22-10-2018, 18:23
|
#178 |
| Zaza podeszła do bagaży i założyła swój nowy napierśnik. Zarzuciła na plecak z swoimi rzeczami i podeszła do reszty. Zdążyli już znaleźć się na dole. - No to pozostało schodzić nam na dół... ktoś chce przodować? - Spytała mężczyzn. - Magowie zwykle nie pchają się przed szereg - stwierdził Morn. - Ale też nie uważam, że w ramach uprzejmości powinniśmy puścić cię przodem. - Jeżeli nie ma chętnych, to mogę znowu ruszyć przodem - zaoferował Anathem. - W sumie taka moja rola w tej zabawie. Zazo, czy zechcesz mi towarzyszyć? Jeśli spotkamy coś niemiłego, to razem będzie nam łatwiej obronić tych “czarusiów” za nami. - Ha! - zaśmiała się zielonoskóra. - Masz racje Anathemie chodźmy przodem. - Będę kilkanaście kroków za wami, będę oznaczał trasę - Tanis wyciągnął z sakiewki szczyptę mieniącego się tęczowo jasnego proszku i rzucił go na pokaz w powietrze. Krótką modlitwą rozświetlił też swój sztylet i kilka małych kamyczków i pytającym gestem wskazał je towarzyszom. - A jeżeliby pojawiło się sporo koboldów czy goblinów, to pamiętajcie że i ja i Morn potrzebujemy mieć wolne pole żeby niebiańskie kolory nie powaliły kogoś z was. - Jeśli spotkamy gobliny może uda się je podejść i podsłuchać, jak będziecie chcieli jakiegoś wziąć żywcem i przesłuchać też nie widzę problemu - przyznała Zaza, uświadamiając tym samym resztę, że wojowniczka zna język małych paskud. - Tym razem postaramy się to my ich zaskoczyć. Ostatnio coś nam to nie wychodzi i non stop wpadamy w zasadzki. Powiedzcie mi mądrzy przyjaciele, czy wiecie czemu tak jest ? - Anathem skierował pytanie do grupy. Tanis już chciał coś rzucić na temat ignorowania zwiadu, ale zostawił tą uwagę dla siebie. Byłaby niezasłużona i krzywdząca, a do tego podkopywałaby morale drużyny. - Na pewno teraz trzeba uważać jeszcze bardziej, bo wchodzimy na terytorium koboldów. Na teren który znają od podszewki, i miały lata na umocnienie się tutaj. - Pech mój mnichu, wykorzystujemy teraz cały pech żeby mieć szczęście kiedy to naprawdę będzie potrzebne. - Powiedziała Zaza jakby była to jawna oczywistość. - Porównując z to, z kim do tej pory ruszałem w przedniej straży, a obecną sytuację, to do mnie fortuna już się uśmiechnęła. Chwała Kossuthowi! - mnich uśmiechnął się do wojowniczki. - Mogę wiedzieć, czym zasłużyłem sobie na tą uszczypliwą uwagę odnośnie przedniej straży? - odezwał się do Anathema Zoren, dotąd zajęty przeglądaniem swojego ekwipunku i objuczaniem się wypchanym alchemikaliami plecakiem. - Urodą Zorenie! - mnich uśmiechnął się do przyjaciela. - Niewątpliwie urodą, zwłaszcza po tym co zwykłeś ostatnio pijać. - Hm, czyli wpływ mutagenu uwzględnia także zmiany natury fizjonomicznej? Muszę pamiętać o lusterku przy następnym użyciu. - zastanowił się alchemik. Kiedy się zbierali Tanis przygotował ‘boskie latarnie’, zmówił modlitwę i jego sztylet zabłysnął światłem. Potem to samo zrobił czterema kamyczkami które rozdał po swoich towarzyszach mówiąc że w razie czego mogą wyjąć z kieszeni i rzucić oświetlając jakieś miejsce. Zaza nie wiedziała czy Morn jak reszta umiała widzieć w ciemnościach ale w tej chwili sama nie widziała sytuacji w której mogło im się to przydać. Niemniej na wszelki wypadek wzięła kamyczek i schowała go w sakiewkę. Ruszyli, szli w szeregu najpierw, Anathem, parę kroków zanim Zaza, następnie Zoren a zanim Tanis, zamykającym pochód był Morn. Szli cicho, bardziej skradając się, niż rzeczywiście poruszając się w odpowiednim tempie. Wszystko przez obawę przed kolejnym niespodziewanym atakiem, ale tym razem ze strony czegoś bardziej bojowego niż dziko żyjące olbrzymie szczury. |
| |