Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2018, 10:39   #291
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Takie tam kapłańskie sprawy

Tori po drodze na miejsce zdarzenia, dowiedziała się o dokładnych okolicznościach nieszczęśliwego wypadku. Sprawa wyglądała na bardzo poważną i teraz liczył się nie tylko czas, ale i jej umiejętności jako lekarza. Trzeba było przyznać, że dziewczyna poczuła nie tylko nutkę niepokoju, ale także… ekscytacji. Adrenalina zaczynała krążyć w jej żyłach rozjaśniając myśli i wyostrzając zmysły. Gdy dotarła na miejsce zakasała rękawy i przystąpiła do natychmiastowych oględzin pierwszego z mężczyzn, którego koledzy wydostali już spod gruzów. Reszta robotników przerwała pracę i zgromadziła się dookoła; nawet strażnicy wyglądali na zaaferowanych.
Rany prezentowały się okropnie; potrzaskane kości wystawały z nogi mężczyzny; tyle dobrze, że ktoś przytomny przewiązał nogę kawałkiem sznura, inaczej Torikha przyszłaby do trupa. Mimo to ranny leciał już przez ręce; nie wiadomo było czy przy ratowaniu życia starczy czasu by sensownie poskładać połamaną kończynę. Zresztą drugi z rannych nie wyglądał wiele lepiej: miał zmiażdzoną rękę i bok, a chrapliwy oddech wskazywał na popękane żebra, a może i nawet przebite płuca.
Półelfce zrobiło się gorąco i duszno na te widoki. Po raz pierwszy pomyślała, że być może nie poradzi sobie sama z zadaniem jaki przed nią stanął. Zaciskając jednak zęby, przystąpiła do działania ufając w łaskę bogini i swoje doświadczenie.

- Nazywam się Torikha Melune i jestem kapłanką Selune, jak się nazywasz? - Przedstawiła się ciepłym głosem, chcąc nieco uspokoić nieznajomego oraz skupić jego uwagę na sobie. Położyła dłonie na rannym i użyła magicznej umiejętności z pasa, stabilizując stan pacjenta, który już niezbyt kojarzył co się dzieje i na pytania Tori odpowiadał niezrozumialym bełkotem. - Ustabilizowałam twój stan, teraz pomogę twojemu towarzyszowi i zajmę się twoją nogą. - To rzekłszy wytypowała jednego z gapiów i przywołała do siebie.
- Prosze zostań tu z nim i trzymaj za rękę… informuj mnie jeśli jego stan się pogorszy. Muszę sprawdzić co z drugim i zaraz tu wrócę.
Wyciągnięty z tłumku młodzieniec wytrzeszczył oczy i mocno ścisnął dłoń rannego, nie wiedzac za bardzo co to ma pomóc. Ale skoro bogobojna panienka prosiła...

Kobieta wstała i podeszła do drugiego osobnika, ponownie używając umiejętności z pasa oraz przyglądając się uważniej ranom na jego torsie, by móc ocenić stan płuc. Ze zmartwieniem stwierdziła, że choć sama niemal kipiała od gorąca to leżący przed nią był zimny.
- Przynieście koce i derki, trzeba ich okryć bo dostaną wstrząsu - poleciła zgromadzonym, którzy w try miga przynieśli rzeczone materiały, dość brudne, rzecz jasna.

Z drugim rannym sprawa była dość jasna. Z pomocą paru chłopa mogła spróbować nastawić połamane żebra, mocno obwiązać, zaleczyć magicznie i liczyć, że będzie dobrze. Co prawda raz w klasztorze widziała jak doświadczony kapłan rozciął skórę i ręką nastawił zmiażdżone żebro, ale tego by się nie podjęła za nic. Z pierwszym sprawa miała się gorzej. Usunięcie potrzaskanych fragmentów kości, nastawienie reszty, leczenie, ewentualne poprawki… Nawet jeśli namówiłaby któregoś z przerażonych robotników do pomocy to czy się tego podejmie? Czy pacjent przeżyje? I tak stracił dużo krwi… Daran został nieopodal po tym jak przyniósł jej torbę, ale nawet ten doświadczony awanturnik nie wyglądał zbyt pewnie patrząc na rozbebeszoną nogę rannego.

Czas nieubłaganie płynął i trzeba było podjąć jakieś decyzje. Kobieta okryła rannego w rękę, tak, by kudłate i brudne koce nie zainfekowały rany, po czym poleciła części mężczyzn, by sklecili nosze i przenieśli towarzysza pod dach, gdzie we względnym cieple będzie oczekiwał na jej leczenie. Następnie zwróciła się do tych, co nie mieli jeszcze zadania, a ciekawość pomieszana z obrzydzeniem nie pozwalała im podjąć decyzji, czy chcą dalej stać i się patrzeć, czy iść chlać i zapomnieć.
Poprosiła o rozpalenie ognia i przyniesienie kociołka.

W czasie oczekiwania okryła tors tego, którego noga przypominała obraz nieumiejętnego przyuczania się na rzeźnika.
Chłop był cichy i blady i w zasadzie to chyba zdążył się już pożegnać z życiem, ale Rika nie miała zamiaru tak szybko oddawać go w zimne ręce kostuchy. Nie było szans, by w takim stanie próbować go przenieść. Musiała popatrzeć go na miejscu.
To prawda, że kości wyglądały jak potłuczona i jeszcze przy okazji zdeptana przez słonia filiżanka z porcelany, a nitki mięśni i ścięgien spokojnie mogłyby posłużyć za przykład modnej koronki w sukniach Neverwinterskich mieszczanek, ale… kapłanka widziała dość w swoim życiu, by wiedzieć, że nie z takich ran się ludzie wylizywali.

Żwawe płomienie trzaskały na wilgotnych szczapach, gdy para nieznajomych przyturlała brudny kocioł na miejsce. Melune była już w pełni gotowa do operacji. Wszystkie przyrządy miała rozłożone w około siebie, tak by mogła szybko po nie sięgnąć. Niestety wśród gapiów nie znalazła nikogo, kto mógłby jej pomóc. Sam Daran wyglądał tak, jakby miał zaraz puścić pawia pod najbliższe drzewo, więc selunitka podziękowała mu za przyniesienie rzeczy i grzecznie poprosiła, by trzymał się na „bezpieczną” odległość.

- Co wyście gotowali w tym kotle, że tak śmierdzi? - spytała, marszcząc nos od oparów przypalonego sosu na dnie. Jak się okazało były to resztki gulaszowej z dziczyzny i aktualnie tylko ten kociołek wydawał się najbardziej czysty ze wszystkich jakie mieli. Tori westchnęła spolegliwie i złożyła modlitwę do swojej Patronki, która użyczyła jej swej mocy.
Pokaźny wodospadzik spadł gdzieś z powietrza, czyszcząc z chlupotem gar i zapełniając go świeżą deszczówką. Ognisko się prawie przy tym zagasiło, bo dziewczyna nie zdawała sobie sprawy ile owej wody potrafi wyczarować. Na szczęście po dorzuceniu naręcza chrustu, ogień znowu zalśnił.

To był ten moment, gdzie już dłużej nie można było zwlekać. Umyła ręce. Zwilżyła czystą szmatkę i zaczęła czyścić ranę ze skrzepów krwi, piachu, gruzu i kości. Była delikatna, najdelikatniejsza jak potrafiła, systematycznie oczyszczając skrawek po skrawku rozdartego ciała. Mimo to chłopy musiały mocno trzymać rannego żeby kapłanka mogła zrobić to, co chciała. Ten i ów z powątpiewaniem spoglądał na zabiegi młodej dziewczyny, niejeden nie dał rady patrzeć wcale.
Tori nastawiła złamania i próbowała poskładać kolano. Kiedyś miała dobre noty z anatomii i większość wiedzy ostała się w jej pamięci, niestety nie miała zbyt wielu okazji, by „trenować” i „ćwiczyć”… gdy magia połączyła tkanki i zobaczyła swoje dzieło wokół „posklejanych” mięśni, zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie wróci w pełni do swojej sprawności. Nie było już jednak odwrotu i kapłanka zasklepiła nogę.

Zebrawszy więc resztki siły, obmyła się. Wyczyściła przybory. Spakowała je i udała się do wnętrza dworu.
Ten ranny w przeciwieństwie do drugiego, wydawał się kapłance istnym okazem zdrowia. Dopiero pełen bólu i świtu oddech mężczyzny sprawił, że nieco otrzeźwiała i wpierw z pomocą kilku siłą zmobilizowanych ochotników nastawiła żebra, które ciasno obwiązała. Później opatrzyła rany, które zaleczyła.

Przy okazji Torikha mogła sobie obejrzeć warunki, w jakich mieszkali robotnicy. Luksusy to nie były, ale na głowy im się nie lało, nie wiało, a i kominek we wspólnej sali doprowadzono do jakiego-takiego stanu, choć kopcił dość solidnie. Pewnie z miasta jakiś spec od tego zjedzie. Sam dwór wyglądał porządniej niż wtedy gdy rezydowali tu Czerwoni. Uprzątnięto śmieci, stare meble i gruz, a zapadnięte części dachu użyto pewnie jako podpałki. W kuchni kręciła się Uma i kilkoro dzieci, pomagając przy przyrządzaniu posiłku dla robotników. Gdy Melune przestała się skupiać na rannych uświadomiła sobie, że dzieciaki mignęły jej w tłumie gapiów. Pewnie Uma zagoniła je z powrotem do kuchni, skąd zerkały na selunitkę z ciekawością i respektem. Widząc, że kapłanka im się przygląda schowały się z piskiem. Tylko jeden jasnowłosy otrok nie zwrócił na nią uwagi, dźwigając pełny kosz w stronę zejścia do piwnicy. Tori wróciła do zwijania niewykorzystanych bandaży, ale coś nie dawało jej spokoju. Podniosła znów głowę, ale chłopak z koszem już zniknął. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie było to jasnowłose dziecko, a białowłosy gnom, do tego całkiem już dorosły.

Póelfka zarzuciła torbę na ramię. Była lekka, co znaczyło, że wiele zapasów zużyła. Cóż… trzeba będzie kupić nowe… tylko za co? Od pewnego czasu ciągle była stratna, a po wyprawie do Neverwinter, ugh… powinna obciążyć towarzyszy za szkody jakie wyrządził przywołany demon po odczytaniu tej cholernej księgi, ale nie miała jakoś serca… zwłaszcza, że Turmi przechodziła miłosny kryzys, Przeborkę gdzieś wywiało, a Sharvi… umarł.
Udała się do posłań gdzie odpoczywali dwaj ranni. Poleciła obu kilkudniowy wypoczynek i zakazała noszenia ciężkich przedmiotów. Musieli odpocząć i zregenerować siły. Trzy dni wolnego to niezbędne minimum, a im dłużej tym dla nich lepiej. Następnie wiedziona ciekawością rozejrzała się za tajemniczym gnomem. Co tu robił? Pracował? Zwiedzał? Zgubił się? A może… był to ten kolega Trzewiczka (zaraz czy on był gnomem czy niziołkiem?), jeśli tak… to czemu tu siedział zamiast go szukać?
Ciekawość sięgnęła górę i spróbowała więc zejść do piwnicy, w nadziei, że choć na część pytań dostanie odpowiedzi. Uma szybko chwyciła ją jednak za rękę.
- Nie idzcie tam, panienko kapłanko. Zaraz was straże przegonią, do piwnic zakaz wchodzić, nawet tam zapasy trzymać czy wodę nosić.

“A więc jednak”
pomyślała Tori, uśmiechając się do kobiety z pokorą jak skarcone dziecko. “Przybyli tu z powodu tego.
- Dziwna sprawa… przecież kopalnia jest ładną drogę stąd… - zażartowała, rezygnując z łotrzykowskich wojaży i tylko ciekawsko się przypatrując zejściu pod ziemię.
- Chciałam trochę pozwiedzać… dawnom tu była, gdy jeszcze Czerwoni po Phandalin grasowali… Hmmm… A ten… skoro nie można tam schodzić to dlaczego widziałam tam… gnoma, chyba? Albo dziecko… z daleka widziała, ciężko określić. Jasne włosy z koszem na plecach.
- Ano jest, gnom taki, dziwak straszny, chyba na głowę nie teges - rzekła przyciszonym tonem kucharka. - Prawie nie wychodzi na powierzchnię i to nie dlatego, że go siłą trzymają. Coś tam bada na dnie samym, ale nikt nic nie wie co, ani po co. Nawet jak czasem na obiad wyjdzie to albo duma, aż mu zupa po brodzie cieknie, albo od rzeczy zupełnie gada. O jakichś szczelinach, splotach czy innych kołtunach, często stamtąd stuki słychać jakby górnicze prace, nieraz belki tam znoszą jak do budowy. Czasem to się boję, że z góry naprawiamy, a od dołu się całe domostwo zawali - pocmokała niespokojnie.
- Ooo to trochę jak Trzewiczek. Ten niziołek… niski taki… z kapeluszem i kurą pod nim. Stimy Yol się nazywa… - wyjaśniła szpiczastoucha. -Magia jak widać jest wielce frapująca i skomplikowana, może znalazł tam jakie glify z przed stuleci, albo to koneser budownictwa? - Melune wzruszyła beztrosko ramionami, by nie frapować swojej rozmówczyni. Ta odpowiedziała niepewnym uśmiechem, międląc ścierkę w dłoniach.
- Może tak, tam chyba coś kopią…
- A czy mogłabym cię prosić… o coś? Gdy ten gnom przyjdzie się posilić? Chciałabym mu przekazać pewną wiadomość. Wydaje mi się, że ktoś go szuka. Trzewiczek właśnie. Gdy wyjdzie więc na powierzchnię i znowu zamyśli się nad zupą, powiedz mu, że w domostwie kapłanek dostanie informacje gdzie jest jego… przyjaciel, oczywiście… o ile nie pomyliłam go z kimś innym.
- Tak, tak, oczywiscie. Ale… nie jestem pewna czy zapamięta...
- Uma uśmiechnęła się przepraszająco. - Będę mu przypominać do skutku!
- Bardzo ci dziękuje. - Uradowała się dziewczyna z południa, kiwając w zadowoleniu głową, aż jej sprężynkowate włosy rozbujały się jak korona młodej sosenki na wietrze. -Słyszałam, że jakaś fala przeziębień się przetacza aktualnie koło kopalni… dajcie znać gdy ty lub dzieci będziecie potrzebować, czym prędzej się wami zajmę.

Pożegnawszy się, kapłanka zgarnęła czatującego nieopodal Darana i wróciła z nim do miasteczka rozmawiając na bliżej nieokreślone tematy. Ranni, budowa, jesienny katar… aż w końcu zeszło na Przeborkę. Półeflka pocieszyła kompana, mówiąc mu, że kobieta poszła w głuszę chwilę pomędrkować. Poleciła mężczyźnie być dobrych myśli, bo i barbarzynka nie wyglądała na taką co chciała od życia uciekać. Starszy awanturnik pokiwał z zapałem głową, wyraźnie uspokojony i nie drążył tematu.
Następnie Tori skłoniła się grzecznie i schowała w swoim domostwie, wyraźnie zziebnięta i zgrabiała. Jesień tu była gorsza od zimy w jej rodzinnych stronach i koniecznie musiała rozpalić w kominku oraz zaparzyć sobie ziółek.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 22-10-2018, 14:23   #292
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
O poszukiwaczach złota, klątw i półelfów (koniecznie z blizną)

- Hej tam ludzie! - Myśliwy zawołał do poszukiwaczy i zbliżył się do nich powoli prowadząc za ogłowie Panicza. Ruda zeskoczyła mu z ramienia i fiknęła w kierunku strumienia, skacząc i kręcąc się po wystających z wody głazach jak fryga.
- Pozdrowienia z Phandalin. Zbiór udany? Będziem wracać nie za długo, to może bym co wykupił od was? Na drodze byście przyoszczędzili.
Widząc zbliżających się ludzi zbieracze wyprostowali się, zerkając podejrzliwie. Jednak w miarę jak Joris mówił rozluźnili się nieco.
- Jak bogowie dadzą - odparł jeden.
- Może i byśmy przyoszczędzili, a może nie… - rzekł drugi po chwili. - Zajdźcie wieczorem do gospody to obaczymy co i jak.
- Gospody? Tu w dolinie? - zdziwił się myśliwy. Z tego co pamiętał nieopodal wejścia do góry było trochę chat i jaskiń, ale o gospodzie mowy nie było. Ale to było “wtedy” - No proszę, znaczy i ruch większy… Zajdę więc to pogadamy przy czymś mocniejszym. A zda się, bo choć koniec lata dopiero, to góra jakoś mocniej chłodem wieje… Do zobaczenia!
Mężczyźni pomachali im na pożegnanie, rozbawieni “końcem lata”, które tu, w górach często dość płynnie przechodziło w zimę.


Osada Górnicza rosła jak wilczek na świeżej sarninie co Joris uznał za dobry omen. Nowi ludzie to zawsze nowe możliwości. Nowe historie. Nowe rozwiązania. Nie wyobrażał sobie bogowie wiedzą jakiego miasta, ale jako chłopak ze wsi wiedział, że w kupie siła i kupy nikt nie ruszy. Może i Gundren zadowolony z tych ludzi nie będzie, ale i do jego krasnoludzkiego łba powinno dotrzeć, że z nimi będzie tu bardziej bezpieczny niż bez nich.

Podszedł do chaty szumnie ozwanej przez prospektorów gospodą i poklepał drewniane bale, z których ją zbudowano. Świeżo ociosane drewno miało okropniście przyjemny zapach. Przyjemniejszy niż trociny. Bardziej żywiczy. Przyjrzał się też jak je zbity i jak łączyły się z bierzmem i powałą. Choć to już z ciekawością, jako że czekało go podobne wyzwanie budowlane. Pokręcił jednak po chwili głową nie dość zadowolony. Konstrukcja była z mocnych bali, ale sama w sobie może długo nie wytrzymać. Znaczy zimę może i owszem, ale jak się Turmi tu na kogo wkurzy, to już może różnie być…

Przekroczył próg, przepuszczając w nagłym przypływie szarmancji, Turmalinę i celem nabycia jakiegoś zaprawionego czymś rozgrzewającym piwa, skierował w stronę szynkwasu.
- Uczysz się Piryt, uczysz, pogratulować - mruknęła cicho Turmi.
- Powitać, panie karczmarzu. Dwa piwa będą i… coś dla wymagającej niewiasty, co by dobrze trzepało - przywitał oberżystę - Niezłą chałupkę postawiliście. Od dawnaście otwarci?
- Powitać, powitać, a będzie już chwila, czy dwie
- właściciel bezimiennej gospody uśmiechnął się szeroko. Joris nie mógł nie zauważyć, że głównie na widok Turmaliny. Czy powodem była jej płeć, czy rasa mógł tylko domniemywać, ale zagadka szybko się rozwiązała. Joris z Trzewiczkiem dostali garniec cienkiego piwa, mocno zalatującego drożdżami i wyraźnie świeżo warzonego, zaś geomantka kubek prawdziwej krasnoludzkiej gorzałki. Widać właściciel cenił sobie brodatą klientelę i w sumie trudno było mu się dziwić.

Sama gospoda wewnątrz prezentowała się podobnie jak na zewnątrz - stoły zbite z bali i słabo oheblowanych desek, duży kominek, w którym źle położona glina przepuszczała dym tu i ówdzie, lada leżąca na dużych beczkach, a za nią niewielki regał mieszący ubogi wybór innych niż piwo i bimber trunków. Przy stołach kilku chłopa łypiących podejrzliwie na nowoprzybyłych, bo nie wiadomo - handlarze to czy konkurencja? Z tyłu dwoje drzwi; jedne ani chybi do kuchni, sądząc po zapachach, drugie pewnie do wspólnej sali sypialnej. Sufitu nie było; ściany płynnie przechodziły w dach. Może to i dobrze, bo duchota byłaby straszna. Na belkach powieszono kilka łojowych lamp, ale większość blasku szła od ognia. Malutkie, zakryte rybimi pęcherzami okna prawie nie przepuszczały światła; teraz i tak zakryte już okiennicami.
- Jeść co chcecie? W interesach czy do roboty? Na sprzedaż co macie? - karczmarz stał obok stołu, który zajęła trójka podróżnych, wyraźnie zainteresowany.
- A gnoma białowłosego żeście nie widzieli? - zapytał Stimy, nieufnie wąchając zawartość kufla.
- Gnoma to nie, do kopalni krasnoludy idą raczej. No chyba że z gór zszedł, czasem jacy podróżni od tamtej strony przyłażą, choć nie tera, jak już śniegiem pachnie - odparł karczmarz.
- Ani w interesach ani za robotą - ozwał się Joris wychyliwszy duszkiem pół kubasa cienkusza i z lubością zlizując pianę z ust - Pannę Hammerstorm, znaczy krewniaczkę pana Gundrena w bezpieczeństwie przyprowadziliśmy. Bo ostatnio w tarapaty popadła na drodze do was samojedna. Ale jak co sami na sprzedaż macie, lub czego Wam konkretnie potrzeba to też możemy pogadać, bo wżdy mi droga nazad do Phandalin wiedzie. Ale tym czasem jeść byście co dali… czym to tak pachnie?
Wciągnął badawczo nosem powietrze. Mówią, że prawdziwemu smoczemu wojownikowi wystarcza za pożywienie jedna jagódka i spokój wszechświata, ale myśliwy mimo daru druida był jakoś głodny…
- Aaaaa, to panna jest siostrzenicą Rockseekerow?! - karczmarz uradował się tak, jakby to pokrewieństwo spłynęło chwałą na całą gospodę. - Powitać, powitać! - z kieszenie fartucha wyjął niedużą flaszkę i dopełnił gorzałką kubek Turmaliny. - Ale jakieś to tarapaty, panna wygląda na całą i zdrową, a u nas spokój, tylko po gorzałce chłopy się leją, ale to wiadomo. Jakby nie te suchoty i inne dychawice, co z mroźnym wiatrem z gór przyszły niby przybłędy jakie, to by się nam dobrze wiodło.
- Ano właśnie w temacie suchot i przybłędów… Pierwej suchot może... Kapłanka zdaje się do Was zjechała. Suchoty tylko, czy… czy co jeszcze Wam doskwiera? - Joris sam się trochę zdziwił gdy poczuł dziwne napięcie we własnym pytaniu. Kamyczek usunęli to i zaraza ustać powinna. Ale czy napewno?
- Tak tak, jasna panna Garaele na tyłach jest, w sypialnej izbie wyznaczyć kazała dla chorych miejsce. Jak trzcina wiotka, ale jak się do roboty weźmie… - karczmarz zacmokał z uznaniem i wyraźnym respektem. - Zdrowe chłopy po domach nocować poszły, a tu tylko chorzy zostali. Wietrzyć każe, myć, prać… Jeno ziołami tam pachnie. Ale dychają ludzie, jeszcze się nikomu nie pogorszyło odkąd przyjechała. Trochę marudzą, że pracować nie mogą, ale i tak lada dzień się za zimno zrobi na grzebanie w wodzie i co wtedy? Część do miasta pojedzie, a reszta… Jak ich do kopalni Rockseekerowie nie wezmą, żeby drewno na stemple obrabiali to chyba interes na zimę trza będzie zamknąć - smutno westchnął mężczyzna. Wyraźnie lubił sobie pogadać; pewnie obsługując mrukliwych prospektorów nie miał ku temu wiele okazji.
- Ano letko nie ma… - Joris postukał przez chwilę palcami o pusty już kufel, po czym spojrzał na Trzewiczka, czy ten słucha, czy myślami gdzie indziej. Krosty i mór ostatnio zesłał wulkan Hotenow… Teraz suchoty z Gór Miecza... Po czym popchnął kufelek karczmarzowi sygnalizując dalsze pragnienie i ciągnął dalej.
- A co się przybłędów tyczy… nie zjeżdżały tu aby jakie dziwolągi? Pstrokato ubrane, ciemna skóra i takie co widać, że nie tutejsze?
- Że te, elfy ciemne? E nie, żem słyszał że takiego ubili kiedyś w kopalni, ale potem żaden się nie pojawiał na powierzchni, a żeby w kopalni to też nie słyszałem
- gospodarz dosiadł się do Jorisa, przewidując widać dłuższą gadaninę, Albo rozbolały go od stania nogi. Dolał piwa i kontynuował. - Tak to same ludzie porządne i krasnoludy oczywiście też - skinął uprzejmie do geomantki. - Większość przez Phandalin ciągnie, toście ich pewnie widzieli. Ale jak ogarną jakie tu warunki, że każdy sobie i urobek niewielki jak się na tyle luda podzieli, to zwykle wracają, pola obrabiać i świnie paść. No i teraz to wiadomo, na wiosnę się pewnie ruszy, nowy narybek i roztopy z gór kamienie przyniosą… - rozmarzył się na myśl o przyszłych zyskach. Patrząc na ilość mieszkańców Osady to pewnie wiele nie zarabiał.
- [i]Czasem kto z gór schodzi, traperzy zwykle, skóry znoszą, albo sprzęt chcą dokupić, ale wiele to tu na składzie nie trzymam, to u Barthena zamawiam jak kto chce, albo jak z kopalni do miasta jadą to listę daję. Dobrze, że piśmienni są. A tak to hm… [i]- mężczyzna zamyślił się chwilę. - Z dziwolągów to raz tu taki jeden się zjawił, elf czy półelf, z całym szacunkiem dla panienki kapłanki oczywiście - zerknął na drzwi do sypialni. - Wesolutki jak szczygiełek, tu zagadał, tam pomóc chciał, bajki różne ze świata opowiadał. Niby jak myśliwy wyglądał, nawet ptaszysko tresowane miał; z gór zszedł to waidomo, że se poradzić umie, nie żaden tam bawidamek, i nawet bliznę na ryju miał, ale… No wiecie, jak tu każdy sobie, mało kto gębę przez cały dzień otworzy, to ten odstawał jak bażant w kurniku. Pomagiera młodego miał, ale coś z nim nie tak było, w nocy krzyczał przez sen; raz to nawet stołki i buty pod powałą latać zaczęły… Zaraz na następny dzień się ciu ćwit zebrali i w lasy poszli - zacmokał zniesmaczony.
- … a czy to nie nasz stary znajomy? - wyrwany z zamyślenia Trzewiczek zwrócił się do Jorisa. Poczuł, że serce zabiło mu szybciej na myśl o możliwości odnalezienia lustra. - ...nie mój znaczy się, ale miło byłoby go poznać. Dawno to było? Wiecie panie karczmarz, ten dzień jak wyruszył w las.
- Em…. no dokładnie to wam nie powiem, wiecie, tu każdy dzień jednaki
- zafrasował się rozmówca. - Nie jakoś dawno, już się zimno robiło. Hm… Czekajcie… Na pewno później jak święto plonów było, potem albo przedtem jakoś traperzy tego porzuconego muła czy wałacha znaleźli… to on go chyba kupił od razu razem z rzeczami jakimiś… Hm… Z dekadzień może, może mniej… - karczmarz był wyraźnie zmartwiony, że nie może pomóc. - Ale wiecie, tu wielu szlaków przez góry nie ma, to jak przez Phandalin nie poszedł, ani do kopalni nie zajrzał to ten… Wytropić go chyba się da, mało padało ostatnio, a i samojeden nie szedł.
- Zmęczona jestem
- zamarudziła Turmalina najwyraźniej niewiele słuchając rozmów toczących się przy stole - Chyba pójdę się z wujem zobaczyć, na pewno ma gdzieś tam wygodną sofę do rozprostowania nóg.
- Do kopalni kawał, ćma już idzie. Panience jakieś lepsiejsze posłanie znajdziemy, za kotarką nawet, tam gdzie pani jasna Garaele sypia jak się zgodzi. Krewniaczce Rockseekerów przecie nie będziemy żałować
- karczmarz zerwał się jak oparzony. Widać zresztą że noc szła, bo gospoda szybko się zapełniała. Zeszli prospektorzy widziani nad rzeką i paru innych, ciekawie zerkających na nowych gości i nawołujących gospodarza. Mężczyzna przez chwilę nie wiedział jak się rozczworzyć, aż w końcu machnął tamtym ręką, że zaraz podejdzie i sapnął do Turmaliny: Już pani kapłance znać dam, że goście z Phandalin zjechali - i popędził na tyły.
- Pójdę z Tobą gospodarzu - ozwał się Joris trochę nieobecnym głosem. Ważył w głowie to co zasłyszał i nie był pewien co czynić. Gdyby mógł skorzystałby z obu ścieżek jakie pokazywał los. Ale płynący nieubłaganie czas nie podzielał jego dobrej myśli. Mogło się okazać, że stawiając i na półelfa i na Shavriego nie zdołałby osiągnąć żadnego celu… W myślach machnął na to ręką. Pomyślę o tym jutro. - Też mi do kapłanki pilno.
- Oczywiście, tędy
- zaaferowany karczmarz machnął na niego ręką i zniknął za drzwiami.

Garaele nie wyglądała na specjalnie przejątą zarazą. Wręcz, jeśli można rzec, że Joris choć trochę znał się na kobietach, sprawiała wrażenie znudzonej. Sam jednak myśliwy o nic nie zagajał gdy w pobliżu kręcił się karczmarz, a sama elfka doglądała pokaszlujących mężczyzn. Nie chciał poruszać tematu przy uszach prospektorów, którym zima była wystarczającym wrogiem. Przywitał się więc grzecznie i czekał na moment gdy z Garaele znajdą się we względnej samotności.
- W Thundertree też się choróbsko rozpowszechniło, cioteczko. Te krosty i gorączka com mówił… pamiętacie? - rzucił cicho niby przyglądając się chorym - źródłem było coś z wulkanu. Coś co się niedawno… obudziło. Znaleźliśmy i wywieźliśmy, ale… Sam nie wiem. Może na zimne dmucham, ale rzeknijcie, czy czego w tych tutaj zachorowaniach dziwnego nie widzicie. Bo może nie tylko wulkan się wkurzył…
Kapłanka spojrzała na niego jakby nie rozumiejąc pytania, ale po chwili skinęła głową.
- O klątwę pytasz… Nie wydaję mi się. Chorują ci najbardziej do upałów nawykli, co za dużo w ostatnich chłodach siedzieli. A i objawy znamienne są.
Uśmiechnęła się nieoczekiwanie.
- Ale cieszę się, że nie tylko ja mam zdrowie tych durniów na sercu. Jakbym tu nie siedziała, to by zaraz jeden z drugim w regle poszli z gorzałką jeno na rozgrzanie. To i siedzę. I podwójnie cieszę się z tych odwiedzin. Powiedz jak moja Torikha się ma. I jak w Neverwinter.

No i zeszło się jeszcze trochę. Coś Jorisowi mówiło, że nie wszystko powinien mówić, ale ostatecznie postawił na szczerość. Przebieg ze spotkania z Przymierzem pewnie mógłby pójść lepiej jakby sam go nie spaprał. Ale i kapłanka Tymory miała tu trochę za uszami. On więc specjalnie się nie tłumaczył. A ona po prostu słuchała. Rozmowę zakończyli tym, że Joris zapytał, czy czego jej tu nie trzeba, a ona zapewnieniem, że jakby odkryła w kwestii choroby coś podejrzanego to zaraz po niego pośle. I rozeszli się.

W sali głównej Joris wypił jeszcze jedno piwo z prospektorami wypytując ich o plotki z okolicy i czy kogo dziwnego nie widzieli, a także co na sprzedaż mają…Z grubsza to samo co karczmarz mówili. Jeden półelfa wspomniał. Inny na drapieżniki ponarzekał, co wieczorami się blisko kręcą, zwabione kurami zakupionymi przez gospodarza. Krasnoludzkie porządki chwalili, bo i na drwa było zapotrzebowanie, i jak kopalnia ruszyła to w rzece jakby więcej kamieni się pokazało, choć to ostatnie mogło być trochę na wyrost. Ten i ów wspomniał, że na zimę może do Phandalin zjedzie skoro tam we dworze robota jest. Tu jak mrozy przyjdą i tak nic do roboty nie będzie.

Potem osiadł się do traperów i postawiwszy piwo zapowiedział, że druid prawdopodobnie zostaw ich w spokoju i wyniesie się do Thundertree i popytał, czy gdzie w okolicy nie widzieli dziwnej pary. Bliznowatego półelfa z małym drażliwym kompanem. Po chwili namysłu traperzy rozpoznali w Jorisie tego, który o konia i krasnoludzicę wypytywał. Widok Turmaliny bezpiecznie siedzącej przy sąsiednim stole poprawił im humory, zwłaszcza jak się dowiedzieli, że to rockseekerowa krewna.
- Ale ja żem to sprzedał wszystkie już rzeczy, co na mule były - wyznał nieco zawstydzony traper. - I muła też, temu półelfowi własnie. Zwłaszcza jakieś takie, co chyba magiczne były, ja się tam nie znam, ale chętnie brał patyki takie co w jukach były. To żem mu policzył za nie ze dwadzieścia sztuk złota sztuka, i - umyślcie sobie - wziął!
Jorisowi, który z grubsza orientował się już w cenach czarodziejskich cacek, łatwo było wyobrazić sobie taką cenę, a nawet dużo wyższą; nie chciał jednak psuć humoru myśliwego.

Od słowa do słowa traperzy dość dokładnie opisali w którą stronę podążyła dwójka obcych; młody myśliwy mógł podążać ścieżką nawet 2-3 dni bez obawy, że zgubi drogę. W kierunku Icespire Peak ponoć jakieś ruiny czy podziemia były, ale nie znali szczegółów. Raz tylko natknęli się na nie słysząc żałosne porykiwania niedźwiedzia, pod którym zapadła się stara podłoga i utknął głęboko między gruzami. Sami jednak nie eksplorowali odkrytej piwnicy, zadowalając się łatwo upolowanym misiem.
Bardziej niepokojące były jednak tropy orków lub innych stworzeń podobnej postury, które widywali w górach. Zapewne było kwestią czasu nim paskudy odkryją łatwe źródło jedzenia i złota jakim było tutejsze sioło oraz kopalnia. W końcu to orki zdobyły ją kilka wieków temu.

Gdy nie było już nic więcej do powiedzenia prócz przechwałek i pijackich opowieści Joris zgarnął znudzonego Stimiego i senną Turmalinę, po czym udał się do wskazanego przez karczmarza kąta, nieopodal miejsca gdzie spała Garaele. Luksusy to to nie były, ale mieli przynajmniej dach i ogień, którego nie trzeba było doglądać w nocy. Krasnoludzica otrzymała nawet do spania siennik - dość wyświechtany, ale jednak. Rankiem zaś mogli udać się do kopalni.
Co też uczynili. Choć w niezbyt dobrych nastrojach, bo jako i dnia poprzedniego Joris zerwał na równe nogi krasnoludzicę i niziołka z pierwszymi jak to mówią kurami i za nic miał brednie, że przecież to nawet środek nocy jeszcze nie jest.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-10-2018, 22:58   #293
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
W pobliżu jaskini Cragmaw


Z jego orientacją w terenie nie było tak źle.

Do takiego wniosku Marduk doszedł w południe, w dość zaskakujących okolicznościach. W jednej chwili skrobał sztychem Talona po korze buku, żłobiąc glif dokumentujący przebytą drogę dla ochrony przed zgubieniem się, w drugiej - przyglądał pół tuzinowi zwalistych istot, zdziwionych tak samo jak on.



Dzieci Gruumsha wypełzły niczym robaki z jaskini Cragmaw. Delimbiyra na jej widok upewnił się że dotarł do celu. Wyszło nieco niezręcznie - roztropność nakazywałaby zatrzymać się w pewnym oddaleniu, dokonać zwiadu, zorientować się w sytuacji. Po rodzących się uśmiechach orków zgadywał, że oni również to zauważyli, mimo tego jak krzywili się w świetle słońca. Jeszcze mrugali i rozglądali się, węsząc pułapkę, ale tylko kwestią czasu było kiedy upewnią się, że elf jest sam jeden, bez wsparcia, że to łatwy - rzec można - cel.

Marduk czuł tylko nienawiść i żądzę mordu. Uczucia czyste, nieskażone koniecznością pamiętania o normach moralnych, odpowiedzialności za innych, różnych takich duperelach. Był tylko on i synowie Gruumsha, któremu Corellon Larethian wyłupił oko i pogonił jak psa. Lepiej nie mógł trafić.

Klepnął konia w zad i pogonił z powrotem w las, by objuczonemu zwierzakowi nie stała się krzywda. To zelektryzowało nieco orków, ale zaraz na powrót się rozluźnili, widząc że “zwierzyna” nie ucieka.
- Tylko... jeden... elf…? - najbliższy, największy z nich, szyderczo rzucił przeciągając słowa. Kilku najbliższych zamachnęło się by cisnąć włóczniami w kapłana, który już recytował obronną modlitwę.
- Ojcze Elfów, chroń mnie przed ciosami Twych wrogów! - warknął Marduk, ale dwa rzuty były celne i ostrza upuściły jego krwi; tylko jedna włócznia wyślizgnęła się z rąk orka i wpadła do rzeki. Mimo to było jasne, że napotkany tu oddział nie był prymitywną zbieraniną zielonoskórych, którą drużyna wyeliminowała w Gnieździe Wywerny kilka dekadni temu.

Zgrzytając zębami z bólu młodzik wyrwał włócznię z ramienia i cofał się, uważnie obserwując podchodzących orków. Mrużyli czerwonawe ślepia, spoglądając na niego z sadystycznym zadowoleniem. Nie dostrzegali, że kolejne łaski Seldarine budziły się i rozwijały wokół sługi Pierwszego w oczekiwaniu na nadchodzące zabijanie. Marduk zbrojną w Talona ręką otarł krew cieknącą z rozoranej skroni.

Orkowie podchodzili coraz bliżej i byli coraz bardziej pewni siebie, a Marduk uśmiechnął się zimno.Czuł jak skumulowana frustracja i nienawiść nabrzmiewają w nim z każdą chwilą. Zielonoskórzy z tyłu rozciągali się by zajść go z obu stron ale Delimbiyra skupił się na najbliższych. Od dzieci Gruumsha dobiegał go kwaśny odór niemytych ciał i mrówczanego jadu. Orcze topory i prymitywne totemy błyszczały groźnie w słonecznym świetle. Ale słońce odbijało się także w ostrzu Talona, na kolczudze i puklerzu elfa, załamywało na wspaniałym znaku Corellona Larethiana i kaleczyło ślepia pomiotów Jednookiego. Delimbiyra dostrzegał wszystko z kryształową jasnością, a intensywność doznań wprawiała jego elfi umysł w ekstazę. Szkarłatna furia napierała raz po raz na mury woli kapłana.

Pierwszy ork z warkotem skoczył ku niemu i zamachnął się toporem zza głowy by rozszczepić mu czaszkę, elf jednak uskoczył i stuknął obcasami, aktywując moce zaklęte w butach.
- Krew dla Protektora! - krzyknął z nienawiścią a Talon błysnął ku barkowi orka niczym promień słońca. Stal rozpłatała ciało i zgrzytnęła o kość, zielonoskóry obrócił się i runął na ziemię, bluzgając ohydną krwią. Zamiast się cofać i dbać o obronę Marduk odwrócił się ku następnemu szarżującemu i rozrąbał mu twarz, spryskując juchą zżókłą trawę i siejąc przeciętymi zębiskami. Ork przewrócił się niczym marionetka, aż zadudniło.
- Krew dla Boga Elfów! - ryknął kapłan w ekstazie. Żądza mordu przepełniała go i wzmagała agresję do ostatecznych granic! Odpowiedziały mu wrzaski furii dzieci Gruumsha, szarżujących w bojowym szale z toporami i włóczniami. Wiedziony fanatyczną nienawiścią Marduk nie cofnął się, unikając, parując i blokując ciosy, szukając okazji by samemu zadać śmierć.

Rozszczepiona czaszka, zataczające łuk i krzeszące iskry o puklerz ostrze topora, bluzgające krwią udo, pełen zajadłości ryk orka, Talon wgryzający się w skroń zielonoskórego, krew, krew, krew! Marduk czuł ją w powietrzu, na skórze, w ustach i wewnątrz czaszki, tętniącą, parującą, uderzającą do głowy metalicznym smrodem!

Ostatni ork padł, z czubkiem głowy precyzyjnie odciętym Talonem. Ostatni? Marduk rozejrzał się i stuknął obcasem o obcas, dezaktywując moc butów. I w tym właśnie momencie poczuł że coś chwyta go za łydkę.

Zielonoskóry wykrwawiający się z ogromnej rany na udzie już umierał, ale nie stracił jeszcze przytomności a nawet gmerał przy pasie przy rękojeści noża. Otworzył pysk by ryknąć, tyle że wraz z nitkami cuchnącej śliny wydobył się z niego jedynie słaby charkot. Marduk wydarł nogę z jego chwytu i kopnął go w szukającą broni dłoń. Czerwona furia momentalnie wzięła go w swe posiadanie i elf z warkotem zamachnął się, z całej siły wyprowadzając cios opancerzoną pięścią w twarz orka. Zmiażdżony nos pękł, a charkot zamienił się w bulgot. Marduk uderzył znowu, niszcząc oko i skroń, i znowu, aż trzeszczały kości. Ork nie dawał już znaku życia, ale kapłan uderzał raz po raz, rozbryzgując krew i wgniatając twarz w czaszkę w prawdziwej orgii zabijania! Wreszcie przez podniecenie i euforię przebiła się odrobina świadomości i elf zatrzymał pięść.
- Krew dla Ojca - warknął.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 25-10-2018 o 01:06.
Romulus jest offline  
Stary 24-10-2018, 08:49   #294
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las Neverwinter
11/12 Marpenoth

Madruk jeszcze przez dłuższą chwilę dyszał żądzą mordu, rozczarowany, że nie ma już nikogo do zarżnięcia. Ku chwale Ojca Elfów, oczywiście. Gdy ochłonął zaleczył rany i szybko przeszukał śmierdzące zwłoki, ale zielonoskórzy nie mieli przy sobie nic interesującego. Kilkanaście srebrnych i miedzianych monet, trochę podręcznych śmieci, plemienną biżuterię… a może to były trofea? Ciężko orzec. Prymitywna broń nie przedstawiała sobą większej wartości, choć kowal pewnie zapłaciłby trochę grosza, choćby ze względu na metal. Kapłan rzucił to wszystko na kupę i ostrożnie ruszył w kierunku jaskini. Wątpił, żeby ktoś tam był skoro nie podniósł się alarm na odgłosy walki, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Faktycznie, było tam pusto. Rzeczy bandy zajmowały tylko jedną jaskinię; ognisko ledwie się żarzyło. Sądząc po ilości klamotów i worku zapasów orki miały zamiar rozgościć się tutaj na dłużej, być może nawet na zimę. Czy były tylko czujką, czy też samodzielną bandą? Marduk poczuł przypływ nadziei, że i w zamku znajdzie kolejnych przeciwników. W końcu natura nie lubi próżni.

Myśl o podróży przypomniała złotemu elfowi, że jego koń wałęsa się gdzieś po lesie. Przez chwilę zmartwił się, że wierzchowiec uciekł gdzie pieprz rośnie, na szczęście znalazł go już za najbliższym zakrętem spokojnie skubiącego krzaki. Z ulgą poprowadził go w stronę jaskini, choć zwierzę początkowo stawiło opór, czując krew i smród orków. Marduk posilił się i odsapnął po walce, po czym ruszył w kierunku zamku Cragmaw.

A przynajmniej taką miał nadzieję. Niestety kluczenie w dziczy bez pomocy wytrawnego tropiciela jakim był Joris okazało się trudniejsze niż Marduk się spodziewał. Chyba łatwiej by było wrócić się na trakt do Conyberry… ale było już za późno. Kapłan przez jakiś czas wypatrywał górujących nad drzewami wież starej twierdzy dopóki nie przypomniał sobie, że już w czasie pierwszej wizyty były one w opłakanym stanie, a ponoć Turmalina dokończyła ostatnio dzieła zniszczenia. Zrezygnowany musiał pogodzić się z tym, że przyjdzie mu nocować w lesie. Na szczęście - albo i nie - tym razem nic nie chciało go zjeść. Posiliwszy się rozkulbaczył i spętał konia, po czym oparł się plecami o pień drzewa by oddać się medytacji. Nie potrzebował tyle snu co ludzie, ale koń także musiał odpocząć; pomijając, że zwierze nie mogło wędrować w nocy. Pozostawało poczekać co przyniesie świt.


Świt przyniósł głównie mżawkę i mgłę, która na szczęście podniosła się po godzinie czy dwóch. Tym razem Marduk obrał kurs prosto na południe. Jak nie trafi do zamku to przynajmniej z powrotem do wsi. Po kilku kwadransach poczuł, że teren lekko się podnosi, co dało mu nadzieję na to, że idzie we właściwym kierunku; zamek zbudowano na wzgórzu. Drzewa tu były młodsze, choć równie wysokie jak wcześniej; było też większej krzewów i jeżyn, co znacznie utrudniało wędrówkę z wierzchowcem.

Nim jednak dotarł do celu usłyszał niepokojący świst i stuk. Koń zarżał przestraszony, wpatrując się w sterczącą z pnia nieopodal strzałę. Marduk wyszarpnął miecz z pochwy, rozglądając się. Kilkanaście metrów od niego stały cztery hobgobliny z dość głupimi minami; nie wiadomo czy z powodu chybionego strzału, czy spotkania elfa w tym właśnie miejscu. Szybko jednak zebrały się w sobie, obnażyły miecze i ruszyły do ataku.




Phandalin
11/12 Marpenoth

W Phandalin Torikha ułożyła się do snu w znacznie bardziej komfortowych warunkach niż Marduk. Trochę niepokoiła się o Jorisa i resztę, była też ciekawa jak poszło leczenie druida… Podejrzewała jednak, że ze złymi wieściami ukochany raczej by wrócił do osady. Przez dłuższy czas przewracała się z boku na bok martwiąc się o rannych robotników. Była jednak dość pewna, że zrobiła wszystko co tylko mogła i obaj z pewnością wyzdrowieją, choć ten ze zmiażdżoną nogą nigdy nie będzie do końca sprawny. Jednak bez niej nie mieliby szans na przeżycie. W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnęła.

Rano obudziło ją tuptanie Kurmaliny. Pod nieobecność kapłanki kokoszka musiała przygdakać sobie jakiegoś koguta, bo na środku koca pyszniło się bielutkie jajo. To, co pyszniło się w kilku miejscach na podłodze Melune skwitowała tylko pełnym rezygnacji westchnieniem. Położyła jajo na stole, ogarnęła dom i siebie, a potem zabrała się do śniadania w takt postukiwania kurmalinowego dzioba o miskę z ziarnem. Ledwie zdążyła dokończyć posiłek do dźwięku dziobania dołączyło dość stanowcze pukanie do drzwi.

Torikha podążyła do drzwi, zaniepokojona kto to. Gość o tak wczesnej porze oznaczał zwykle chorobę lub inną katastrofę. Gwałtownie otworzyła drzwi i omal nie wpadła na stojącego przed progiem jednego ze strażników Tressendarów.
- Co…? - zatchnęła się zdumiona.
- Szlachetni i łaskawi panowie pragną przekazać kapłance Selune, jasnej i oświeconej Torihce Melune podziękowanie za uratowanie niegodnych żyć pańskich robotników - wydeklamował strażnik z tak silnym akcentem, że ciężko go było zrozumieć. Tori nie była do końca pewna, czy on sam rozumie co mówi, czy tylko klepie co go nauczono. - Szlachetni i łaskawi panowie pragną przekazać jasnej i oświeconej kapłance skromny dar w podzięce za opiekę nad tymi niegodnymi robakami.

To powiedziawszy strażnik wcisnął w ręce zaskoczonej kapłanki dość ciężki skórzany mieszek i oddalił się marszowym krokiem.

 
Sayane jest offline  
Stary 26-10-2018, 08:36   #295
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza
12 Marpenoth



Joris zwlókł marudzących kompanów z wyrek, ale gdy dotarli do jadalni okazało się, że nie wstali pierwsi. Kilku zarośniętych mężczyzn kończyło śniadania, podobnie jak traperzy, co poddało Jorisowi pewien pomysł. Od słowa do słowa kilka złotych monet zmieniło właścicieli, a Joris stał się dowódcą trzech burkliwych myśliwych-najmitów, którzy mieli go poprowadzić szlakiem, którym ruszył półelf aż do miejsca, gdzie natknęli się na ruiny. Olaf, Swen i Hans (najbardziej sceptycznie nastawiony do wyprawy ze względu na orcze ślady) spokojnie popijali więc grzane piwo czekając aż Turmi i Stimy rozbudzą się na tyle by opuścić gościnne progi karczmy i ruszyć w las.

Wraz z nimi do kopalni wybrało się też kilku robotników, którzy - jak się okazało - pracowali przy doprowadzeniu do porządku prawilnego wejścia do kopalni oraz okolicy tak, by można tam dojechać wozem. Część drzew już wycięto, a ziemia nosiła ślady ciągnięcia wielkich pni. Turmalina ucieszyła się, że nie będzie musiała wchodzić do kopalni przez dziurę w ziemi i niski, wyboisty tunel tak jak poprzednio. W końcu po to kupiła tak paradną suknię by maszerować w niej z godnością. Albo jechać na jorisowym koniu, podobnie jak Stimy na shavriowym. Zważywszy na tempo, jakie nadali długonodzy ludzie nie było sensu zostawiać koni w dolinie. Tylko Joris szedł pieszo, słusznie podejrzewając, że zyska tym sobie przychylność nowych kompanów.

Odgruzowane oryginalne wejście do kopalni prezentowało się całkiem okazale, a po wykończeniu będzie z pewnością jeszcze lepiej. Cały gruz, kamienie i inne śmieci z wejścia oraz kopalni złożono na kupie nieopodal, gdzie leżały również zcięte drzewa. Jak objaśnili robotnicy Rockseekerowie planowali zbudować z nich umocnienia, a może nawet i basztę, by stworzyć z kopalni niezdobytą twierdzę. Trzewiczek przyjrzał się tym staraniom krytycznym okiem. Ani to niezdobyte było, ani nawet porządnie zaprojektowane. Krasnoludom prędzej przydałby się architekt niż mag. I w zasadzie to nie był taki zły pomysł. Stimy miał świadomość, że jego znajomość w tym temacie, choć nie na mistrzowskim poziomie, to jednak z pewnością była znacząca w takim miejscu jak Phandalin, czy kopalnia, a nawet dwór. Akurat w kopalni ktoś musiał zajmować się wzmocnieniami tuneli, choć Trzewiczek dopuszczał taką myśl, że akurat krasnoludy odziedziczyły tę umiejętność wraz z kamieniami nerkowymi matki. Poza tym… to magia go naprawdę interesowała, w przeciwieństwie do Jorisa, którego najbardziej interesowało odstawienie niziołka, krasnoludzicy i kury do wrót Jaskini i wznowienie podróży. Ruda zresztą w pełni go w tej kwestii popierała kierując ich dalej wzdłuż doliny, a nie w kierunku zabudowywanego wejścia.
[i]- Zaopiekujcie się Paniczem - Poprosił drapiąc kuca pomiędzy wielkimi włochatymi uszami. Wierzchowiec nie wyróżniał się niczym specjalnym, ale dzielnie znosił wszelkie pomysły myśliwego i dało się go lubić - Za kilka dni będę wracać, to Was zgarnę i do Phandalin pojedziemy.
Stimy kiwnął na znak zgody, choć nawet nie myślał w tej chwili jak się zająć zwierzem idąc tym samym pod ziemię. Z niejasną dumą spojrzał na Turmalinę.
- Jesteśmy na miejscu, Gundren to twój wuj, prawda? Chodźmy prosto do niego.

Turmalina prychnęła na pomysł zajmowania się śmierdzącą szkapą, ale jeden z drwali wziął obydwa konie za uzdy i odprowadził pod niewielką wiatę, przygotowaną zapewne w tym celu. Potem uderzył w wiszący przy wejsciu dzwon, aż echo poszło, mieszając się z wydobywającym się właśnie z wnętrza kopalni hukiem. Na ten dźwięk Stimy aż podskoczył z wrażenia, ale reszta roześmiała się.
- Dlatego “Jaskinia echa” (Wave Echo Cave) - wyjaśnił jeden z nich, a pozostali dołączyli się do komentarzy.
- Nie wiem jak górnicy mogą pracować w tym hałasie. Co dwa pacierze - BUM! - fale o brzeg i cała kopalnia huczy jakbyś w środku burzy siedział…
- Przecież i tak kują, rąbią i przetaczają kamienie, to pewnie bez różnicy.
- Phi! Ignoranci...!
- zaczęła Turmalina, ale akurat wtedy w drzwiach pojawił się Nundro Rockseeker w towarzystwie dwóch uzbrojonych krasnoludów. Przywitali robotników, po czym Rockseeker doskoczył do siostrzenicy.
- Turmalina! - ucieszył się, zgniatając geomantkę w wujowskim uścisku. - Nie wierzyłem, że przyjdziesz, ale Gundren w kółko powtarzał, że prawdziwy krasnolud nie usiedzi w lesie jak ma kopalnię pod nosem. A to kto? - spojrzał na Stimiego, który przedstawił się głośno i wylewnie. Wiadomo, pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a tu w końcu szło o pracę w największym cudzie okolicy! Musiał się dobrze zareklamować!
- Czarodziej znaczy? - Nundro wyłapał kluczową część trzewiczkowego monologu, a Turmalina potwierdziła skinięciem głowy niziołkową przydatność do magicznej roboty. Sama będąc praktykiem, a nie teoretykiem magii miała zerowe zainteresowanie Kuźnią Czarów, co oświadczyła wujom już dawno temu. Prędzej zawaliłaby kopalnię niż stworzyła w Kuźni coś przydatnego. Toteż wykorzystała sytuację, dodatkowo zachwalając trzewiczkowe zdolności.
- Skoro Turmi mówi, że jesteś godny zaufania, to chodźcie - Nundro skinął na dwójkę czaromiotów.
- Po prawdzie to jeszcze się kuźnią w ogóle nie interesowaliśmy. Samo sprzątanie starych korytarzy, wzmacnianie stropów, zwłaszcza tych uszkodzonych przez czary, spuszczanie wody… Nie mówiąc o kaplicy, którą przecież trzeba odnowić, żeby Dumathoin nam sprzyjał… Kraty w strumieniach wmurować, bo już raz nam jakieś tałatajstwo wylazło… Nawet jeszcze grzybów nie zdążyliśmy wypalić, to chyba już na wiosnę. Więc sami rozumiecie… - perorował Nundro prowadząc ich w stronę rockseekerowych kwater. - Jeszcze sobie Gundren umyślił umocnienia zbudować, żeby znów jakiś drow nam tu nie wlazł. Zwłaszcza jak usłyszał o orkach w górach to dostał na tym punkcje kręćka. W sumie nie dziwota, przecież te pare wieków temu to orki właśnie kopalnię zniszczyły…

Przy wtórze echa fal, stuku kilofów i młotów doszli do miejsca, w którym przebywał Gundren. Po kolejnym powitalnym rytuale najstarszy z Rockseekerów skupił się na niziołku.
- Specjalista, powiadasz? No, no… - podrapał się po brodzie. - Teraz to bardziej nas ten portal, co żeście go zabudować kazali niż kuźnia interesuje, ale jak chcesz to możesz jedno i drugie obadać. W tych papierach co znaleźliśmy wiele o działaniu Kuźni nie było, to sam będziesz musiał wykoncypować co i jak. Wyglądało jakby dzięki temu magicznemu ogniowi można było zaklinać przedmioty w czasie wykuwania, ale ja tam się nie znam. No i jeszcze samej kuźni nie odnowiliśmy, musimy zamówić części, miech sparciał, wszystko się... - krasnolud zaczął rozwodzić się nad zniszczeniami poczynionymi przez czar, wilgoć, orki i nieumarłych.
- A kogo do ubicia nie ma? - spytała Turmalina, niezainteresowana górniczo-kowalską robotą.
- E, nie. Raz z jeziora młody kuo-toa wylazł, ale chyba się zgubił, bo więcej ich nie było. Ale ciągle odkopujemy szczątki obrońców i TFU! zielonych. Jak skończymy sprowadzi się kapłana i wyprawi porządny pochówek. Thardena też tu przeniesiemy… - Gundren posmutniał na myśl o zabitym przez drowa bracie. Chwilową przerwę w monologu wykorzystał Trzewiczek, który z nudów przebierał już nogami.
- Tak, tak, magiczny kocioł jest tam - krasnolud machnął ręką w stronę przeciwległego pomieszczenia. Widać jak większość krasnoludów nie miał wielkiego respektu dla magii, bardziej interesowały go bogate złoża w okolicznych skałach.

Stimy przeszedł do kolejnej sali, mrużąc oczy od magicznego blasku. Na środku, na podwyższeniu stał kociołek, czy też koksownik, w którym tańczył i trzaskał zimny, zielonkawy płomień. Niziołek wyciągnął swoje utensylia i zabrał się do badania sławnego dziwa. Z dumą stwierdził, że występujący tu typ magii jest mu bardzo znajomy i zapewne nie zajmie mu długo rozgryzienie jak spożytkować tutejszy Splot. Jednak dalsze oględziny przyniosły niezwykle rozczarowującą konkluzję. Magiczny płomień był bardzo słaby. Nawet jeśli trzysta czy czterysta lat temu można było za jego pomocą wykuwać magiczne zbroje czy topory, to teraz starczał zaledwie do chwilowego wzmocnienia zanurzonych w nim przedmiotów. Jak intensywnie musiał być użytkowany w dawnych czasach, że nawet po kilku wiekach Splot nie zregenerował się? A może te wszystkie opowieści to były bujdy? Nie… Kapłan Oghmy wyraźnie mówił o zbroi wykutej właśnie tutaj. No cóż, chwilowe umagicznianie też miało swoje plusy. Ponieważ nikt nie interesował się tym, co Stimy tu wyprawia, po zakończeniu oględzin kotła niziołek usiadł przy ścianie i zabrał się za tworzenie zwoju “odczytania magii”. W końcu w kopalni był też teleportacyjny krąg… i kto wie co jeszcze?


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-10-2018 o 08:41.
Sayane jest offline  
Stary 30-10-2018, 00:31   #296
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
W poszukiwaniu Zamku Cragmaw





Z gardła elfa wyrwał się warkot. Jak na przedstawiciela rasy bystrej i o wyczulonych zmysłach, ostatnio zaskakiwany był nieprzyjemnie często i tylko bojowemu ćwiczeniu i łasce Ojca zawdzięczał przeżycie. Nie żeby narzekał na widok atakujących goblinoidów. Po prawdzie, nie mógł się doczekać kolejnej walki i zabijania w imię Ojca Elfów.

Marduk przyzwał ochronne moce i klepnął juczne zwierzę w zad; po ostatnich doświadczeniach związał wierzchowcowi nogi by ten nie mógł odbiec zbyt szybko i zbyt daleko. Dotknął symbolu Corellona spoczywającego na jego opancerzonej piersi. Spoglądał na hobgobliny i czuł jak żądza zabijania wypełza z zakamarków jego umysłu. Odsłonił zęby w grymasie. Przepełniająca go nienawiść była silna jak nigdy dotąd.
- Ojcze mój, użycz mi swej boskiej mocy na zgubę Twych nieprzyjaciół! - wycedził z fanatyczną żarliwością, z pozorną niedbałością kręcąc młynka Talonem. Przygarbiony i skupiony, czekał z ciałem napiętym jak sprężyna i wyszczerzonymi zębami.

- Kim jest kapłan Ojca?

Tuż przed tym jak przedzierajace się przez poszycie hobgobliny go dopadły, poruszył się szybko jak piorun i uderzył z rozmachem, ale ostrze odbiło się od kolczugi. Na ułamek sekundy zaskoczyło to Tel’Quessir - to uderzenie powinno odrąbać brązowoskóremu ramię, ale stalowa zbroja była dobra, a hobgoblin ciężki i masywny.

- Śmiercią wcieloną!

Marduk powrotnym ciosem odciął mu nogę w kostce i zostawił na ziemi, krwawiącego i ogłupiałego z szoku. Pozostali rzucili się na niego, warcząc i przepychając w zapale. Kapłan zwijał się w unikach w środku huraganu ostrzy, parował i odbijał ciosy niczym w transie, owładnięty nienawiścią i zionący nią niczym smok ogniem. Ta nienawiść paliła go i dodawała sił niczym wściekłemu psu!

- Rozdzieraczem ciał!

Marduk chlasnął następnego hobgoblina przez pierś, i w euforii na widok zadanej śmierci natychmiast zwrócił się ku trzeciemu, tnąc po ręce. Ten jednak ze zręcznością urodzonego wojownika zablokował cios Talona i miecz elfa ześliznął się po kolczudze, krzesząc iskry. Czerwonoskóry wyprowadził ze skrętem bioder potężne uderzenie którego kapłan nie zdołał zablokować i ciężkie ostrze trafiło Marduka w bok, przecinając kolczugę i raniąc głęboko. Marduk wrzasnął z bólu, ale nienawiść trzymała go pewnie na nogach!

- Czym jest śmierć?!

Dwa ostrza zderzyły się ze sobą i odskoczyły, elf odbił Talonem kolejny cios, zwodem zmylił złośliwie wyszczerzonego hobgoblina, w ułamku sekundy rejestrując własną krew odrywającą się od długiego miecza przeciwnika. I rąbnął z góry, wkładając w cios całą siłę i rozpęd ciała! Ramię hobgoblina poturlało się po ziemi wraz z trzymanym mieczem, a jego właściciel zamarł w szoku, spoglądając na buchający krwią kikut nim osunął się bezwładnie. Marduk krzyknął w ekstazie na widok zadanej śmierci.

- To niszczyciel, koniec wszystkiego!

Skrzyżował Talona z mieczem ostatniego hobgoblina, warcząc z wysiłku i furii. Przeciwnicy odskoczyli od siebie ale elf ciął szybko jak myśl i głęboko rozpłatał biceps goblinoida. Ten upadł na kolana, krzycząc z bólu. Marduk wyszczerzył się upiornie i doskoczył z boku.

- Krew dla Ojca! - wycharczał. Przerażony hobgoblin podniósł głowę, jakby próbując coś jeszcze wyskrzeczeć błagalnie. Daremnie - Marduk uderzył z góry niczym kat i łeb goblinoida potoczył się po ziemi. Elf w uniesieniu wzniósł ręce do nieba, czując jak świeża, gorąca krew cieknie mu po skórze.
- Krew dla Ojca!

I wtedy znów to usłyszał. Zerwał kolczy czepiec z głowy i zamarł, próbując powstrzymać nawet oddech, choć było to niemożliwe. Przeklinając tętent krwi w skroniach wsłuchiwał się w cień ponurego wycia czy skandowania, sam już nie był pewien. Tym razem jednak wydawało mu się że nieledwie jest w stanie zrozumieć… jakieś… powtarzane bez końca słowo, jakby imię, może bojowy okrzyk, nabrzmiały zarówno rozpaczą, jak i uniesieniem.

Marduk stał i słuchał, a krew wszędzie wokół niego wsiąkała w ziemię...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 02-11-2018, 11:50   #297
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kopalnia Rockseekerów
12 Marpenoth



Serce niziołka tykało jak zepsuty zegar, nieregularnie, intensywnie i szybko. Po rozmowie z Gundrenem uznał, że chyba dostał tę pracę. Nie wiedział dlaczego nie ustalili wynagrodzenia, ale może to i lepiej, będzie miał okazję poznać sekrety kopalni i wtedy podjąć ostateczną decyzję. Bo ta nie była łatwa. Podziemia tak bardzo różniły się od zielonych łąk i lasów oraz tętniących życiem miast do jakich przywykł...

Ogromna paszcza jaskini pochłaniała go niczym wieloryb, kiedy samotnie szedł w kierunku osławionej kuźni. Rozpostarte u góry półkoliste stalowe obręcze, drewniane stemple, zapory i stężenia przypominały żebra jakiegoś podziemnego potwora. Wyobraźnia Trzewiczka zadziałała bezbłędnie. Stimy poczuł się, jakby z każdym krokiem zagłębiał się w trzewia tajemniczego, legendarnego węża, bez drogi powrotnej. Korytarze łączące kolejne jamy wiły się niczym ogromny wij górski, aż w końcu dotarł do jego lśniącego serca.

Trzewiczek przymrużył oczy od tego blasku. Nie dlatego, że był niezwykle intensywny sam w sobie. W tym ciemnym i smutnym miejscu niewielkie źródło światła raziło jak zimowe, poranne słońce.

Sercem kopalni był płomień, gorzejący zielonkawo i znajomo w samym środku pomieszczenia. Ujrzawszy go już w pierwszym momencie niziołek trafnie odgadł z czym ma do czynienia. Kiedy wzrok przywykł do magicznego blasku, Stimy obszedł magiczne sakrum. Potem obejrzał się wokół. Widział tam ślady zniszczeń. Wciąż zauważalnych, choć minęło dużo czasu. Dostrzegł tu i tam dawne blizny spowodowane historią tego miejsca. Na lewo osmolona ściana, na prawo nadpalony stół. Zapomniane miechy i przerdzewiałe czopuchy. Głębokie ślady i odłupane kamienie. Stimy nie znał tej historii, wiedział tylko, że doszło tu do walk, a krasnoludy już prawie naprawiły zniszczenia, lecz kuźnia faktycznie, jakby została przezeń lekko zapomniana.

Szkiełka badawcze i Trzewikowe utensylia wyjawiły przed nim bolesną prawdę. Płomień osłabł. Wciąż gorzał magią, lecz jej mocy starczyłoby zaledwie na chwilowe wzmocnienie przedmiotów. Pierwsza teoria Trzewika zakładała, że plot został ukształtowany tak, by moc kondensowała się właśnie w tym miejscu, lecz bliższe oględziny wskazywały na to, że całe źródło było już właśnie w tym miejscu. Coś w podeście, lub jeszcze niżej pod nim, na którym znajdował się koksownik emanowało magią i to coś najwyraźniej się kończyło. Zanotował, że należy wykonać odkrywkę. Jeśli faktycznie jest jak myśli, poniżej powinny być złoża magicznej... rudy? To powinno zainteresować Gundrena, a jemu pozwoli zrozumieć działanie dawnej kuźni i być może wzmocnić jej działanie w przyszłości. Bez tego nie był w stanie zrobić tu nic więcej. Chyba.


- Chciałbym spróbować wzmocnić moc płomienia w kuźni... - zagaił niziołek widząc się na powrót z Gundrenem - ...ale nie chciałbym by ta praca poszła w zapomnienie. Mam pewien pomysł, ale podejmę się realizacji jeśli ja i w przyszłości jeden mój pracownik otrzyma prawo do korzystania z kuźni bez opłat. Dodatkowo chciałbym prosić, by podczas mojego pobytu w kopalni zapewniono mi miejsce do spania oraz posiłki. Mam pewne podejrzenia, że portal i kuźnia są ze sobą powiązane, więc może zdarzyć się tak, że nie będę w kopalni cały czas.


Kiedy wszedł do komnaty z rzekomym teleportem oniemiał. Nie z powodu teleportu, a z powodu fluorescencyjnie migoczących minerałów, które miał nad głową.

~ Ooo, jak bezchmurne niebo w ciemną noc. ~ Stimy omal nie przewrócił się, kiedy z wysoko uniesioną głową postąpił kilka kroków.

Glif był przygotowany pod zamurowanie, ale Stimy mógł jeszcze go sobie obejrzeć i przerysować. Korzystając z przygotowanego zwoju czytania magii niewiele się dowiedział. W zasadzie nic ponad to co już słyszał, ale zawsze dobrze potwierdzić informacje na własną rękę. Porównując glif zauważył za to, że jest identyczny z tym ze Studni Starej Sowy z wyjątkiem jednego symbolu, który jak się Stimy domyślił prawdopodobnie oznaczał inną lokalizację. Dla postępu sprawy należało znaleźć klucz uruchamiający portal. Klucz, który zapewne miał kiedyś Bowgentle albo Arthindol. Stimy pomyślał o symbolu, jaki widział w Studni i na okładce. Shavri próbował za jego pomocą uruchomić portal. Trzewiczek uznał, że to dobry pomysł, ale najwyraźniej czegoś brakowało. Może należało odczytać ów symbol?
Stimy przekroczył granice wyznaczone przez runy i korzystając z jeszcze aktywnego zaklęcia czytania magii, spróbował zrozumieć i odczytać runę Bowgentle. Gdy to zrobił zamknął oczy i...


 
Rewik jest offline  
Stary 05-11-2018, 21:46   #298
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Im bardziej traperzy oddalali się od kopalni tym teren stawał się trudniejszy. Nie był szczególnym wyzwaniem dla Jorisa, który wychował się w podobnej do Phandalin okolicy, jednak niezobowiązujące rozmowy szybko przeszły w miarowe posapywanie. Hans, Swen i Olaf prowadzili swojego najemcę na wschód to korzystając ze zwierzęcych ścieżek, to z nielicznych przecinek, to z własnych szlaków, które wyznaczyli w ciągu ostatnich miesięcy. Jednak im bliżej było zmierzchu tym bardziej niespokojni i czujni się stawali; zwłaszcza Hans, burczący wciąż o idiotycznej wyprawie prosto w orcze łapska.
- Wykrakałeś - warknął cicho Olaf gdy w ostatnich promieniach zachodzącego słońca dojrzał błysk metalu. Szybko i reszta myśliwych dojrzała ruch między drzewami; grupkę trzech dobrze uzbrojonych goblinów, która szybko rozrosła się do siedmiu.



- Gotujcie broń - rzekł półgłosem Joris, choć mężczyźni już napinali łuki i kuszę. Najemnik wysunął się na przód; nie znał możliwości nowych kompanów, ale widział, że i broń i zbroję ma lepsze od nich. Ocenił odległość między nimi a goblinami; była zbyt duża na pewny celny strzał, ale czy to jeden człek stracił życie od zbłąkanej strzały? Zresztą i zielonoskórzy gotowali się już do piewszej salwy, poganiani skrzekliwym głosem odzianego w płaszcz dowódcy.


Pierwsze strzały drasnęły Olafa, ale i Joris trafił celnie, a silnie zraniony goblin z wrzaskiem cofnął się za drzewo. Jednak kolejne krzyki przywódcy zmotywowały oddział, który zygzakiem zaczął zbliżać się do myśliwych. Dwóch strzelców osłaniało ich ruchy; niezbyt skutecznie zresztą. Hans, który wcześniej z nerwów upuścił naciąganą strzałę teraz zranił kolejnego gada. Olaf celnym strzałem położył kolejnego, który biegł na czele. Niestety traper przypłacił to kolejną raną; klnąc ukrył się za pniem bezskutecznie próbując wyrwać sobie strzałę z barku by znów być przydatnym w walce.

Joris tymczasem przymierzył cichutko szepcząc słowa znanej ludowej piosenki “tańcz, głupa tańcz” i niemal czując jak wypowiadane słowa dodają mocy naciągowi gdy nagle…
cięciwa niespodziewanie pękła z fałszywym brzdęknięciem zostawiając zaskoczonego myśliwego samego z bezużytecznym łęczyskiem. Nie wierzył w to co zaszło. No kurwa nie wierzył. Ale i czasu na dostąpienie wiary nie miał, bo strzały śmiegnęły tuż obok ucha, a grupka goblińców waliła na nich z szablami.
Puścił w chaszcze kija, dobył miecza i nie wiele, a w zasadzie w ogóle nie myśląc, ruszył na zieleninę, czując przepełniającą go złość.
Coś wbiło się w pień obok niego. Ktoś z tyłu jęknął boleśnie, a gobliny były coraz bliżej. W końcu dopadł je. Z impetem wykorzystując długość ramienia ciął pierwszy na nabiegającego kurdupla rozpłatując go na miejscu. Zaraz przypłacił to jakimś skaleczeniem nogi, ale wyglądało na to, że nie przeszkadza mu ono w walce. Z półobrotu zaserwował więc następnemu rąbnięcie przez plery zostawiając go broczącego choć nadal chyba aktywnego. Robactwo dłużne mu nie było, ale ich riposty nadal nie robiły na nim wrażenia. Chlastał więc co i rusz kolejnego aż się w końcu sam ich prowodyr ostał. Wyszczerzony pysk ani ciutę się nie miał ku wianiu. Wręcz przeciwnie, maszkaron coraz zjadlejszy się robił im więcej Joris mu kompanionów trupem kładł. Ale i on się długo na nogach nie ostał. Sztych na odlew rozciął mu rzuchwę i pół czachy i posałał martwego w paprotki. Joris ledwo uniósł głowę w kierunku dotyczczasowych łuczników gdy jasnym się stało, że jego kompanioni, zdążyli ich właśnie usiec i wychodzili powoli z ukrycia.
Joris skinął głową, że będzie żył i odczekał na to samo skinienie od Olafa, który najmocniej podczas starcia ucierpiał. A potem wlazł w paprotki i ukryty w nich zaczął wyrzucać z siebie to co mu mimo wyniku starcia najbardziej na sercu leżało.
- Kurważ ich zieleńska pierdolona mać! Jebane robaki i co? Pięć sta złotych monet! Wpizdu! Taaaka kurwa okaaaazja panie łowczy! Prosto z igły! Jeszcze łęczysko nie stężało, taki świeży od łuczarza! No cud maaaalina! A kurważ by cię kupiecka glizdo gobilni fujarami łoili! A bodaj by cię niedźwieżuk w dupę jebał! A bodajby twoja rodzina od furunkułów sparszywiała!

Chwilę później wyszedł nadal osowiały co miało jednak tę zaletę, że nawet Hans nie marudził na okolicę i perspektywę kolejnego spotkania, a wszyscy trzej w milczeniu omijali spojrzenie myśliwego. Nawet Ruda, która walkę spędziła bezpiecznie na drzewie i zupełnie nie rozumiała o co tyle hałasu, uznała, że tym razem może lepiej będzie nie drażnić towarzysza.
- Przeszukaliście ich chociaż??! - warknął Joris widząc jak obchodzą się z nim jak z jajkiem - Może to jakiś zwiad większej grupy, abo co??
- A ty co się ter… -
Hans zaczął, ale trącony w bok urwał i zaczął z pozostałymi przeszukiwać trupy, gdy do Jorisa zaczęła docierać powaga odniesionych obrażeń.
Myśliwy nie patrząc już na nich zaczął zakładać sobie kolejne opatrunki na rany, obmywając je wodą i pod szmatę przykładając nieco ziół. Sam też w końcu skierował wzrok na goblina, który dowodził tej hałastrze i który najdłużej się opierał. Kucnął przy nim i zaczął obszukiwać
- Trochę monet tylko mieli - ozwał się koło niego Olaf, któremu Swen pomógł wyjąć strzałę z barku i zawinąć ranę. Widać było, że w najbliższym czasie sobie nie postrzela. - I broń i zbroje. Żarcia prawie w ogóle…
- Musi być nieopodal leżę mają...
- Monetami się podzielcie. -
Joris na razie nadal bardziej skupiony był na trupie dowódcy niż na rewelacjach. W jego ręce wpadła ciężka matowa moneta i… coś jeszcze. Talizman jaki? Ale stary. I jakoś znajomy...


- Strzały uzupełnijcie. Późno już… Pewnie wracali... muszą mieć blisko do leża… szli tędy… spróbujmy utrzymać ich trop i zobaczyć gdzie nas doprowadzi.
Tropiciele przez chwilę patrzyli oniemieli na jego znalezisko, ale gdy nagle odwrócił się w ich stronę speszeni spojrzeli po sobie.
- Aaa… jest sens się pchać w goblińskie leże? - ozwał się niepewnie Hans, ale szturchnięty ponownie w bok przez Olafa zamilkł.
- Nie ma żadnego - przyznał Joris - Ale, że jest szansa, że więcej tam takiego cacka mają, abo chociaż się przekonać z jak liczną bandą dolina będzie mieć do czynienia w zimie, to chyba szkoda nie wykorzystać? Nikt nie mówi, że będzie ich tam więcej, ani że mamy z nimi walczyć. Tylko uważajcie na pułapki. Często je zastawiają… I dajcie mi parę chwil…

Chciał je co prawda poświęcić, na zrobienie zwykłej cięciwy do swojego łuku. Do takiej refleksyjnej to pewnie nie dognie łęczyska, ale zwykłą z krótkich goblińskich łuków powinien dać radę zro…
No pewnie! To talizman kapłana Durmathiona! Czy jak go tam zwali… Musieli więc przyjść z jakichś krasnoludzkich ruin!

Dokończył preparowanie cięciwy...

***

- Nie bardzo się nam to podoba - milczenie jako pierwszy przerwał Hans - Gadaliście panie Joris, że za półelfem idziecie. A teraz za goblinami?

- Gobliny przyleźć tu musiały z ruin, w kierunku których mówiliście, że półelf się udał. To i tamuj nasza droga. - odparł Joris nieco spokojniejszym, acz nadal suchym tonem.
Też się wahał, czy cała ta eskapada jaką durnotą nie jest, ale sporo było sensu wmyśli, że jak ktoś idzie w zapomniane ruiny to nie na chwilę by jeno se na nie popatrzeć, a raczej na dni kilka szukać czego. Więc półelf powinien gdzieś tam być... Z lustrem. A z lustrem... No właściwie to nie wiedział jeszcze co by mu lustro dało, ale napewno więcej niż jego brak.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-11-2018, 09:34   #299
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza
12-14 Marpenoth, południe


Traperzy poburczeli chwilę między sobą, ale w końcu zgodzili się ruszyć za goblinami. Pewnie spory wpływ na to miała hojność Jorisa, który oddał im wszystkie łupy. Odarwszy trupy z wszystkiego co dało się sprzedać ukryli fanty pod jakimś pniem, a zwłoki odciągnęli spory kawałek od ścieżki, by w drodze powrotnej nie natknąć się na wilki czy innych padlinożerców.

Ranni Olaf i Joris zostali nieco z tyłu, a Hans i Swen poszli przodem po śladach zielonoskórych. Nie było to trudne nawet w gasnącym świetle dnia, bo gobliny niespecjalnie kryły się ze swoją obecnością. Po świecy czy dwóch dojrzeli między drzewami mdły blask ogniska i dwie małe postacie siedzące przy nim. Można by je łatwo zaskoczyć i ubić, tyle że Hans, cofając się, nadepnął na suchą gałąź, która złamała się z trzaskiem, alarmując gobliny.
- Trąd i sromota - warknął Hans, unosząc kuszę i strzelając z przyłożenia. Tymora tym razem musiała być po jego stronie, bo bełt wbił się prosto w korpus bliższego z wrogów. Drugi zawahał się, lecz gdy Swen krzyknął: Hej, tutaj są, żywo!!, wziął nogi za pas. Traperzy odetchnęli z ulgą i przetrząsnęli obozowisko, czekając na resztę.

Wyglądało na to, że gobliny obozowały tu jakiś czas. W postrzępionych namiotach i szałasach było trochę nieświeżego mięsa, leśnego runa i przedmiotów codziennego użytku, ale hąsa wyglądała na ubogą. Zabity tu goblin nie miał nawet zbroi, ten co zwiał chyba też.
- Może to orczy niewolnicy. Na jednym z trupów widziałem ślady batoga - rzekł Olaf gdy dotarł na miejsce. -Parę dni drogi stąd są głębokie jaskinie, pewnie tam zalegli na zimę.

Zmierzch zapadał szybko, a miejsce wybrane przez zielonoskórych było całkiem zaciszne, więc zdecydowali się zostać tu na noc. Nie bez znaczenia była też spora kupa drewna, którą można było podsycać ogień i dwa dni. Pomny tego, co robiła Torihka Joris przepłukał gobliński kociołek i wygotował w nim zakrwawione płótna. Z liści aloesu zrobił pastę, którą nasmarował rany. Traperzy nie skomentowali, pomogli tylko opatrzyć jego własne obrażenia. Podzielili się wartami i poszli spać.

Rankiem i Joris i Olaf czuli się znacznie lepiej. Uciekinier nie pojawił się, albo go nie zauważyli. Po solidnym śniadaniu ruszyli dalej na wschód. Przyroda stawała się coraz dziksza, a oni coraz bardziej czujni. Po jakimś czasie przestali trafiać na ślady zielonoskórych; widać ci nie podążali od strony poszukiwanych przez phandalińczyków ruin. Raz drogę przecięła im sarna, lecz umknęła nim zdążyli napiąć cięciwy.



Tego dnia nic nie zagroziło mężczyznom; noc również była spokojna. Po drodze Jorisowi udało się zebrać trochę leczniczych ziół, więc rany po goblińskich ostrzach i strzałach miały się coraz lepiej.
- Jutro do południa dojdziemy do zapadliska - oświadczył Olaf, masując ranny bark. -Ale śnieżyć będzie - znacząco wskazał zasnute niebo. I faktycznie, już w nocy zaczął prószyć drobny śnieg i towarzyszył im podczas całego marszu.
-To gdzieś tu… - traperzy zwolnili i zaczęli rozglądać się niepewnie.

Miejsce, w które dotarli nie różniło się wiele od poprzednio mijanych zagajników i polan, choć Jorisowi coś przypominało… Po chwili uświadomił sobie, że przypomniał mu się zamek Cragmaw; niby las taki jak wszędzie, ale drzewa nieco młodsze, krzewy nieco gęstsze…
-Patrzajcie pod nogi - burknął Hans, dźgając to tu, to tam grubym kijem. Poskrobał jeden z głazów, który wydawał się mieć bardziej regularny kształt od innych, potem kolejny. Na oko Jorisa cokolwiek tu zbudowano było raczej formacją strażniczo-obronną podobną do Studni Starej Sowy niż zamkiem.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/a7/AmericanLegionSPTrails_CheeseboxRuins.jpg/1200px-AmericanLegionSPTrails_CheeseboxRuins.jpg[/media]

-Mam! - krzyknął Swen. Pozostali podbiegli do niego. Nawet Ruda przeskoczyła na najbliższe gałęzie, ciekawie zerkając z wysoka. Dziura w ziemi, którą wskazywał traper faktycznie mogła być piwnicą. Ślady wyciągania niedźwiedzia zaczęły już zarastać, ale Joris odkrył świeższe, jakby kilka czy kilkanaście dni temu ktoś się tutaj wspinał.

- Jak tam zahaczysz linę to dasz radę zejść - Olaf wskazał najbliższe drzewo. Zejście nie wyglądało na zbyt niebezpieczne; rośliny mocno obrosły już okoliczne resztki murów czy ścian, więc te nie groziły zawaleniem. Za bardzo… Traperzy nie wyglądali na chętnych do wspinaczki, zwłaszcza Olaf, któremu dokuczał jeszcze ranny bark. Za to Joris był w pełni sił; torihkowe nauki nie poszły w las.

-Ogień by skrzesać trza… - mruknął Hans. Faktycznie, nieco dalej od jamy widać było ciemny korytarz. Bez pochodni czy łuczywa ani rusz.

 
Sayane jest offline  
Stary 07-11-2018, 09:39   #300
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
12 Marpenoth, wieczór


Stimy stanął nad glifami, zamknął oczy i…. nic się nie stało. Cóż. To byłoby za proste. Symbol starego maga był powszechnie znany, niczym herb dużego miasta. Ale nic to. Stimy miał czas. Kilka dni, może dekadzień i będzie po sprawie. Niziołek nie dopuszczał do siebie myśli, że takie badania mogą zająć miesiące, ba! Nawet lata! Nie był przecież taki jak ci magowie, co całe życie siedzą z nosem w księgach i tylko się wymądrzają, jak choćby ci w Przymierzu. Żadnego pożytku. Cóż z tego, że nad tymi portalami pracowało aż dwóch doświadczonych magów? On, Stimy da sobie radę! A razem z Vinoglim to już w ogóle!
Póki co odpuścił badania, bo od magicznego blasku oczy szczypały tak, jak gdyby nasypał sobie pod nie soli. Chyba nie powinien przesadzać z używaniem tego dzikomagicznego daru… No i w tym huku wody i kilofów na prawdę ciężko było się skupić. Dawni wytwórcy magicznych przedmiotów pracowali tu chyba nocą.

Odnalazł znudzoną Turmalinę, której wuj nie pozwolił niczego rozwalić i która drzemała teraz przy kuchennym palenisku. Na propozycję sprawdzenia co jest pod kuźnią od razu się ożywiła, ale zaraz oklapła.
- Wujo nie pozwoli kopać przy kuźni, że pierdyknie magią albo co. Nie po to tyle się tu mordował, brata stracił, żebyśmy mu wszystko w diabły posłali.
Cóż, nie musieli kopać bezpośrednio pod Kuźnią Czarów. Sama woda dopływająca do kopalni jasno wskazywała na to, że niżej znajdując się jakieś tunele, czy to wydrążone przez wodę, czy też inne. W końcu fale nie robiły się same.
- To chodźmy póki nikt nie widzi - zachichotała konspiracyjnie Turmalina, nim jednak zdążyła zrobić “odpowiednie” przejście w okolicy Jaskini Echa przydybał ich tam Nundro.
- Ech, wiedziałżem, że nie usiedzisz spokojnie - zacmokał z dezaprobatą wysłuchawszy co planują. - W dół to hm…. Łodzią to bym się bał, ale może liny związać i jakoś bokiem przejdziecie… za tym jeziorem na pewno większa jaskinia jest. Albo starym korytem, tam jakieś pęknięcia były, można powiększyć… Tylko Gunrdenowi nie mówcie, bo zaraz wam zabroni, że kopalnie zalejecie…

Bo i Gundren wcale do trzewiczkowych planów dobrze nastawiony nie był, nawet tych mniej niebezpiecznych. Słysząc, że ma coś za darmo dać, jak to krasnolud od razu się nastroszył.
- Znaczy co? Ty se tu będziesz albo nie będziesz, a jak będziesz to dla siebie z kuźni korzystał?! I jeszcze obcego jakiegoś wprowadzisz? A jak cie nie będzie to co, wszystko odłogiem ma leżeć? - nakręcał się. Potem sapnął, fuknął i wziął się pod boki. - Nie zwykłem dzielić skóry na niedźwiedziu, co jeszcze po lesie hasa. Teraz, jak mówisz, z kuźni żadnego pożytku nie ma i nie wiadomo czy w ogóle będzie. Naprawisz to czarnoksięskie ustrojstwo to ci za to zapłacę i skorzystać raz pozwolę. A potem będziemy się targować co dalej. Tylko Turmalinę masz ze sobą wziąć, nie jakichś obcych ludzi. Skoro do zamążpójścia iść nie chce i jak porządna krasnoludzica żyć, to niech się to jej magusowanie na coś przyda - geomantka pogardliwie prychnęła na takie ustawianie jej życia. - Nie sarkaj babo, przysłał cię ojciec do mnie pod opiekę, to choć się przydaj na coś, a nie tylko po lesie lataj jak lelef jaki. I pamiętaj, że to w twoim interesie leży. W końcu co rodzina to rodzina. No i pamiętaj, że udziały w kopalni macie, mój zysk to twój zysk - uśmiechnął się chytrze, po czym zwrócił z powrotem do Trzewiczka.
- No. Wyszkolisz Turmi w magusowaniu innym niż zawalanie nam skał na głowy to będziesz mógł z nią w kuźni pracować. Jak ją wprzódy naprawicie. A jak nie… to za fatygę też się należy. Wikt i opierunek, jak mówiłeś - zgodził się. - I co znajdziecie to wasze, wiadomo. - A magicznego ognia to ty nie masz? Żeby grzyby wypalić? - z nadzieją wtrącił Nundro, ale Gundren tylko fuknął na niego, że całą kopalnie by podusił.
- Tu jeszcze nie skończylim, a ty się do kolejnej groty chcesz pchać. Przyjdzie czas i na to - oświadczył i spojrzał na niziołka. - To co, umowa?

 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172