Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2018, 20:09   #116
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na słowa Rathana półork poderwał się z ziemi.
- Ja pójdę! - powiedział z werwą, jakby czekał na okazję do wykazania się. Alchemik z kolei poświęcił chwilę na zastanowienie się.
- Wolę nie opuszczać obozu na wypadek podobnych sytuacji, ale skoro to coś jest niedaleko, to może i ja się na coś przydam. Bić się nie będę, ale gdzieś w naszych tobołach widziałem kuszę, powinienem sobie z nią poradzić. - powiedział.
- Weź więc kuszę - powiedział Rathan. - I może jakąś miksturkę, jeśli masz jakąś przydatną w walce. Nie wiadomo, z czym będziemy mieć do czynienia. Może uda się to coś załatwić z dystansu...
Obaj mężczyźni ruszyli do chatki, w której składowane były wszystkie zdobycze z Phaendar. Wrócili po chwili - Oreld dzierżył trochę niezgrabnie ciężką kuszę, a przy pasku miał dwie fiolki ze swojej roboty ogniem alchemicznym. Rufus wdział resztę swojego przydziałowego rynsztunku strażnika: nabijaną ćwiekami skórzaną kurtę, czepiec i lekką tarczę. Rathan zauważył, że w dłoni ściskał miecz Kelocha.
- Nie mogłem się powstrzymać - powiedział półork, lekko zawstydzony - To wygląda znacznie lepiej od mojego kawału złomu
- Jeśli umiesz tym machać, to nie ma problemu - stwierdził Rathan. - Im lepiej będziemy uzbrojeni, tym lepiej damy sobie radę.
- Jestem strażnikiem dróg, umiem walczyć
- odparował Rufus, chyba urażony tą uwagą. - Idziemy? - dodał po chwili niecierpliwie.

Z miejsca, w którym Rufus znalazł kobietę, prowadził dość wyraźny trop w postaci plam świeżej jeszcze posoki. Prowadziły one przez kilkadziesiąt metrów, aż do jaśniejszego punktu pomiędzy drzewami. Znajdująca się tam niewielka, dobrze nasłoneczniona polanka była cała zarośnięta krzakami jeżyn, obrośniętymi dużymi, dojrzałymi owocami. Nie dziwota, że Maecia tu przyszła - spokojnie zebrałaby tutaj cały kosz, albo i kilka. Tą sielankę psuł tylko ślad krwi, który ciągnął się śladem uciekającej kobiety. Gdzieś w tych kłujących gęstwinach czaiło się coś niebezpiecznego…
Rathan, tarczą i mieczem w garści, rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Rufus także dobył broni i stanął koło łucznika. Ślady krwi prowadziły wyraźnie w głąb polanki, do sięgających kolan krzaków.
- Teraz by się nam przydał miś Sulima - powiedział cicho Rathan. - A w ogóle to parę psów by się nam przydało, takich zdatnych do polowań.
- Obejdę tę kępę. Może znajdę jakieś ślady. Może to coś, co zaatakowało Maecię, po prostu tu sobie mieszka i tylko broniło swego terytorium
- dodał. - Nie wygląda na to, by próbowało ją gonić.
Dookoła kępy nie było żadnych śladów, nawet zwierząt. Rufus i Vane poszli śladem łucznika, również nie wchodząc w krzaki. Duże, dojrzałe owoce kusiły tylko by je zerwać i spróbować - z pewnością były przepyszne.
- Krew jest też na krzaczkach - powiedział alchemik, nerwowo ściskając kuszę - Dziwne, te zarośla pośrodku wyglądają zdecydowanie inaczej niż pozostałe.
- Coś udaje krzaczki? - zasugerował Rathan. - Może się troszkę odsuniemy, a ty strzelisz w te... inne... zarośla?
- A podobno to ty tak dobrze strzelasz
- mruknął zgryźliwie Vane, celując i wypuszczając bełt w krzaki. Pocisk zniknął wśród gęstwiny, ale wyglądało na to, że nic nie trafił. Kiedy mężczyzna z trudem napinał ponownie kuszę, Rufus spojrzał na Rathana. - Co teraz? Wchodzimy tam?
- A ma ktoś z was może pochodnię?
- Rathan raz jeszcze spojrzał na kępę krzaków. - Ogień mógłby wypłoszyć to... coś. A jak to nie zadziała, to tam wejdziemy.
- Pochodnię? W środku dnia?
- półork spojrzał na Rathana zadziwiony, ale zaraz przerwał mu alchemik - Mam ze sobą ogień alchemiczny, jeśli chcesz podpalić całe krzaki, i przy okazji kawałek lasu.
- Pół lasu to trochę za dużo
- odparł Rathan z cieniem uśmiechu. - Szczególnie że my też tu jesteśmy.
Rozejrzał się dokoła, by znaleźć kawałek suchego drewna. Chciał go podpalić i wrzucić w krzaki. Zajęło to chwilę, ale w końcu Rathan rzucił w stronę roślin podpaloną gałąź. Bez efektu, poza wyczekującymi spojrzeniami obu mężczyzn.
- Cóż... No to trzeba osobiście. - Rathan był wyraźnie zawiedziony. Z tarczą i mieczem w dłoni ruszył w stronę tych nieco inaczej wyglądających liści. Rufus ruszył bez wahania razem z nim. Zdążyli podejść na trzy kroki do tego dziwniejszego krzewu, gdy nagle spośród jeżyn wystrzeliły grube, pokryte paskudnymi kolcami pnącza, smagając obu wojowników - na szczęście obaj byli przygotowani na atak i zdążyli zasłonić się tarczami. Coś, co przedtem wtapiało się w krzaki, podniosło się teraz na wysokość prawie dwóch metrów. Zielono-niebieskawa, masywna łodyga, porośnięta tuzinem kolczastych wici, z których część pokryta była wciąż świeżą krwią.

Vane krzyknął, gdy roślina zaatakowała, po czym wystrzelił z kuszy i zaklął siarczyście, kiedy bełt poleciał gdzieś w las.
Rathan doszedł do wniosku, że walka z roślinką, mającą dłuuugie ramiona, nie należy do najlepszych pomysłów.
- Spal to! - rzucił, po czym wycofał się na dystans, który (jak sądził) zapewniał mu bezpieczeństwo… - Albo wykończymy ją z daleka.
Oczywiście przy założeniu, że krwiożercza roślinka nie potrafiła wyciągnąć z ziemi korzeni i ruszyć na spacerek. A jeśli roślinka będzie niewrażliwa na strzały, to zrobimy ognisko i spalimy paskudę.

Wymienił tarczę i miecz na łuk.
Rufus spojrzał zdziwiony na odsuwającego się Rathana, po czym sam ruszył do ataku, zasłaniając się tarczą. Chlasnął mocno łodygę, odcinając spory jej kawał wraz z kilkoma wiciami.
- Odwrócę jej uwagę! - krzyknął.

Roślina zaczęła smagać półorka. Ten osłonił się przed jedną wicią, jednak druga trafiła go w ramię, natychmiast powodując poważne krwawienie.
Vane zgodnie z poleceniem Rathana rzucił kuszę i podbiegł do krzaków, po czym rzucił ogniem alchemicznym. Flaszka trafiła prosto w najgrubszą łodygę, obryzgując też i parząc Rufusa. Wyglądało na to, że roślina w ogóle nie zwraca uwagi na spowijające ją płomienie - co gorsza, nie robiły jej żadnej krzywdy.
Rathan strzelił w roślinkę. Wystrzelona celnie strzała trafia w czuły punkt i naruszona przez Rufusa łodyga łamie się w połowie. Roślina po chwili przestaje się poruszać, dogasają też płomienie, które praktycznie jej nie naruszyły. Vane pobiegł do krwawiącego Rufusa i zajął się jego raną.

Rathan ponownie wziął miecz i tarczę. Nie był pewien, czy roślina faktycznie nie żyje, więc na wszelki wypadek zaczął siekać roślinkę na malutkie kawałeczki.
Po chwili jednak przerwał pracę i spojrzał na Rufusa.
- Wracamy do obozu. Już - powiedział. – Potem wrócę tu z łopatą, wykopię korzenie i spalę to paskudztwo na popiół.
 
Kerm jest offline