Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2018, 08:12   #41
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Taki okaz…- Dorothy gwizdnęła z podziwem przenosząc na krótką chwilę wzrok na wielkiego gada, a następnie na twarze zebranych osób. Ich reakcja na tę niezobowiązującą i jakże zabawną wymianę zdań z blondwłosym najemnikiem była bardzo zabawna. Wręcz przezabawna. A że Dorothy Lie była w wyjątkowo dobrym nastroju, wypalony wcześniej skręt wydatnie w tym pomógł, doskonałym pomysłem wydało się jej dalsze ciągnięcie tej zabawy.
- Szkoda byłoby zmarnować taką okazję. - Jej wzrok ponownie prześlizgnął się po muskularnym ciele najemnika, a następnie po ciałach Japonki i jej partnera od ćwiczeń.
Słowa dziewczyny wyrwały Alana z przemyśleń.
- Okazję…?
- W końcu po to tutaj jesteśmy. - Odpowiedziała mu Dot.
- Niektórzy mogą połączyć obowiązki i przyjemności - wtrącił się milczący do tej pory Peter.
Wyjście z założenia, że i tak wszyscy zginą, skłaniało do spędzenia ostatnich chwil życia na różnorakich przyjemnościach.
- Raz się żyje… i nie wiadomo jak długo. - zgodził się z Dot masywny najemnik zerkając to na Japonkę, to na drugą kobietę. To na pozostałych mężczyzn. - Ale w obecnej sytuacji przyjdzie nam raczej szukać jaskiń, wzorem naszych przodków. Dobra osłona przed tropikalną burzą i dużymi drapieżnikami.
- “Milion lat przed naszą erą” przypomniał ci się? - Dorothy spojrzała raz jeszcze na prehistoryczne stworzenie, które zaprezentowało im się w całej swojej krasie.
Woods początkowo myśląc, że nieobliczalna jego zdaniem dziewczyna ma zamiar pobiec w stronę dinozaurów, powoli przygotowywał się by sięgnąć po linę i starać się ją obezwładnić. Okazało się jednak, że to tylko jego wyobraźnia. A może pierwsze oznaki paranoi?
- Podczas pierwszego startu drona, zauważyliśmy kilka kilometrów od plaży niewielką górę. Przy odrobinie szczęścia może uda się tam znaleźć jakąś jaskinię. Takie miejsca jednak nie zawsze są niezamieszkałe - odpowiedział Douglas’owi
- To trzeba będzie pozbyć się lokatorów - stwierdził Peter.
- Major wie o tym znalezisku? - blondyn zwrócił się do Alana w tej kwestii, a potem rzekł do Dot. - Milion lat… chodzi ci o futrzane bikini, czy może o dinozaury porywające blondynki? Tak czy siak tropikalne tajfuny bywają niebezpieczne. Jaskinia może okazać się solidnym schronem dla nas.
- Nasze dinozaury jak na razie się nie przejmują tajfunem, a chyba powinny go już czuć w kościach - powiedział Peter.
- Za duże by upaść… - skomentował Doug.
Woods skwitował pytanie “Bloody’iego” wzruszeniem ramion.
- Pierwotnie nie rozważałem tak dalekiego zapuszczania się w głąb wyspy pierwszego dnia. Poza tym… Major ostatnio miał tyle na głowie, że nawet nie można było go sensownie zagadać.
-To jest dobry czas, by go powiadomić o takich detalach. -skwitował krótko Sosnowsky.
- Dobra, dobra. Zrozumiałem subtelną aluzję. Idę - Alan burknął pod nosem, odchodząc od niewielkiej grupki. Podniósł jeszcze prawe ramię w górę w geście szybkiego pożegnania.
- Twój przyjaciel obraził się. - Rzuciła półżartem Lie do Nakajimy.

Na te słowa Kiku przez moment wpatrywała się w Dorothy badawczo, ale jej wzrok skupiony był jedynie na oczach kobiety. Po chwili milczenia w końcu odpowiedziała.
-To że skopałam mu tyłek, nie czyni go jeszcze moim przyjacielem. - Powiodła wzrokiem za odchodzącym Alanem, po czym wróciła w nim do Lie.
- Jemu podobało się to. - Dorothy nadal nie zmieniła tonu. - I jestem pewna, że wróci po więcej. - Na koniec wystawiła język uśmiechając się przyjaźnie.
Douglas zaś nie znając tematu rozmowy zajął się czuwaniem, od czasu do czasu zerkając na jedną lub drugą ślicznotkę.
- M… Rozmawialiście o tym? - Zapytała nieco wybita z taktu tą deklaracją i usiadła na masce jednego z “jeepów”. Jej surowy nieco nastrój, chyba ustąpił ciekawości.
- Przecież to widać na kilometr.- Dot rozejrzała się po tajniacku dookoła, nachyliła ku Japonce przykładając lewą rękę do prawego kącika ust, jakby chciała zatrzymać falę dźwięku tylko między nimi i ściszając głos. - Tak jak to, że doktor Elsworth leci na blondyna. - Przeniosła przy tym wzrok na mężczyznę, o którym mówiła. Ten zaś uśmiechnął się drapieżnie, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
- Alan jeszcze na statku, nie zechciał podać mi ręki gdy się przedstawiłam.. tak więc nie wiem czy tak trafnie go oceniłaś. - Pyrgnęła łuk bardziej za siebie i złożyła dłonie na kolanie, także ściszając głos. - Oh... masz konkurencję. Ciekawe więc, czy pierwszą wybierze ją, czy ciebie.

Po tym, jak Kimberlee została obudzona przez Lyssę, chwilkę zajęło dziewczynie dojście do siebie po drzemce, a następnie… ją zatkało. Stała więc z rozdziawioną buzią na pace jeepa, wpatrując się w dinozaury przez naprawdę długi moment. W końcu jednak wygrzebała ze swych klamotów tablet, którym zaczęła robić stworzeniom zdjęcia. Wszelkie rozmowy jej więc umknęły… dopiero przy fakcie, że coś wpadło niby Azjatce do oka, co nieco do niej dotarło. To jednak również trochę potrwało, była zbyt skupiona i zafascynowana zwierzętami blisko ekspedycji?
- Emm… wpadło Ci coś do oka? - Pojawiła się w końcu obok Lyssy ze swoim medycznym plecakiem, wyciągając już małą latareczkę.
- Touche - Powiedziała nie mogąc powstrzymać się od śmiechu Dot.
W odpowiedzi Kiku wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się lisio, z nutą satysfakcji która pojawiła się pierwszy raz od kiedy wyjechali. Przez chwilę tak wpatrywała się w Lie, po czym odwróciła do Kim.
- Nic mi nie jest. Tylko proszę nie róbmy sobie selfie z tymi diplo.. d.. - Lyssa nie znała się na wymarłych gatunkach tak jak Ryotaro, a ta pokręcona nazwa wypadła już jej z głowy więc tylko skrzywiła się. - No nimi. - skinęła na wielgachne dinozaury. Zachowywała się trochę jakby w ogóle nie zrobiły na niej wrażenia, może nawet jakby się tego spodziewała. Ostatecznie była to jednak tylko reakcja obronna organizmu by nie odpaść w szoku.
- O selfie to akurat nie pomyślałam… - Uśmiechnęła się Kim - Z okiem na pewno ok? Bo jak jakaś muszka wleciała czy coś to może być podrażnione, a jak jej nie wyciągniemy to jeszcze dojdzie do zapalenia? - Lekareczka uparcie zaczęła już powoli świecić Azjatce latarką po oczach.
- Kim! - Zaczęła głośniej by przerwać to świecenie jej po oczach, po czym dodała łagodniej. - Nie jestem dzieckiem, jak będzie mi potrzebna pomoc to o nią poproszę.
- Ok, ok - Kimberlee zaprzestała na Lyssie “doktorowania” i schowała latarkę z nieco nietęgą miną. Czyżby i ją, mimo początkowej fascynacji, fakt żyjących tu dinozaurów również nieco niepokoił i sprawiał że była poddenerwowana?
- I na pewno nie chce, żebyś zobaczyła, Kim, kto jej wpadł w oko. - odezwała się Dorothy, gdy już mogła powstrzymać śmiech.
- W sumie to dziewicza wyspa. Jeśli nie tu, to gdzie ? - skomentował krótko blondyn.
- Powinna kryć w sobie dużo niespodzianek. - Peter nie sprecyzował, czy chodzi o wyspę, czy którąś z pań.
Kiku odetchnęła z ulgą, jako że przy okazji badania jej wzroku nie dostała darmowego zastrzyku przeciwtężcowego. Dostrzegła tą zmianę nastroju u lekarki i ścisnęła jej ramię troskliwie. Dopiero teraz zrozumiała powód śmiechu Dot, ale aż tak bardzo jej to nie dotknęło. Przy okazji zupełnie znienacka wtrącił się Peter, który choć był wielką zagadką wydawał się całkiem sympatyczny. Tak czy inaczej wszyscy zaczęli otrząsać się po niespodziance jaką zaserwowano ich oczom, a Azjatka nie mogła się doczekać aż nadejdą i jakieś konkrety i decyzje. Postanowiła już Dorothy nie odpowiadać i zobaczyć gdzie zawędruje rozmowa.
- Z pewnością. I każdy aż się pali, żeby je odkryć.- Odchrząknęła Lie i odpowiedziała już całkiem normalnym głosem.
- Jeśli podeślą nam lepszy sprzęt to nie ma sprawy, ale… z tym co mamy, to wiele nie zdziałamy. - Doug spojrzał z powątpiewaniem na swojego kałacha.
Lyssa zaś na swój łuk, z jeszcze większym zwątpieniem i chyba nawet lekko pobladła.
- A co ja mam powiedzieć? Spodziewałam się że może wyskoczyć na nas jakaś dzika świnia, ale na pewno nie tego!
Nie wiadomo czy specjalnie, czy mimowolnie teraz to ona wykorzystała moment gdy każdy był czymś zajęty, by sobie dyskretnie pooglądać ciało blondyna. Jej twarz nie zdradzała jednak żadnych emocji. I dostrzegła to samo co Dot. Twarde mięśnie pod koszulą i za ciasne spodnie w rejonach poniżej pasa… choć reakcja była słabsza.
- Jeśli zostaniemy rozbitkami na tej ślicznej wyspie - stwierdził Peter - [/i]to twój łuk przyda się bardziej, niż nasza nowoczesna broń. Przynajmniej na dłuższą metę.[/i]
- Oby nie.- Lie teatralnie pociągnęła nosem udając zasmuconą. - Już teraz tęskniem za krwistym stekiem.
- Jesteśmy tu niecały dzień, a nasz statek nie zatonął. Jeszcze nie ma co planować nowego społeczeństwa. - odparł pocieszającym tonem blondyn.
- Dzięki Peter.. hmm nie patrzyłam tak na to. Może przyda się wtedy kiedy nie będziemy chcieli robić hałasu na kilka kilometrów. - urwała na moment. - Mam nadzieję że długo tu nie utkniemy jednak bez zaopatrzenia..
- Na te dinozaury polować nie będziemy. - Peter spojrzał na ogromne stworzenia. - Dużo lepsze byłoby coś mniejszego. Tak że na steki musisz trochę poczekać, Dorothy - dodał z uśmiechem.
- Wszyscy słyszeli? Peter zobowiązał się przyrządzić nam steka z pierwszego dinozaura którego upolujemy. - Podpuściła go z uśmieszkiem Kiku.
- Zapraszasz mnie na kolację? - odparł natychmiast.
Tym pytaniem udało mu się nawet ją zaskoczyć, ale zaraz odzyskała rezon i zapytała.
- A umiesz gotować?
- Jeśli jest dla kogo... - Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Ale mam jeść pierwsza, byś sprawdził czy jadalne? - Zaśmiała się w odpowiedzi.
- Nie... Jak możesz w ogóle myśleć, że zrobiłbym z ciebie świnkę doświadczalną - udał obrażonego.
- Namówiłeś mnie, ale jeśli nie dam rady zjeść tego do końca, nie obrazisz się? - Zapytała wesoło.
- Nie... Wszak trzeba zostawić trochę miejsca na... deser - odpowiedział.
- Co za flirciarz.. - Kiku wywinęła oczami rozbawiona, a zaraz dodała. - Zapraszam więc na kolację, a od siebie mogę dać coś pewnego. Wzięłam ze sobą jakieś winko, półsłodkie chyba. - Przymrużyła jedno oko, zastanawiając się. - Jak spalisz tego dinozaura, to będzie na poprawę nastroju.
- Flirciarz? Spalić? Ranisz me serce... - Udał dotkniętego. - Jesteś pewna, że chcesz ryzykować?
- Wiesz jak kończy na statku kucharz który źle gotuje? - Zaśmiała się, ale po chwili dodała. - Wycofujesz się?
- Nie jesteśmy na statku, więc wrzucenie do kotła lub wyrzucenie za burtę mi nie grozi. - Uśmiechnął się do dziewczyny. - A ryzyko wpisane jest w mój zawód.
- Swoją drogą… nie kojarzę kto w tej wyprawie robi za oficjalnego kucharza. - zamyślił się Doug i zerknął na Dot.- Wiesz coś może o tym? Czy jesteśmy zmuszeni tylko do suchych racji?
- Zapytaj się Bakera. W końcu on tu jest szefem - Lie wypowiedziała ostatnie zdanie z lekką nutą ironii.
- Wygląda jakby mu miała żyłka pęknąć. Poczekam na inną chwilę. Poza tym… tu mi dobrze. - mruknął Douglas wymownie wodząc spojrzeniem po Dot, a potem zerknął na inne kobiety.
- Już się czuję bezpieczniej.- Odpowiedziała takim samym spojrzeniem.
- Cieszy mnie to.- odparł blondyn mimowolnie prężąc mięśnie. - Po to tu jestem.
- Nie rozwiązuje to jednak kwestii marnych posiłków. - Westchnęła Dot.
- Może coś podeślą z kuchni statku jak minie tajfun. - pocieszył ją Douglas.
- Nie jesteśmy tu nawet jeden dzień i póki co możemy jeść to do czego przywykliśmy więc jest dobrze. Zobaczymy jak wam się spodoba kuchnia Petera gdy skończą się racje… - spojrzała na samego Currana i dodała. - Nie odpowiedziałeś, więc chyba nie jesteś gotowy na to ryzyko. - Wystawiła na moment, psotnie język.
- Wszak powiedziałem, że ryzyko nie jest mi obce. - Peter spojrzał na dziewczynę z zaskoczeniem. - Ale jak chcesz, to mogę ci dać to zaproszenie na piśmie.
- Człowiek może zjeść wiele różnych rzeczy. - wtrącił krótko Sosnowsky.
- W takim razie liczę że pierwsze co ustrzelicie, będzie smakowało jak kurczak. - Skinęła do Petera, dając do zrozumienia że zgadza się bez pisma.
- Lepsza byłaby świnia. I takie luau.- Rozmarzyła się Lie.
I dobry kucharz. I przyprawy. - dodał z lekką ironią Doug.
- Przyprawy to mały problem. Tu jest prawie wszystko czego potrzebujemy. - W głosie Dot słychać było pewność.
- Co to jest “luau”? - Wtrąciła cicho stojąca obok nich Kim.
- Tradycyjne danie kuchni hawajskiej. Palce lizać.- Odpowiedziała jej Dot, a stojący nieopodal Kaai przytaknął minimalnie głową.
- No to pewnie smaczne... - Dodała lekarka.
- Umiesz to przygotować? - zainteresował się Peter.
- Ja?- Zdziwiła się Dorothy wskazując jednocześnie na siebie palcem. - Nie. Ja to tylko jadłam. Może Marcus.- Głową wskazała na stojącego nieopodal najemnika.
- Szkoda... Ale pewnie i tak nie znajdziemy żadnej sympatycznej świnki - odpowiedział Peter.
- Jedne mięso może zastąpić drugie. - zawyrokował Doug.
- Ale to już nie będzie to samo.- Rudowłosa lekko pokręciła przecząco głową.
- Najważniejsze, by z talerza nie uciekało - zażartował Peter.
- Teraz to spłyciłeś sprawę i odebrałeś mi smaka.- Dorothy ostentacyjnie oburzyła się. Z przesadą podniosła głowę i obróciła by nie patrzeć na winowajcę. Aby dopełnić całości ułożyła usta w podkówkę.
- Jak mi przykro... Ale mam nadzieję, że zapach pieczonego dinozaura przywróci ci apetyt - odparł Peter. Nie do końca wierzył w słowa dziewczyny.
- Powiedzmy, że ci wybaczam.- Łaskawie obdarzyła rozmówcę spojrzeniem. I chociaż podkówka nadal tkwiła na jej ustach, to oczy uśmiechały się.
Peter ukłonił się dwornie, zamiatając trawę wyimaginowanym kapeluszem.
- Dzięki ci, o pani - powiedział.
Dot kiwnęła nieznacznie acz dystyngowanie głową i obdarzyła mężczyznę czarującym uśmiechem.
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Na moment oderwał wzrok od dziewczyny, by rozejrzeć się dokoła, po czym ponownie skupił na niej swą uwagę.
- Pierś... dinozaura... z rusztu... Albo udko... z rożna - zasugerował.
- Coś soczystego… i krwistego…- Odparła bez namysłu.
- Będzie krwiste i soczyste - zapewnił.
- Nie mogę się doczekać.- Pewna bliżej nieokreślona nuta zagościła w tej wypowiedzi.
Peter przymrużył oczy.
- Jak tylko trafi się okazja... Obiecuję.
- Składa pan, panie…- Dot urwała na chwilę gdyż nie bardzo wiedziała z kim ma do czynienia. Oficjalnych prezentacji jeszcze się nie doczekała. Chociaż major przedstawił ją wszystkim.
- Peter. Peter Curran. - Skłonił się uprzejmie. I równie uprzejmie i dyplomatycznie nie zwrócił uwagi, że na mundurze jest naszywka z jego nazwiskiem. - Miło mi. - Podkreślił słowa uśmiechem.
- Składasz poważne obietnice, Peter. - Rudowłosa dokończyła w nieco zmienionej formie zdanie. - Dorothy Lie, również mi miło.
- Obietnice są po to, by je dotrzymywać. - Zabrzmiało to jak kolejna obietnica.
- Kto cię uczył gotować, Peter?- Dot roześmiała się na głos.
- Życie. Brak kucharki to najlepsza metoda - odparł. - I jakoś żyję...
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-10-2018, 15:10   #42
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Detroit, 1999


Siedział przed telewizorem po turecku i zahipnotyzowany gapił się na ekran. Brodaty staruszek ze smutkiem wpatrywał się w zatopionego w żywicy komara a dzieciaki smacznie spały wtulone do piersi Alana. Laura Dern na ten widok uśmiechnęła się czule do mężczyzny. Wszyscy spojrzeli w stronę ocenanu, nad którym frunęło stado kormoranów. Śmigłowiec odlatywał ku zachodowi słońca i film się skończył.
Dziewięcioleci Harry spojrzał na Karen Frost. Kobieta szykowała się do pracy i prasowała swój służbowy mundurek kelnerki. Widząc minę syna kąciki jej ust uniosły się ku górze.
- Podobał ci się, co?
Chłopiec przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć.
- Nienawidzę złych zakończeń -
- Złych zakończeń? Przecież wszyscy przeżyli. No prawie – stwierdziła kobieta
- Ale park jurajski…dinozaury…
Harry poczuł jak jego oczy robią się wilgotne. Nie chcąc by matka zobaczyła jak się wzrusza i odwrócił głowę. Karen z rozczuleniem popatrzyła na syna, przerwała prasowanie i podeszła żeby go przytulić.
- Kochanie, dinozaury mają teraz cały park dla siebie. Są w końcu wolne.
- Ale nikt ich już nigdy nie zobaczy…
Emma pogłaskała syna po głowie.
- To tylko film. I mylisz się, bo jest jeszcze druga część – Harry uniósł głowę, a ona od razu przeczytała co chce powiedzieć i go uprzedziła – Po pracy wstąpię do wypożyczalni.
Chłopiec zacisnął pięść w geście triumfu i pocałował mamę w policzek.
- Mamo, a myślisz, że to możliwe? Że kiedyś sklonują dinozaury?
Kobieta westchnęła.
- Wszystko jest możliwe Harry. Życie zazwyczaj jest sto razy nudniejsze albo sto razy ciekawsze od filmów.
Harry zapamiętał tą sentecję. Myślał o niej, kiedy wyruszył w swoją pierwszą podróż po amazońskiej dżungli i za każdym kolejnym razem gdy opuszczał Detroit.


***


- Harry, kręć to, kręć to! – usłyszał, ale nie wiedział co dokładnie ma filmować. Wyciągając kamerę, ruszył w stronę ludzi, którzy wstrzymali podróż w głąb wyspy i wyraźnie podekscytowani podziwiali coś, co znajdowało się na polanie, za drzewami.
Podróżnik minął rosłych najemników by lepiej przyjrzeć się temu, na co patrzą tak zaaferowani.
Zamarł.
Wielkie, monumentalne gady przypominały dźwigi. Niewyobrażalnie piękne, niewyobrażalnie potężne a jednak w ich ruchach widać było jakąś finezję. Długie smukłe szyje, zbite umięśnione korpusy, i mocarne, grube jak pnie dębów kończyny. Czysty majestat.
Harry poczuł jak jego nogi wypełniają się watą, z trudem oddychał. Padł na kolana, drżącą rękę filmując cud. Prawdziwy cud, który powinien być martwy od sześćdziesięciu milionów lat. Z oczach poczuł łzy. Na chwilę huragan, trupy, gigantyczna ośmiornica i mięsożerna roślina z paszczą krokodyla stały nieistotne jak drobinka kurzu. To na co patrzyli było warte więcej niż złoża szlachetnych kruszców, ropy naftowej czy gazu. To na co patrzyli było triumfem marzeń nad straconymi nadziejami, triumfem baśni nad prozą codziennego dnia. Triumfem życia nad przemijaniem. Tylko paru ludzi w historii ludzkości mogło się czuć podobnie jak Harry Frost w tym momencie. Bracia Wright, Juri Gagarin, Neil Amstrong. Jego wewnętrzne dziecko darło się z radości i pokazywało fucka, tym wszystkim, którzy wierzyli, że świat można opisać za pomocą podręczników historii, geografii i chemii.
Gdy szok minął, podniósł się z kolan. W pierwszym odruchu chciał podbiec bliżej dinozaurów, że z bliska uchwycić ich wspaniałe sylwetki, ale usłyszał słowa Woodsa i się zawahał. Zaczął więc okrążać polanę, filmując wielkie gady z bezpiecznej odległości.
- To nie jest CGI…To nie jest kurwa CGI – powtarzał i to był jedyny komentarz dla widzów, jaki był w stanie z siebie wydusić. A uspokoił dopiero, gdy Alan podszedł, prosić go o przysługę
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 17-10-2018 o 15:25.
waydack jest offline  
Stary 17-10-2018, 18:16   #43
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Alan oddalając się słyszał jak mała grupka coraz lepiej się bawi. “No tak, żeby ktoś mógł odpoczywać, ktoś inny musi się użerać ze starym upartym zgredem” - pomyślał. Po czym dopowiedział cicho pod nosem:

- Ciesz się, że chociaż nie wydaje się już być taka przybita.

Wiedział jednak, że nadchodząca batalia z Baker’em, może nie być tak łatwa jak próba odpędzenia tej wielkiej ośmiornicy z plaży. Granaty tutaj nie wystarczą - potrzebował sojuszników. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu tego, kogo właśnie w tej chwili potrzebował. Dostrzegłszy go, udał się w jego stronę.
- Panie Frost - powiedział z łobuzerskim uśmiechem -Można Pana prosić na chwilę?

- Jasne – przytaknął Harry chowając kamerę do plecaka – Co tam?

- Pańska wiedza o survivalu będzie nam niezbędna by przekonać pewną skamielinę, że potrzebne nam będzie szybko suche sklepienie nad głową. A mówiąc skamielinę, nie mam na myśli dinozaurów - Woods odpowiedział wskazując dyskretnie w kierunku gdzie znajdował się Major.

- Sugerujesz, że major chce spędzić burzę pod gołym niebem? - zdziwił się Frost. Nie chciało mu się w to wierzyć, ale być może zachwycając się żywym okazem dinozaura przeoczył jakieś kuluarowe rozmowy.

- Niczego takiego nie sugeruję - odpowiedział spokojnie Alan - Ale dzięki pomysłowi “Bloody’iego”, możliwe że uda nam się odnaleźć miejsce, w którym mogą się znajdować na tyle solidne struktury, że udałoby się przeczekać huragan. Może nawet założyć stały obóz, do czasu aż nadejdzie odsiecz. Ryzykowanie by przeczekać taką pogodę, nawet pod osłoną drzew, byłoby niebezpieczne zarówno dla ludzi jak i sprzętu. Muszę jednak przekonać Baker’a do swojej racji, a z tym już przedtem miałem problemy. Przyda nam się również ekspertyza Pana Alazraqui. Plan zakłada udanie się w stronę niewielkiej góry, którą zauważyliśmy podczas lotu drona. Może uda nam się tam znaleźć jakąś jaskinię, o ile dopisze nam szczęście - “przecież wszystko nie może się cały czas chrzanić, prawda?

Przystanął i odwrócił się do survivalowca.
- Szczerze. Co o tym myślisz? - zapytał z nutą niepewności w głosie, zwracając się do Harry’ego na “Ty”.

- Masz rację, ale nie wydaje mi się, by major miał jakiś problem z pomysłem „Bloody’ego”. To logiczne, że musimy znaleźć jakąś jaskinię lub podobne miejsce na przeczekanie. Zaufaj mi, ten facet jest po naszej stronie – Harry przypomniał sobie wymianę zdań między Bakerem a prezes Durand, ale zachował to dla siebie – Jak chcesz możemy to z nim przedyskutować, poprę cię.

Alan wyraźnie odczuł ulgę.
- Dzięki. Może rzeczywiście się trochę zagalopowałem. Ufam Majorowi. Pracując dla “TMI” słyszałem o nim prawdziwe legendy. Niestety, między mną a nim z jakiegoś powodu występują ostatnio problemy z komunikacją - odpowiedział żartem - Dlatego potrzebuję waszej pomocy.

- On chyba musi być dupkiem, żeby wzbudzać posłuch – stwierdził Frost – Chodźmy z nim pogadać.

„Drużyna pierścienia” pomyślał podróżnik widząc jak zaopatrzeniowiec próbuje rekrutować kolejnych śmiałków gotowych zmierzyć się z palącym problemem jaskiń. Temat urastał do rangi debaty naukowej i to geolog miał być tym, który ostatecznie przekona majora do pomysłu Alana. Harry nie sądził, by czyjakolwiek pomoc była tu potrzebna, ukrycie się przed deszczem i huraganem było oczywistą oczywistością i tylko szaleniec próbowałby spędzić załamanie pogody pod gołym niebem. Był jednak ciekaw czy major rzeczywiście tak nie cierpi Woodsa, że gotów jest odprawić go z kwitkiem. Przypomniał sobie o Martinie Torresie, swoim koledze ze szkolnej ławki, który z jakichś powodów od pierwszej klasy miał przesrane i cokolwiek by nie zrobił spotykało się to z szyderstwami i kpiną. Im bardziej się starał tym gorzej na tym wychodził.
Hanzo oczywiście odmówił ich prośbie. O ile temat jaskiń go interesował, tak debata z majorem już niekoniecznie. Potwierdził jednak, że w takim miejscu mogą znajdować się groty lub jaskinie. Frost jego decyzji specjalnie się nie dziwił, Hanzo wszak był dupkiem. Racjonalnym dupkiem. Wiedział, że prędzej czy później do tych jaskiń trafią a przeprawa z wrednym majorem jest bezcelowa. Frost nawet nie próbował przekonywać go do zmiany zdania.

- No nic. Poradzimy sobie z nim we dwóch – uśmiechnął się do Alana pokazując skinieniem na najemników.

Kilka chwil później byli już przed głównodowodzącym.
- Majorze, chcielibyśmy zająć chwilę, jeśli można. - zawołał Woods.

Baker przestał zajmować się studiowaniem mapy wyspy, i od czasu do czasu potrząsaniem cholernym kompasem. Spojrzał na obu mężczyzn nawet nie tak morderczym spojrzeniem, jak miał w zwyczaju.
- Słucham - Powiedział.

- Alan ma pewien pomysł i myślę, że pan major powinien go wysłuchać – odparł Harry, próbując zachować kamienny wyraz twarzy.

- No więęęęęc... - Baker spojrzał w twarz Woodsa.

Alan wziął głęboki oddech, starając się raz jeszcze zebrać w myślach wszystkie potrzebne argumenty, po czym zwrócił się do Majora.
- Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy szybko znaleźć jakieś schronienie, bo inaczej mamy przesrane. Gdy usłyszałem o pomyśle “Bloody’iego” by znaleźć jakąś jaskinię, przypomniało mi się, że podczas pierwszego lotu dronem jeden z pionierów zauważył niewielką górę, parę kilometrów od plaży - kończąc zdanie podał Baker’owi tablet z nagraniem.

- Zapytaliśmy Pana Alazraqui czy w takim miejscu mogą się znajdować jakieś jaskinie - kontynuował Woods - Według niego istnieje taka możliwość. Harry również uznał to za pomysł godny rozpatrzenia. Ufam jego opinii, jako ekspertowi od survivalu. Jeśli nie mamy żadnych innych opcji, to proponuję rozważyć naszą propozycję. Najlepiej jak najszybciej.

Major wziął tablet od Woodsa i położył obok, nawet nie spoglądając na nagranie. Wyciągnął paczkę “West” i zapalił sobie papierosa, słuchając wypowiedzi. Zaciągnął się kilka razy…
- Pomysł bardzo dobry Woods. Nie sądzisz jednak, że nieco spóźniony? Tak o godzinę jazdy przez dżunglę? Po sparingu z panienką na plaży co innego w głowie co? Ale jednak nic straconego, ponieważ tak, w tamtym kierunku właśnie zmierzamy - Baker spojrzał krytycznym wzrokiem w twarz Alana.

Woods oddychając spokojnie, starał się trzymać nerwy na wodzy.
- Za przeproszeniem, ale sytuacja byłaby o wiele łatwiejsza, gdybyśmy wszyscy byli również poinformowani co do Pańskich planów. Przyznaję, że powinienem na to wpaść wcześniej, ale na swoją obronę mam to, że nie tylko zajmowałem się wyładowywaniem sprzętu, ale miałem też na głowie wielkiego głowonoga, a sporo ludzi umarło na moich oczach. Także rzeczywiście, mogłem być trochę rozkojarzony.

Po chwili podjął temat.
- Mówi Pan, że zmierzamy w tamtym kierunku. Czy to znaczy, że to i tak był nasz cel od początku?

- Rozmawiałem o tym z sierżantami i Van Stratenem. “Sosna” sprzedał wam więc to jako własny pomysł? - Baker uśmiechnął się pod nosem - Tak, to nasz cel od samego początku opuszczenia plaży.

- Czy w związku z tym Pan Van Straten przewiduje jakieś… trudności? - Zapytał Alan, zastanawiając się co jeszcze ten człowiek przed nimi ukrywał.

- Nie lubię robić za informację turystyczną, chcesz wiedzieć czy się będziemy potykać o kamyki i czy dotrzemy tam zanim zmokniemy porozmawiaj z nim. - Major wzruszył ramionami.

Woods skopiował jego zachowanie i również wzruszył ramionami.
- Jeszcze tylko dwie sprawy. Po pierwsze - mamy dwa wolne M4. Proponuję by jeden przydzielić Harry’emu. Jest na tyle niebezpiecznie, że cywile muszą mieć sposób by się bronić. Odpowiedzialność biorę na siebie.

- Nie dwa tylko jeden. Jak Frost umie się posługiwać to dostanie, ale chyba nie potrzebuje do tego adwokata? - Major spojrzał na wymienionego mężczyznę.

- Po drugie - Spojrzał Majorowi prosto w oczy i z pełną determinacją chłodno powiedział - Nigdy więcej nie waż się jej nazywać “panienką”!

Major przyjął mały wybuch Woodsa ze… stoickim spokojem. Jedynie uniósł na chwilę brew.
- Na “panią” jest chyba za młoda co? - Powiedział zwyczajnym tonem.

- Dobrze wiesz co mam na myśli - Woods odpowiedział starając się zapanować nad gniewem - Nigdy. Więcej.

W odpowiedzi Baker jedynie wzruszył ramionami.
- Nie, nie wiem co masz na myśli - Dodał po chwili.

- Ona niczego złego nie zrobiła, więc masz Ją traktować z szacunkiem.

- Hmmm… może tak zrozumiesz… “panienka Nakajima”, “panienka Miles”, “pani Elsworth”, “pani Lie”. Teraz? - Baker spojrzał na Woodsa nieco uważniej.

- Nie mam pojęcia czy jesteś aż takim ignorantem, żeby nie rozumieć o co mi chodzi więc powiem jeszcze raz. Nie obchodzi mnie kto, nie obchodzi mnie kiedy, ale jeśli ktoś przy mnie powie coś o niej bez należytego szacunku, to nie daruję. Panna Nakajima i bez żadnych podtekstów - odpowiedział nie spuszczając wzroku z twarzy Majora.

- To ty się doszukujesz podtekstów w całkiem zwyczajnym określeniu Woods, więc przestań mnie wkurwiać swoim kłapaniem o niczym. Panna i panienka to to samo - Tym razem Major już lekko wpieniony spojrzał groźnie na Alana, gotowy i chyba mu w końcu przylać?

Woods utrzymał kontakt wzrokowy z Baker’em, ale nic już nie odpowiedział. Czyżby rzeczywiście zaczął popadać w paranoję?

Harry widząc, że zaraz Woods i Baker skoczą sobie do gardeł postanowił szybko zmienić temat. A że prośba Alana o wydanie broni mocno go zdziwiła, miał pretekst by przerwać tą idiotyczną kłótnię.
- Eeee…właściwie to ja nie umiem posługiwać się ciężką bronią – przyznał - Ale dzięki za propozycję

Alan spojrzał na survivalowca.
- Jeśli chcesz nauczę Cię podstaw. Będziesz miał pewnie kłopoty ze strzelaniem bez szkolenia, ale jeśli masz celne oko, to zwykłe wyceluj i pociągnij za spust wystarczy. Najważniejsze byś pamiętał by broń była zawsze zabezpieczona, gdy z niej nie korzystasz. Wolę to niż zostawić was bezbronnych. Oczywiście ostatecznie to Twój wybór.

Harry uśmiechnął się wyrozumiale.
- Bez urazy stary, ale gdybym chciał nauczyć się strzelać poprosiłbym o prywatne lekcje Sosnę, albo Currana. Po za tym jestem pacyfistą. Mój ojciec służył w…

Harry ugryzł się w język. Nie miał teraz ochoty zwierzać z rodzinnych historii.
- Po to korporacja płaci majorowi i jego ludziom ciężkie pieniądze, byśmy nie musieli używać broni. Przyjechałem tu kręcić film, a nie bawić się w Rambo.

Alan również odpowiedział uśmiechem na tą szczerą odpowiedź.
- Rozumiem. Dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie, którzy wolą pokojowe rozwiązania.

“Nie sądzę jednak by tutejsze potworki podzielały Twój światopogląd” - dodał sobie w myślach.

- W Detroit też w każdej chwili mogę dostać kosę, ale to nie znaczy, że mam biegać po ulicy uzbrojony w karabin – stwierdził Frost. Po chwili coś sobie przypomniał – W sumie to lubię sobie postrzelać do ludzi, ale tylko w Playerunknown's Battleground.

- Nie ma niczego lepszego niż doprowadzenie dziesięciolatka do płaczu, co? - Alan dodał żartobliwie.

- Niestety zazwyczaj to dziesięciolatki doprowadzają do płaczu mnie – mrugnął okiem youtuber.

Woods szczerze roześmiał się na ten żart. Lubił ludzi podchodzących do siebie z dystansem.
- Jeśli wszystko już zostało wyjaśnione, to chyba nic tu już po mnie Majorze - zwrócił się do Baker’a.

Harry miał już odejść w kierunku pojazdów, kiedy odwrócił się i uśmiechnął szeroko do majora.
- A pan lubi sobie popykać w gierki? – spytał licząc, że wojskowy wybuchnie w swoim niepowtarzalnym stylu.

- Takie pierdoły nie dla mnie, zmiękczają mózg - Baker pokręcił głową nad tą całą dyskusją obu mężczyzn.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 17-10-2018 o 19:02.
Koime jest offline  
Stary 21-10-2018, 14:29   #44
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Po krótkim postoju, wywołanym spotkaniem z Dinozaurami, Major zarządził dalszą przeprawę przez dżunglę, ruszono więc dalej, z czego najbardziej była chyba niezadowolona Sarah Elsworth… ledwie zaś odpalono maszyny, spłoszyło to nieco zwierzęta, które bez zbytniego pośpiechu, oddaliły się jednak po chwili od ekspedycji.

Po rozstaniu się więc z Camarasaurusami, którym pani Biolog nawet… pomachała na pożegnanie, ruszono dalej.

~

I znowu jazda przez dżunglę, trzęsawka w pojazdach, badanie wyspy w poszukiwaniu schronienia przed nadciągającym huraganem... po około dwóch kwadransach natrafiono na kolejne, niby wymarłe gady. Te były tym razem o wiele mniejsze niż poprzednie, i zamiast stada jedynie dwa okazy, również jednak robiły wrażenie.


Major tym razem nie pozwolił się zatrzymać na dłużej niż minutę, i to w dodatku z zakazem wysiadania.

- Para.. parasauro… bla-coś-tam - Zaśmiała się Elsworth, nie mogąc sobie przypomnieć ich nazwy. Podpowiedział jej Ryotaro po krótkim główkowaniu. Ta parka Dinozaurów również okazała się roślinożercami, wszystko więc było w jak najlepszym porządku… ale i tak trzeba było się nieco pilnować, swoimi rozmiarami bowiem znacznie przerastały chociażby jeepy, którymi się poruszano.

Po krótkiej więc obserwacji, nagraniu kamerą, zrobieniu paru zdjęć, i ogólnemu zachwytowi, ruszono dalej… a trzeba było ruszać dalej. Pogoda na wyspie bowiem wyczuwalnie się zmieniła. Co prawda nadal świeciło słońce i nie było żadnych chmur, jednak pojawił się lekki wietrzyk. Każdy(chyba) z kolei wiedział, iż ten wietrzyk bardzo, bardzo się wzmocni… do tego przyjdzie pewnie i deszcz, niebo pociemnieje, oj będzie się działo.

Huragan na Pacyfiku to nie drobnostka.

***


Kolejne dwa kwadranse spędzono na jeździe w kierunku niewielkiej góry… wzgórza… whatever, jak zwał, tak zwał. Po drodze zaobserwowano kilka pomniejszych zwierząt jak małpki, ptaki i tym podobne… usłyszano jednak i w oddali jakieś ryki. I to właśnie mogły być już jakieś mięsożerne Dinozaury, przed którymi lepiej było mieć się na baczności. Nie wydarzyło się jednak nic nietypowego, czy tam i groźnego.

Ekspedycję u celu podzielono na dwie duże grupy, i rozpoczęto poszukiwania schronienia, które potrwały prawie godzinę czasu. Godzinę, podczas której pogoda coraz bardziej się psuła, świadcząc o fakcie, iż huragan był tuż tuż. Swoją drogą, jak uderzy w wyspę, czy zmiecie przesłaniającą ją mgłę? Ciekawa w sumie myśl… ale tylko szaleniec chciałby teraz być na plaży, by obserwować te zjawisko…

Szczęśliwcem, który wypatrzył jaskinię, był Harry Frost.


Najpierw zbadali ją więc najemnicy, i po pięciu minutach dali “zielone światło” dla czekających na zewnątrz. Zajęto się więc przenoszeniem wszelakiego sprzętu z pojazdów do wnętrza, choć niestety te musiały zostać na zewnątrz, wejście było zdecydowanie za małe dla jeepów, a quady… no cóż, co prawda by się zmieściły, ale wewnątrz nie było aż tyle miejsca.

Rozładować wszystko, przenieść do jaskini, stworzyć w niej obóz, zabezpieczyć pojazdy zostające na zewnątrz. Wszystko zostało zrobione do dokładnie godziny 17, i wtedy “Laura” nadciągnęła nad wyspę.

Alan Woods, Peter Curran, “Bear” i Marco Chelimo mieli cholernego pecha, i jako ostatni na zewnątrz, zostali zaskoczeni totalną ulewą, pojawiającą się nagle w ciągu trzech sekund. Lało tak, jak mało kiedy ktoś to przeżył, jak jakieś cholerne oberwanie chmury prosto nad ich głowami i owi czterej mężczyźni byli kompletnie, kompletnie przemoczeni. Sam deszcz był z kolei tak lodowaty, że niemal chciało się z zimna popuścić w spodnie.

….

W jaskini... czy raczej jaskiniach, nic nie mieszkało, a przynajmniej w chwili obecnej. Były co prawda jakieś resztki małych kości, i można było ich ilość porównać do czegoś, co kiedyś było chyba wielkości psa, ale tak ogólnie w tym podziemnym, małym kompleksie nie było nic więcej, poza jakimiś kilkoma patykami i tym podobnymi, drobnymi rzeczami pasującymi do takiego miejsca. A więc nie było i żadnych tam nietoperzy, czyiś odchodów, nie cuchnęło, słowem było niemal idealnie.

Przez chwilę rozmyślano jak się rozlokować, po czym wprowadzono tą myśl w życie. Tam gdzie naturalny teren opadał w dół, aż do zalanej wodą pieczarki, postawiono się nie pchać, komorę przy wejściu mieli głównie zajmować najemnicy, tą w głębi cywile-mężczyźni, a tą całkiem na tyłach przydzielono kobietom. Oczywiście, nikt nikogo nie oddzielał, jedynie ustalono gdzie kto będzie ewentualnie w nocy spał.

Rozłożono śpiwory i koce, zapalono lampy, pojawiło się nawet kilka piecyków z ogrzewaniem. Skrzynie ze sprzętem umieszczono w dwóch dobrych miejscach strategicznych, a przy okazji robiły one i za zaporę oddzielającą w pewnym miejscu dojście do kobiet… drugie przejście do “damskiej sypialni” zostało z kolei zasłonięte sporą plandeką przy której w razie potrzeby warowała “T”.

Baker, jak to miał w zwyczaju, wydał kilka nakazów i zakazów, co u niektórych wywołało kręcenie nosem, ale w końcu on odpowiadał za bezpieczeństwo ich wszystkich…
- Kibelek zrobimy tam gdzie ta zalana jaskinia wodą, nikt nie wychodzi na zewnątrz w trakcie huraganu, to chyba oczywiste? - Wskazał kciukiem na wyjście z kompleksu, gdzie lało w cholerę i wiało jeszcze bardziej - Możemy ugotować coś ciepłego, można odpocząć, porozmawiać, przespać się i tak dalej… dzień powoli się zbliża ku końcowi, a nie zanosi się, żebyśmy się dzisiaj jeszcze stąd gdziekolwiek ruszali, więc znajdźcie sobie jakieś sensowne zajęcia. Pan Van Straten twierdzi, że się tu nie podusimy, więc wszystko powinno być w porządku… co zaś do nocnych schadzek, gdyby kogoś świerzbiło między nogami... - Major jakoś tak spojrzał na ułamek sekundy na “Sosnę”, choć mogło się komuś wydawać, przejechał wzrokiem bowiem po wielu twarzach - ...jesteście dorośli, w tej sprawie możecie robić co wam się jawnie podoba, tylko żeby potem jakiś cyrków z tym związanych nie było. Nikomu nie zabraniam, wasza sprawa. Warta przy wejściu do jaskiń po dwóch najemników, najpierw do zmroku normalnie, potem po dwie godziny. Sierżanci zrobią grafik. W sumie, to chyba wszystko… jutro, jak już przeżyjemy ten huragan, nie zaleje nas tu, nic nie wlezie żeby zeżreć, i sto innych spraw, spróbujemy nawiązać łączność z “Hyperionem” i… i w sumie zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. W tej chwili odpoczynek. To wszystko.

~

- Chce ktoś zagrać w pokera? - Spytał Honzo, trzymając już w dłoniach karty - Na fajki, albo jakieś małe fanty… no chyba, że wolicie bez obstawiania? - Szczurza gęba uśmiechnęła się tasując talię. Po wcześniejszym, szybkim sprawdzeniu jaskini, Alazraqui nie odkrył w niej chyba nic interesującego, postanowił więc zająć się pokerem.

Czarnoskóry David Thomas chodził niemal nagi, świecąc ząbkami do kobiet. Był jedynie owinięty w pasie kocem, do tego miał drugi, narzucony na ramiona, najwyraźniej nie miał zapasowych ubrań? Marco Chelimo poszedł do “łazienki” gdzie się przebrał, posiadając na stanie dodatkowe spodnie, koszulkę i tak dalej. W jaskiniach, jak to w jaskiniach, było nieco chłodno i trochę wilgotno, ale taka ilość ludzi i nieco ogrzewania szybko sobie poradziła z tym faktem, i w końcu zrobiło się nawet znośnie.


Kimberlee mościła sobie gniazdko do spania w zakamarku kobiecej jaskini, najpierw rolowana mata do spania, potem kocyk, na to śpiwór… sama w końcu(ku małej uldze Lysssy) założyła biały sweter i szare spodnie dresowe.
- Tu nie ma pająków, co? - Spytała blondyneczka.

Ktoś zajął się gotowaniem czegoś ciepłego, z wielu racji podróżnych robiąc jeden duży posiłek, chyba zupę? Zapachniało w końcu i kawą... Van Straten i Frost zbierali deszczówkę u wejścia do jaskiń, by uzupełnić zapasy wody. Pani Elsworth udawała, że nie wodzi wzrokiem za “Sosną”... w końcu wyciągnęła ze swoich rzeczy butelkę “Kapitana Morgana” po czym mając na uwadze fakt, by Major nie widział, golnęła sobie porządnego łyka. Po chwili wyciągnęła flaszkę w stronę Dorothy, konspiracyjnie oczywiście przykładając palec do ust w geście zachowania ciszy.

- A może partyjkę szachów panie Miyazaki? - Spytał Collins, trzymając w dłoniach małe pudełko.

Zapanował względny spokój, na zewnątrz wiało i lało w cholerę, jaskinie z kolei rozbrzmiały powoli śmiechami...




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 21-10-2018 o 14:50.
Buka jest offline  
Stary 23-10-2018, 19:30   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Mija czas, płynie czas, czas pogania stale nas..."

Podróż przez wyspę śmiało można było nazwać wyścigiem z czasem.
Nawet profani mogli dostrzec oznaki zbliżającego się huraganu, nic więc dziwnego, że major nie pozwalał ani na zbieranie kwiatków, ani też na robienie sobie selfie z jakimiś kaczodziobami.
A chociaż Peter w niektórych przypadkach z majorem by się nie zgodził, to w tym przypadku w pełni popierał zdanie dowódcy.
Dlatego też docisnął nieco gaz, przyspieszając do maksymalnej, a równocześnie w miarę bezpiecznej prędkości. Im szybciej znajdą jakieś bezpieczne schronienie, tym lepiej. Inaczej przyjdzie im spędzić czas w warunkach, które będą baaaardzo dalekie od komfortowych, i niemal równie dalekie od takich, które można byłoby uznać za chociażby znośne.


Wiara czyni cuda...
Brak wiary w znalezienie jaskini jakimś cudem nie przyczynił się do jej zniknięcia. Góra nie przyszła co prawda do nich, a oni do niej, za to nie zawiedli się.
Odnaleziona przez Harry'ego jaskinia była na tyle duża, że zmieściłoby się tam trzy razy tyle osób, i miała na tyle małe wejście, że nie przelazłby przez nie żaden zwierzak większy od quada.
'Frost Cave' nie była również - co osobiście sprawdził - zamieszkana przez nic większego o malutkich robaczków, wyposażona była też w bieżącą wodę.
Na dodatek nie była tak zimna, jak to sugerowałaby tymczasowa, nadana jej przez Petera, nazwa. A przede wszystkim mieli tam solidny dach nad głową.

A ten był potrzebny coraz bardziej, bo chmury były blisko, coraz bliżej, aż za blisko...


Gdyby nie konieczność przywiązania pojazdów do drzew, może by się i udało. A tak...
Ściana deszczu przemoczyła Petera do przysłowiowej suchej nitki, a nawet jeszcze bardziej. Na tyle, że wieczorna kąpiel była zbędna.

Pozostawało przebrać się nieco i z bezpiecznego miejsca obserwować widowisko, jakie zafundowała im natura.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2018, 21:50   #46
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Przemoczony do suchej nitki Alan bezskutecznie starał się powstrzymać szczękanie zębów. Marzył jedynie o tym by przebrać się w coś suchego i ogrzać zmarznięte członki przy zbawiennym cieple piecyka.
Zdjęcie przesiąkniętych ubrań było zadziwiająco trudne, zwłaszcza gdy ręce mimowolnie trzęsły się z zimna.
Wreszcie udało mu się pozbyć odzieży i otulić kocem. Pamiętał jednak, by pas z Desert Eagle’m i nożem, odłożyć w suche i czyste miejsce.

- M-m-m-m...może k-k-ktoś ma ochotę na k-k-k-k-awę? - wycedził przez szczękające zęby.

Douglas rozejrzał się po jaskini i zaprzeczył głową. Nie miał potrzeby napić się kawy.
Zwrócił jednak uwagę na słowa Kimberly. Tu mogły być pająki, tak jak w Afryce. Co więcej te pająki mogły być znacznie znacznie większe.

- Pójdę się rozejrzeć… zanim pójdziemy spać. I… cóż… potem na pewno nie będzie żadnych pająków.- wzruszył ramionami Sosnowsky.
- Mogę zapewnić że jest tu pełno różnych żyjątek. Wybacz Collins-san, ale w tym czasie chciałbym pójść zbadać wodę w tym jeziorku. - rzucił krótko Ryotaro.
- M-m-może w takim r-r-razie pójdzie Pan z “Blo-o-ody’m”, Miyazaki-s-s-san? - zapytał Woods - K-k-kto wie, czy nie k-k-kryją się tam jakieś “nie-z-z-zwykłe” gatunki.
- To nie będzie konieczne. Cokolwiek jest duże w tej jaskini, będzie wkrótce martwe.- stwierdził krótko najemnik sięgając po swój karabin i sprawdzając po wyjęciu magazynka, czy wszystko działa w nim poprawnie.
- Jeśli Bloody-san uważa że powinien, to chętnie przyjmę pomoc. - odpowiedział Ryo uśmiechając się przyjaźnie.

Alan skwitował to jedynie wzruszeniem ramion… a może była to po prostu kolejna fala dreszczy, które przeszły jego ciało? Wstał i udał się w kierunku zapasów, w poszukiwaniu czajnika, dużej butelki wody i opakowania rozpuszczalnej kawy.
Po kilku minutach po jaskini rozchodził się już przyjemny aromat kawy, wydobywający się z czajnika ogrzanego na niewielkiej turystycznej kuchence gazowej.

- Znajdzie się dla mnie trochę? - Obok Alana pojawiła się Sarah, z kubkiem w dłoni. Kobieta uśmiechnęła się sympatycznie, wyciągając naczynie do mężczyzny…
- Ale tak trzy czwarte starczą, nie lej do pełna - Dodała.
- Dla mnie też! - Zawołał z kilku metrów siedzący opodal półnagi “Bear”.
- Jasne - Alan odpowiedział z uśmiechem. Pozbycie się mokrych ubrań, trochę ruchu i zapach kawy przywróciły go do pełni sił - Niestety bez mleka - dodał napełniając kubek kobiety do odpowiedniej ilości oraz udając, że nie domyśla się dlaczego Sarah chciała by w kubku pozostało nieco miejsca.

Szwędająca się po całej jaskini Kiku sprawdzała gdzie przyjdzie im spędzić noc i czy jest ona dość bezpieczna. Nie chodziło tylko o bezpieczeństwo Kim, reszty zespołu, ale też jej własne. Pomogła nieco z rozstawianiem sprzętu i bagażu, chociaż tyle mogąc się przydać. Współczuła tym, którzy przemokli, ale nawet kawy nie mogła zaproponować bo Alan już ją uprzedził. Podeszła, podciągając jeden z elektrycznych grzejników i przycupnęła w kuckach ze swoim aluminiowym kubkiem w dłoni.

- Już lepiej? - Zapytała Alana, zmartwiona tym jak bardzo dotknęło go to zimno. Tylko brakowałoby, by ktoś z nich się rozchorował. - Bear, tylko nie upuść tego koca proszę.. - dodała przelotnie, wywijając oczami.

Najemnik cicho zarechotał, po czym zrobił do Lyssy “pssst” i zaczął… powoli rozchylać nogi, okryte kocem. Jeszcze nic nie widziała, jedynie kolana i nieco ud, ale już za chwilę…
Oczywiście, głupia, dała się nabrać i aż osłupiała na moment gapiąc się, nim szarpnęła głową, uciekając spojrzeniem w przeciwną stronę.

- Beeear! - Przeciągnęła jego ksywkę pretensjonalnie, znów się czerwieniąc na twarzy, ale unikając patrzenia w jego stronę. - Czy już jest bezpiecznie? - dodała ciszej.
- Nie wiem o co chodzi... - Powiedział mężczyzna głosem niewiniątka, po czym się zaśmiał, skończył jednak już te wygłupy.
- Ja też, ja też. - Dorothy podeszła do Alana z kubkiem. - I też nie do pełna.- Uśmiechnęła się do doktor Elsworth.
- I dla mnie, proszę. - Peter, w samych spodniach i z mokrą głową, podsunął kubek hojnemu darczyńcy.

Alan poczuł że oblewa go nagła fala gorąca. Nie wiedział czy było to spowodowane słodkim głosem Japonki czy ciepłem naczynia w dłoni.

- Teraz już znacznie lepiej - odpowiedział zapatrzony w jej twarz - To znaczy… Kawa zdecydowanie pomogła. Może i Ty się napijesz? - zapytał napełniając kubki zebranych ciemnym, parującym naparem.

- Właśnie miałam taki niecny plan, doczepić się do grona Twoich wyznawców… o ile kawa będzie tego warta. - Odpowiedziała z uśmiechem, wciąż nieco czerwona na twarzy, a przy okazji na moment zmrużyła oczy i pogroziła żartobliwie Bearowi palcem. Zerknęła znów na Alana, to wszystkich zebranych dookoła. - Musicie się ogrzać chłopcy, noc może być zimna.
- I ciemna. I straszna. - Zawtórowała jej Dot odwracając się tyłem do majora w celu wzmocnienia kawy.
- Niestety kawa nie będzie raczej tak dobra jak w kawiarni. Wydaje mi się jednak, że w racjach podróżnych znajdzie się kilka kawałków ciasta biszkoptowego. - dodał Alan.

Kiku spojrzała z ukosa i zmarszczyła brwi, patrząc już teraz jak na debila.

- Alan, może i nie wyglądam jak “T”, ale uwierz mi że księżniczką nie jestem i przeżyję brak biszkopta… - Rzekła pod nosem przyjaźnie, patrząc się na niego uważnie, po czym odwróciła twarz w stronę głębi jaskini i krzyknęła. - KIM, CHCESZ KAWĘ..?

”Chciałem wam jakoś umilić tą kiepską wymówkę kawy” - Woods pomyślał trochę przybity. Spojrzał w stronę Peter’a szukając pomocy. On wydawał się zdecydowanie lepiej radzić sobie z kobietami. Nagle zdał sobie sprawę, że pod kocem ma jedynie same slipki. Dziękował niebiosom, że nie ma na sobie czegoś w stylu gatki batmana lub walentynkowe serduszka.

- Przepraszam na chwilę - powiedział czerwieniąc się jak burak i ruszył w stronę swoich rzeczy.
- Szkoda byłoby, żebyście zamarzali chłopcy.- Dodała panna Lie pociągając z kubka.
- Brzmi to... ciekawie... - stwierdził Peter, przyglądając się Dot. - Potem by trzeba poszukać pomocy przy odmarzaniu.
- Jeśli trzeba będzie - Powiedziała z kubkiem przy ustach dzięki czemu jej głos został zniekształcony i trochę wzmocniony. - zastosujemy stary, indiański sposób- Dot strzeliła brwiami lustrując uważnie mężczyznę.

Tymczasem Lyssa przez moment patrzyła za Alanem, zastanawiając się czy może nie była dla niego zbyt szorstka, bo czemu tak znienacka sobie poszedł? Ostatecznie jednak usiadła na jego miejscu i przejęła kawowy interes rozlewając tyle co było i wstawiając nową.
Alan krótką chwilę rozważał czy przebrać się w zapasowe ubrania terenowe. Ostatecznie jednak zdecydował, że skoro są już w jaskini i nigdzie nie będą się ruszać, przebierze się w rzeczy, które miał na statku. Biała koszula nie pasowała trochę do otoczenia, ale w obecnej sytuacji nie widział powodów by wybrzydzać. Naszła go również inna myśl. Wziął swojego DSA SA58 OSW oraz małe opakowanie ze swojego plecaka, po czym wrócił do reszty.
 
Koime jest offline  
Stary 25-10-2018, 09:48   #47
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
- Honzo wygląda na zmarzniętego, nie chcesz mu pomóc? - Wtrąciła akurat wtedy Kiku w stronę Lie, z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. - Jak poczęstujesz go kawą, to może nawet pójdzie wam łatwiej.

- Przy twoim udziale to i bez kawy. - Dot odwzajemniła uśmiech.

- Ze mnie za duży zmarźluch, by jeszcze dzielić się ciepłem więc nie pomogę. - Wymigała się w odpowiedzi Azjatka.

- A ja kawą.- Dorothy udała, że jest jej przykro.

Alan przysiadł na ziemi, przyglądając się wymianie zdań kobiet. Nie wiadomo dlaczego wydawało mu się, że atmosfera zrobiła się jakby cięższa.
Jak gdyby nigdy nic rozpakował małe tekturowe pudełko i wyciągnął z niego zapakowaną prezerwatywę, po czym wyjął ją z opakowania i zaczął nakładać ją na lufę karabinu.

- Marnujesz cenne zapasy! - Pisnęła z przesadnym przerażeniem Dot.

- I chyba trochę się spóźniłeś - dodał Peter z wyraźnym rozbawieniem.

- Albo pospieszyłeś. - Rudowłosa nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

- Hm? - spojrzał w ich stronę zdezorientowany Woods.

- Kawa… to…nie...gra...wstępna. - Dot usiłowała złożyć zdanie. Ale nie mogła przestać się śmiać.

- Aaa. Prezerwatywa - Odparł Alan - Nie mam etui na karabin, a w okolicy może być sporo brudu. Zwłaszcza na zewnątrz, po takich opadach będzie błoto… nie chcę by coś dostało się do lufy - powiedział z uśmiechem, nie przejmując się uszczypliwym komentarzem.

Zaskoczona Kiku tylko patrzyła speszona, próbując utrzymać powagę, ale nie odezwała się słowem.

W tym czasie do reszty przy kawie dołączyła Kimberlee, wychodząc z tylnej jaskini. Blondyneczka miała na sobie biały sweter i szare spodnie z materiału, i nawet w tym prostym stroju wyglądała… uroczo. Rozejrzała się po żartującym gronie, a jej wzrok zatrzymał się na Lyssie.

- Tak, napiję się kawy - Powiedziała, po czym odszukała wzrokiem przemoczone osoby. Pierwszym był Peter…
- Tu macie witaminy i parę innych dodatków, żeby czasem się nie przeziębić. I tym razem bez strzykawki - Uśmiechnęła się przelotnie do najemnika, podając tabletki i jakiś syropek. Następnie to samo z Alanem, “Bearem” i... Marco, który po cichaczu usiadł sobie obok czarnoskórego mężczyzny, przyłączając się do rozmawiającego i żartującego gronka.

- Dobre, tradycyjne metody - stwierdził Peter - chociaż nie najdoskonalsze. Dziękuję.
Łyknął tabletki i popił je wodą. Być może ratujesz nam życie.

- Wielkie dzięki. - dodał Alan z wdzięcznością przyjmując suplementy.

- Czyli nikt już nie zamarznie. - Dot pociągnęła przesadnie smutno nosem, a na poprawę humoru pociągnęła solidny łyk z kubka.

- Czegóż żałujesz, piękna panienko? - spytał Peter. - I tak możesz pomóc...

- Marco, musisz uważać bo Bear już o mało nie zgubił kocyka. Też chcesz kawki? - Zapytała mężczyznę, a w międzyczasie nalała Kim tak od serca, że miała problem podać by się nie ulało. Postawiła kawkę, ale nie odważyła się jej podać tylko spojrzała po reszcie zakłopotana.

- Kawy? Tak, chętnie - Odpowiedział Chelimo - A “Bear”... no znamy się już trochę, jego gubienie kocyka dla mnie nie straszne - Dodał, a co niektórzy chyba musieli się powstrzymywać przed śmiechem?

Na te słowa japonka zakrztusiła się swoją kawą, odstawiając ją prędko i chwytając na wysokości piersi. Zakaszlała kilka razy, aż się jej lekko zaszkliły oczy, ale po chwili zaczęła dochodzić do siebie.

W tym czasie Kim pochwyciła kawę nalaną przez Lyssę i… polała się po palcach.

- Ajć, ajć - Blondynka machała palcami, przyłożyła je sobie nawet do ucha, po czym zrobiła się cała czerwona, widząc na sobie spojrzenia wielu osób.

- Przepraszam! - Powiedziała z wyraźnym poczuciem winy Kiku i spojrzała zmartwiona. - Może potrzymaj je w zimnej wodzie?

- Nic się nie stało, dziękuję... - Powiedziała Kimberlee, po czym wsadziła nos w kubek, starają się chyba w ten sposób skryć swoje zakłopotanie.
Tymczasem do ekipy podszedł milczący blondyn, który już skończył asystowanie Ryo przy jeziorku. Doug zrzucił z torsu niewygodną kamizelkę i przysiadł się


W podkoszulku na ramiączkach, niewiele zakrywającym muskuły znajdujące się pod nim.

- Wodę tu mamy… nawet jeśli nam odetnie natura możliwość korzystania ze źródeł na zewnątrz. Może ten nasz geolog… coś więcej na temat powie.- ocenił sytuację mówiąc beznamiętnym głosem.

- Wspaniała wiadomość! - ożywił się Alan. Od pewnego czasu pojawiały się całkiem dobre wiadomości. Informacja o stałym źródle czystej, słodkiej wody była czymś fantastycznym.
- To gdzie to dmuchane jacuzzi? - Wtrąciła Lie.

- Z wygód to na razie z pewnością można zapewnić pannie macanie… eee… masaż.- odparł ironicznie Douglas z łobuzerskim uśmieszkiem.-Z pewnością macażystów jest tu do wyboru do koloru.

- To później. - Odparła spoglądając z ukosa na blondyna. - Teraz marzy mi się kąpiel z bąbelkami.

- Może nasi naukowcy coś na to poradzą. Póki co wydaje mi się, że w zabranym inwentarzu mógł być przenośny prysznic. Jako element stacji medycznej. Jeśli był w Jeep’ie możemy podgrzać garnki wody i zorganizować dla Pań ciepłą kąpiel - zaproponował Alan.

- Jesteś dobry w organizowaniu takich rzeczy… tak?- stwierdził Sosnowsky i podrapał się po policzku.- To ja bym też się skusił na taki prysznic. Może być z zimną wodą.

- A dla mnie z miłą panią łaziebną - wtrącił Peter.

- W zimnej lepiej nie. - Dot pokręciła głową z dezaprobatą.

- Nawet nie pomyślałem o zimnej - wyjaśnił Peter.

Tymczasem Kiku się uniosła, wstając ze swoim kubkiem.
- W marzeniach za przyjemnościami nie zapomnijcie o zagrożeniu. - Rzuciła krótko, zerknęła jeszcze w stronę Kim i powiedziała cicho. - Idę przygotować sobie spanie, krzycz gdyby trzeba było złamać komuś rękę. - Przez moment rozejrzała się po towarzystwie i dodała miękko. - Dobranoc. - i poszła, w głąb jaskini.

”Dobranoc” - pomyślał Alan, odprowadzając Japonkę wzrokiem. Żal mu było, że dziewczyna bierze na siebie tyle odpowiedzialności. Po tak męczącym dniu (fizycznie i psychicznie), relaks był równie ważny co dobry posiłek i sen.

- Jak ja ci współczuję Kim. - W głosie Dorothy dało się słyszeć rozbawienie .- Taka smoczyca na straży cnoty.- I puściła oko do lekarki.

- Jest zmęczona, tak jak my wszyscy - odpowiedział cicho Alan - Idę poszukać tego prysznica. Trzymajcie kciuki, żeby się znalazł.

- Cnota panienki Kim jest tu bezpieczna. No chyba że jej samej się ta cnota znudzi. Mnie się znudziła pod koniec collegu.- stwierdził “filozoficznie” Douglas. -A tobie, panno Lie?

- Czyli co? Runda zwierzeń? - Dobry humor nie opuszczał Dot- to mów z kim..

- Ty… ty sobie wsadź te współczucia gdzieś! - Wypaliła nagle do Dorothy lekarka, po czym pokazała jej wyprostowany, środkowy palec - Musisz ją obrażać? - Obruszyła się Kimberlee, po czym zerwała z miejsca i pognała za Lyssą…

- Panna Kimberlee ma trochę racji - powiedział jeszcze Woods po odejściu lekarki, nim sam ruszył w stronę zapasów - Nie wszyscy tak łatwo potrafią się zrelaksować, Panno Lie.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 25-10-2018 o 09:51.
Kata jest offline  
Stary 25-10-2018, 15:36   #48
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
Miyazaki zabrał sprzęt do zbadania wody w tej jaskini, jeśli okaże się że jest zdatna do picia byłoby bardzo niemądrym ustawiać obiekt sanitarny tuż obok, a przynajmniej nie bez odpowiednich zabezpieczeń.
Rozłożył się przy tafli wody siadając po turecku. Otworzył walizeczkę i zaczął wyjmować fiolki oraz odczynniki, po czym zabrał się za badania próbek.
“Bloody” zaszedł go od tyłu. Stanął w niewielkiej odległości z gotowym do strzału kałaszem i czekając na podejrzane zmarszczki na powierzchni wody.
Po kilku minutach testy były gotowe do sprawdzenia. Japończyk obejrzał je uwarznie w ciszy i wyraźnie zadowolony pokiwał głową. Nie wykrył żadnych zanieczyszczeń, ph było odpowiednie, poziom żelaza w normie, woda jak najbardziej nadawała się do picia, można by było ją ewentualnie tylko przegotować, ponieważ niestety nie miał pełnego laboratorium nie mógł w pełni zbadać składu, w tym i czy nie ma jakichś bakterii, ale wysoka temperatura skutecznie ewentualne mikroby zabije.
- Yoshi. Woda po zagotowaniu jak najbardziej zdatna do picia. - odwrócił się w stronę najemnika - Trzeba teraz odpowiednio zabezpieczyć przed ewentualnymi… - szukał odpowiedniego słowa - fekaliami, by jej nie zanieczyścić. Przydałoby się to przekazać majorowi.
-Przekaż więc. Ja nie jestem dobry w takich raportach.- stwierdził krótko Douglas już nieco bardziej spokojny.
Ryotaro pokiwał głową i zaczął pakować sprzęt do walizki. Gdy był już gotowy poszedł szukać przywódcy wyprawy. Trochę się obawiał spotkania z nim, jak z każdym twardogłowym mięśniakiem. Ale przecież to było dla ich dobra, i każdy chyba rozumie że nie wylewa się ścieków do wody którą będzie się pić?
Znalazł majora w części dla najemników zajętego czyszczeniem swojej broni.
- Baker-san. Przebadałem wodę z głębi jaskini, nadaje się jak najbardziej do picia, dla pewności można ją jeszcze zagotować. W związku z tym odradzam umieszczenie toalet w jej pobliżu, groziłoby to jej skażeniem.

Major spojrzał na Ryotaro, jak na jakiegoś conajmniej… ufoludka. Zmarszczył brwi.
- Dobra informacja, ale gdzieś za potrzebą trzeba chodzić. To może niech Woods da jakieś kanistry albo nawet worki i w to wodę na razie nabrać, zanim będzie przygotowywana? Zostajemy tu tylko na noc, więc aż tak dużego zapasu nie potrzebujemy.

Harry usłyszał wymianę zdań między majorem a Ryotaro i poszedł do mężczyzn.
- Nałapaliśmy z van Stratenem trochę deszczówki, myślę, że spokojnie przeżyjemy na tym co najmniej dobę a dłużej w tej pieczarze raczej siedzieć nie będziemy – próbował uspokoić Azjatę - Moglibyśmy wykopać latrynę na zewnątrz, ale kto będzie chodził za potrzebą w taką ulewę? Spokojnie Ryo, zdaj się na opinię eksperta, nie umrzemy z pragnienia – uśmiechnął się i wrócił do van Stratena by kontynuować zbieranie wody z deszczu.
- Hai. - odpowiedział Ryotaro, co jednak nie znaczyło przytaknięcia a tyle że zrozumiał - A może spróbujmy jakoś zabezpieczyć tą toaletę by jednak nic się nie dostało do wody? Tak na wszelki wypadek jakbyśmy później mieli tu wrócić? Może tam spróbujmy wykopać te doły? - zaproponował.
- “Tam” kopać, to znaczy gdzie? W tej jaskini co ma za toaletę robić? To oprócz saperki będziesz może i potrzebował kilof, tego jednak chyba nie mamy, ale saperkę owszem. To jak, zajmiesz się tym? - Major zaczął rozglądać się chyba za wspomnianą saperką… którą podał “Zapałka”, a Baker wyciągnął ją w stronę Japończyka -Bo ja, zdaje się, nigdy wprost nie mówiłem, że będziemy lać do wody?
- Hai. To ja pójdę kopać. Nigdy nie mówiłem że to muszą być głębokie doły. - Miyazaki wyciągnął rękę po przedmiot.
- Powodzenia - Major przekazał Ryo saperkę, i wyglądało na to, że rozmowa zakończona.
 
Raist2 jest offline  
Stary 25-10-2018, 19:02   #49
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Albo rozładowała na tobie swój strach…- wzruszył ramionami “Bloody”.-Na zewnątrz mamy krwiożercze jaszczury wielkości szkolnego autobusu. A co do twojego pytania… to nazywała się Annie Stokes, była czirliderką przy drużynie futbolu amerykańskiego. I miała cycatą siostrę na filologii angielskiej, na jakimś uniwersytecie. Szczegółów nie pamiętam, za bardzo… bo był zwycięski mecz i żem popił. Ale mieliśmy mieć z Annie pierwszy raz u niej w domu, pod nieobecność jej rodziców. Było gorąco i bardzo pikantnie… tyle że… rano okazało się że przeleciałem jej siostrę, a Annie zasnęła w łazience od nadmiaru alkoholu, który przy okazji tam zwracała. Chryja była straszna. Annie ze mną zerwała. - wzruszył ramionami Doug na koniec opowieści.
Dorothy odprowadziła lekarkę, a później Alana długim spojrzeniem. Po czym odwróciła się do tych którzy jeszcze zostali.
- Iście szekspirowska tragedia.
- Twoja kolej.- odparł Doug wyzywającym spojrzeniem na Dot.
Harry uznał, że zebrał wystarczającą ilość deszczówki i postanowił dołączyć do towarzystwa.
- Runda zwierzeń? Podoba mi się. A może idźmy dalej i zagrajmy w „Prawda czy wyzwanie”?
- Travis - Lie uśmiechnęła się na jego wspomnienie. - Travis McLellan. On był na drugim roku prawa, a ja w ostatniej klasie. Pojechaliśmy do apartamentu jego rodziców w Aspen. Samo wyszło. Chociaż nieszczególnie. Nie wiedział jak się do tego zabrać.
-Acha… No cóż. Nie każdy pierwszy raz jest ciekawy.- ocenił Bloody.
- To kto następny?- Dot rozejrzała się po zebranych.
Ryotaro po załatwieniu sprawy z majorem chciał się dosiąść do wesołej grupki, jednakże gdy się zbliżył i usłyszał o czym rozmawiali, wyminął ich tylko kierując się w inne rejony. Stety lub nie ale japońskie wychowanie było w nim na tyle zakorzenione że nawet studenckie lata w stanach tego nie zmieniły.
- E...e...e… - Dot zawołała za nim unosząc rękę. - Wracaj tu!
Miyazaki odwrócił się nie pewnie, i z równie niepewną miną odezwał.
- Tak? Trzeba w czymś pomóc?
- Oczywiście. - Poklepała miejsce obok siebie. - Nie przedstawiono nas sobie oficjalnie. A tu kawa czeka. Weź mu tam nalej - Zwróciła się do najemnika, tylko nie wiadomo do którego.
- A tak, racja.- podszedł do grupki - Jestem Miyazaki Ryotaro. Miło mi cię poznać. - wyciągnął rękę do Dorothy - Ale za kawę podziękuję. Nie pijam. - uśmiechnął się przyjaźnie.
-[i] Dorothy Lie. -[i] Przedstawiła się uścisnęła dłoń Japończyka. - To może coś, ten… tego… ?- Rozejrzała się konspiracyjnie czy major gdzieś się nie czai.
Ryo zmarszczył lekko czoło zastanawiając się o co jej może chodzić, po chwili załapał że pewnie chodziło a jakąś używkę.
- Zależy które “tego”. - odbił piłeczkę.
- To się nazywa duch w narodzie. - Pokazała mu butelkę “Kapitana Morgana”.
Tak, to mogłoby mu się przydać, odstresowanie się trochę, upuszczenie pary, najpierw dżungla, potem plaża i jeszcze wymarłe od milionów lat stworzenia. Do tej pory trzymały go jakoś zajęcia, ale chyba właśnie się skończyły.
- A chętnie, dziękuję bardzo. - usiadł na ziemi nie przejmując się czy czysta czy nie, i tak już był brudny.
- To na zdrowie Ryotaro. - Dorothy nalała Japończykowi do kubka po czym przeniosła wzrok na Currana. - Peter, teraz twoja kolej.
- Zanim Curran zacznie mogę się poczęstować tym zacnym trunkiem? – spytał Harry pokazując na butelkę „Kapitana”
-[i] W zamian za opowieść. -[i] Lie uśmiechnęła się przekornie do niego. - Peter poczeka.
- Dobra, skoro stawiasz takie twarde warunki…Julia Roberts, Summer Jam Festiwal, 2009. Nie pytajcie jak było bo byłem kompletnie nawalony, jakby mnie kumple nie nagrali to bym nawet nie wiedział, że do czegoś doszło.
- Matko! - Dorothy spojrzała z niedowierzaniem na towarzyszące jej osoby. - Czy wszyscy mężczyźni po pijaku zaczynają swoja przygodę z ars amandi?- Podała butelkę Frostowi.
- Nie wiem czy wszyscy… ja na pewno – uśmiechnął się Harry po czym odebrał od Dot butelkę i nalał porcję „Kapitana” do kubka.
- Pierwszy raz wymaga odwagi, alkohol pomaga.- wyjaśnił krótko Doug.
- Ale nie w takich ilościach, żeby nie wiedzieć co i z kim się robiło.- Dot pokręciła głową z niedowierzaniem.
- No… zazwyczaj nie.- zgodził się z nią Doug.- Z następnych pamiętam więcej.
Miyazaki siedział tylko cicho popijając rum, zawsze dziwił się jak Amerykanie mogli być tacy swobodni w rozmowach na te tematy.
Dot w międzyczasie zadbała, by kubek Ryotaro nie był pusty.
- Po pijaku? - Peter zaskoczony spojrzał na pozostałych. - Gdzie tu sens, gdzie logika... Poza tym... osobom w moim wieku wtedy nie sprzedawano nawet piwa.
Harry słysząc wyznanie Currana parsknął wypluwając alkohol.
-[i] Czyli jak to było?[i] - Rudowłosa skupiła całą swoją uwagę na Currancie.
- Nie każdy jest grzecznie ulizanym chłopcem w collegu.- odparł ironicznie Douglas.- Przestrzegającym regułek jak jakiś… maminsynek.
- Nie muszący się dopalać dla odwagi - uśmiechnął się kpiąco Peter.
- Kto tu mówi o odwadze koleś? - odparł Harry - Był festiwal, urżnąłem się z kumplami, nie planowałem się z nikim bzykać, ale wiesz jak to jest na imprezach. Nie oceniaj wszystkich swoją miarą. A jeśli nie potrafiłeś skombinować alkoholu za dzieciaka, to ci powiem, że się nieźle wyrobiłeś na stare lata.
- Nie 'nie potrafiłem', nie słuchasz uważnie.Peter był wyraźnie rozbawiony. - W lesie, jakieś pięć mil drogi, pędzili bimber. Chyba nie sądzisz, że ktoś o coś pytał. Prócz pieniędzy, oczywiście. A wtedy to było piękne kanadyjskie jeziorko. Chociaż finału nikt nie planował, przyznaję.
- Zaraz– uśmiechnął się Frost – Chcesz powiedzieć, że swój pierwszy raz przeżyłeś z bimbrownikiem?
- Ja tam nie oceniam… Sam zresztą, młodocianym będąc nie kierowałem się logiką… bądź sensem.- wtrącił Doug łaskawie.
- Teraz, jak widzę, niektórzy stale dziwną logikę stosują, choć młodociani nie są - odparł Peter, spoglądając na Frosta.
- Ale należy nam się więcej szczegółów Peter. - Ruda przeniosła swoje spojrzenie na najemnika.
- Mam opisać jej wdzięki - Peter rzucił okiem na biust Dot - metodą porównań, czy interesują cię jakieś pikantne szczególiki?
- Przynajmniej powiedziałeś, chociaż dość pokrętnie, że chodziło o kobietę. - Dot podchwyciła jego wzrok, ale nie drgnęła nawet. - Zdradzisz nam jej imię i kim dla ciebie była?

- Szach - Powiedział siedzący niedaleko Collins.
-...i nie ma szacha - Odpowiedział po chwili grający z nim Honzo.

Przysłuchująca się rozmowom o pierwszych razach Sarah, wodziła z dosyć posępną miną za rozlewaną wszystkim butelką alkoholu… w końcu wstała z miejsca, po czym odezwała się do wszystkich:
- Znikam na chwilę w naszej damskiej sypialni, bawcie się grzecznie - Powiedziała, opuszczając towarzystwo.
- Dobrze mamo!- Odpowiedziała jej Dot. - Obiecujemy nie robić niczego, czego ty sama nie zrobiłabyś.
- Susan - Peter odpowiedział na wcześniejsze pytanie. - Spotkaliśmy się przypadkowo... Ja polowałem na jelenie, a ona, cóż... upolowała mnie.
- Jak Artemida. - Dorothy wykonała ruch jakby strzelała z łuku. - Pach. I prosto w serce.
- Nie o serce chodziło, prawdę mówiąc... - przyznał Peter. - No i Artemida była dziewicą.
- Afrodyta również.
- Ta Susan do ciebie strzeliła?? - Spytał Petera nagle Marco.
Curran nie wiedział, czy Dot kpi, czy też sprawdza jego wiedzę, więc ograniczył się jedynie do pokręcenia głową i nie wdał się w dyskusję na temat dziewictwa (lub jego braku) bogiń olimpijskich.
- Nie... Zaprosiła mnie tylko do kąpieli w strojach urodzinowych - wyjaśnił.
- Aha... - Przytaknął Marco i… przeszły go dreszcze. Minimalnie się wzdrygnął na myśl o nagiej kobiecie??

W międzyczasie do rozmawiającej grupy powrócił Woods.
- Marco, nie wiesz może co stało się z przenośnym zestawem natryskowym? - zapytał zaopatrzeniowiec - Nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Hmm… nie wiem. - Chelimo potarł podbródek. - Czyżby został na plaży, jako zbyteczny? - Marco zrobił kiepską minę - Bo wiesz… w całym tym zamieszaniu…
- Pięknie… - podsumował Alan i ciężko usiadł na ziemi - To tyle jeśli chodzi o ciepły prysznic. Może uda się później zbudować coś prowizorycznego…
- A kto, przepraszam, zadecydował o tym, że to zbędny sprzęt? - Pani Lie spojrzała na Chelimo. Z jej twarzy zniknęła wesołość.
Starając się ocalić Marco przed możliwym atakiem zebranych, Woods zwrócił się do dziewczyny:
- To o czym rozmawiamy?
- A jak myślisz?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Niestety, w tamtej części jaskini słyszałem tylko wasze stłumione chichoty - zripostował.
- To może ci przypomnę. O relaksie rozmawiamy.- Rudowłosa wyglądała na lekko poirytowaną. - Relaksie, którego nie będzie.
- Aaaaa, no tak - ciągnął Alan - Chyba niepotrzebnie zrobiłem wam nadzieję.
- No, chyba niepotrzebnie - z poważną miną powiedział Peter. - Chyba trzeba będzie pomyśleć o innych formach relaksu...
- Chyba przeżyjesz jeden dzień bez prysznica? Korona raczej z głowy nie spadnie? - Chelimo zwrócił się nieco uszczypliwym tonem do Dorothy, a “Bear” powstrzymywał śmiech.
- Ty się o moja korone nie martw. - Dorothy zmarszczyła czoło. - Trzyma się dobrze i jasno świeci.

Marco, tym razem z uśmieszkiem, pokazał kobiecie uniesiony w górę kciuk, nie odzywając się już. Głos za to zabrał czarnoskóry Dave.
- Tak sobie myślę… to by było ciekawe co? - Wyszczerzył białe ząbki na drobny moment, tuż przed wyjaśnieniem co jemu chodziło po głowie - Jak w jakimś kurde reality show, znajdziemy wodę, oazę, wodospad czy coś, i będzie się można popluskać hiehie... - Wymownie poruszył brwiami.
- Masz racje. - Twarz Dot już zupełnie się rozpogodziła. - To byłoby ciekawe. Tyle męskich, wysportowanych ciał pod wodospadem.- Ostatnie zdanie wypowiedział z jednoznacznie kojarzącym się westchnieniem.
- Aż tyle ci potrzeba do szczęścia? - spytał Peter, spoglądając na mówiącą. - Tych ciał...
- Po co marnować pustą przestrzeń w kadrze. -Pokazała mu język uśmiechając się i przymykając oczy jednocześnie.
- Mamy zdecydowanie inne preferencje - odparł.
- Może i wy tak. Ale ja nie. Magic Mike.
Peter spojrzał na nią z całkowitym brakiem zrozumienia.
- Bo się nie znasz.- Odparła mu tonem dziecka przekomarzającego się z innym dzieckiem.
- To musiałby duży wodospad… na tyle ciał. Albo te ciała musiały być bardziej zainteresowane sobą nawzajem.- ocenił praktyczną stronę sytuacji jasnowłosy najemnik.
- Ja nie wiem o czym ty myślisz. - Dorothy udała słodką idiotkę.
- Ja za stary wilk jestem, by dać się nabrać na to…- odparł z drapieżnym uśmiechem Douglas. - Dobrze wiesz…
- Nieeee.- Dot pokręciła głową.
- To jak będzie okazja to ci wytłumaczę na osobności… o ile się nie przestraszysz.- rzekł “ponurym” głosem Doug uśmiechając się żartobliwie.
- Nie wiem jak ty chcesz tę osobność osiągnąć z tyloma mężczyznami pod tym wodospadem i to jeszcze... - Rudowłosa prześlizgnęła się wzrokiem po rozmówcach. - jak to powiedziałeś? Bardziej zainteresowanymi sobą nawzajem.
- Wytłumaczę… nie mówiłem nic o pokazywaniu, czy organizowaniu… to już musisz sobie załatwić sama.- poprawił ją Sosnowsky i przeciągnął się głośno, tak że słychać było trzaskanie jego stawów, a sama koszulka na jego torsie również niemal rozerwała się tu i tam. Wstał powoli dodając.- Za dużo siedzę w miejscu. Mięśnie się zastały.
- O, o, o…- Ruda zaczęła zacierać ręce - Pokaz się szykuje?
- A niby co chciałabyś zobaczyć ? - zdziwił się Douglas.
- Muszę sprawdzić czy nadajesz się. -tym razem to Dot uśmiechnęła się drapieżnie. - Prosić będę później.
- A jak chcesz sprawdzić?- zamyślił się najemnik przyglądając kobiecie i próbując odkryć jej intencje.
- Po to ma być ten pokaz.
Mężczyzna nachylił się ku niej i napiął swoje mięśnie, niczym amatorski kulturysta. Muskuły ramion były w zasięgu dłoni kobiety.
- No to sprawdzaj, póki masz okazję.- prowokował Doug ignorując resztę zgromadzonych osób. Zresztą… czemu miałby? Reszta raczej nie była tym “pokazem” zainteresowana.
- Musisz popracować nad choreografią. - Lie spojrzała mu w twarz i puściła oko.

W pobliżu kotary do jaskini-sypialni dla kobiet, rozległ się szczęk składanego karabinu, oraz głos “T”:
- Jezuuuu, was się już słuchać nie da… niech ją ktoś w końcu przeleci, to będzie spokój i koniec tego pierdolenia - Najemniczka ruszyła się z miejsca, a swoje kroki skierowała właśnie prosto do Dorothy. Stanęła przy kobiecie, po chwili kucnęła, i wyciągnęła rękę po flaszkę z alkoholem…
Sosnowsky wyprostował się i uśmiechnął ironicznie, po czym… dodał.
- Czas się skończył.
I powolnym krokiem opuścił towarzystwo, by rozprostować kości.
- Czy wam jakąś ekstra premię za psucie mi humoru obiecali?- Ruda odwróciła głowę w stronę najemniczki. Potrząsnęła lekko butelką i podała. “T” napiła się prosto z gwinta, tylko jeden, porządny łyk, po czym oddała flaszkę kobiecie. Przetarła usta rękawem, i spojrzała w oczy Dorothy z nieco prowokującym uśmieszkiem.
- Coś w tym może być - Powiedziała, i odstąpiła od niej, kierując się do przedniej komory, gdzie przebywał Major i paru innych najemników.
- Chyba pójdę i się utopię. - burknęła Dorothy podnosząc się.
- Och, nie rób tego... - powiedział Peter.
- I nie wypłacą wam tej premii.- Ruszyła do miejsca gdzie nawet królowie piechotą chadzają.
- Ratowanie pań metodą usta-usta jest przyjemne - rzucił za nią. - Ale nie o premię tu chodzi.

Dot nawet nie zareagowała. Minęła zebranych w komorze z wyjściem mężczyzn i Tammi "T" Cooke bez słowa. Pęcherz wprawdzie nie dawał się jej jeszcze we znaki, ale z ulga przyjęła, że nie będzie musiała czekać w kolejce i że komora z jeziorkiem jest pusta.
Dorothy zanurzyła ręce w krystalicznie czystej wodzie zbiornika. Przez chwilę nawet rozważała możliwość wskoczenia do niej. Ale ta część kompleksu jaskiń, który zajęli, nie dawała aż takiej prywatności. Z wcześniejszej komory wszystko było dobrze widać. Dlatego zdjęła tylko buty i skarpetki i zanurzyła bose stopy w wodzie.
to było przyjemne uczucie. Po tylu godzinach spędzonych w ciężkich i dobrze chroniących stop i kostki butach przyjemnie było brodzić w zimnej wodzie. Jakoś niespecjalnie przejęła się że zmoczyła sobie nogawki. Podwinęła je do kolan i weszła głębiej. Jeśli mieliby tu zostać dłużej, można było pokusić się o kąpiel w zimnym jeziorze. Teraz zadowoliła się brodzeniem po kolana w niej.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 25-10-2018, 21:51   #50
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Alan usłyszał burczenie własnego żołądka.

- Dobrze byłoby wrzucić coś na ruszt. Nasi dzielni wartownicy pewnie też będą mieć ochotę na coś ciepłego. Znasz się może na kuchni polowej, Harry? Może udałoby nam się przygotować jakąś porządną zupę - zaproponował Woods.

Harremu szumiało lekko od rumu, którym poczęstowała go Dorothy. Od jakiegoś czasu błądził myślami gdzie indziej i stracił wątek dyskusji rozgrywającej się w imprezowej części jaskini. Z rozmyślań wyrwał go głos Alana.

- Zupę? Czemu nie…W tej jaskini na pewno można wykopać jakieś robaki, a jak nam dopisze szczęście to się i znajdą nietoperze – Harry rozejrzał się po ciemnych zakamarkach pieczary.
- Taaaaak, a nie masz może pod ręką jakiegoś domowego przepisu prosto z Detroit? - zaproponował drugi mężczyzna, nie będąc pewnym czy Frost żartuje.
- Mam, ale niestety nie mamy tu kogutów – odpowiedział Harry – Choć w sumie paru może by się znalazło – dodał po chwili rzucając okiem w stronę najemników.

Alan zaśmiał się pod nosem.

- Zobaczmy najpierw co uda się wygrzebać z zapasów - zaoferował zaopatrzeniowiec starając się powstrzymać rechot.
- Wybacz te żarciki z robakami. My survivalowcy już tak mamy – wyjaśnił Frost mrugając okiem. - To jakie mamy składniki do tej zupy panie zaopatrzeniowiec?
- Po pierwsze przyda się woda i duży gar. Może uda się znaleźć jakieś suszone mięso, fasolę, sól i ostry sos lub przecier pomidorowy. Co do reszty, trzeba poszukać co jest dostępne - zamyślił się Alan.
- Fasola i ta ciasna jaskinia to nie jest dobry pomysł. Baker wygląda na takiego co ma problemy z gastryką – szepnął Harry tak by major go nie usłyszał.
- Jest pożywna i sycąca. Może te kości pasowałyby do przygotowania wywaru? - zażartował ponuro Woods, rozglądając się po jaskini. - Co to w ogóle mogło być?
- Nie wiem. Może spytaj tego Azjatę, on jest obcykany w tych sprawach – odpowiedział Harry i odszedł by za chwilę wrócić z pojemnikiem świeżej wody, która miała trafić do rozgrzanego gara.
- W domu też zdarza ci się gotować? - zapytał Alan, starając się wciągnąć survivalowca w rozmowę.
- Rzadko bywam w domu. A jak już jestem to przeważnie gotuje moja dziewczyna – Harry wspominając Claire poczuł nieprzyjemne ukłucie nad żołądkiem. Postanowił szybko zmienić temat. Ściszył głos– Co to była za akcja z majorem i „panienką?”. Myślałem, że facet da ci zaraz w zęby.

Alana zastanowił się przez chwilę. Dlaczego właściwie tak zareagował?

- Może to z powodu zmęczenia i stresu. Po prostu… - starał się znaleźć odpowiednie słowa - Panna Nakajima nie zasłużyła na to, by w taki chamski sposób użył jej w swoich żartach.

Harry pokiwał głową, ale nie był przekonany co do odpowiedzi Woodsa.

- O inne laski…znaczy damy nie walczyłeś jak lew, a je też tu różnie nazywają.
- Nie przesadzajmy z tym lwem - zaśmiał się lekko Alan - Mamy już garnek z wodą na ogniu. Teraz trzeba by go jakoś wypełnić
- Ja bym do majora na „ty” się nie odezwał. Chyba że sam by zaproponował – mrugnął okiem youtuber.
- Haha. Chyba rzeczywiście otarłem się tam o śmierć - odpowiedział radośnie drugi mężczyzna. Harry miał w sobie coś co sprawiało, że można było z nim szczerze rozmawiać - Ale z pewnością nie cofnąłbym ani jednego słowa. - powiedział, może nawet bardziej do siebie, wlewając do gara puszkę przecieru pomidorowego.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 27-10-2018 o 16:40. Powód: Podwójne wymienienie "przecieru pomidorowego" w składnikach
Koime jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172