Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2018, 10:39   #291
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Takie tam kapłańskie sprawy

Tori po drodze na miejsce zdarzenia, dowiedziała się o dokładnych okolicznościach nieszczęśliwego wypadku. Sprawa wyglądała na bardzo poważną i teraz liczył się nie tylko czas, ale i jej umiejętności jako lekarza. Trzeba było przyznać, że dziewczyna poczuła nie tylko nutkę niepokoju, ale także… ekscytacji. Adrenalina zaczynała krążyć w jej żyłach rozjaśniając myśli i wyostrzając zmysły. Gdy dotarła na miejsce zakasała rękawy i przystąpiła do natychmiastowych oględzin pierwszego z mężczyzn, którego koledzy wydostali już spod gruzów. Reszta robotników przerwała pracę i zgromadziła się dookoła; nawet strażnicy wyglądali na zaaferowanych.
Rany prezentowały się okropnie; potrzaskane kości wystawały z nogi mężczyzny; tyle dobrze, że ktoś przytomny przewiązał nogę kawałkiem sznura, inaczej Torikha przyszłaby do trupa. Mimo to ranny leciał już przez ręce; nie wiadomo było czy przy ratowaniu życia starczy czasu by sensownie poskładać połamaną kończynę. Zresztą drugi z rannych nie wyglądał wiele lepiej: miał zmiażdzoną rękę i bok, a chrapliwy oddech wskazywał na popękane żebra, a może i nawet przebite płuca.
Półelfce zrobiło się gorąco i duszno na te widoki. Po raz pierwszy pomyślała, że być może nie poradzi sobie sama z zadaniem jaki przed nią stanął. Zaciskając jednak zęby, przystąpiła do działania ufając w łaskę bogini i swoje doświadczenie.

- Nazywam się Torikha Melune i jestem kapłanką Selune, jak się nazywasz? - Przedstawiła się ciepłym głosem, chcąc nieco uspokoić nieznajomego oraz skupić jego uwagę na sobie. Położyła dłonie na rannym i użyła magicznej umiejętności z pasa, stabilizując stan pacjenta, który już niezbyt kojarzył co się dzieje i na pytania Tori odpowiadał niezrozumialym bełkotem. - Ustabilizowałam twój stan, teraz pomogę twojemu towarzyszowi i zajmę się twoją nogą. - To rzekłszy wytypowała jednego z gapiów i przywołała do siebie.
- Prosze zostań tu z nim i trzymaj za rękę… informuj mnie jeśli jego stan się pogorszy. Muszę sprawdzić co z drugim i zaraz tu wrócę.
Wyciągnięty z tłumku młodzieniec wytrzeszczył oczy i mocno ścisnął dłoń rannego, nie wiedzac za bardzo co to ma pomóc. Ale skoro bogobojna panienka prosiła...

Kobieta wstała i podeszła do drugiego osobnika, ponownie używając umiejętności z pasa oraz przyglądając się uważniej ranom na jego torsie, by móc ocenić stan płuc. Ze zmartwieniem stwierdziła, że choć sama niemal kipiała od gorąca to leżący przed nią był zimny.
- Przynieście koce i derki, trzeba ich okryć bo dostaną wstrząsu - poleciła zgromadzonym, którzy w try miga przynieśli rzeczone materiały, dość brudne, rzecz jasna.

Z drugim rannym sprawa była dość jasna. Z pomocą paru chłopa mogła spróbować nastawić połamane żebra, mocno obwiązać, zaleczyć magicznie i liczyć, że będzie dobrze. Co prawda raz w klasztorze widziała jak doświadczony kapłan rozciął skórę i ręką nastawił zmiażdżone żebro, ale tego by się nie podjęła za nic. Z pierwszym sprawa miała się gorzej. Usunięcie potrzaskanych fragmentów kości, nastawienie reszty, leczenie, ewentualne poprawki… Nawet jeśli namówiłaby któregoś z przerażonych robotników do pomocy to czy się tego podejmie? Czy pacjent przeżyje? I tak stracił dużo krwi… Daran został nieopodal po tym jak przyniósł jej torbę, ale nawet ten doświadczony awanturnik nie wyglądał zbyt pewnie patrząc na rozbebeszoną nogę rannego.

Czas nieubłaganie płynął i trzeba było podjąć jakieś decyzje. Kobieta okryła rannego w rękę, tak, by kudłate i brudne koce nie zainfekowały rany, po czym poleciła części mężczyzn, by sklecili nosze i przenieśli towarzysza pod dach, gdzie we względnym cieple będzie oczekiwał na jej leczenie. Następnie zwróciła się do tych, co nie mieli jeszcze zadania, a ciekawość pomieszana z obrzydzeniem nie pozwalała im podjąć decyzji, czy chcą dalej stać i się patrzeć, czy iść chlać i zapomnieć.
Poprosiła o rozpalenie ognia i przyniesienie kociołka.

W czasie oczekiwania okryła tors tego, którego noga przypominała obraz nieumiejętnego przyuczania się na rzeźnika.
Chłop był cichy i blady i w zasadzie to chyba zdążył się już pożegnać z życiem, ale Rika nie miała zamiaru tak szybko oddawać go w zimne ręce kostuchy. Nie było szans, by w takim stanie próbować go przenieść. Musiała popatrzeć go na miejscu.
To prawda, że kości wyglądały jak potłuczona i jeszcze przy okazji zdeptana przez słonia filiżanka z porcelany, a nitki mięśni i ścięgien spokojnie mogłyby posłużyć za przykład modnej koronki w sukniach Neverwinterskich mieszczanek, ale… kapłanka widziała dość w swoim życiu, by wiedzieć, że nie z takich ran się ludzie wylizywali.

Żwawe płomienie trzaskały na wilgotnych szczapach, gdy para nieznajomych przyturlała brudny kocioł na miejsce. Melune była już w pełni gotowa do operacji. Wszystkie przyrządy miała rozłożone w około siebie, tak by mogła szybko po nie sięgnąć. Niestety wśród gapiów nie znalazła nikogo, kto mógłby jej pomóc. Sam Daran wyglądał tak, jakby miał zaraz puścić pawia pod najbliższe drzewo, więc selunitka podziękowała mu za przyniesienie rzeczy i grzecznie poprosiła, by trzymał się na „bezpieczną” odległość.

- Co wyście gotowali w tym kotle, że tak śmierdzi? - spytała, marszcząc nos od oparów przypalonego sosu na dnie. Jak się okazało były to resztki gulaszowej z dziczyzny i aktualnie tylko ten kociołek wydawał się najbardziej czysty ze wszystkich jakie mieli. Tori westchnęła spolegliwie i złożyła modlitwę do swojej Patronki, która użyczyła jej swej mocy.
Pokaźny wodospadzik spadł gdzieś z powietrza, czyszcząc z chlupotem gar i zapełniając go świeżą deszczówką. Ognisko się prawie przy tym zagasiło, bo dziewczyna nie zdawała sobie sprawy ile owej wody potrafi wyczarować. Na szczęście po dorzuceniu naręcza chrustu, ogień znowu zalśnił.

To był ten moment, gdzie już dłużej nie można było zwlekać. Umyła ręce. Zwilżyła czystą szmatkę i zaczęła czyścić ranę ze skrzepów krwi, piachu, gruzu i kości. Była delikatna, najdelikatniejsza jak potrafiła, systematycznie oczyszczając skrawek po skrawku rozdartego ciała. Mimo to chłopy musiały mocno trzymać rannego żeby kapłanka mogła zrobić to, co chciała. Ten i ów z powątpiewaniem spoglądał na zabiegi młodej dziewczyny, niejeden nie dał rady patrzeć wcale.
Tori nastawiła złamania i próbowała poskładać kolano. Kiedyś miała dobre noty z anatomii i większość wiedzy ostała się w jej pamięci, niestety nie miała zbyt wielu okazji, by „trenować” i „ćwiczyć”… gdy magia połączyła tkanki i zobaczyła swoje dzieło wokół „posklejanych” mięśni, zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie wróci w pełni do swojej sprawności. Nie było już jednak odwrotu i kapłanka zasklepiła nogę.

Zebrawszy więc resztki siły, obmyła się. Wyczyściła przybory. Spakowała je i udała się do wnętrza dworu.
Ten ranny w przeciwieństwie do drugiego, wydawał się kapłance istnym okazem zdrowia. Dopiero pełen bólu i świtu oddech mężczyzny sprawił, że nieco otrzeźwiała i wpierw z pomocą kilku siłą zmobilizowanych ochotników nastawiła żebra, które ciasno obwiązała. Później opatrzyła rany, które zaleczyła.

Przy okazji Torikha mogła sobie obejrzeć warunki, w jakich mieszkali robotnicy. Luksusy to nie były, ale na głowy im się nie lało, nie wiało, a i kominek we wspólnej sali doprowadzono do jakiego-takiego stanu, choć kopcił dość solidnie. Pewnie z miasta jakiś spec od tego zjedzie. Sam dwór wyglądał porządniej niż wtedy gdy rezydowali tu Czerwoni. Uprzątnięto śmieci, stare meble i gruz, a zapadnięte części dachu użyto pewnie jako podpałki. W kuchni kręciła się Uma i kilkoro dzieci, pomagając przy przyrządzaniu posiłku dla robotników. Gdy Melune przestała się skupiać na rannych uświadomiła sobie, że dzieciaki mignęły jej w tłumie gapiów. Pewnie Uma zagoniła je z powrotem do kuchni, skąd zerkały na selunitkę z ciekawością i respektem. Widząc, że kapłanka im się przygląda schowały się z piskiem. Tylko jeden jasnowłosy otrok nie zwrócił na nią uwagi, dźwigając pełny kosz w stronę zejścia do piwnicy. Tori wróciła do zwijania niewykorzystanych bandaży, ale coś nie dawało jej spokoju. Podniosła znów głowę, ale chłopak z koszem już zniknął. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie było to jasnowłose dziecko, a białowłosy gnom, do tego całkiem już dorosły.

Póelfka zarzuciła torbę na ramię. Była lekka, co znaczyło, że wiele zapasów zużyła. Cóż… trzeba będzie kupić nowe… tylko za co? Od pewnego czasu ciągle była stratna, a po wyprawie do Neverwinter, ugh… powinna obciążyć towarzyszy za szkody jakie wyrządził przywołany demon po odczytaniu tej cholernej księgi, ale nie miała jakoś serca… zwłaszcza, że Turmi przechodziła miłosny kryzys, Przeborkę gdzieś wywiało, a Sharvi… umarł.
Udała się do posłań gdzie odpoczywali dwaj ranni. Poleciła obu kilkudniowy wypoczynek i zakazała noszenia ciężkich przedmiotów. Musieli odpocząć i zregenerować siły. Trzy dni wolnego to niezbędne minimum, a im dłużej tym dla nich lepiej. Następnie wiedziona ciekawością rozejrzała się za tajemniczym gnomem. Co tu robił? Pracował? Zwiedzał? Zgubił się? A może… był to ten kolega Trzewiczka (zaraz czy on był gnomem czy niziołkiem?), jeśli tak… to czemu tu siedział zamiast go szukać?
Ciekawość sięgnęła górę i spróbowała więc zejść do piwnicy, w nadziei, że choć na część pytań dostanie odpowiedzi. Uma szybko chwyciła ją jednak za rękę.
- Nie idzcie tam, panienko kapłanko. Zaraz was straże przegonią, do piwnic zakaz wchodzić, nawet tam zapasy trzymać czy wodę nosić.

“A więc jednak”
pomyślała Tori, uśmiechając się do kobiety z pokorą jak skarcone dziecko. “Przybyli tu z powodu tego.
- Dziwna sprawa… przecież kopalnia jest ładną drogę stąd… - zażartowała, rezygnując z łotrzykowskich wojaży i tylko ciekawsko się przypatrując zejściu pod ziemię.
- Chciałam trochę pozwiedzać… dawnom tu była, gdy jeszcze Czerwoni po Phandalin grasowali… Hmmm… A ten… skoro nie można tam schodzić to dlaczego widziałam tam… gnoma, chyba? Albo dziecko… z daleka widziała, ciężko określić. Jasne włosy z koszem na plecach.
- Ano jest, gnom taki, dziwak straszny, chyba na głowę nie teges - rzekła przyciszonym tonem kucharka. - Prawie nie wychodzi na powierzchnię i to nie dlatego, że go siłą trzymają. Coś tam bada na dnie samym, ale nikt nic nie wie co, ani po co. Nawet jak czasem na obiad wyjdzie to albo duma, aż mu zupa po brodzie cieknie, albo od rzeczy zupełnie gada. O jakichś szczelinach, splotach czy innych kołtunach, często stamtąd stuki słychać jakby górnicze prace, nieraz belki tam znoszą jak do budowy. Czasem to się boję, że z góry naprawiamy, a od dołu się całe domostwo zawali - pocmokała niespokojnie.
- Ooo to trochę jak Trzewiczek. Ten niziołek… niski taki… z kapeluszem i kurą pod nim. Stimy Yol się nazywa… - wyjaśniła szpiczastoucha. -Magia jak widać jest wielce frapująca i skomplikowana, może znalazł tam jakie glify z przed stuleci, albo to koneser budownictwa? - Melune wzruszyła beztrosko ramionami, by nie frapować swojej rozmówczyni. Ta odpowiedziała niepewnym uśmiechem, międląc ścierkę w dłoniach.
- Może tak, tam chyba coś kopią…
- A czy mogłabym cię prosić… o coś? Gdy ten gnom przyjdzie się posilić? Chciałabym mu przekazać pewną wiadomość. Wydaje mi się, że ktoś go szuka. Trzewiczek właśnie. Gdy wyjdzie więc na powierzchnię i znowu zamyśli się nad zupą, powiedz mu, że w domostwie kapłanek dostanie informacje gdzie jest jego… przyjaciel, oczywiście… o ile nie pomyliłam go z kimś innym.
- Tak, tak, oczywiscie. Ale… nie jestem pewna czy zapamięta...
- Uma uśmiechnęła się przepraszająco. - Będę mu przypominać do skutku!
- Bardzo ci dziękuje. - Uradowała się dziewczyna z południa, kiwając w zadowoleniu głową, aż jej sprężynkowate włosy rozbujały się jak korona młodej sosenki na wietrze. -Słyszałam, że jakaś fala przeziębień się przetacza aktualnie koło kopalni… dajcie znać gdy ty lub dzieci będziecie potrzebować, czym prędzej się wami zajmę.

Pożegnawszy się, kapłanka zgarnęła czatującego nieopodal Darana i wróciła z nim do miasteczka rozmawiając na bliżej nieokreślone tematy. Ranni, budowa, jesienny katar… aż w końcu zeszło na Przeborkę. Półeflka pocieszyła kompana, mówiąc mu, że kobieta poszła w głuszę chwilę pomędrkować. Poleciła mężczyźnie być dobrych myśli, bo i barbarzynka nie wyglądała na taką co chciała od życia uciekać. Starszy awanturnik pokiwał z zapałem głową, wyraźnie uspokojony i nie drążył tematu.
Następnie Tori skłoniła się grzecznie i schowała w swoim domostwie, wyraźnie zziebnięta i zgrabiała. Jesień tu była gorsza od zimy w jej rodzinnych stronach i koniecznie musiała rozpalić w kominku oraz zaparzyć sobie ziółek.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline