pomiędzy swoimi ludźmi, obserwacjami żaków, oraz subtelną próbą wyłuskania informacji o badaniach bakałarza. Oraz paleniu fajkowego ziela oczywiście, ale to w sumie nie ma co o tym wspominać, bo to nic nowego, nieprawdaż?
Tak czy inaczej, dotarli do przystanku i od razu wydał rozkazy. Rozłożyć potrzaski na perymetrze w celach obronnych, ale zanęcić dwa z nich, o czym głośno nie mówił, oraz rozpalić ognisko wśród ruin. Plan był prosty, zjeść gorący posiłek, a potem wycofać się do łodzi, ich miejsca stróżowania i noclegowego. Zawsze jedna osoba na straży. Nie czuł się dobrze zostawiając łódź bez opieki. Tym bardziej, że miał pasażerów, którym nie ufał. Wątpił, by spławili łódź w dół rzeki, ale... lepiej na zimne dmuchać, nieprawdaż?