Noc minęła spokojnie, a zawczasu przygotowany posiłek pomógł przegonić resztki snu. Zmitrężywszy czas przy śniadaniu do głównej izby wszedł chyba ostatni - niewiele brakowało do spóźnienia o którym wspominał Handler, ale Estalijczyk swoim zwyczajem zupełnie się tym nie przejął.
W czasie drogi trzymał się z dala od dzieciaków. Zwykle oznaczały kłopoty - albo prawdziwe lub urojone pretensje ich matek wmawiających de Ayolasowi ojcostwo, albo uliczników krojących sakiewki lub w najlepszym wypadku zbijających bąki przez cały dzień i rzucających w przechodniów odpadkami.
Pojawienie się kogoś na trakcie przyjął spokojnie - w końcu do tego trakt właśnie służył. Ludzie przemieszczali się po nim w różnych kierunkach i z różnymi sprawami. Istota majacząca w oddali poruszała się jednak nieco dziwnie i Santiago nie zmieniając swojej pozycji względem wozu postanowił na spokojnie załadować kuszę. Powtarzając za pewnym napotkanym kiedyś człowiekiem - "Przyda się nie przyda - załadować warto".
W kierunku postaci ruszył żołnierz i elf. Estalijczyk postanowił rozglądać się na boki - w końcu to mogła być pułapka z ciekawą przynętą koncentrującą ich uwagę w jednym miejscu i pozostawiająca odsłoniętymi w pozostałych.