Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2018, 14:50   #6
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gościnnie Tabasa, dziekuję:)

Rottfurt
Jakieś dwa tygodnie wcześniej.

Wszedł do "Karmazynowego Goblina", stukocząc obcasami swoich butów, rozglądając się szybko po stolikach. Czuł obserwujące go spojrzenia, jakby sprawdzali, czy jest kolejną ofiarą, czy raczej łowcą, któremu należy zejść z drogi. Większość bywalców odwracało jednak spojrzenia, poza kilkoma, których znał a którzy pozdrawiali go skinieniem głowy. Od razu wyłowił człowieka, którego szukał. Pasował do opisu podanego przez kapitana, a po za tym zajmował się tym, czym mógłby zajmować się szlachcic w tm miejscu. Piciem, flirtowaniem z towarzyszącą mu kobietą lub hazardem. Szlachcic robił wszystkie trzy rzeczy, rzucając kośćmi po drewnianym stole, ściskając czarnowłosą dziewkę za talię w taki sposób, iż jej napięty gorsetem biust omal nie wyskakiwał na wierzch a która uciesznie piszczała, śmiejąc się donośnie, obrabiając kolejnego frajera z jego złota. Była znaną, niezbyt urodziwą murwą, i nie zajęła fechmistrzowi więcej niż chwili przelotnego spojrzenia "Frajer" jednak zajął przenikliwy wzrok Reinmara na nieco dłużej. Fechmistrz przez chwilę taksował jego wykwintne ubranie, doskonałą fryzurę, zatrzymując się na jego arystokratycznej, przystojnej twarzy, łowiąc spojrzenie szlachcica. Reinmar oceniał spokojnie przyszłą ofiarę, z poważną miną godną wytrawnego łowcy. Widząc jednak karnację jego skóry zdradzającą jego pochodzenie, fechmistrz mimowolnie się uśmiechnął. "Przyjemne z pożytecznym" pomyślał.

Poczekał, aż obok stolika zrobi się nieco mniej ludzi, a mina zarówno dziewczyny jak i mężczyzny nieco zmarkotnieje, co oznaczało, że "Karmazynowy Goblin" właśnie zarabiał na kolejnym frajerze. Fechmistrz przystąpił do działania, stając obok szulera.
- Przynieś mi wino – powiedział niskim i zimnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, patrząc spokojnie w oczy szulera. Ten, momentalnie wyczuwając co się święci ruszył, niby aby wykonać polecenie Reinmara, a tak naprawdę planując już ucieczkę, przeczuwając problemy w których nie zamierzał brać udziału. W końcu szuler nie był kelnerem, i wina przynosić nie musiał. Nawet by nie zdążył.
- Wybaczcie kawalerze, że przerywam zabawę, ale potrzebuję pewnego kwitu, który świadczy o tym, iż wykupiliście kajutę na jutrzejszy rejs do Ubersreik. Oddajcie mi ten drobiazg, a pójdę swoją drogą – powiedział spokojnie Reinmar spokojnym, niskim głosem.
- Chyba pan żartujesz. Wiesz kim jestem? - zaperzył się szlachcic i widząc spokojne milczenie Reinmara, które początkowo uznał za zmieszanie, ciągnął dalej – Jestem Bettino da Camini z Nuln i tam właśnie zamierzam się znaleźć! Wiesz, ile czekałem na ten statek? Zrobiłem dziś trzydzieści mil i zamierzam jutro wypłynąć pierwszy! - podniósł głos, który przypominał nieco odgłos szczekającego pieska - A ty będziesz stał i patrzył na mnie z nabrzeża. A potem pójdziesz w dyby! - szlachcic wydawał się nieugięty.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Zrobiłem dziś czterdzieści mil, nie czekałem w ogóle i zamierzam sprawić, byś jutro był drugi, Bettino. I nie musisz mnie żegnać – powiedział spokojnie fechmistrz, leciutko i kpiąco się uśmiechając. Celowo użył samego imienia szlachcica, wiedząc, jak bardzo rozsierdzi tym tileańczyka.
- Obrażasz mnie? Na Myrmidię, szukasz ze mną zwady? - Bettino podniósł się z krzesła. Dziewka, biała jak kreda roztropnie odeszła od stolika. Tileańczyk był lekko pijany i najwyraźniej nie dostrzegał pewnych niuansów konwersacji.
- Na Sigmara, czyż to nie oczywiste? Mam jeszcze w oczy plunąć, czy złapiesz za żelazo? – odparł wzruszając ramionami Reinmar, łowiąc ogniki wściekłości w oczach tileańczyka.

Ścięli się za karczmą, posiadającą niewielki ogródek, zamknięty murkiem, aby goście karczmy mieli chwilę na odpoczynek. W tej chwili gwarantował odpowiednią prywatność do załatwienia tej sprawy. Świt był również odpowiednią porą na załatwianie takich spraw i Reinmar cieszył się, że znalazł szlachcica prawie nad ranem i nie musiał za bardzo czekać. Wszyscy, którzy mogliby przeszkodzić w pojedynku, spali głęboko ,straż miejska miała już dość całonocnych patroli a ktokolwiek szlajałby się ulicami Rottfurtu najpewniej byłby pijany jak bela. Błysnęły wyciągane z pochew rapiery i lewaki. Reinmar wykonał kilka skomplikowanych zawinięć, rozgrzewając nadgarstek a jego klinga furkotała w powietrzu w skomplikowanych młyńcach i zawijasach. Szlachcic zaś nonszalancko wyjął broń, wykonując równie skomplikowany salut, stając w pozycji.

- Broń się, kawalerze! – rzucił komendę tileańczyk i ruszył do ataku. Klingi jęczały przez krótką chwilę, niemal zlewając się w serii pchnięć, parad i odbić które następowały błyskawicznie jedne po drugich, kiedy zwarli się na środku trawnika. Buty mężczyzn mlaskały po mokrej trawie w rytm szermierczych kroków, a ich piersi unosiły się pod białymi koszulami, świszcząc oddechem przy co bardziej zamaszystych cięciach i bardziej odważnych wypadach. Reinmar szukał jakiegoś sensownego otwarcia przez dłuższą chwilę, a sztych ostrza szlachcica co najmniej dwa razy otarł się o rękaw jego koszuli, lekko ją nacinając. Odeszli od siebie i krążyli chwilę po trawniku ogrodu przez chwilę, jakby ważąc umiejętności przeciwnika, jak dwa walczące wilki, patrzące sobie w oczy, zanim nie rzucą się sobie do gardeł. Tileańczyk był dobry. Nawet bardzo dobry. Ale walka na rapiery była walka do pierwszego błędu.

Bettino natarł ponownie, jakby przeczuwając, że może nie starczyć mu sił na dłuższą walkę.Najpewniej alkohol krążący w żyłach obu mężczyzn dawał o sobie znać, ale Bettino musiał mieć słabszą głowę, bo dyszał nieco głośniej, łapiąc większe oddechy. Reinmar cofnął się, zgrabnie unikając natarcia, potem kolejny krok, i kolejny. Każdy krok oznaczał okupiony potem i bólem tileańczyka triumf, niestety bezowocny, bowiem kiedy Bettino uśmiechnął się, widząc Reinmara z piętą buta opartą o murek ogrodu, ten jednak spokojnie poczekał na kolejne natarcie. Błysk triumfu w oczach da Caminiego zniknął w okrzyku bólu a w oczach pojawił się strach, kiedy Reinmar zgrabnie złapał pchnięcie Bettino na swój lewak, i przeszedł obrotem obok jego pchnięcia, krojąc bok i brzuch tileańczyka ostrzem rapiera. Bettino wypuścił lewak, łapiąc się za ranę, opierając się rękojeścią broni o mur.

- No jak tam, panie da Camini? – Reinmar patrzył spokojnie na cierpienie szlachcica powoli kręcąc klingą młyńce – opłaca się umierać za ten świstek? Klękniesz i mi go oddasz? - uśmiechnął się kpiąco.

Tileańczyk zacisnął zęby i ruszył do ataku. Reinmar tylko na to czekał. Pierwsze kontrujące pchnięcie osadziło Bettino w miejscu. Sztych gładko przebił mu bark, wstrząsając jego ciałem. Tileańczyk jednak nie odpuszczał, próbując fechtować mimo przekłutego barku. Reinmar uwolnił ostrze i zbił wolny i nieporadny atak Bettina, jednocześnie kreśląc sztychem kolejną krwawą kreskę, tym razem przez jego pierś. Zawinął jednocześnie rapierem za swoje plecy, i szybko uderzył po raz trzeci, tym razem godząc prosto w szyję. Klinga weszła w ciało z głośnym mlaśnięciem, trąc po kręgach szyjnych. Kiedy tileański szlachcic padał na trawnik, trzepocząc niczym ryba, właściwie już dogorywał, choć iskierki życia wciąż kołatały się w niewidzących już oczach. Reinmar przyklęknął kierując twarz Bettina ku swojej, jakby chciał odebrał przeciwnikowi jeszcze te ostatnie, gasnące płomyczki jego duszy. Potem wstał, milcząco przeszukał sakwy tileańczyka, zabierając kwit o który mu chodziło,wziął swój kubrak i nie widząc oporu przerażonego sługi szlachcica, wyszedł z ogródka, zostawiając sługę nad stygnącym już ciałem jego pana.

Godzinę po świcie, kiedy wchodzili na pokład statku, oddał papier kapitanowi, który zdziwiony zapytał – A tamten pan?
- Cóż, on będzie dziś potrzebował transportu innego rodzaju. – powiedział spokojnie Reinmar wchodząc na pokład.
Okolice Altdorfu, Rzeka Reik
Kilka dni później

Patrzył na oddalające się na widnokręgu miasto. Jego miasto, a przynajmniej czuł, że to jest wciąż jego dom. Altdorf o tej porze roku wyglądał jak zwykle wspaniale, z łukami mostów i kładek, drewnianych ramion żurawi przy portowych nabrzeżach, bielonym tynkiem kamienic,przykrytych zdawałoby się kobiercem z czerwonej dachówki, która szybko pokrywała się mchem i brązowiała od kurzu brudnych ulic poniżej. Przypominały one raczej mrowisko, w którym tętniło życie niemal całego Imperium. Ludzie, krasnoludy, elfy, niziołki, gnomy i inne nieco bardziej egzotyczne rasy i kultury mieszały się w tym zadziwiającym mieście, perle Starego Świata niczym w jakimś tyglu. Reinmar patrzył na to miasto, znów oddalające się od niego, czując dumę z jego piękna i brzydoty, a jednak również i smutek. Chwilowy, wręcz przelotny powrót na rodzinne śmieci kończył się znów tułaczką i nowymi pytaniami, na które musiał poszukać odpowiedzi.

Stał oparty o burtę statku, ubrany w wyśmienitej jakości, czarno-biały, wełniany kaftan, z fantazyjnie rozciętymi rękawami wedle reiklandzkiej mody, z pod której wystawała jedwabna, biała koszula. Swoje nowe, czarne pludry wpuścił w leciwe, ale nabłyszczone do połysku jeździeckie buty takiegoż koloru co owe modne spodnie. Błękitna peleryna, modnie haftowana herbem rodu Kessel-Lehman, wyobrażającym trzy orły w błękitnym polu, luźno zwisała z ramion na ozdobnym, jedwabnym sznurku. Rapier w ozdobnym pendencie obijał się lekko o buty, w rytm kołysania się statku. Ostrogi dzwoniły cichutko za każdym razem, kiedy trzewik pochwy rapiera uderzał o zapięcie paska do ostróg. Zdobiona rękojeść lewaka, przytroczonego na wysokości pasa na plecach wystawała zza peleryny. Kapelusz z piórkiem jak zwykle ocieniał mu twarz, skupioną obecnie na niewielkim medaliku z otwieraną pokrywką, w którą patrzył zamyślony, gładząc starannie przystrzyżony zarost.

Widział, jak wychodzi z kajuty, aby przejść się po pokładzie, najwyraźniej po to, aby rozprostować swoje długie nogi. Wyszła w samych spodniach i wpuszonej w nie tunice, ładnie podkreślającej jej spory biust. Wydawała się nic sobie nie robić z jesiennego chłodu. Zerknął na jej figurę, jakby od niechcenia po czym zamknął medalik, patrząc na przesuwający się w oddali brzeg.
- Rzeczywiście, nie nosi sukien… - mruknął do siebie Reinmar, czekając aż czarodziejka odważy się do niego podejść, I prawdopodobnie mógłby sobie tak czekać i czekać, gdyż Yelena nie wykazała zainteresowania jego towarzystwem. Stanęła przy burcie po przeciwnej stronie, mając Reinmara za plecami i wpatrywała się w ścianę lasu przy nabrzeżu. Wyglądała na zatopioną we własnych myślach, choć jeśli chodziło o czarownicę, to nic nie było oczywiste. Fechmistrz patrzył spokojnie na niebo, pogrążony we własnych myślach, bawiąc się medalikiem w dłoniach. Spokojnie zaczął powoli przechadzać się wzdłuż burty, jakby chciał rozruszać się po tej chwili zadumy, a Yelena wciąż skupiona była na podziwianiu widoków, nie zwracając na niego zbytniej uwagi. Dla postronnego obserwatora mogli wyglądać jak para kochanków, którzy o coś się pokłócili i żadne z nich nie chciało wykonać tego pierwszego kroku, by się pogodzić. Reinmar spokojnie podszedł do kobiety, patrząc się na krajobraz po jej stronie burty.

- Przepiękny poranek fraulein, nieprawdaż? - fechmistrz spokojnie popatrzył na kobietę, uśmiechając się nieznacznie
- Da, choć dla mnie wciąż zbyt ciepły - odpowiedziała od niechcenia, westchnąwszy. Poranek był bardzo chłodny, jednak Reinmar doskonale wiedział, dlaczego tak powiedziała. - Na szczęście jeszcze tylko parę chwil i na te ziemie zawita sroga zima. Już czuję ją w powietrzu. - Zaciągnęła się, spokojnie wypuszczając rześkie powietrze nosem. - To będzie wspaniały czas. No, przynajmniej dla mnie. - Spojrzała na niego przelotnie i z powrotem skupiła się na obserwacji okolicy. - Wciąż jesteś pewien, że chcesz ze mną podróżować? Nie jestem zbyt towarzyską osobą, co już chyba zauważyłeś...
- Tym bardziej powinienem. Jesteś w Reiklandzie - odparł spokojnie.
- Jakoś nie widzę różnicy - odparła beznamiętnie. - Może dlatego, że nie zwracam na to większej uwagi, a może dlatego, że mnie to nie obchodzi. Tak, jak i zresztą ludzie. Mało poznałam wartościowych osób w Imperium. Zwykle trafiam na gburów, chamów i alkoholików. - Nie odrywała wzroku od lasu za rzeką.
- Wydaje mi się, że powinnaś. W Reiklandzie pewnych spraw nie załatwi kobieta, a przecież nią jesteś. No i nie znam reiklandczyka, który bałby się kobiet. Nawet czarodziejek - spojrzał na chwilę na Yelenę i spokojnie patrzył na pracę załogi statku, jakby chciał znaleźć jakiś błąd.
- Nie muszą się mnie bać, byleby się nie zbliżali. Choć z natrętami również potrafię sobie radzić - odpowiedziała.
- Długo jesteś w Imperium? - fechmistrz zerknął przelotnie na Yelenę.
- Dość długo, zimą jednak będę wracać do domu - powiedziała. - A ty? Masz jakieś plany na najbliższy czas? Albo na dalszy? - Generalnie nie lubiła się nikogo o nic wypytywać, bo to ją niewiele interesowało, jednak nie chciała wyjść na pozbawioną kultury, skoro już Kessel do niej zagadał.
- Owszem. Chwilowo mam interes w Ubersreik. Sprawy rodzinne - odpowiedział Reinmar patrząc na czarodziejkę - To na najbliższy czas. A o jakie dalsze plany pytasz fraulein?
- Nie mam pojęcia, ty mi powiedz - odparła, zerkając na niego swymi nienaturalnie niebieskimi oczyma.
- Mam na oku pewną intratną posadę w Altdorfie - wyjaśnił Reinmar nie wdając się w szczegóły - Mówiłaś fraulein, że wyjeżdżasz zimą, i nie wiedziałem, że interesują Cię moje plany - fechmistrz uśmiechnął się do kobiety, spokojnie patrząc w jej oczy.
- Bo nie interesują. - Wypaliła szczerze. - Jednakże dobre wychowanie i kultura nakazują podtrzymać rozmowę, czyż nie? Z drugiej strony, jeśli okażesz się przydatny podczas naszej podróży… - Zawiesiła się na moment. - Prawdopodobnie w przyszłym miesiącu będę jechać na wschód, przez Altdorf właśnie. Moglibyśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czy jak to się u was mówi.
- Moglibyśmy - potwierdził Reinmar wciąż uśmiechając się i patrząc na Yelenę.
- Zatem zobaczymy, jak nam się to ułoży. Jeśli jednak będziesz denerwujący i męczący, nie licz na podróż ze mną - rzuciła, po czym ruszyła w stronę zejścia pod pokład. - No, dość tej rozmowy na teraz, pora zjeść śniadanie.
Nawet nie czekała na Reinmara, ale i tak wiedziała, że do niej dołączy.
Fechmistrz dotknął kapelusza, odkłaniając się kobiecie i zdecydował się zostać chwilę na pokładzie, rozmyślając jeszcze chwilę i patrząc na zalesiony brzeg.

W końcu wyciągnął z sakiewki niewielką butelkę z grogiem od kapitana "Cóż, pora na śniadanie" pomyślał i opróżniał ją niewielkimi łykami, spokojnie patrząc na przesuwający się za burtą krajobraz. Po pewnym czasie zgłodniał nieco bardziej, i poszedł do mesy aby poszukać obiadu.
Ubersreik.

Koniec wygodnej trasy statkiem, na którym jedyną wartą uwagi zabawą były niemal milczące, okazjonalne posiłki z Yeleną Zaitsevą, i picie z załogą, a szczególnie z kapitanem, mającym dostęp do wybornej brandy. Zapach miasta jednak budził do życia po nieco już monotonnym rejsie a bliskość gór szarych dawała powietrzu tą charakterystyczną, orzeźwiającą woń którą lubił. Po ogarnięciu zakupu zapasów na drogę i sprzętu, a w szczególności wierzchowców aby szybko i sprawnie przemieszczać się w głuszy która ich czekała, fechmistrz siedział wraz z resztą wynajętych przez grafa Jungfreunda ludzi. Spokojnie sączył kvas, cicho siedząc na krześle, obserwując karczmę z pod ronda opuszczonego nisko kapelusza. Chwilowo nie miał nic do roboty i rozkoszował się chwilą, odprężając się jakby był u siebie, nie w obcym mieście. Właściwie był u siebie. Łowił uchem przyjemnie brzmiący reikspiel bywalców dokoła, uśmiechając się nieznacznie, kiedy udało mu się złapać jakiś znajomy z młodości dowcip, opowiadany przez jakiegoś bywalca.

Striganka przerwała te chwile błogości. Reinmar się nudził, a staruszka mogła go nieco rozerwać, kłamiąc mu z kart. Jednak po chwili, kiedy zaczęła rozkładać tarota i mówić do niego swoim nieco skrzekliwym głosem, jego mina poważniała. "Albo zna mnie za dobrze, albo po prostu trafiła"
- Wieża...tak, dobra karta dla ciebie mój panie. Ci, co budują wysoko, a nie kopią w głąb, łacno stracą wszystko, w huku przeogromnym. Strzeż się, panie, aby twoja wieża nie runęła – mruczała Striganka – Ach, rydwan. To karta człowieka zdecydowanego. Wysiłek twój nagrodzony będzie, ale czy wart tej nagrody, ocenić sam musisz, ważąc wszystkie możliwości, pewnie cugle trzymać musisz. Inaczej zgubę tylko sobie przyniesiesz, i wszystkim dokoła... - patrzyła jeszcze chwilę na fechmistrza, który po prostu wychylił kubek z porcją kvasu i wręczając monety kobiecie cicho powiedział – Odejdź...znudziłaś mnie – po czym poczekał aż zajmie się następnym klientem i po dłuższej chwili, którą spędził na myśleniu, wstał i wyszedł przed karczmę, opierając się o jedną z drewnianych kolumn podpierających dach karczmy i zamyślając się.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 24-10-2018 o 12:06.
Asmodian jest offline