Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2018, 14:29   #44
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Po krótkim postoju, wywołanym spotkaniem z Dinozaurami, Major zarządził dalszą przeprawę przez dżunglę, ruszono więc dalej, z czego najbardziej była chyba niezadowolona Sarah Elsworth… ledwie zaś odpalono maszyny, spłoszyło to nieco zwierzęta, które bez zbytniego pośpiechu, oddaliły się jednak po chwili od ekspedycji.

Po rozstaniu się więc z Camarasaurusami, którym pani Biolog nawet… pomachała na pożegnanie, ruszono dalej.

~

I znowu jazda przez dżunglę, trzęsawka w pojazdach, badanie wyspy w poszukiwaniu schronienia przed nadciągającym huraganem... po około dwóch kwadransach natrafiono na kolejne, niby wymarłe gady. Te były tym razem o wiele mniejsze niż poprzednie, i zamiast stada jedynie dwa okazy, również jednak robiły wrażenie.


Major tym razem nie pozwolił się zatrzymać na dłużej niż minutę, i to w dodatku z zakazem wysiadania.

- Para.. parasauro… bla-coś-tam - Zaśmiała się Elsworth, nie mogąc sobie przypomnieć ich nazwy. Podpowiedział jej Ryotaro po krótkim główkowaniu. Ta parka Dinozaurów również okazała się roślinożercami, wszystko więc było w jak najlepszym porządku… ale i tak trzeba było się nieco pilnować, swoimi rozmiarami bowiem znacznie przerastały chociażby jeepy, którymi się poruszano.

Po krótkiej więc obserwacji, nagraniu kamerą, zrobieniu paru zdjęć, i ogólnemu zachwytowi, ruszono dalej… a trzeba było ruszać dalej. Pogoda na wyspie bowiem wyczuwalnie się zmieniła. Co prawda nadal świeciło słońce i nie było żadnych chmur, jednak pojawił się lekki wietrzyk. Każdy(chyba) z kolei wiedział, iż ten wietrzyk bardzo, bardzo się wzmocni… do tego przyjdzie pewnie i deszcz, niebo pociemnieje, oj będzie się działo.

Huragan na Pacyfiku to nie drobnostka.

***


Kolejne dwa kwadranse spędzono na jeździe w kierunku niewielkiej góry… wzgórza… whatever, jak zwał, tak zwał. Po drodze zaobserwowano kilka pomniejszych zwierząt jak małpki, ptaki i tym podobne… usłyszano jednak i w oddali jakieś ryki. I to właśnie mogły być już jakieś mięsożerne Dinozaury, przed którymi lepiej było mieć się na baczności. Nie wydarzyło się jednak nic nietypowego, czy tam i groźnego.

Ekspedycję u celu podzielono na dwie duże grupy, i rozpoczęto poszukiwania schronienia, które potrwały prawie godzinę czasu. Godzinę, podczas której pogoda coraz bardziej się psuła, świadcząc o fakcie, iż huragan był tuż tuż. Swoją drogą, jak uderzy w wyspę, czy zmiecie przesłaniającą ją mgłę? Ciekawa w sumie myśl… ale tylko szaleniec chciałby teraz być na plaży, by obserwować te zjawisko…

Szczęśliwcem, który wypatrzył jaskinię, był Harry Frost.


Najpierw zbadali ją więc najemnicy, i po pięciu minutach dali “zielone światło” dla czekających na zewnątrz. Zajęto się więc przenoszeniem wszelakiego sprzętu z pojazdów do wnętrza, choć niestety te musiały zostać na zewnątrz, wejście było zdecydowanie za małe dla jeepów, a quady… no cóż, co prawda by się zmieściły, ale wewnątrz nie było aż tyle miejsca.

Rozładować wszystko, przenieść do jaskini, stworzyć w niej obóz, zabezpieczyć pojazdy zostające na zewnątrz. Wszystko zostało zrobione do dokładnie godziny 17, i wtedy “Laura” nadciągnęła nad wyspę.

Alan Woods, Peter Curran, “Bear” i Marco Chelimo mieli cholernego pecha, i jako ostatni na zewnątrz, zostali zaskoczeni totalną ulewą, pojawiającą się nagle w ciągu trzech sekund. Lało tak, jak mało kiedy ktoś to przeżył, jak jakieś cholerne oberwanie chmury prosto nad ich głowami i owi czterej mężczyźni byli kompletnie, kompletnie przemoczeni. Sam deszcz był z kolei tak lodowaty, że niemal chciało się z zimna popuścić w spodnie.

….

W jaskini... czy raczej jaskiniach, nic nie mieszkało, a przynajmniej w chwili obecnej. Były co prawda jakieś resztki małych kości, i można było ich ilość porównać do czegoś, co kiedyś było chyba wielkości psa, ale tak ogólnie w tym podziemnym, małym kompleksie nie było nic więcej, poza jakimiś kilkoma patykami i tym podobnymi, drobnymi rzeczami pasującymi do takiego miejsca. A więc nie było i żadnych tam nietoperzy, czyiś odchodów, nie cuchnęło, słowem było niemal idealnie.

Przez chwilę rozmyślano jak się rozlokować, po czym wprowadzono tą myśl w życie. Tam gdzie naturalny teren opadał w dół, aż do zalanej wodą pieczarki, postawiono się nie pchać, komorę przy wejściu mieli głównie zajmować najemnicy, tą w głębi cywile-mężczyźni, a tą całkiem na tyłach przydzielono kobietom. Oczywiście, nikt nikogo nie oddzielał, jedynie ustalono gdzie kto będzie ewentualnie w nocy spał.

Rozłożono śpiwory i koce, zapalono lampy, pojawiło się nawet kilka piecyków z ogrzewaniem. Skrzynie ze sprzętem umieszczono w dwóch dobrych miejscach strategicznych, a przy okazji robiły one i za zaporę oddzielającą w pewnym miejscu dojście do kobiet… drugie przejście do “damskiej sypialni” zostało z kolei zasłonięte sporą plandeką przy której w razie potrzeby warowała “T”.

Baker, jak to miał w zwyczaju, wydał kilka nakazów i zakazów, co u niektórych wywołało kręcenie nosem, ale w końcu on odpowiadał za bezpieczeństwo ich wszystkich…
- Kibelek zrobimy tam gdzie ta zalana jaskinia wodą, nikt nie wychodzi na zewnątrz w trakcie huraganu, to chyba oczywiste? - Wskazał kciukiem na wyjście z kompleksu, gdzie lało w cholerę i wiało jeszcze bardziej - Możemy ugotować coś ciepłego, można odpocząć, porozmawiać, przespać się i tak dalej… dzień powoli się zbliża ku końcowi, a nie zanosi się, żebyśmy się dzisiaj jeszcze stąd gdziekolwiek ruszali, więc znajdźcie sobie jakieś sensowne zajęcia. Pan Van Straten twierdzi, że się tu nie podusimy, więc wszystko powinno być w porządku… co zaś do nocnych schadzek, gdyby kogoś świerzbiło między nogami... - Major jakoś tak spojrzał na ułamek sekundy na “Sosnę”, choć mogło się komuś wydawać, przejechał wzrokiem bowiem po wielu twarzach - ...jesteście dorośli, w tej sprawie możecie robić co wam się jawnie podoba, tylko żeby potem jakiś cyrków z tym związanych nie było. Nikomu nie zabraniam, wasza sprawa. Warta przy wejściu do jaskiń po dwóch najemników, najpierw do zmroku normalnie, potem po dwie godziny. Sierżanci zrobią grafik. W sumie, to chyba wszystko… jutro, jak już przeżyjemy ten huragan, nie zaleje nas tu, nic nie wlezie żeby zeżreć, i sto innych spraw, spróbujemy nawiązać łączność z “Hyperionem” i… i w sumie zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. W tej chwili odpoczynek. To wszystko.

~

- Chce ktoś zagrać w pokera? - Spytał Honzo, trzymając już w dłoniach karty - Na fajki, albo jakieś małe fanty… no chyba, że wolicie bez obstawiania? - Szczurza gęba uśmiechnęła się tasując talię. Po wcześniejszym, szybkim sprawdzeniu jaskini, Alazraqui nie odkrył w niej chyba nic interesującego, postanowił więc zająć się pokerem.

Czarnoskóry David Thomas chodził niemal nagi, świecąc ząbkami do kobiet. Był jedynie owinięty w pasie kocem, do tego miał drugi, narzucony na ramiona, najwyraźniej nie miał zapasowych ubrań? Marco Chelimo poszedł do “łazienki” gdzie się przebrał, posiadając na stanie dodatkowe spodnie, koszulkę i tak dalej. W jaskiniach, jak to w jaskiniach, było nieco chłodno i trochę wilgotno, ale taka ilość ludzi i nieco ogrzewania szybko sobie poradziła z tym faktem, i w końcu zrobiło się nawet znośnie.


Kimberlee mościła sobie gniazdko do spania w zakamarku kobiecej jaskini, najpierw rolowana mata do spania, potem kocyk, na to śpiwór… sama w końcu(ku małej uldze Lysssy) założyła biały sweter i szare spodnie dresowe.
- Tu nie ma pająków, co? - Spytała blondyneczka.

Ktoś zajął się gotowaniem czegoś ciepłego, z wielu racji podróżnych robiąc jeden duży posiłek, chyba zupę? Zapachniało w końcu i kawą... Van Straten i Frost zbierali deszczówkę u wejścia do jaskiń, by uzupełnić zapasy wody. Pani Elsworth udawała, że nie wodzi wzrokiem za “Sosną”... w końcu wyciągnęła ze swoich rzeczy butelkę “Kapitana Morgana” po czym mając na uwadze fakt, by Major nie widział, golnęła sobie porządnego łyka. Po chwili wyciągnęła flaszkę w stronę Dorothy, konspiracyjnie oczywiście przykładając palec do ust w geście zachowania ciszy.

- A może partyjkę szachów panie Miyazaki? - Spytał Collins, trzymając w dłoniach małe pudełko.

Zapanował względny spokój, na zewnątrz wiało i lało w cholerę, jaskinie z kolei rozbrzmiały powoli śmiechami...




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 21-10-2018 o 14:50.
Buka jest offline