Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2018, 00:22   #376
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JB_fNVOPzyM[/MEDIA]
Klubowa dziwka okazała się nie tak bezużyteczna jak na początku Nash się obawiała. Wbrew pozorom przydała się wcale nie tak późno, pokazując przejścia obok pozornie zawalonych tuneli. Dzięki niej minęli parę irytujących przeszkód bez potrzeby otwierania ognia, ani też bardziej doraźnych metod eksploracji, równających się utracie sprzętu równie cennego, co nadszarpniętego wydarzeniami ostatnich godzin. Dodatkowym słodzikiem była ukryta pod pancerzem garść diamentów, lśniących hipnotycznie gdy spojrzało się przez nie pod światło i jeśli ktoś kiedykolwiek pukał się w czoło przy wzmiankach o miłości do tych konkretnych szlachetnych kamieni, wystarczyło aby potrzymał je w dłoni przez parę sekund… to samo stało się z rudą saper. Przemierzając zagnidzone korytarze podziemnego burdelu w towarzystwie pozostałych skazańców, nie umiała pozbyć się jakże infantylnej myśli… cholernego wspomnienia paru klejnocików mrugających do niej zalotnie z uwalonej zastygłą krwią i błotem rękawicy.

Niestety rzeczywistość upomniała się o parcha, atakując świądem którego ze względu na ciężki pancerz nie dało się podrapać. Irytował więc tym bardziej, podnosząc cierpiącemu i tak wysokie ciśnienie. Jakby przeklętych ran, złamań i oparzeń nie było dość, należało do kompletu nabawić się pokręconej wersji świerzbu stworzonej zapewne przez pokurwieńców z Dzieci Gai, albo skurwysynów z Federacji - jeden chuj. Oba gatunki wedle preferencji Nash, należałoby zutylizować, rozwiązując ich kwestie ostatecznie.

“Mamy ogon. Z przodu” - lektor tym razem milczał, gdy jego właścicielka stawiała na dyskrecję. Komunikatory otaczających ją skazańców zawibrowały od przychodzącej wiadomości tekstowej. - “Możliwe że Dzieci Gai. Kundle w mundurach zgubiły więźnia od nich. Ktoś go podpierdolił.”

- Jak z przodu to nie ogon, on byłby za nami
- Sanders mruknął pod maską tlenową, ukrywając pod nią wysoki poziom niezadowolenia z życia, pogodny, towarzystwa gnid, braku żelu do włosów i tego wszystkiego, co mu leżało na duszy. Poza tym ciążyła mu torba ze szpejem, jaka to obdarowała ga ruda od Blacków zanim na dobre zatrzasnęły się za parchatą wycieczka drzwi bunkra.

Od strony Ósemki rozległ się zirytowany syk, rzuciła też w medyka ciężkim… na razie spojrzeniem. Wydawał osie to lepszą opcja niż przyznanie, że wreszcie wykrakała z tym polem minowym, na które niby wolała wejść zamiast spędzać czas z Patino… niby.
Ostry okruch szkła utknął kobiecie w gardle i dziękowała losowi że nie umie już mówić. Ciężkie westchnięcie dało sie podpiąć pod irytację na G35 - lepsza opcja niż przyznać się przy świadkach do tego, co siedziało w rudej głowie.
“Dwie drogi. Walka i pole minowe” - dostukała, wskazując odpowiednie korytarze i zatrzymując rękę wyciągniętą przy tym drugim - “Nie wiemy ile bydlaków jeszcze tam się chowa. Ale wiemy co to jest. Zarodnie, wybuchające. Palą się. Oczyścimy korytarz napalmem i zapieprzamy dalej.
- Diaz. Leeman
- syntezator mowy wykrakał cicho - Spalcie to gówno przy kabinach. Reszta trzymać szyk. Cywil, medyk i piloci w środku. Przebijamy się na szybkości, do góry. Za sobą zostawiamy ogień - zakrakała do kompletu, wyjmując z przywieszki puszkę napalmu.

- A już miałam pytać, na czyje jaja spadnie ta decyzja... A tu proszę... - odezwała się po cichaczu Grey 32. Spojrzała za siebie, by sprawdzić, czy wskazane osoby znajdują się na odpowiednich pozycjach. Podobnie też jak po samym zrzucie obrała miejsce przy środku. Wcześniej Parchy twierdziły, że nie miało to żadnego sensu. Tym razem eskortowali osoby, które były dość kluczowe dla zadania. Przykleiła się więc do ulubionego medyka mając też obok pilotów.

Black 8 przyklękła na podłodze wyjmując ze swoich zasobów minę kierunkową. Ustawiła lekko wypukły plastik w kierunku korytarza prowadzącego ku profesjonalnym kabinom do podglądania tancerek. Teraz można było pooglądać w nich co najwyżej zębate maszkarony. Grupka ludzi zamarła nerwowo na tą zwłokę jaką saper potrzebowała aby ustawić minę. Dłonie zaciskały się nerwowo na broni, oczy rozglądały po ciemnych, zdeformowanych naroślami zakamarkach. Wreszcie rudowłosa saper wstała i dała znać, że gotowe. Jej miejsce zajęła więc para operatorów miotaczy ognia. Wiadomo było, że spokój zaraz się skończy bo strugi napalmu i pożaru na tak ograniczonej przestrzeni trudno było przegapić.

Dwie strugi płonącego żelu zalały korytarz. Ciężkie, klejące krople rozbryzgały się na drzwiach, ścianach, suficie, krzesłach i podłodze prawie momentalnie zajmując się ogniem. Ogień z rozgrzanego materiału zaś prawie od razu zaczął podpalać to co zdołał a ponad 1000*C potrafiło podpalić naprawdę sporo.

Strugi płynnego ognia wywołały też reakcję stworów za rozbitymi szybami. Dał się słyszeć już tak dobrze znany ludziom na Yellow 14 przeszywający trzewia skrzek. Dał się wyczuć ruch. Gdzieś pękła szyba, nie wiadomo czy od żaru płomieni czy rozbita przez te stwory. Jakiś nawet wypadł gdzieś przy końcówce korytarza ale nie zmusił się do wkroczenia w płomienie. Płomienie nie przeszkadzały jednak ołowiowi i stwór został rozstrzelany na miejscu przez kilka luf skazańców. Wydawało się, że bariera ognia chociaż chwilowo powinna odciąć te stwory od grupki ludzi. Plan Black 8 wydawał się więc na razie działać.

Potem na jej sygnał któryś z Grey cisnął granat w głąb korytarza z małymi, obłymi rzeczami. Nastąpiła krótka eksplozja przebijająca się przez przestraszone albo wściekła skrzeki xenos. Odłamki zagrzechotały po ścianach i suficie a wraz z nimi jakieś półpłynne, obrzydliwe coś, rozchlapało się po ścianach.

- Płoooń dziwkooo płoooń! - wychrypiał z sadystyczną satysfakcją Leeman patrząc na płonące języki ognia pożerające kolejne fragmenty korytarza.

- Teraz! Dawać! Miotacze za mną! - krzyknęła Grey 27 opuszczając lufę swojego ckm i ruszając w sam środek oczyszczonego korytarza. Para piromanów ruszyła razem z nią, w pierwszej trójce ustawiając swoją firmową broń po bokach cekaemistki. Ruszyli tak do przodu gotowi zalać przeciwnika ulewą ognia i ołowiu. Pozostali ruszyli zaraz za nimi. - Chodź tu! - Douglas złapała za łokieć chyba nieco oszołomioną albo przestraszoną krupierkę i poprowadziła za resztą skazańców.

Trójka z ciężką bronią na przedzie sprawnie torowała drogę. Nie wiedzieli gdzie właściwie mieli iść ale na szczęście Tami ocknęła się z chwilowego amoku i znów zaczęła krzykliwie nawigować. Korytarz prowadził do kuchni. Tam gdzie trzeba było, używano granatów do oczyszczenia drogi z tych minozarodni. Tylna straż była jeszcze w kuchni, obecnie zarośniętej i zdeformowanej jakimiś dziwnymi naroślami, że z trudem można było rozpoznać kuchenki, lodówki, szafki czy stoły. Wtedy za plecami, nieco stłumione, doszedł ich odgłos zdetonowanego claymora pozostawionego przez Black 8 przy krzyżówkach.

- Jest! Tam jest wyjście! - krzyknęła z nadzieją krupierka. Wskazywała na drabinkę prowadzącą do sufitu. No i pojawił się kolejny problem. Wyjście chyba było ale zbyt wąskie. Mieli ponad kilkanaście osób które musiały wspiąć się po drabince i wyjść pojedynczo przez właz. A nie było nawet wiadomo co jest po drugiej stronie włazu. I roboci krab nie mógł wejść po tej drabince. No i słychać było odgłosy pogoni xenos. Ze ścian, sufitów, wentylacji, drzwi i korytarzy. Wydawało się, że mają szansę ogarnąć grupkę ludzi zanim zdążą pojedynczo przeciurkać się przez te wąskie gardło.

- O chuj... No, kurwa, zajebiście... - rzuciła pod nosem Grey 32. Szybkie decyzje w podprogowej sytuacji po trochu miała przepracowane w swojej kryminalnej przeszłości, toteż propozycja od jej strony pojawiła się jako pierwsza. - Właz, napalm na ślepo, hermetyk, dron, reszta, drugi napalm zamyka - sprasowała całość w pojedyncze słowa układające się w kolejność elementów do wykonania podczas przedostawania się na drugą stronę.

Po drugiej stronie Nash milczała, obserwując właz, następnie przenosząc uwagę na drona i znów na właz. Wykrzyczany plan miał sens, ale nie jako całość. Pokręciła więc głową, zbierając się aby splunąć, lecz w porę przypomniała sobie o hełmie zakrywającym twarz. Zostawało więc ograniczyć wyrażenie niezadowolenia krótkim skrzekiem. Odpowiedział mu bliźniaczy skowyt pogoni z głębi korytarza. Czas uciekał.

- Za mały właz. Dron nie przejdzie - wystukała lektorem, nadając po kanale otwartym - Diaz. Wyskakuj z C4. Leeman. Zalej korytarz za nami ogniem i na górę. Douglas pilnuj się Sandersa. Sanders pilnuj Douglas. Gomes, Budgen lecicie pierwsi. Za wami lekarz, piloci i cywil. I Saikawa - przypomniała sobie o kolesiu z karabinem wyborowym. - Leeman pilnuj im dup i zamykaj ten pierdolnik. Fush miej na nich oko. Pilnujcie też góry. - popatrzyła na pozostałe towarzystwo - Teraz nie ma czarni, szary, różowi czy kurwa w paski. Mamy przejebane po równo - zrobiła krótką przerwę na wzięcie od Latynoski niepozornego pakunku i kiwnięciu jej głową. - Zawalam sufit, spadnie na dół. Ruchy - machnęła ręką na piętro i zakrakała ponaglająco, a na koniec zwróciła się do piromanki - Pilnuj mi pleców.

Olbrzym z butlami na plecach skinął łbem i wrócił do wyjścia na korytarz z jakiego właśnie wyszli. Reszta ludzi rozbiegła się po pomieszczeniu szukając możliwej ochrony przed sufitem jaki zaraz miał im się zwalić na głowy. Latynoska rzuciła rudowłosej saper płaski prostokąt. Black 8 musiała wspiąć się po stopniach drabiny aby umocować ładunek wybuchowy pod sufitem. Jeszcze gmerała przy wybuchowym plastiku gdy dopadła ich pogoń. Leeman co prawda zablokował płomieniami najszybsze i najłatwiejsze dojście do tego pomieszczenia ale dla małych, szybkich i zwinnych xenos to nie była jedyna droga dojścia do dwunożnych ofiar. U dwunogów wiec poszły w ruch karabiny, granaty i broń maszynowa.

Pierwszą falę pościgu ludzie spacyfikowali ogniem i ołowiem akurat gdy Nash zeskoczyła na ziemię po zamocowaniu ładunku. Zdążyła odbiec w jakiś kąt gdy ładunek eksplodował. Pod sufitem huknęło przez mgnienie oka uformowała cię ciemna kula z dymu i odłamków która natychmiast rozszerzyła się na resztę pomieszczenia a fragment sufitu runął na dół z ogłuszającym łoskotem. Wybuch oszołomił nie tylko ludzi. Chwilowo atak xenos załamał się. Jedynie wielonożna maszyna, obojętna na takie skutki uboczne dalej wykonywała swoje obowiązki bez zarzutu prując z ciężkiej broni do widocznych celów. Czy były podczas szarży na ludzkich sojuszników czy zdezorientowane ogniem i wybuchem, maszynie nie robiło to żadnej różnicy.

Wykonanie planu Nash zaczęło się sypać prawie od razu. Przy pierwszej okazji wyszło, że jednak są bandą a nie oddziałem. Wybuch pod sufitem zrobił sporą wyrwę w tym suficie. Część tej płaskiej dotąd powierzchni zawaliła się tworząc skos po którym od biedy, przy pomocy wyrwanych drutów zbrojeniowych lub nawet i drabinki można było się jakoś wspiąć na wyższy poziom. Wyższy poziom zaś nie chciał współpracować. Wraz z sufitem do wnętrza pomieszczenia wdarła się krioburza, ze swoją ujemną temperaturą, wichrem zatykającym dech i rzucający zmrożoną masę drobin w oczy, szyby hełmów i wizjery. Widoczność spadła do kilkunastu kroków, czasem tylko kilku. Xenos również nie zamierzały dłużej zwlekać. Zaatakowały kolejną falą. Ludzie, skazańcy, bandyci, cywile niezdarnie brnęli przez rumowisko, czasem sobie pomagając a czasem nie.

Na górze, już w “The Heaven” też trwała walka. Ledwo pierwsze parchy zniknęły z widoku na dole już doszły stamtąd serie broni maszynowej, szturmowej i eksplozje granatów. Potem był już tylko chaos. Praktycznie dało się zauważyć jedynie towarzysza obok, czasem kogoś przed lub za. Xenos przemykały czasem między ludźmi jakby też oszołomione tymi warunkami i walką, zupełnie jakby ich nie dostrzegały. A czasem dostrzegały i wówczas było krwawo, szybko i brutalnie. To była szybka, indywidualna walka, nie było mowy o żadnym planie czy zbiorowym działaniu. Każdy próbował odnaleźć i uratować siebie, co najwyżej towarzysza obok. Grupka jako całość przestała istnieć. Rozbili się w obcych korytarzach, salach, drzwiach, zawaliskach gruzu, otumanieni mglistą zadymką, ogłuszeni wichrem i odgłosami zbyt bliskich eksplozji.

Dopiero zorientowali się gdzie są gdy byli na zewnątrz. Dokładniej gdy przez wicher dał się słyszeć wizg silników latadełka. Gdy przez burzę, już na zewnątrz dało się dostrzec reflektory lądującej maszyny. Hassel jednak dotrzymał słowa i nie skorzystał okazji by pozbyć się kłopotliwych skazańców. Maszyna wylądowała przed klubem ledwo pewnie namierzyła ich Obroże. Tak naprawdę w tej zadymce drogę do improwizowanego lądowiska dało się odnaleźć tylko dzięki namiarowi z Obroży. Nawet światła było widać dopiero gdy ktoś zdołał się wydostać z budynku a to już był finisz całej wędrówki z pomieszczenia z rozwalonym obecnie sufitem.

Docierali do ładowni dropshipa tak jak i przebijali się przez te ruiny luksusowego do niedawna klubu i tą zamieć. Chaotycznie i pojedynczo, wycieńczeni psychicznie i fizycznie. Gdy na miejsce dotarły Diaz i Nash z trudem mogły mówić. Dźwiganie poszatkowanego chłopa postury Grey 20 było nie lada wysiłkiem. Przedźwigały go z największym trudem. Para pilotów już siedziała w kokpitach wykonując procedury przedstartowe i odcinając się od reszty rozhermetyzowanej ładowni. Podobnie krupierka i łysiejący grenadier zdołali przywlec ciężko rannego biologa. A Budgen i Avare nieco wcześniej dowlekli ciężko ranną Gomes. Ale nie udało się dotrzeć wszystkim. Obroże pokazywały znacznik Grey 33, Zoe Noyka jako KIA. Nikt nie wiedział gdzie, kiedy i jak zginęła i chyba nikogo to nie obchodziło. Była też jeszcze trójka żywych którzy wciąż błądzili gdzieś wewnątrz klubu nie mogąc znaleźć drogi na lądowisko. Słychać czasem było ich przekleństwa w komunikatorach, wrzaski albo przez zamieć i ściany budynku dało się słyszeć odgłosy ich broni. G 32 - Kurson, G 35 - Sanders i G 88 - Saikawa. Jeszcze żyli ale jeszcze nie było ich na pokładzie.

- Maszyna gotowa do startu! - przez głośniki w ładowniach i jednocześnie przez komunikatory dał się słyszeć ponaglający głos Denta. Skrzeki xenos też ponaglały tak samo jak huk ciężkiej broni niewrażliwego również na krioburzę robota. Krab, sterowany przez operatora MP z podziemnego bunkra chwilowo dawał radę zastępować ludzi w oczyszczaniu podejścia do lądowiska ale jasne było, że otwarty teren zdecydowanie sprzyja zmasowanemu atakowi xenos a nie pojedynczemu, nawet ruchomemu gniazdu ciężkiej broni jaką był kroczący dron.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 20-10-2018 o 01:05.
Zombianna jest offline