Po krótkim postoju, wywołanym spotkaniem z Dinozaurami, Major zarządził dalszą przeprawę przez dżunglę, ruszono więc dalej, z czego najbardziej była chyba niezadowolona Sarah Elsworth… ledwie zaś odpalono maszyny, spłoszyło to nieco zwierzęta, które bez zbytniego pośpiechu, oddaliły się jednak po chwili od ekspedycji.
Po rozstaniu się więc z Camarasaurusami, którym pani Biolog nawet… pomachała na pożegnanie, ruszono dalej.
~
I znowu jazda przez dżunglę, trzęsawka w pojazdach, badanie wyspy w poszukiwaniu schronienia przed nadciągającym huraganem... po około dwóch kwadransach natrafiono na kolejne, niby wymarłe gady. Te były tym razem o wiele mniejsze niż poprzednie, i zamiast stada jedynie dwa okazy, również jednak robiły wrażenie.
Major tym razem nie pozwolił się zatrzymać na dłużej niż minutę, i to w dodatku z zakazem wysiadania.
-
Para.. parasauro… bla-coś-tam - Zaśmiała się Elsworth, nie mogąc sobie przypomnieć ich nazwy. Podpowiedział jej Ryotaro po krótkim główkowaniu. Ta parka Dinozaurów również okazała się roślinożercami, wszystko więc było w jak najlepszym porządku… ale i tak trzeba było się nieco pilnować, swoimi rozmiarami bowiem znacznie przerastały chociażby jeepy, którymi się poruszano.
Po krótkiej więc obserwacji, nagraniu kamerą, zrobieniu paru zdjęć, i ogólnemu zachwytowi, ruszono dalej… a trzeba było ruszać dalej. Pogoda na wyspie bowiem wyczuwalnie się zmieniła. Co prawda nadal świeciło słońce i nie było żadnych chmur, jednak pojawił się lekki wietrzyk. Każdy(chyba) z kolei wiedział, iż ten wietrzyk bardzo, bardzo się wzmocni… do tego przyjdzie pewnie i deszcz, niebo pociemnieje, oj będzie się działo.
Huragan na Pacyfiku to nie drobnostka.
***
Kolejne dwa kwadranse spędzono na jeździe w kierunku niewielkiej góry… wzgórza… whatever, jak zwał, tak zwał. Po drodze zaobserwowano kilka pomniejszych zwierząt jak małpki, ptaki i tym podobne… usłyszano jednak i w oddali jakieś ryki. I to właśnie mogły być już jakieś mięsożerne Dinozaury, przed którymi lepiej było mieć się na baczności. Nie wydarzyło się jednak nic nietypowego, czy tam i groźnego.
Ekspedycję u celu podzielono na dwie duże grupy, i rozpoczęto poszukiwania schronienia, które potrwały prawie godzinę czasu. Godzinę, podczas której pogoda coraz bardziej się psuła, świadcząc o fakcie, iż huragan był tuż tuż. Swoją drogą, jak uderzy w wyspę, czy zmiecie przesłaniającą ją mgłę? Ciekawa w sumie myśl… ale tylko szaleniec chciałby teraz być na plaży, by obserwować te zjawisko…
Szczęśliwcem, który wypatrzył jaskinię, był Harry Frost.
Najpierw zbadali ją więc najemnicy, i po pięciu minutach dali “zielone światło” dla czekających na zewnątrz. Zajęto się więc przenoszeniem wszelakiego sprzętu z pojazdów do wnętrza, choć niestety te musiały zostać na zewnątrz, wejście było zdecydowanie za małe dla jeepów, a quady… no cóż, co prawda by się zmieściły, ale wewnątrz nie było aż tyle miejsca.
Rozładować wszystko, przenieść do jaskini, stworzyć w niej obóz, zabezpieczyć pojazdy zostające na zewnątrz. Wszystko zostało zrobione do dokładnie godziny 17, i wtedy “Laura” nadciągnęła nad wyspę.
Alan Woods, Peter Curran, “Bear” i Marco Chelimo mieli cholernego pecha, i jako ostatni na zewnątrz, zostali zaskoczeni totalną ulewą, pojawiającą się nagle w ciągu trzech sekund. Lało tak, jak mało kiedy ktoś to przeżył, jak jakieś cholerne oberwanie chmury prosto nad ich głowami i owi czterej mężczyźni byli kompletnie, kompletnie przemoczeni. Sam deszcz był z kolei tak lodowaty, że niemal chciało się z zimna popuścić w spodnie.
….
W jaskini... czy raczej jaskiniach, nic nie mieszkało, a przynajmniej w chwili obecnej. Były co prawda jakieś resztki małych kości, i można było ich ilość porównać do czegoś, co kiedyś było chyba wielkości psa, ale tak ogólnie w tym podziemnym, małym kompleksie nie było nic więcej, poza jakimiś kilkoma patykami i tym podobnymi, drobnymi rzeczami pasującymi do takiego miejsca. A więc nie było i żadnych tam nietoperzy, czyiś odchodów, nie cuchnęło, słowem było niemal idealnie.
Przez chwilę rozmyślano jak się rozlokować, po czym wprowadzono tą myśl w życie. Tam gdzie naturalny teren opadał w dół, aż do zalanej wodą pieczarki, postawiono się nie pchać, komorę przy wejściu mieli głównie zajmować najemnicy, tą w głębi cywile-mężczyźni, a tą całkiem na tyłach przydzielono kobietom. Oczywiście, nikt nikogo nie oddzielał, jedynie ustalono gdzie kto będzie ewentualnie w nocy spał.
Rozłożono śpiwory i koce, zapalono lampy, pojawiło się nawet kilka piecyków z ogrzewaniem. Skrzynie ze sprzętem umieszczono w dwóch dobrych miejscach strategicznych, a przy okazji robiły one i za zaporę oddzielającą w pewnym miejscu dojście do kobiet… drugie przejście do “damskiej sypialni” zostało z kolei zasłonięte sporą plandeką przy której w razie potrzeby warowała “T”.
Baker, jak to miał w zwyczaju, wydał kilka nakazów i zakazów, co u niektórych wywołało kręcenie nosem, ale w końcu on odpowiadał za bezpieczeństwo ich wszystkich…
-
Kibelek zrobimy tam gdzie ta zalana jaskinia wodą, nikt nie wychodzi na zewnątrz w trakcie huraganu, to chyba oczywiste? - Wskazał kciukiem na wyjście z kompleksu, gdzie lało w cholerę i wiało jeszcze bardziej -
Możemy ugotować coś ciepłego, można odpocząć, porozmawiać, przespać się i tak dalej… dzień powoli się zbliża ku końcowi, a nie zanosi się, żebyśmy się dzisiaj jeszcze stąd gdziekolwiek ruszali, więc znajdźcie sobie jakieś sensowne zajęcia. Pan Van Straten twierdzi, że się tu nie podusimy, więc wszystko powinno być w porządku… co zaś do nocnych schadzek, gdyby kogoś świerzbiło między nogami... - Major jakoś tak spojrzał na ułamek sekundy na “Sosnę”, choć mogło się komuś wydawać, przejechał wzrokiem bowiem po wielu twarzach -
...jesteście dorośli, w tej sprawie możecie robić co wam się jawnie podoba, tylko żeby potem jakiś cyrków z tym związanych nie było. Nikomu nie zabraniam, wasza sprawa. Warta przy wejściu do jaskiń po dwóch najemników, najpierw do zmroku normalnie, potem po dwie godziny. Sierżanci zrobią grafik. W sumie, to chyba wszystko… jutro, jak już przeżyjemy ten huragan, nie zaleje nas tu, nic nie wlezie żeby zeżreć, i sto innych spraw, spróbujemy nawiązać łączność z “Hyperionem” i… i w sumie zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. W tej chwili odpoczynek. To wszystko. ~
-
Chce ktoś zagrać w pokera? - Spytał Honzo, trzymając już w dłoniach karty -
Na fajki, albo jakieś małe fanty… no chyba, że wolicie bez obstawiania? - Szczurza gęba uśmiechnęła się tasując talię. Po wcześniejszym, szybkim sprawdzeniu jaskini, Alazraqui nie odkrył w niej chyba nic interesującego, postanowił więc zająć się pokerem.
Czarnoskóry David Thomas chodził niemal nagi, świecąc ząbkami do kobiet. Był jedynie owinięty w pasie kocem, do tego miał drugi, narzucony na ramiona, najwyraźniej nie miał zapasowych ubrań? Marco Chelimo poszedł do “łazienki” gdzie się przebrał, posiadając na stanie dodatkowe spodnie, koszulkę i tak dalej. W jaskiniach, jak to w jaskiniach, było nieco chłodno i trochę wilgotno, ale taka ilość ludzi i nieco ogrzewania szybko sobie poradziła z tym faktem, i w końcu zrobiło się nawet znośnie.
Kimberlee mościła sobie gniazdko do spania w zakamarku kobiecej jaskini, najpierw rolowana mata do spania, potem kocyk, na to śpiwór… sama w końcu(ku małej uldze Lysssy) założyła biały sweter i szare spodnie dresowe.
-
Tu nie ma pająków, co? - Spytała blondyneczka.
Ktoś zajął się gotowaniem czegoś ciepłego, z wielu racji podróżnych robiąc jeden duży posiłek, chyba zupę? Zapachniało w końcu i kawą... Van Straten i Frost zbierali deszczówkę u wejścia do jaskiń, by uzupełnić zapasy wody. Pani Elsworth udawała, że nie wodzi wzrokiem za “Sosną”... w końcu wyciągnęła ze swoich rzeczy butelkę “Kapitana Morgana” po czym mając na uwadze fakt, by Major nie widział, golnęła sobie porządnego łyka. Po chwili wyciągnęła flaszkę w stronę Dorothy, konspiracyjnie oczywiście przykładając palec do ust w geście zachowania ciszy.
-
A może partyjkę szachów panie Miyazaki? - Spytał Collins, trzymając w dłoniach małe pudełko.
Zapanował względny spokój, na zewnątrz wiało i lało w cholerę, jaskinie z kolei rozbrzmiały powoli śmiechami...
.