Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2018, 19:18   #186
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Była ścigana… oczywiście, że była... wiedziała przez kogo… uparty i nieustępliwy. Nawet wtedy gdy powinien. Nie chciał zostawić jej samej. Nie zamierzał pozwolić by była sama ze sobą. Jarvis ją ścigał. Czuła to… i słyszała za sobą.
Nie dała też rady odbiec za daleko. Była bosa, w obcym mieście, w którym aktualnie trwała noc i mgła przysłaniała pole widzenia. Czarownik więc bez problemu dopadł ją przy jednej z przystani dla gondol, jak próbowała przywdziać obuwie.

- Patrz Chaayu, co… mam… czyż to nie urocze, na swój sposób? - Kochanek trzymał w dłoni jakieś zwierzątko, którego pyszczek wpatrywał się w zapłakaną bardkę.

[media]http://saltspringconservancy.ca/wp-content/uploads/2016/04/Townsends-sized.jpg[/media]

Nietoperz o dużych uszach, dziwnym przypominającym kwiat nosie i ciupelkich jak łebki od szpilki, czarnych ślepkach.
- Niestety nie wyciągnąłem nic ładniejszego z torby - ocenił mag.
- Paro… w mieście jestem…P... - Dziewczyna urwała, przyglądając się zwierzątku. - Z jakiej torby..?
Wyciągnęła palec by dotknąć jednego z uszu, ale w ostatniej chwili wycofała się, chyba nie będąc pewną, czy podoba jej się to co widzi.
Gacek zapiszczał cicho, przypatrując się dłoni tancerki, gdy mężczyzna tłumaczył. - Z torby sztuczek. Szarej. Wyciągasz kulkę, rzucasz i zmienia się w zwierzątko. Niezbyt potężne, ale nadaje się nieco do przynoszenia wiadomości, odwracania uwagi i tym podobnych rzeczy.
Dholianka otarła mokre policzki, nie odrywając szklistych oczu od nocnego postrachu komarów.
- Faktycznie… uroczy - stwierdziła, kręcąc charakterystycznie głową i nakryła swoimi dłońmi dłoń przywoływacza trzymającą nietoperza. - Podobny trochę do ciebie - odparła starając się uśmiechnąć wesoło, po czym spróbowała odebrać stworka, by móc mu się bliżej przyjrzeć.
- W czym niby… ja jestem o wiele bardziej przystojny. - “Obruszył” się czarownik, niezbyt wiarygodnie udając obrażonego, kiedy tawaif bez problemu przejęła stworka z jego rąk.
- Chodzi o pierwsze wrażenie - wyjaśniła, przyglądając się gackowi z ciekawością. - Na początku… nietoperz wydaje się bardziej straszny niż uroczy… a ty… nie wyglądasz na tak czułego jaki naprawdę jesteś. Wyczarowałeś mi szczura ze skrzydełkami na pocieszenie… to urocze i zaskakujące. Większość mężczyzn po prostu by mnie przytuliło i uznało, że spełnili swoje zadanie. - Kurtyzana pogłaskała zwierzaka po łebku, zastanawiając się jak go wypuścić, by nie uszkodzić.
- Tulenie też miałem w planach… jak tylko stracisz czujność… - Jarvis zażartował i zerknął za siebie. Przez chwilę milczał nim rzekł. - Podwójna randka się zakończyła. Godiva weźmie Gamnirę do karczmy w której toczą się pięściarskie pojedynyki, a potem odprowadzi ją do domu.
Kamala posmutniała nieznacznie i wyciągnęła dłonie ku niebu w nadziei, że mały ssak zrozumie, że jest wolny i może lecieć gdzie chce.
- Nie pożegnałam się z nią… ani nawet nie podziękowałam za pomoc. Jestem całkowicie do niczego - mruknęła posępnie.
- Podziękujesz jutro… w końcu ją uczysz nadal. - Uśmiechnął się ciepło magik, a nietoperz przez pewien czas kokosił się w ciepłych dłoniach, aż w końcu przelatująca ćma wzbudziła jego instynkt łowiecki i zerwał się za nią do lotu.
- Jestem najgorszą nauczycielką dobrego wychowania jaką mogła sobie wybrać. - Westchnęła bardka, machając na pożegnanie zwierzęciu. - I najgorszą kochanką z jaką można się pokazać… ja, bardzo cię przepraszam. Nie chciałam postawić cię w takiej sytuacji.
- Bo ja wiem... to był prześliczny widok… zapierający dech w piersiach - zamruczał zmysłowo magik. - Kuszący... by wędrować ustami po tych zgrabnych nóżkach.
Objął ukochaną ramieniem i przytulił. - Nie masz za co przepraszać. Ja nie jestem lordem, ty nie jesteś lady. Nie mamy dobrego imienia, które można by było obrazić takim skandalem… zresztą skandale można obrócić na swoją korzyść.
Sundari wtuliła się w tors swojego rozmówcy, obejmując go za plecami. Zaśmiała się cicho, pociągając nosem, po czym wytarła oba policzki o marynarkę przywoływacza, spoglądając do góry z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Wracamy do domu? - spytała z napięciem w głosie, by nagle się podekscytować. - O! Masz mój sorbet? Chce mój deser… usiądźmy gdzieś, proszę.
- Mam… chodźmy do najbliższych ruin. Znajdziemy jakiś murek, co? - Czarownik wyciągnął i podał dziewczynie pucharek wypełniony smakołykiem.
- Dobrze, dobrze… - Złotoskóra bardzo słabo słuchała partnera, zapatrzona w łakoć z mieszaniną pożądliwości i ekscytacji.

Przez chwilę wędrowali kanałami, szukając odpowiedniego miejsca. Niemniej elfich świątyni było tu sporo i wkrótce natrafili na ruiny kolejnej, którą to miejscowi omijali szerokim łukiem, pozwalając jej zarastać. Kochankowie wślizgnęli się do niej, by móc odpocząć. Ta świątynia nie była przybytkiem miłości, a wojny raczej, sądząc po resztkach polichromii na ścianach.
Nie przeszkadzało to jednak tancerce na żwawym zajadaniu się deserem, z każdym kęsem uśmiechając się coraz szerzej i szerzej. Dholianka była cicha i skupiona na tym co aktualnie robiła, nie przykładając zbyt dużej uwagi na otoczenie. Momentami jednak towarzyszący jej mężczyzna wyczuwał na sobie przelotne spojrzenie, lecz niestety nie potrafił utrzymać go na sobie odrobinę dłużej. Prawdopodobnie brakowało mu trochę cukru i słodkiej polewy oraz poręcznego pucharka w którym mógłby się zacnie prezentować.
Jarvisowi posłusznie oddał pole swojemu zmrożonemu “rywalowi”. Z czułym uśmiechem wpatrując się w kobietę, rozkoszując się chwilą i widokami. Bądź co bądź, suknia Chaai “zapraszała” do podziwiania tego co kryło się pod nią.

Kurtyzana odezwała się dopiero gdy skończyła jeść. Sądząc po minie była wielce zadowolona.
- Bardzo smaczne. Kupiłeś dla mnie ciekawy deser. Dziękuję.
Przysuwając się bliżej ukochanego, wyskrobała z dna kielicha resztę leśnego sorbetu i przysunęła go do ust przywoływacza, chcąc go nakarmić. Na co on pozwolił, grzecznie dając się karmić.
- A teraz pocałunek… bo jak nie… to sam zacznę całować. I niekoniecznie rozpocznę od ust - postraszył ją.
Dziewczę spojrzało na niego z wyrzutem.
- Pff zepsułeś taką romantyczną chwilę.
W swojej łaskawości zostawiła magowi trzy i pół łyżeczki lekko rozpuszczonych lodów. - Co ja z tobą mam… - Westchnęła wymownie, wyrzucając pucharek za siebie, by obiema dłońmi wczepić się w poły marynarki kompana i przysuwając go do siebie (a raczej siebie do niego) musnęła jego wargi w delikatnym pocałunku, jakby drocząc się z apetytem ich dwojga.
Czarownik odwzajemnił jej czułą pieszczotę, jednak jego dłonie spoczęły na jej piersiach, delikatnie je masując… Choć to nie była silna pieszczota, to przypominała bardce jak namiętnym kochankiem potrafił być… odpowiednio sprowokowany.
- To ja tu do ciebie z sercem na dłoni a ty łapiesz mnie za cycki? - spytała rozbawiona trzpiotka, owiewając owocowym oddechem usta partnera. Prawdopodobnie próbowała się stroszyć i boczyć, ale była na to i zbyt pijana i zbyt zmęczona, więc tylko wróciła do pocałunków z każdą chwilą coraz płomienniejszych i bardziej chaotycznych.
- Hej… same się... osunęły… - Ten próbował się tłumaczyć pomiędzy całusami, ale jakoś nie wpadł na pomysł, by te dłonie odsunąć od jej biustu. Nadal je ugniatał, całując równie gorące jak jego, usta kochanki.
- Mhm… na pewno… to był… niefortunny… wypadek - mruczała dziewczyna, napierając coraz mocniej na dłonie pod sobą. - Chodźmy do domu. Do łóżka…
- Dobrze… moja śliczna tancereczko. Chodźmy.
- Czasem po prostu lepiej udawać, że nic się nie stało… więc, nie przypominaj mi o tym. Jestem pewna, że jutro dostatecznie długo będę wysłuchiwać Gamniry… - Złotoskóra zeskoczyła z murku i wyciągając rękę do ukochanego, pozwoliła się prowadzić miejskimi alejkami, wprost do hoteliku.



Upalny dzień chylił się ku końcowi. W Dholstanie od dwóch dekadni trwała druga pora „sucha”, co oznaczało, że wszelka, dzika i sprowadzona, roślinność odbywała stan wegetacji jak podczas zimy.
Zbliżała się siedemnasta, najgorsza i najtrudniejsza część doby na Rozgrzanych Piaskach. Powietrze doprowadzone było do temperatury rozbuchanego, kuźniczego brzucha i miało takie pozostać jeszcze długo w nocy, podtrzymywane emitowaną energią z rozżarzonych wydm.
Prawie naga i niesamowicie młodziutka Chaaya leżała na wielkim legowisku i zaznawała wątpliwej przyjemności z… bycia kobietą. Jej lekko wzdęty brzuszek falował w rytm niespokojnego oddechu, gdy kolejna fala bóli menstruacyjnych zawładnęła jej ciałem. Pot perlił się na ciemnozłotej skórze, sprawiając, że rozpuszczona burza włosów, które długością sięgały jej do kolan, lepiła się do kwilącej cicho tancerki.

Rozległo się skrzypnięcie dwuskrzydłowych drzwi z mahoniowego drewna. Znak, że do pomieszczenia „katuszy”, wszedł ktoś nieproszony.
- Chaaya begum - odezwał się cicho ponad dwumetrowy mężczyzna w jasnej przepasce biodrowej i luźnej kamizelce do kompletu. Jego skóra była czarna jak najciemniejszy atrament, mroczniejsza niż same dno piekieł.
- Przyniosłem ci coś do jedzenia…
- Ale ja nie chcę jeść! - Zaprotestowała gniewnie dziewczynka, zwijając się w kłębek. - Idź sobie! Precz!
Sługa stał niewzruszony, przyglądając się czarnymi oczami, leżącej istotce z mieszanką współczucia i rozbawienia.
- Chaaya begum… nie jadłaś nic od prawie dwóch dni…
- BO NIE JESTEM GŁODNA! - Przerwała mu wypowiedź tawaif.
- Daj pokój Chaaya begum. Przecież nie może być, aż tak źle… - Westchnął polubownie niewolnik, odstawiając tacę z lekkim posiłkiem na niski stolik do kawy, przy łożu. Następnie usiadł na jednej z haftowanych poduszek i biorąc z podłogi porzucony grzebień, zaczął czesać włosy swojej pani.
Pukle rozkładały się po całym legowisku jak wielka pajęczyna, której ofiarą padła kurtyzana.
- Co ty możesz wiedzieć! - Burknęła patetycznie. - Masz pytona tak długiego… że mógłbyś zrobić sobie z niego arkan na wielbłądy. A poza tym, nie krwawisz z niego.
Kamala przewróciła się na drugi bok, by móc obserwować z nadąsaną minką pracującego podwładnego.
Sa’ad bo tak właśnie miał na imię chłopak, uśmiechnął się pogodnie i odpowiedział z rozbawieniem.
- Obawiam się, że przeceniasz moje naturalne przymioty pani.
Szczotkował ostrożnie kosmyki jej włosów, z czułością przygładzając te, które zostały już rozplątane i ułożone.
- JA UMIERAM! Powinieneś płakać, a nie się ze mnie śmiać! - Zaperzyła się bardka.
- Kiedy mówisz tak za każdym razem, kiedy przychodzą krwawienia - ciągnął niewzruszony czarnoskówy.
- Tym razem na pewno umrę! Czuję to - zawyrokowała z Sundari, łapiąc się teatralnie za brzuch.

W pokoju zahulał niespodziewany i ostry przeciąg, szarpiąc rozgrzanym powietrzem za kotary balkonowe. I choć panował gorąc, czuć było chłodną aurę, napływającą przez otwarte z hukiem obijanych od ściany skrzydeł drzwi.
- Ubieraj się! - Zawołała od progu piękna i cudotwórcza Laboni w całej swojej okazałości. Weszła do pomieszczenia z rozmachem i naturalną władczością, spoglądając, swoją idealnie skrojoną w kształcie serca, twarzą, w kierunku wnuczki.
- KYA??!! - Ta skrzeknęła jak sroka, przyglądając się wspaniałej postawie kobiety. Jak w taką pogodę mogła zachowywać się tak dostojnie, powabnie i z wigorem?
- Przynieście Chaai jakiś kameez do przywdziania. Ino szybko… zaraz będzie mieć gościa - zażądała surowo starsza kurtyzana.
Sa’ad odstąpił od swojej właścicielki i skłoniwszy się pokornie, odszedł do innych sal, w tym samym momencie, kiedy nieprzyzwoicie piękna i golutka dziewczynka, wydarła się jak w ukropie, zrywając z posłania.
- KYYYAAA???!!!
Kilka spłoszonych pawi, zapiało w ogrodzie na zewnątrz, jakby odpowiadały pytaniem na pytanie.
„Co się dzieje?”

- Nie drzyj się jak stare prześcieradło… - upomniała pociechę opiekunka, przechadzając się po grubym i miękkim dywanie w misterne wzory, wachlując się od niechcenia złotym wachlarzem, wysadzanym rubinami. - Posprzątaj tu i uczesz się, bo wyglądasz jak tkaczka podczas nowiu.
- Bo umieram! - Odpysknęła furiotycznie Chaaya, nie wierząc w to co się działo.
- Aćha? Tylko przekwitasz… przywyknij wreszcie, jesteś dorosła od ponad jednej pory suchej - wtrąciła niepodzielna władczyni egzotycznego zamtuza.
Młodziutką tancerkę, aż zatkało ze złości, pozwalając tym wyjść babce na otwarty korytarz z fontanną i „małym” ogrodem. Dopiero wtedy bardka uzmysłowiła sobie, że powinna się odgryźć.
NIE!
Ona kategorycznie musi się odgryźć!
Zapominając więc na chwilę o niewygodach, bólu i upale, wypadła w ślad za „konkurentką”, zgarniając po drodze pulchny placuszek chlebowy z tacy.
- Tyhyhyyy stara lampucero! Jestem nieczysta! Krwawię! Cierpię! A ty mi klienta sprowadzasz?!
- Taka już dola dziwki - stwierdziła matrona, zatrzymując się pod rzeźbionym filarem. - A zresztą… jemu nie przeszkadza odrobina krwi.
- Ale mi przeszkadza lachociągu o spękanych udach! - Warknęła, niczym wściekły fenek, tancereczka, celując podpłomykiem w nauczycielkę.
Okoliczna straż i służba zaprzestała swoich czynności i cofnęła się bardziej w cień pod ściany, udając, że ich nie było w pobliżu. Nawet świerszcze jakoś zaprzestały grać.
- Jak ty mnie… nazwałaś? - Laboni odwróciła się do swojej latorośli z wyrazem surowej miny.

Bogowie! Czemu najpodlejsze jędze musiały być też tak nieziemsko piękne?
Młoda Kamala nie tylko nie znosiła swojej mentorki za to, że ta była zołzą, ale także zazdrościła jej urody…
Tych wspaniale zaokrąglonych bioder, które, niczym rozpostarty kaptur kobry, hipnotyzowały swoim ruchem.
Gładkiej, lekko wklęsłej talii i piersi, jak dwa kiście, pełnych i soczystych, winogron.
Ciało Sundari dopiero się rozwijało i wciąż posturą przypominała bardziej dziecko. Chłopca.
A w swojej dziecięcej naiwności myślała, że może gdyby przewyższyła krasą swoją rywalkę, sama mogłaby decydować z kim i kiedy chciałaby się spotykać.

- Ogłuchłaś ty wyskrobany zarodku bawoła? - Syknęło śliczne dziewczę, nieświadome swojej mocy jaką oddziaływała na mężczyznach, jednakże do akcji wkroczył już… zarządca ochrony.
- Laboni begum… Chaaya begum… - Wojownik ukłonił się paniom, po czym jego spojrzenie utkwiło w, ubranej tylko w przepaskę biodrową, niziutkiej kurtyzanie. - Przybył…
- Najwyższa pora… - odparła lodowatym tonem starsza stażem kobieta. - Zaprowadźcie go do pokoju poczekalnianego - rozkazała niczym generał, po czym rozejrzała się sokolim wzrokiem po kulących się po kątach ludziach.
- Salemo powiadom kuchnię, że mamy gości. Nandini przyprowadź kilka dziewczyn, by zabawiły na pewien czas naszego pana. Sa’ad! Przygotuj tę małą mangustę do spotkania. Błyskiem. - Laboni jak prawdziwa królowa pszczół, rozporządzała służbą. Ignorując ciskającą się i buntującą Chaayę.

Bardka poczerwieniała cała ze złości, rzucając chlebkiem naan w odchodzącą tawaif, po czym parskając jak wściekły kucyk, wróciła do swojego pokoju.
Na niskiej sofie z poduszek leżało dziesięć strojów. Każdy w innym kolorze, kroju i sposobie zdobienia.
- Przygotowałem kilka propozycji dla ciebie… która barwa pasuje do twojego nastroju? - Zapytał spokojnie czarnoskóry niewolnik, otwierając czterodrzwiowy sekretarzyk z kości słoniowej, gdzie znajdowała się prywatna biżuteria Dholianki.
- ŻADEN! Biały - fuknęła nadal zła złotoskóra, ciskając gromy swoim spojrzeniem.
- Biały? Ale to…
- Kolor żałoby. WIEM.
Mężczyzna nie zamierzał się sprzeczać, skinął tylko głową.
- Zaraz coś ci przyniosę…
Sa’ad miał niemiłe wrażenie, że jego pani, przygotuje swojemu klientowi prawdziwie piekielne spotkanie, ale z jakiegoś powodu… wcale mu nie współczuł.

***

- Zrobiłaś wtedy sporo rabanu didi - szepnęła zziajana Nimfetka do ukrytej za witrażem Deewani.
- Co tu robisz? - spytała druga z masek, bardziej zdziwiona niż zła.
- Szukałam cię, chciałam się upewnić, że nic ci nie jest - odparła ciepło pierwsza.
- Jak widzisz czuje się świetnie - burknęła łobuzica, wracając do podglądania własnych wspomnień.
- Czy… mogę z tobą popatrzeć? - Eteryczna dziewuszka pomimo swojej lękliwości, nie dała się tak łatwo zbyć. Jej siostra potrząsnęła głową, ni to potakując, ni zaprzeczając i Nimfetka kucnęła obok, nie przeszkadzając.

***

Młoda tancerka ubrana w zwiewną tunikę ze śnieżnobiałego jedwabiu, obszytego mandalicznymi haftami z kremowej nici, siedziała na środku łoża, a dookoła niej rozlewały się kaskady pofalowanych włosów.
Dziewczyna wyglądała jak ośnieżona góra z której czubka wypływały ciemne wodospady, łączące się na poduszkach w rzeki. Nie miała na sobie biżuterii. Żadnych kolczyków, żadnej kolii, zero pierścieni czy bransoletek na nadgarstkach lub kostkach.
Jedynie oczy obrysowane miała ciemnymi kreskami z kohlu, nadając jej spojrzeniu ciężkiego i erotycznego wyrazu.
Do pokoju wszedł wspaniale wystrojony mężczyzna w turbanie, ozdobionym broszami oraz wisiorami świadczącymi o jego statusie.
Do pokoju wszedł książę… i choć na pustyni wielu mianowało się tym tytułem, tylko nieliczni mieli faktyczną szansę, by zasiąść na tronie.
Samir, był ósmy kolejce, a gdy odejmie się trzech starszych braci ówczesnego władcy, którzy nie pożyją dużo więcej od samego Shafiqa (oby żył wiecznie), znajdował się w pierwszej piątce, najbardziej możnych, sławnych i wpływowych książąt w Dholstanie.
Jego widok jednak nie zrobił na tawaif żadnego wrażenia, w pełnej pretensji milczeniu, przyglądała mu się niewzruszona i nieugięta.

- Nie powitasz mnie z należną czcią Chaaya begum? - spytał blisko trzydziestoletni bożek pychy, spoglądający z góry na swoje przyszłe pole podbojów. Kurtyzana ściągnęła gniewnie brwi, po czym uśmiechnęła się z, równą jeśli nie przewyższającą Samira, wyższością.
- Czy mi się tylko zdaje, czy to ty przyszedłeś do mnie w gości, a nie na odwrót? - Odpowiedziała zajadle, nie spuszczając rześkiego, jak poranne powietrze, spojrzenia z rozmówcy.
Ten zmieszał się wyraźnie, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Szybko jednak odzyskał rezon i wyciągnął dłoń w geście pozdrowienia.
Bardka nie odpowiedziała, uśmiechając się tylko przebiegle.
- Aćha… mam niemiłe wrażenie, że gwiazdy są dzisiaj nieco przymglone? Na szczęście mam coś co może temu zaradzić… - Niezrażony mężczyzna uderzył knykciem w oddrzwia i para sług wniosła drewnianą pakę, zabezpieczoną magicznymi glifami, stawiając ją na łóżku przed tancerką.
Następnie skłoniwszy się parze, wyszła bez słowa na zewnątrz.
- Otwórz… nie jesteś ciekawa? - Książę nie odrywał spojrzenia od prześlicznej dziewczyny, która z tak wystudiowaną oziębłością go traktowała. Sam nie wiedział, czy dławiło go bardziej pożądanie do tego cud natury stworzenia, czy może złość, że nie była mu uległa… tak jak inne.
Kamala przeniosła beznamiętne spojrzenie na pakunek, ale nie uczyniła nic więcej.
- Otwórz go… no otwórz. Rozkazuję ci otwierać - warknął Samir i złotoskóra przysunęła pojemnik bliżej siebie, unosząc pokrywę.
Zajrzała do środka.
Wewnątrz dostrzegła idealnie zmrożony tort z bitej śmietany, świeżych owoców, jasnego biszkoptu i… lodów. Wspaniale wykonane dzieło, zabezpieczone magią zimy przed zepsuciem. Coś… czego nigdy normalnie nie dostaniesz na rozgrzanych ziemiach wiecznych piasków, ona miała ot tak… wystarczyło rozłożyć nogi.

Sundari wyciągnęła ręce, by ostrożnie wyjąć ciasto na łóżko. Na jej wargach wykwitł delikatny uśmiech zadowolenia. Pretendent do tronu odetchnął z ulgą, czując, że został przyjęty. Usiadł obok przyszłej kochanki, wpatrując się w nią z niecierpliwością i fascynacją. Była taka piękna, taka delikatna, krucha… jak ze snu.
Nie mógł uwierzyć plotkom jakie rozpowszechniano na dworach na jej temat. Nie wierzył, gdy mówiono o jej łanich i przejrzystych oczach, gdy zaklinano się na jej anielski uśmiech, gdy rozprawiono na temat jej niespotykanie jasnej karnacji i czekoladowych falach włosów.
Wydawała się taka nierzeczywista, a jednak… siedziała tuż obok niego. Czuł bijące od jej ciała ciepło i zapach kadzidlanego dymu i perfum.
Była prawdziwa.
Tawaif sapnęła cichutko z wyraźnym problemem unosząc ciężką tacę z ciastem. Królewicz momentalnie oprzytomniał i pomógł filigranowej laleczce z wyjęciem prezentu. Ich dłonie na moment się spotkały, gdy wzajemnie podpierali paterę. Chaaya na chwilę zastygła w bezruchu, rumieniąc się nieznacznie i wędrując najmniejszym paluszkiem po linii kciuka Samira. To była idealna chwila na pocałunek, chłopak pochylił się nad rusałką z oazy, składając usta do…
Litry bitej śmietany wymieszanej z puszystym ciastem i owocami zalepiły mężczyźnie oczy, usta, nos i jedno ucho. Zanim zdziwienie pozwoliło mu przetrawić to co się właśnie stało, został dodatkowo ogłoszony srebrna tacą, która trzasnęła go przez głowę.

- Ty mały, nędzny psie z rynsztoka… - Głos pełen nienawiści i jednocześnie przesycony słodyczą rozległ się w pomieszczeniu, gdy roztrzęsiona bardka, spoglądała z góry na dzieło swojego zniszczenia. Jej klient spadł z posłania, umazany cały w śmietanie. Prychał i kichał, jedną ręką starając się zetrzeć z twarzy grubą warstwę kremu, a drugą szukając swojego turbanu, który spadł mu po ciosie od talerza. Tak jak korona dla króla, tak turban z rodową broszą, był insygnią władzy i kwintesencją majestatu, nie mógł ot tak zostać strącony i co gorsza… walać się po podłodze!
- Ty pieprzony, gówno żrący skarabeuszu… - Kurtyzana chwyciła za największą z poduszek, którą zaczęła okładać mężczyznę, aż ten mógł się jedynie skulić i wykrzykiwać inwektywy pod jej adresem.
- Myślisz, że jak nosisz na czole perłę to już ci wszystko wolno? Myślisz, że ten twój tort byłby w stanie zniwelować moje rozczarowanie jakie nosisz między nogami??!!
Samir wczołgał się pod łóżko, wydzierając na całe gardło.
- Straaaż! Straaaż! Nie zbliżaj się do mnie ty… ty… Deewani!
- Straż cie tutaj nie usłyszy… nikt cie tutaj nie usłyszy… - wysyczała demoniczna żmijka, włażąc pod łóżko za swoją ofiarą.

***

- Swoją drogą… po tej akcji było strasznie głośno w okolicznych pięciu miastach - wtrąciła Nimfetka przysłuchując się litanii bluzgów jakimi szalona emanacja obrzucała wciśniętego w kąt i kategorycznie pokonanego klienta.
- Taaa… zupełnie nie wiem o co tyle krzyku… nawet nie zapłacił tak dużo jak się zaklinał. - Druga z dziewcząt, zaczynała powoli tracić zainteresowanie całą scenką.
- Wsadź se ten turban w dupę, mój nocnik na szczyny jest od niego o wiele droższy! - Wydzierało się wspomnienie za witrażem.
- Zawsze podziwiałam twoich kochanków… byli tacy…
- Nudni?
- Nie… - Eteryczna emanacja zaśmiała się cicho.
- Nawet jakbym sczezła w grobie to nie pozwoliłabym ci dotknąć mego łona! BA! Takiemu przegrywowi to bym go nawet nie pokazała!!!
- Cechowali się silną wiarą… że kiedyś im się uda… że kiedyś ich pokochasz… - stwierdziła ta delikatniejsza z dwójki, podczas gdy tragikomedia dziejąca się na ich oczach sięgała apogeum.
- Czy ja wiem… - Deewani ziewnęła przeciągle, odwracając się plecami do okienka.
- I byli ci wierni… bardzo, bardzo wierni - dodała smutno najstarsza, bardziej do siebie niż do niej.
- Jak cię kuśka swędzi to zapłać swojej matce, albo siostrze, niech nogi przed tobą rozłoży, a nie mi głowę zawracasz i to jeszcze wtedy, kiedy nie mam nastroju być nawet świadoma twojej smutnej egzystencji!?
- Znudziło mnie patrzenie… chodźmy gdzieś indziej. - Łobuzica złapała siostrę za rękę i pociągnęła za sobą.
Sceneria się nieco rozmazała, gdy obie przeskakiwały ze wspomnienia do wspomnienia, aż w końcu nie stanęły w sercu stolicy Dholstanu.
Bojaźliwe nimfiątko rozglądało się bezradnie na boki, nie za bardzo wiedząc co ze sobą począć. Nawet jeśli miasto było tylko wspomnieniem, sama świadomość, że była na wolności napawała ją lękiem.

- Nie trzęś tak portkami, przecież nic się takiego nie dzieje! - Chłopczyca strofowała groźnie maskę, fukając jak dzika kuna. Chwilę rozglądała się po alejkach, nie bardzo wiedząc co począć, po czym nagle ją olśniło.
- Widziałaś Starca jak był młody? - spytała z entuzjazmem.
- S-słucham? - Dziewuszka zwana Chaayą wybałuszyła oczka na swoją kopię.
- Ja widziałam… pokazał mi! Wyglądał suuuperaśnie! I ział ogniem i w ogóle w niczym nie przypominał tego starego zgreda jakim jest teraz! Chodź pokażę ci! - Odparła Szalona i napięła się cała jak struna, niczym w oczekiwaniu na atak.
Nimfetka podrapała się po głowie, próbując zwolnić uścisk na swojej dłoni, ale jak ją dziewczyna złapała, tak trzymała jak w imadle. Po chwili obie dziewczynki zostały pokryte wielkim, nienaturalnym cieniem, przelewającym się nad ich głowami. Przerażona emanacja o delikatnej naturze uniosła głowę i spojrzała w ogromne, czerwone cielsko, unoszące się nad miastem.

***

Ferragus ukryty na dnie duszy powoli zasypiającej Kamali, medytował, lub jak wolał to nazywać, analizował i planował swoje dalsze posunięcia. De facto… fantazjował na temat swoich przyszłych triumfów i krwawych zemst na licznych wrogach. Od pewnego jednak czasu wyczuł dziwną aktywność u swojej pyskatej „podopiecznej”, więc zaciekawiony podglądał jej poczynania jednym okiem. Z początku nie działo się nic fascynującego. Ot kolejne wspomnienie z burdelu, jakieś babskie ploty, kilka przeskoków w miejscu i czasie… aż… nie ujrzał siebie samego, nad miastem w którym nigdy nie był. Unosił się, piękny i młody… nieco podkoloryzowany, bo jego łuski nie były aż tak ciemne… i nie miał tylu kłów w paszczy i rogów na czole i szponów w łapach… ale tak, bez wątpienia to był on ze wspomnienia, które pokazał Deewani.

***

- J-jaaaki on wieeeelkiiii!!! - Zapiszczała przerażona eteryczka, szukając miejsca by się schować przed, wyraźnie czegoś szukającym, gadem.
- A tam… i tak go trochę pomniejszyłam - odparła dumnie łobuzica, jakby mówiła o swoim futerkowym pupilu. - Szybko… pomyśl, że siedzisz mu na karku.
- C-coo..?! - Dziewczynie nie było jednak dane dokończyć, bo momentalnie znalazła się na grzbiecie olbrzyma, leniwie zataczającego kręgi nad miastem. Druga z masek wiwatowała głośno i radośnie, wychylając się zza skrzydła, by móc oglądać panoramę Dholstanu.
- Co my tu robimy?! Co tu robi S-starzec? - Panikowała Nimfetka, chlipiąc głośno i tuląc się do ogromnej wypustki na grzbiecie smoka.
- No jak to co? NAJEŻDŻAMY NA KRRRAJ!
W tym samym momencie w którym padła odpowiedź chłopczycy, wielki smok zaryczał głośno i buchnął strumieniem ognia, spopielając wszystko na swojej drodze. Miasto pokryło się rzeką stopionego piasku i kamienia, budynki eksplodowały w spektakularny sposób nie wytrzymując ciśnienia i temperatury smoczego oddechu, dym czerniał i unosił się coraz wyżej w powietrze ograniczając widok, ale nie gryzł i nie szczypał jak ten prawdziwy.
- NA BOGÓW DEEWANIII JA CHCE DO DOMUUU!!! - Skrzeczała mało dwornie maska, tuląc się do pleców monstrualnego wierzchowca, jak do cudotwórczej tratwy na sztormowym morzu.
Szalona Chaaya śmiała się jak zły i okrutny wezyr, który swoją intrygą zgładził całą nację, której „służył”. Śmiała się i tańczyła, podczas gdy mało wierna kopia Starca obracała w niwecz całe wspomnienie.
Nad lecącymi na grzbiecie wspomnieniowego Starca, pojawił się smok gargantuicznych rozmiarów. Czerwony gad nieco jaśniejszy i mniej rogaty… za to olbrzymi i bardziej majestatyczny. Ferragus nieco podrósł od czasów młodości.
Antyczny zerkał na to co się działo poniżej niego, nieco rozbawiony i nie bardzo wiedzący co właściwie zrobić w tej sytuacji, więc… otoczył się chmurami stając się ukrytym za nimi kształtem… gigantycznym, ale tylko cieniem.

Gdy gad przemieścił się do Dholstanu, coś… coś było nie w porządku. Czy trafił w złe miejsce, czy w czasie jego „podróży” wydarzyło się coś czego nie zarejestrował?
Deewani stała na pysku lecącego, wielkiego, czerwonołuskiego gada. Pod ich ciałami znajdowało się pogorzelisko buchające żarem i kłębiastym dymem. Dziewczynka wpatrywała się w rozmyty widnokrąg, a wyraz jej twarzy przypominał bezdenną pustkę, jakby ktoś wyrwał z jej drobnego ciałka duszę i pożarł. Czy to na pewno była Deewani?
Metr dwadzieścia wzrostu. Ubrana w szerokie bulfiaste spodenki, luźną tunikę i szal. Włosy miała związane w dwa tłuste warkocze sięgające ud. Na śniadej cerze widniało kilka strupków na przedramionach i buzi.
Cóż… istota ta wyglądała jak Deewani i Starzec miał nieodparte wrażenie, że kiedyś ta powłoka należała właśnie do tej maski, ale… no właśnie. COŚ się zmieniło.
Tancerka postąpiła krok w przód, a gdy jej bosa stópka nie napotkała żadnego podłoża, runęła niczym wyrzucona przez dziecko laleczka. Spadała nieruchoma i cicha, bez strachu spoglądając w zbliżającą się w zastraszającym tempie ziemię.
Gad widział przed sobą zbliżający się kres emanacji. Nie poczynił jednak nic, by temu zaradzić. W wyobraźni nie dało się przecież umrzeć, więc nie trzeba było się przejmować… czyżby?
Skrzydlaty mimowolnie napiął się przygotowując na upadek, chcąc czy nie, widział nie tylko spadające ciało z perspektywy obserwatora, ale także osoby spadającej, więc gdy chłopczyca spadała, a on spadał wraz z nią.

Zderzenie było ciche i całkowicie bezbolesne, lecz nie zakończyło to karkołomnego spadania dziewczyny i smoka.
Wciąż byli w powietrzu… lecz przebijając się przez powłokę jednego wspomnienia, wpadli w drugie, a później w trzecie, czwarte, piąte…
Otaczające głosy zamieniały się w niezrozumiałe świsty, a obrazy w rozmazane plamy kolorów. Spadali i spadali, zupełnie jakby ktoś zrzucił ich z najwyższego poziomu niebios z zamiarem umieszczenia ich na najniższym poziomie piekieł. W pewnym momencie chłopczycę, a co za tym idzie i smoka, ogarnęła ciemność.
Jednakże ta ciemność, różniła się nieznacznie od tej ciemności, którą znali. Ta ciemność… żyła.
Jaszczur nigdy w życiu nie odczuwał zbyt silnych emocji, które w większości były domeną humanoidów, toteż nic dziwnego, że teraz… czując je, nie rozpoznał ich symptomów.
Skrzydlaty miał wrażenie, że coś go uwiera… nie mógł jednak sprecyzować, ani co to było, ani gdzie go uwierało. Czy był to ogon? Łapa? Pysk? Skrzydło?
Uczucie to powoli rozprzestrzeniało się, jakby coś za pomocą pajęczych sieci powoli oplatało każdy skrawek jego cielska.
Mrożąc krew w żyłach.
Wzburzając do temperatury ognia.
Paraliżując i odrętwiając, a zarazem mrowiąc bólem, który do bólu nie był podobny.
Drżał z zimna i dusił się z gorąca.
Czy on umierał? Czy może to Kamala umierała? Znalazł się w pułapce? Coś ich zaatakowało? Przerażenie i terror jaki zawładnął jego umysłem, był niepodobny do żadnego jaki przeżył w swoim życiu. Czy to właściwie on odczuwał? Czy może czuł to wszystko przez Deewani?
Wizja powoli zaczęła wracać, lecz to co zaczął dostrzegać, wcale nie napawało go chęcią do widzenia więcej.
Murowana ściana… w podziemiu… nieco wilgotna, krzywa w jednym kącie… z nierównego kamienia, a jednak gładka… pod sufitem jasnoszara, by im bliżej podłogi stawać się coraz ciemniejszą, aż w końcu brunatnoczarną… Gdzieniegdzie widział jasne, lśniące smugi czegoś mokrego… Woda? Za ciemna… Atrament? Nie…
Choć nie mógł rozpoznać koloru, czuł, że to na co patrzył było jego… pochodziło od niego… Krew.
Gdy tylko jego świadomość została porażona tą wizją, dostrzegł w rozpryskach fragmenty kości… i jakiejś tkanki.
Czy to był… mózg.
Do nozdrzy uderzyła ostra woń. Znajoma woń śmierci, strachu i osamotnienia. Była kwaśna, drażniąca gardło i osadzająca się słodkawo mdłym nalotem na języku. Odrobinę zardzewiała, odrobinę metaliczna, odrobinę oleista… Gęsta i lepka. Wypełniająca od środka i szukająca ujścia na zewnątrz.
Ferragus wiedział gdzie był i wiedział na co patrzył… wiedział co się właśnie stało.
Jego syn… jego kochany synek leżał pod ścianą… nie był w stanie go uratować, nie ochronił go gdy ten tego potrzebował.

Zawiódł.
Zawiódł.
Zawiódł.

Umysł drakona zaczął dziwnie drgać i skwierczeć jakby ktoś wyjął jego mózg i umieścił w gotującym się garze. Ból jaki z niego płynął był nieustanny i nie do opanowania. Ból którego nie dało umiejscowić się w ciele, ponieważ nie dotyczył on ciała… a ducha. Coś jeszcze się w Starcu budziło. Coś o czym zapomniał siedząc w bardce. Coś pierwotnego.
Sparaliżowany, osamotniony, zagubiony, przerażony, bezbronny i zdruzgotany… leżał w całkowitych ciemnościach, wpatrując się w ścianę, która nie chciała zniknąć nawet wtedy kiedy zamykał oczy, jakby ktoś z nożem i pochodnią, wykrawał i wypalał na jego powiekach horror którego był świadkiem.
Z każdą upływającą sekundą, która jawiła się niczym lata, obraz ten stawał się coraz bardziej detaliczny, coraz wyraźniejszy, coraz dokładniejszy.
„Przestań…” pomyślał Ferragus leżąc bezwładnie u granic swoich możliwości umysłowych.
„Przestań… Błagam cię… Przestań… Nie patrz… Nie patrz… NIEEE PAAATRZ!!!” krzyczał, lecz głos należał do kobiety.
Coś trzasnęło pod jego ciężarem i gad runął w mroczną przepaść, w ostatniej chwili dostrzegając martwe spojrzenie zmasakrowanego noworodka.
Był już blisko dna… skąd ciemność spozierała na niego, jakby wyzywała na pojedynek.
A Ferragusa wypełniała… bezbrzeżna wściekłość. Jego prawdziwa emocja. Ta która pozwoliła mu znaleźć się tu gdzie był w tej chwili.

Wtem jakaś obecność wyrwała go z paszczy mroku. Znów leciał nad miastem, obleczony w białe chmury, które miały ukryć jego obecność przed maskami. U dołu jednak nie czekały na niego spopielone szczątki, a nienaruszone wspomnienie królestwa w pełnej okazałości. Pośród budowli z piaskowca, muru lub gliny, dostrzegł wspaniałą budowlę okalaną zielonym i tętniącym życiem ogrodem. Jego bystre oczy wypatrzyły wśród kwiecia kobietę… młodą i piękną, która bawiła się z pawiami w berka. Jej długie rozpuszczone włosy, oraz delikatne i zwiewne sari, nasuwało na myśl Nimfetkę.
Po Deewani nie było jednak śladu, zupełnie jakby nigdy nie istniała.

Antyczny smok wylądował z hukiem przed dziewczyną, na jego ciele było widać pęknięcia i szczeliny po uszkodzonych łuskach… pod nimi nie było widać mięsa czy krwi, ale żar.
- Myślisz, że dam się złapać w te sztuczki… myślisz, że nie wiem co to Piekło? Wiem doskonale… ja w tym Piekle byłem… parę wieków. Nie zamykałem się w nim, ale zostałem uwięziony - sarknął gniewnie na powitanie.
Dziewczynka widząc monstrum, odwinęła się i zaczęła uciekać z krzykiem i płaczem, a w ślad za nią i pawie, które były równie odważne co ich właścicielka.
Gad zionął ogniem, a płomienie niczym żywe węże otoczyły dziewczątko, odcinając jej drogę ucieczki.
- Co tu się na wszystkie światy otchłani dzieje? - syknął w kolejnym popisie “dyplomacji”.
- Ja nic nie zrobiłam, nie rób mi krzywdy… ja tylko chciałam pobawić się z pawiami - zaszlochała skulona tancerka, nakrywając głowę rękoma w geście obronnym i dziecinnie bezradnym.
- Taaak… to co to było za wciąganie mnie w swoje emocje? - burknął smok, starannie ukrywając “słabość” jaką miał do swojej nosicielki i jej wszystkich wcieleń (no… może poza Laboni), kładąc się i przyglądając podejrzliwie. - Narzucanie mi swoich lęków i bólu… mam wystarczająco dość takich przyjemności, w postaci własnych wspomnień. Twoich.. waszych nie potrzebuję.
Gad posłyszał szum myśli, gdy kobieta próbowała zrozumieć i dojść do tego o czym on mówił, w końcu pokręciła bezradnie głową i wygięła usta w podkówkę.
- N-nie rozumiem… o czym mówisz. - To była prawda, po “spadającym” wspomnieniu nie było śladu w umyśle bardki.
- A gdzie jest Deewani? - syknął jaszczur rozglądając się dookoła.
Dziewuszka również się rozejrzała, gładząc kosmyk włosów w nerwowym tiku.
- No… nooo… gdzieś się może ukrywa? Nie wiem - odparła przepraszająco, spuszczając potulnie wzrok na trawę. - Ona lubi się ukrywać… pewnie wróci jak się znudzi.
- Jak ją złapię… to spuszczę jej takie manto, że się nie pozbiera… - Starzec rozglądając się dookoła rzucał groźby na wiatr. No bo co mógł zrobić kawałkowi osobowości? Mniej rzeczywistemu niż on sam. Dookoła smoka zaczęła rosnąć grota pokryta kawałkami klejnotów powbijanych w ściany.
Młodziutka tawaif pisnęła w strachu i czmychnęła czym prędzej do wnętrza wielkiego apartamentu, by po chwili wrócić do swojej twórczyni, gdzie czuła się najpewniej.
Wkrótce umysł Kamali pogrążył się we śnie i na kilka godzin, nastała spokojna i cicha ciemność, naznaczona sennymi mirażami.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline