Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2018, 14:02   #1
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Zamek Drachenfels



17 Brauzeita 2527 K.I.
Wolne Miasto Ubersreik,
Wielkie Księstwo Reiklandu, Imperium,



W Ubersreiku, najważniejszym miejscu na przedgórzu Gór Szarych, lało niemal nieprzerwanie od kilku dni. Co prawda jesień wisiała nad całym Imperium już od dłuższego czasu i taka pogoda nie była dla nikogo zaskoczeniem, to w związku z pojawieniem się informacji o rzekomym powrocie do życia czarnoksiężnika Drachenfelsa zamieszkującego ponury zamek w Górach Szarych, ludzie zaczęli przypisywać zwykłej ulewie nadnaturalne podteksty. Przebywając w mieście nie dało się jednak nie słyszeć przeróżnych wieści, dochodzących ze szlaków na zachód od Ubersreiku. Zaginięcia ludzi, plotki o włóczących się po lasach i górach ożywieńcach a także istotach dużo bardziej przerażających, niż może to znieść ludzki umysł nie napawały optymizmem. W karczmach i zatęchłych spelunach szeptano, że Drachenfels powrócił do życia i zbiera siły, by nasycić swój uśpiony przez wiele stuleci głód. Szlak handlowy łączący miasto z Bretonią - do tej pory pełen życia - od pewnego czasu świecił pustkami. Mówiło się, że ten kto wyruszy w Góry Szare, nigdy już stamtąd nie wraca. Ubersreik, będący niejako "bazą wypadową" dla awanturników szukających bogactw i wrażeń w Górach Szarych, stał się zamkniętą w sobie skorupą strachu i niepokoju.

Władca miasta, graf Sigismund von Jungfreud musiał reagować na plotki i informacje o wiszącej w górach plugawej magii, które i do niego dotarły. I zareagował odpowiednio do sytuacji - rozesłał po mieście swoich ludzi, którzy ogłosili nabór na niebezpieczną misję, podczas której należało dotrzeć do zamku Drachenfelsa, a następnie odnaleźć czarnoksiężnika i zdusić w zarodku odradzające się zło. Graf szukał ludzi doświadczonych, zaprawionych w niejednym boju i obeznanych z magią. Oferował za to kilka hektarów dobrej ziemi leżącej przy murach miasta, która - gdyby ktoś chciał sprzedać swoją część - zapewniłaby w zamian kilkanaście lat życia na godnym poziomie. I pomimo takiej nagrody, której wartość wykraczała dalece poza to, co awanturnicy zwykle zarabiali na szlakach, odzew był znikomy. Wszyscy najwyraźniej bali się opuszczać Ubersreik i jechać przez ponure, spowite mgłą lasy w kierunku Gór Szarych, gdzie czekał na wysokiej grani posępny zamek czarnoksiężnika. Zgłosiło się zaledwie piętnaście osób, z których graf wybrał osiem, które zrobiły na nim najlepsze wrażenie. Podpisano odpowiednie umowy, a dowodem na wypełnienie zadania miało być dostarczenie przez śmiałków serca lub głowy Drachenfelsa…Niemal każde z was miało jednak swoje własne powody, by wyruszyć w prawdopodobnie najniebezpieczniejszą podróż swojego życia.


Siedzieliście wszyscy w gospodzie “Pocałunek Imperatora” racząc się jadłem i napitkiem, zajmując wspólny stół w kącie sali. Wieczór, jak i cały dzień, był paskudny. Ciężkie krople jesiennego deszczu rozbijały się o szyby, a wy cieszyliście się z dachu nad głową i ciepłego posiłku. Opłacone przez ludzi grafa pokoje czekały na piętrze, a wy - w większości, bo niektórzy poznali się już dużo wcześniej - mogliście trochę lepiej się poznać, skoro połączyło was ze sobą wspólne zadanie unicestwienia Drachenfelsa. Karczma, do której was przyprowadzono, była jedną ze spokojniejszych w mieście, a kolacja i trunki szły na rachunek grafa, zatem mogliście jeść i pić do woli, jakby to miała być ostatnia przyjemność w perspektywie kolejnych dni na szlaku. Być może ostatnia w życiu, biorąc pod uwagę plotki i niepokojące wieści, które przedstawił wam sam graf.

Nie było chyba w Imperium człowieka, który nie słyszałaby chociaż raz o zamku Constanta Drachenfelsa i nigdy nie były to opowieści przyjemne. Nawet przy podpisywaniu umowy z grafem, dla nadania powagi sytuacji, jego kanclerz opowiedział wam jedną z historii dotyczących przeklętego czarnoksiężnika. Według zapisków, w roku 1104 Drachenfels zwabił do swego zamku na ucztę i bal ponad tysiąc dusz z okolicznych miasteczek i wsi. Każdemu, niezależnie od statusu społecznego, opowiedział hipnotyzującą historię przemawiającą do jego próżności. Mieli jeść najwykwintniejsze dania i bawić się, tańczyć do upadłego. I tak też się stało - tańczyli, póki szybko rozwijający się trąd nie oddzielił gnijącego ciała od kości, a Drachenfels przechadzał się między nimi i śmiejąc się, miażdżył czaszki, odrywał kończyny, wyrywał serca. Do tej pory mówi się, że dusze jego ofiar nawiedzają zamek i okolice, doprowadzając żywych do śmierci lub obłędu.

Niebawem mieliście sami przekonać się, ile w tych słowach było prawdy, choć zła sława zamku nie wzięła się znikąd, a i ostatnie wydarzenia na szlaku do Parravonu mocno niepokoiły. Teraz jednak skupialiście się na posiłku i dobrym alkoholu, rozmawiając, bądź pogrążając się we własnych myślach. Łapiąc ostatnie chwile przed wyruszeniem na zimny, chłoszczący deszczem szlak. Główna sala karczmy była pełna, ale nie zatłoczona, choć służki lawirujące między stołami na brak zajęcia nie narzekały. I wtem, jakby nie wiadomo skąd, przy waszym stoliku pojawiła się ubrana w czarny płaszcz stara, siwowłosa kobieta obwieszona przedziwnymi naszyjnikami - niektóre z nich wyglądały jak nawleczone na sznurek zęby jakichś niewielkich gryzoni, inne tworzyły rządek kamyczków różnej wielkości i barwy. Na głowie miała różową chustę w niebieskie kwiaty, spod której wyzierały kosmyki siwych włosów. Długą, znoszoną suknią będącą fuzją wielu barw zamiatała podłogę. Wyglądała jak jedna z przedstawicielek tułaczego ludu Strigan i prawdopodobnie nią właśnie była.

Zatrzymała się na dłuższą chwilę, zerkając po was.
Miała dziwne spojrzenie, jakby was nim dźgała, wchodziła pod skórę, grzebała we flakach. Niektórych z was ogarnęło dziwne uczucie, że zdążyła przez te kilka chwil zrobić szybki przegląd waszych myśli. Yelena wyczuła płynącą od kobiety energię, którą dobrze znała.
- Kawalerowie i panny na trudne zadanie się szykują, nieprawda to? - rzuciła skrzekliwym, choć pełnym werwy głosem. - Powróżyć z kart mogę na tę okoliczność. Jedyne dziesięć pensów od głowy. Jak kto chętny, przejdziemy do mojego stolika, o tam. - Wskazała długim, chudym palcem zakończonym żółtawym, zakrzywionym paznokciem na stół nieopodal, gdzie paliły się dwie czerwone świece. - Podróż niebezpieczna was czeka, widzę to patrząc na was. Znać najbliższą przyszłość dobra rzecz, nieprawda to? - Uśmiechnęła się tajemniczo, czekając, czy któreś z was zdecyduje się na usługę.
 
Mroku jest offline  
Stary 21-10-2018, 17:40   #2
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
…Krasnolud uchylił się zręcznie przed skaczącym na niego z góry zwierzoczłekiem, nastawiając przy okazji ostrze toporu w górę. Nie mający szans na uniknięcie napastnik spadł wprost na broń krasnoluda, która trafiła go poniżej żołądka i przeszedłszy przez żebra wyszła wraz ze strumieniem krwi i wnętrzności na plecach. Okrzyk ataku zamienił się we wrzask bólu i agonii zwijającego się na podłodze pomiotu chaosu. Balgrima już jednak nie było w tym miejscu, zaszarżował bowiem w drzwi, które właśnie wyleciały z trzaskiem wyważone przez kolejnego zwierzoczłeka. Ten ledwo postawił krok przez próg do środka i sekundę później wyleciał jak z procy gdy wbił się w niego z bojowym okrzykiem krasnolud, rozcinając go potężnym ciosem wyprowadzonym od dołu w górę. Opadające ciało posłużyło Balgrimowi za oparcie, które wykorzystał by wybić się w górę i spaść na kolejnego przeciwnika. Świst opadającego topora, który trafił w kręgi szyjne sprawnie oddzielając głowę od korpusu był jasnym sygnałem co się dzieje dla bandy zwierzoczłeków, które najwidoczniej uznały że napaść na przydrożną karczmę to dobry pomysł. Najwidoczniej jednak nie spodziewały się tak gwałtownego oporu w postaci jednego, ostrzyżonego na irokeza krasnoluda który w kilka chwil położył trzech napastników. Rozwrzeszczany kurdupel, z zakrwawionym toporem i pianą toczącą się z jego ust był widokiem wstrząsającym. Przez krótką chwilę stali zaskoczeni tym co się wydarzyło, podczas której padło kolejnych dwóch zwierzoczłeków rozczłonkowanych przez Balgrima. Tego było już za wiele dla nich i pół tuzina napastników czym prędzej zaczęło w panice uciekać. Bywalcy karczmy spoglądali ostrożnie ze swych kryjówek na to co się właśnie wydarzyło, nie dowierzając że zostali ocaleni przez jednego krasnoluda. Ten jednak zdawał się nie zwracać uwagi na tych, których uratował spoglądając smutno za uciekającymi. To nie tak miało się skończyć...





================()===================
Ubersreik, imperialne miasto nie różniło się zbytnio od innych jakie Balgrim odwiedził swego czasu podczas swych wędrówek. Teraz jednak miał cel, który go tu przyciągał niczym ćmę do światła. Potężny i złowrogi ponoć czarnoksiężnik którego wszyscy się bali i lokalny graf obiecywał hojną nagrodę za jego ubicie. Dla zabójcy nagroda była mniej ważna jak okazja do rzucenia wyzwania potężnemu przeciwnikowi. W jakże optymistycznym i wesołym był humorze gdy dotarł do miasta i gdy władyka z miejsca zaproponował mu miejsce w grupie awanturników, która miała wyruszyć do posiadłości czarnoksiężnika. Graf Jungfreud nawet nie pytał go o doświadczenie czy profesję, bowiem jeden rzut oka musiał mu wystarczyć do uznania że krasnoludzki zabójca jest bardziej niż odpowiednią osobą do tego zadania.
Teraz zaś siedział przy stole w towarzystwie siódemki ludzi, w tym dwóch kobiet, pożerając mięsiwo, zapijając kolejnymi kuflami piwa i okazjonalnie bekając. Służki musiały być zaniepokojone gdy co rusz musiały dostarczać kolejne dzbany alkoholu, które zdawały się znikać w przepastnym brzuchu krasnoluda.

Może to była spora ilość wypitego ale, a może coś innego ale gdy pojawiła się starucha mamrocząc pod nosem swoje wizje na temat przepowiedni przeszłości Balgrim postanowił ruszyć się do niej i sprawdzić czy w końcu los się do niego uśmiechnie. Zataczając się dotarł do stolika wiedźmy i opadł ciężko na stołek naprzeciw.
- Mów zatem, czy odnajdę swoje przeznaczenie… - rzekł gdy monety potoczyły się po stole. Słuchał jej ględzenia i mamrotania, nie wszystko rozumiejąc, nie wszystko biorąc na poważnie. Ale jedno utkwiło mu w pamięci, że jest na dobrej drodze i przeznaczenie będzie mu sprzyjać. Uśmiech wykwitł na jego ustach szeroki i zaśmiał się głośno. Wstawszy od stolika wiedźmy ruszył z powrotem ku stołowi, gdzie przesiadywała reszta.

- Haaa! Dobra to wróżba była, w końcu spotkam swoją chwalebną zagładę! – rzekł triumfująco siadłszy w doskonałym humorze i chwycił kolejny kufel piwa, by wychylić go duszkiem. Beknął tuż po tym donośnie i spojrzał po reszcie towarzyszy z zadowoleniem.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."

Ostatnio edytowane przez Dhagar : 21-10-2018 o 18:52.
Dhagar jest offline  
Stary 21-10-2018, 19:41   #3
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację

Melita Dunkel, młoda, bardzo miła dla kobieta w pierwszym wrażeniu wydaje się pochodzić z szlacheckiej rodziny. Zadbana, czysta, ubrana w doskonałej jakości ubrania szyte na miarę podkreślające jej figurę i urodę, zazwyczaj się uśmiecha wodzi jej jasno-brązowymi oczyma po towarzyszach i bawi się puklami swoich wronio czarnych gęstych włosów. Dopiero przy dłuższej rozmowie daje się wyczuć ten awanturniczy mieszczański styl rozmowy który nie przystoi żadnej szlachciance a kiedy szuka kłopotów używa słów z takiego rynsztoka że strach się zbliżać.

Przybyła do Ubersreik prosto z Nuln w towarzystwie Hagena Storma, w pierwszym wrażeniu rzeczywiście wyglądali jak młoda szlachcianka i jej ponury, stary, groźny ochroniarz. Choć biorąc pod uwagę że opinia łowcy wampirów o przydatności jej umiejętności na pewno pomogła w czasie selekcji przez grafa von Jungfreuda, można rzeczywiście określić go jako jej opiekuna.

Melita dała się w krótkim czasie poznać jako osoba która lubi prowokować by dowiedzieć się jak daleko może się posunąć w stosunku do towarzyszy. Dziewczyna jednak nie jest głupia i widząc że przesadziła umiała równie gładko wkraść się z powrotem w łaski urażonego towarzysza lub towarzyszki. W końcu lepiej jest mieć osobę pilnująca twoich pleców niż gotową wbić ci w plecy sztylet z urazy.

Przy strawie korzystała z całego najlepszego asortymentu tego przybytku. Najlepsza potrawa najlepsze wino, czekająca na nią w pokoju ciepła kąpiel i zamówione przez nią ostatnie zakupy przygotowawcze do wyruszenia.
Kiedy podeszła do nich ‘wróżbitka’ a ich rudy pełen gniewu krasnolud wrócił szybko wstała.
- Teraz ja chce może się dowiem kiedy w końcu będę miała te własne małe królestwo. - Powiedziała i jednym chaustem dopiła resztkę wina jaką miała.

Melita zajęła miejsce naprzeciwko starej wróżki. Ta spojrzała na nią bladoniebieskimi oczyma, wyciągnęła dłoń po zapłatę i gdy otrzymała dziesięć pensów, przetasowała talię kart z dziwnymi obrazkami, po czym wyłożyła przed siebie trzy pierwsze z góry. Hiena miała wrażenie, że dym z czerwonych świec zatańczył, układając się w bliżej niesprecyzowany kształt, gdy wróżka odwróciła karty. Rysunki na nich nic nie mówiły Melicie, jednak Striganka wydawała się być zadowolona z kart.
- Trzy karty, pierwsza po mojej lewej reprezentuje przeszłość, druga teraźniejszość, trzecia przyszłość - powiedziała, patrząc na Melitę. - Pierwsza karta, przeszłość, pokazuje mi, że doznałaś przerażającego dyskomfortu psychicznego. Ale poradzisz sobie z tym w godzinie próby. Musisz być wtedy silna. Teraźniejszość: umiesz rzeczowo ocenić sytuację, rzetelnie podchodzisz do wielu spraw. Wybór tego zadania, które stoi przed tobą był dobrym wyborem, choć niebezpieczeństwa będą czyhać. Polegaj na sobie i towarzyszach. Przyszłość... - Wróżka pokazała kobiecie kartę z naszkicowaną monetą. - Przed tobą znakomite perspektywy finansowe, pamiętaj jednak, by się w tym nie zatracić. Bogactwo bywa zgubną ułudą szczęścia. Tyle miały ci do przekazania karty, drogie dziecko.

Pierwsza karta przywołała wspomnienia, wstrętne podłe brudne wspomnienia, które Melita co jakiś czas zakopywała na nowo głęboko w sobie. Druga ledwo do niej dotarła gdyż nadal wychodziła z roztrzęsienia po pierwszej.
Trzecia, no trzecia to była wróżba którą hiena chciała usłyszeć bogactwa i błyskotki tylko czekały na nią w zamku. Wróciła do resty w nawet lepszym humorze niż wyszła. Siadła i pomachała karczmarce swoim pustym kielichem, po czym dźgnęła Hagena łokciem.
- Idź może ci podpowie gdzie znaleźć twoją zaginioną radość życia.
 
Obca jest offline  
Stary 21-10-2018, 19:59   #4
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
gościnnie Asmodian, dziękuję!

Rottfurt, Reikland,
tydzień temu…


Siedziała przy stole w jakiejś podrzędnej karczmie, próbując zjeść kolację, którą przerwał jej mocno podpity osiłek. Odkąd pojawiła się w środku rzucał w jej stronę jakieś dziwne teksty, ale - jak zwykle miała w zwyczaju - nie zwracała na niego żadnej uwagi. Nie zniżała się nigdy do poziomu podpitych chamów, którzy chcieli uzyskać cokolwiek brakiem kultury i świńskim śmiechem po każdym rzuconym przez nich nieśmiesznym żarcie. Zwykle jedno ostre spojrzenie kobiety wystarczało, by się jeden z drugim odczepili, ale nie tym razem. Ten egzemplarz musiał pić tutaj chyba od rana, bo jego alkoholowe wyziewy czuć było z dwóch metrów. I nic sobie nie robił ze słów czarownicy. Musiał więc być również głupi jak but.
- No soo jak bedzie, bielutka damo... pójdziesz se mną na góręę? - wyrzucił z siebie, pochylając się nad jej stołem, a Yelena aż się skrzywiła, czując przetrawiony alkohol.
- Mówiłam ci, żebyś sobie poszedł i mnie nie drażnił, chamie - mruknęła lodowatym głosem, nie obdarzając go nawet spojrzeniem. - Jesteś na dobrej drodze, żeby stała ci się krzywda.
- Mi? Krzywda? A jak to? Ty mnie, kurwa, skszywdzisz?
- Osiłek wzruszył ramionami, zataczając się do tyłu. - Jak bede ściał to cie tu wezme na tym stole, kurwa i zobaczysz...
Yelena nie odpowiedziała, zerkając w stronę szynku, przy którym stał wysoki mężczyzna z bródką, który od pewnego czasu przyglądał się zachowaniu osiłka.
- Liczę do trzech i masz zniknąć z tego lokalu, inaczej pożałujesz. - Wysyczała, biorąc łyżkę rosołu do ust.- Adin, dwa...
- Nie bedzie mi tu jakaś szmata…
-Trzy…
- dokończył za kobietę pewien jegomość, waląc natręta prosto w bok głowy pięścią w rękawicy, który od jakiegoś czasu przyglądał się całej scenie. Widział całe zajście już od jakiegoś czasu i nawet wydawało mu się to zabawne. W momencie, kiedy kobieta odmówiła, a ten stał się obrzydliwie i chamsko napastliwy, zareagował. Cios obrócił osiłkiem wokół jego osi. Kolejny cios zgiął go w pół, a kopnięcie, od którego trzasnęła szczęka osiłka i zadzwoniły ostrogi na butach nieznajomego posłały osiłka w niebyt, gdzieś w ciemne czeluści pod sąsiednim stołem. Miejscowi, najwyraźniej widząc już niejedną taką trzaskaninę zaśmiali się, komentując coś w swoim gronie i odwrócili głowy, zajęci swoimi sprawami.
- Wybacz Pani zachowanie tego chama. Od jego reikspielu bolały mnie uszy. Czemu Pani, siedzisz tu sama? Bez obecności człowieka który mógłby zapewnić damie odpowiednią ochronę? Jestem Reinmar Kessel, kawaler reiklandzki, z Altdorfu. Czy mogę usiąść, i dotrzymać Ci towarzystwa? - mężczyzna uśmiechnął się, uchylił dwornie kapelusza, trzymając do na wysokości piersi i czekając na jej reakcję.
- Potrafię o siebie zadbać i gdyby się pan nie wtrącił, przekonałby się o tym - odpowiedziała białowłosa. Głos miała przyjemnie kobiecy, jednakże przebijała przez niego nutka zimna i dystansu. Mówiła perfekcyjnym reikspielem, jedynie co jakiś czas Reinmar mógł wychwycić naleciałości wschodniego akcentu. - Niemniej dziękuję za pomoc, skoro już to za mnie załatwiłeś. Yelena Zaitseva. Z Kislevu. - Zakończyła, wskazując mężczyźnie siedzisko naprzeciwko siebie bladą dłonią o długich, zadbanych palcach.
- Do usług - Reinmar usiadł, zdejmując kapelusz i odkładając go na ławę, wraz z pistoletem - Sądząc po sukni, pani Zaitsevo, jesteś czarodziejką. Z Kislevu. Wybacz Pani moją bezpośredniość, ale czuję się, jakbym miał...taką pętlę czasową… - Reinmar szukał słowa - Deja vu, jak mawiąją Bretończycy.Pewnie Ranald wie lepiej. Zdarzyło mi się ochraniać pewną czarodziejkę z Kislevu, jakieś trzy, cztery lata temu, w Górach Czarnych. Nie szukasz Pani czasem ochroniarza?
- Może pan jeszcze nie zauważył, Herr Kessel, ale nie noszę sukni, zbytnio krępują ruchy, a mobilność w tych czasach bardzo się przydaje
- odparła beznamiętnie, choć jego słowa o sukni nawet nieco ją rozbawiły. - Ochroniarza nie szukam, mówiłam, że potrafię sobie radzić sama. Jednakże, jeśli nie ma pan co robić z czasem, mogę panu pozwolić zabrać się ze mną do Ubersreiku, to kolejny przystanek na mojej drodze - powiedziała, racząc się wybornym rosołkiem. Smakował prawie, jak u mamy. To było jedno z tych wspomnień, których nie zatarł czas i późniejsze życie.
- Dobrze się składa, przypadkiem wypada mi tam droga - uśmiechnął się Reinmar sadowiąc się wygodnie na krześle i wyciągając ze skórzanej torby niewielki gąsiorek i swój kubek - Powiedz mi, Pani, czy każda czarodziejka z Kisleva lubi dobry alkohol? Czy po prostu miałem fatalną pracodawczynię? - Reinmar wyciągnął z butelki korek, patrząc pytająco na kobietę i jej kubek.
- Co do Ubersreiku, wybieram się tam promem przez rzekę Teufel. Przewoźnik mówił, że więcej miejsc już nie ma, ale skoro dał pan sobie radę z tych ochlejusem, to i pewnie przewoźnika przekona, żeby pana gdzieś wcisnął - powiedziała, patrząc na niego. - Nie znam wszystkich czarodziejek z mojego kraju, jednak jedno wiem na pewno: u nas albo pijesz wodę, albo pijesz wódę. Czyli kvas. Ja wolę kvas. - Podsunęła kubek bliżej Reinmara. - Mam nadzieję, że masz tam coś mocniejszego?
- Gorzałka
- powiedział uśmiechając się - co prawda nie Kvas, ale zawsze.
- Jakoś przeboleję
- odparła spokojnie, poczekała, aż mężczyzna naleje jej do połowy naczynia, po czym wychyliła jednym chaustem, nawet się nie krzywiąc. - Przebolałam. - Podsunęła kubek ponownie.
Reinmar polał jej i wieczór spędzili wspólnie przy stole, rozmawiając i choć z Yeleny ciężko było cokolwiek wyciągnąć, to mężczyzna był cierpliwy i nic sobie z tego nie robił, najwyraźniej nauczony doświadczeniem obcowania z poprzednią czarodziejką z Kislevu. Ostatecznie Yelena poszła na górę spać, a Reinmar musiał przejść się na nabrzeże, by rozmówić się z przewoźnikiem na temat podróży promem rzeką Teufel. I tak, ostatecznie, wypłynęli oboje do Ubersreiku.


Świat był jednak mały. Już pierwszego dnia po przyjeździe do miasta wpadli z Reinmarem na starego znajomego Yeleny, Rolfa Hasmansa, którego nie widziała... właściwie to sama nie wiedziała od kiedy, gdyż nie przywiązywała się do ludzi. Choć nie była zbyt wylewna przy powitaniu, to jednak cieszyła się, że spotkała znajomą twarz. Szybko dotarły do niej plotki i bardziej szczegółowe informacje na temat dziwnych wydarzeń w Górach Szarych, związanych z czarnoksiężnikiem Drachenfelsem, który ponoć powrócił do życia. Yelena trochę o nim wiedziała, resztę jej wiedzy uzupełnili Rolf i Reinmar przy butelce kvasu, którą opróżnili pewnego deszczowego wieczoru w jednej z karczm Ubersreiku. Wyglądało na to, że jeśli czarownik rzeczywiście się przebudził, ściągało to niebezpieczeństwo nie tylko na Imperium, ale i w dalszej perspektywie - na Kislev. W takiej sytuacji Yelena nie mogła pozostać bierna wezwaniom grafa von Jungfreuda do pomocy.

Nie interesowały ją nadania ziemskie, a chęć zniszczenia zła w zarodku, póki nie rozprzestrzeni się jak choroba. Swoją część doli odsprzeda z powrotem grafowi, gdy tylko wrócą z głową lub sercem czarownika i z tak uzyskanymi pieniędzmy pojedzie do ojczyzny, by wesprzeć swe Siostry. Niewielu wiedziało, że czarownice lodu były kimś więcej, niż tylko kobietami posiadającymi zdolności manipulowania magią Tła Starożytnej Wdowy - w większości przypadków miały wpływ na wszystko, co działo się w Kislevie. Wiele z nich podróżowało po świecie, stanowiąc oczy i uszy swego kraju - Yelena była właśnie jedną z takich wysłanniczek, podróżujących po Imperium i składającą co jakiś czas raporty swemu Siostrzeństwu jak i samej Carycy. Od pewnego czasu poruszała się w towarzystwie Reinmara Kessela, który mianował się jej "ochroniarzem" i choć Zaitseva dała mu do zrozumienia, że potrafi o siebie zadbać, to jednak dobrze było mieć przy sobie człowieka znającego się na walce w zwarciu.

Tego wieczora, w "Pocałunku Imperatora", była jedną z najbardziej wyróżniających się osób w głównej sali. Wysoką, białowłosą kobietę o bladym, choć urokliwym obliczu ciężko było przeoczyć i od razu widać było, że para się sztuką magiczną. Ubrana była w długi do kostek biały płaszcz z kapturem najlepszej jakości, pod którym kryła się biało-błękitna tunika ze zdobieniami. Ubioru dopełniały dopasowane do zgrabnych nóg białe spodnie i buty pod kolano na płaskiej podeszwie. Przy boku spoczywała kislevska szabla i choć noszona przez Yelenę była raczej ozdobnie, bo kobieta nie była najlepsza w walce wręcz, to gdy tylko chciała, mogła sprawić, że ostrze pokryje się magicznym lodem i będzie emanować przenikliwym mrozem, co z reguły odstraszało co bardziej krewkich jegomości chętnych na jej krągłości. Spojrzenie nienaturalnie błękitnych oczu miała ostre, a usta dość wąskie, co sugerowało postronnym, iż cały czas jest zdenerwowana. W sumie jej to pasowało, gdyż dzięki temu niewielu było obcych, którzy chcieli zamienić z nią słowo, a i ona się do tego nie garnęła. Ostatnią rzeczą, która zwracała uwagę, był długi, drewniany kostur z wieńczącym go misternie wykonanym płatkiem śniegu, za który Yelena zapłaciła sporo pieniędzy kilka lat temu w Praag.

Na kolację zamówiła sobie pieczone ziemniaki i kurczaka, do tego dwie butelki gorzałki, którą wypijała do spółki z Reinmarem i Rolfem. Nie była rozrywkową osobą, więc jedynie od czasu do czasu się odzywała, przez większość czasu skupiając na obserwacji towarzyszy i przysłuchiwaniu się toczonej przez nich rozmowie. Gdy przy ich stoliku pojawiła się stara kobiecina pragnąca im powróżyć, Yelena spojrzała na nią jedynie spode łba, zachowując na twarzy wciąż maskę obojętności. Kilku jej kompanów dało się nabrać i oderwać od stołu... cóż, niektórzy ludzie bywają strasznie łatwowierni i chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai.
- Nie wierzę w żadne wróżby - powiedziała spokojnym, choć zimnym głosem. - To człowiek jest panem swojego losu, a nie karty, czy jakaś szklana kula. Vashe zdorovye. - Zakończyła toastem po kislevsku, po czym wychyliła na raz połowę kubka gorzałki, jakby napiła się wody. Zamierzała posiedzieć jeszcze trochę w głównej sali, potem wziąć kąpiel i iść spać, by z rana być gotową do podróży. Mieli przed sobą poważne zadanie do wykonania i miała nadzieję, że ludzie, z którymi przyjdzie jej podróżować wykażą się odpowiednią jakością, by wszystko sfinalizować.

 
Tabasa jest offline  
Stary 22-10-2018, 14:56   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sądząc z akcentu, wysoki, szczupły mężczyzna, siedzący obok Melity, pochodzi z samej stolicy wielkiego Imperium, Altdorfu. Mało kogo zresztą to obchodziło, a jeszcze mniej osób miało ochotę go o to wypytywać. Ciemna, poznaczona dwiema bliznami twarz jakoś zniechęcała do tego typu zapytań.
Przy bliższym jednak poznaniu okazywało się, iż Hagen wcale nie był ponurym mrukiem. Zresztą można było domniemywać, iż młoda i ładna kobieta, jaką była Melita, nie wytrzymałaby długo ze starym prykiem, ponurakiem na dodatek, a sądząc z paru informacji, jakimi zdążyli się podzielić z otoczeniem, znali się i współpracowali ze sobą od dobrych paru miesięcy.

W przeciwieństwie do dziewczyna, która nosiła się niemal jak szlachcianka, Hagen przedkładał stroje solidne i praktyczne nad efektowne. Rzeczy były ciemne - ciemnoszara koszula, czarne spodnie, wpuszczone w wysokie buty, a kolcza zbroja kryła się pod ciemną tuniką. Nic dziwnego, że wiele osób brało go za zwykłego, nieco zmęczonego życiem ochroniarza. Jednak rzut oka na nietypową broń, krasnoludzkiej roboty samopowtarzalną kuszę, sugerował przemyślenie tej opinii.

Ze swym nieco nietypowym fachem zbytnio się nie obnosił. Co prawda oficjalnie łowców wampirów nikt nie prześladował, ale w wielu kręgach ich zainteresowania były niemile widziane. Lepiej więc było się zbytnio nie przechwalać... chyba że przytrafiała się okazja do zarobienia garści złota.

Chęć poznania przyszłości Melity skwitował szyderczym uśmiechem i łykiem piwa, w którym utopił niepochlebną opinię o różnorakiej maści wróżkach i wróżbitach.
- Wierzysz w te wszystkie bzdury, ptaszku? - Nawiązał do jej przezwiska, znanego w pewnych nulneńskich kręgach. Dość hermetycznych. - To bajki dla takich dzieci, jak ty.
- Czas pokaże czy warto wierzyć, a ty sam rusz dupę i idź się dowiedzieć, kiedy ci się napatoczy twoja księżniczka do uratowania.
- Babę sobie brać na kark? W moim wieku?
- Hagen spojrzał na dziewczynę z ukosa. - Ty mi wystarczasz w zupełności.
- Od noszenia mnie na grzbiecie mam gniadego
- odcięła się łowcy hiena. - Twój kark nie zapowiada się nawet w połowie tak wygodnie.
- Ale się dzicia rozwinęła...
- Hagen pokiwał z uznaniem głową. - Ale zrobię ci tę przyjemność. Tylko wiesz... panie przodem... - dodał z ironią.

* * *


Widać było, że wróżba nieco wstrząsnęła Melitą, ale Hagen nie zamierzał dopytywać. Melita była dorosła, miała prawo do swych tajemnic. Miała też i swoje demony, z którymi radziła sobie raz lepiej, raz gorzej. Ale dopóki do niego nie przyszła, z prośbą o pomoc czy radę, nie mieszał się do jej życia. Danton coś na ten temat wspominał, gdy się spotkali w Nuln, ale Hagen nie wypytywał o szczegóły. Zresztą, on też miał swoje prywatne demony. Ukryte bardzo głęboko... tam gdzie była też wspomniana przez Melitę radość życia.

Dziesięć pensów stanowiło aż za dużą sumę jak na zapłatę za kilka bzdur, jakie usłyszał. Wiadomą wszak rzeczą było, iż każdy, kto się włóczy po traktach, swego celu dopiero poszukuje. A i to, że w tarapaty się pcha, łatwo było wywróżyć każdemu z ósemki, co na zamek przeklęty ruszyć miała. No i że nie tylko z zewnętrznym wrogiem zmierzyć się trzeba, ale i z tym, co siedzi w człowieku. Ostatnia zaś wróżba... Wszak tylko idiota nie zabrałby zapłaty za dobrze wykonane zadanie

Mimo wszystko nie powiedział wróżce, co myśli o niej i jej przepowiedniach, za to gdy wrócił do Melity podzielił się swoimi wrażeniami.
- Sam bym każdemu mógł wywróżyć coś takiego.
- Powiedziała ci że jesteś tak stary że niedługo Morr się o ciebie upomni?
- zbyła go niezbyt miłym żartem ciemnowłosa.
- Żebym przełożył pewną smarkulą przez kolano - odparł. - Chcesz siedzieć do rana, czy skończymy kolację, zamówimy trochę zapasów na podróż na koszt grafa i pójdziemy spać?
- Jak zwykle dwa kroki przed tobą dziaduniu, ja już ogarnęłam zapasy teraz czekam na dostawę powinna niedługo być, potem pójdę spać.
- Widzę, że się czegoś nauczyłaś i mój dobry wpływ na ciebie procentuje
- odparł. - Grzeczne dziecko.
Skinął na kelnerkę, by przyniosła mu kolejny kufel piwa.
A potem miał zamiar iść spać.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2018, 15:50   #6
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gościnnie Tabasa, dziekuję:)

Rottfurt
Jakieś dwa tygodnie wcześniej.

Wszedł do "Karmazynowego Goblina", stukocząc obcasami swoich butów, rozglądając się szybko po stolikach. Czuł obserwujące go spojrzenia, jakby sprawdzali, czy jest kolejną ofiarą, czy raczej łowcą, któremu należy zejść z drogi. Większość bywalców odwracało jednak spojrzenia, poza kilkoma, których znał a którzy pozdrawiali go skinieniem głowy. Od razu wyłowił człowieka, którego szukał. Pasował do opisu podanego przez kapitana, a po za tym zajmował się tym, czym mógłby zajmować się szlachcic w tm miejscu. Piciem, flirtowaniem z towarzyszącą mu kobietą lub hazardem. Szlachcic robił wszystkie trzy rzeczy, rzucając kośćmi po drewnianym stole, ściskając czarnowłosą dziewkę za talię w taki sposób, iż jej napięty gorsetem biust omal nie wyskakiwał na wierzch a która uciesznie piszczała, śmiejąc się donośnie, obrabiając kolejnego frajera z jego złota. Była znaną, niezbyt urodziwą murwą, i nie zajęła fechmistrzowi więcej niż chwili przelotnego spojrzenia "Frajer" jednak zajął przenikliwy wzrok Reinmara na nieco dłużej. Fechmistrz przez chwilę taksował jego wykwintne ubranie, doskonałą fryzurę, zatrzymując się na jego arystokratycznej, przystojnej twarzy, łowiąc spojrzenie szlachcica. Reinmar oceniał spokojnie przyszłą ofiarę, z poważną miną godną wytrawnego łowcy. Widząc jednak karnację jego skóry zdradzającą jego pochodzenie, fechmistrz mimowolnie się uśmiechnął. "Przyjemne z pożytecznym" pomyślał.

Poczekał, aż obok stolika zrobi się nieco mniej ludzi, a mina zarówno dziewczyny jak i mężczyzny nieco zmarkotnieje, co oznaczało, że "Karmazynowy Goblin" właśnie zarabiał na kolejnym frajerze. Fechmistrz przystąpił do działania, stając obok szulera.
- Przynieś mi wino – powiedział niskim i zimnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, patrząc spokojnie w oczy szulera. Ten, momentalnie wyczuwając co się święci ruszył, niby aby wykonać polecenie Reinmara, a tak naprawdę planując już ucieczkę, przeczuwając problemy w których nie zamierzał brać udziału. W końcu szuler nie był kelnerem, i wina przynosić nie musiał. Nawet by nie zdążył.
- Wybaczcie kawalerze, że przerywam zabawę, ale potrzebuję pewnego kwitu, który świadczy o tym, iż wykupiliście kajutę na jutrzejszy rejs do Ubersreik. Oddajcie mi ten drobiazg, a pójdę swoją drogą – powiedział spokojnie Reinmar spokojnym, niskim głosem.
- Chyba pan żartujesz. Wiesz kim jestem? - zaperzył się szlachcic i widząc spokojne milczenie Reinmara, które początkowo uznał za zmieszanie, ciągnął dalej – Jestem Bettino da Camini z Nuln i tam właśnie zamierzam się znaleźć! Wiesz, ile czekałem na ten statek? Zrobiłem dziś trzydzieści mil i zamierzam jutro wypłynąć pierwszy! - podniósł głos, który przypominał nieco odgłos szczekającego pieska - A ty będziesz stał i patrzył na mnie z nabrzeża. A potem pójdziesz w dyby! - szlachcic wydawał się nieugięty.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Zrobiłem dziś czterdzieści mil, nie czekałem w ogóle i zamierzam sprawić, byś jutro był drugi, Bettino. I nie musisz mnie żegnać – powiedział spokojnie fechmistrz, leciutko i kpiąco się uśmiechając. Celowo użył samego imienia szlachcica, wiedząc, jak bardzo rozsierdzi tym tileańczyka.
- Obrażasz mnie? Na Myrmidię, szukasz ze mną zwady? - Bettino podniósł się z krzesła. Dziewka, biała jak kreda roztropnie odeszła od stolika. Tileańczyk był lekko pijany i najwyraźniej nie dostrzegał pewnych niuansów konwersacji.
- Na Sigmara, czyż to nie oczywiste? Mam jeszcze w oczy plunąć, czy złapiesz za żelazo? – odparł wzruszając ramionami Reinmar, łowiąc ogniki wściekłości w oczach tileańczyka.

Ścięli się za karczmą, posiadającą niewielki ogródek, zamknięty murkiem, aby goście karczmy mieli chwilę na odpoczynek. W tej chwili gwarantował odpowiednią prywatność do załatwienia tej sprawy. Świt był również odpowiednią porą na załatwianie takich spraw i Reinmar cieszył się, że znalazł szlachcica prawie nad ranem i nie musiał za bardzo czekać. Wszyscy, którzy mogliby przeszkodzić w pojedynku, spali głęboko ,straż miejska miała już dość całonocnych patroli a ktokolwiek szlajałby się ulicami Rottfurtu najpewniej byłby pijany jak bela. Błysnęły wyciągane z pochew rapiery i lewaki. Reinmar wykonał kilka skomplikowanych zawinięć, rozgrzewając nadgarstek a jego klinga furkotała w powietrzu w skomplikowanych młyńcach i zawijasach. Szlachcic zaś nonszalancko wyjął broń, wykonując równie skomplikowany salut, stając w pozycji.

- Broń się, kawalerze! – rzucił komendę tileańczyk i ruszył do ataku. Klingi jęczały przez krótką chwilę, niemal zlewając się w serii pchnięć, parad i odbić które następowały błyskawicznie jedne po drugich, kiedy zwarli się na środku trawnika. Buty mężczyzn mlaskały po mokrej trawie w rytm szermierczych kroków, a ich piersi unosiły się pod białymi koszulami, świszcząc oddechem przy co bardziej zamaszystych cięciach i bardziej odważnych wypadach. Reinmar szukał jakiegoś sensownego otwarcia przez dłuższą chwilę, a sztych ostrza szlachcica co najmniej dwa razy otarł się o rękaw jego koszuli, lekko ją nacinając. Odeszli od siebie i krążyli chwilę po trawniku ogrodu przez chwilę, jakby ważąc umiejętności przeciwnika, jak dwa walczące wilki, patrzące sobie w oczy, zanim nie rzucą się sobie do gardeł. Tileańczyk był dobry. Nawet bardzo dobry. Ale walka na rapiery była walka do pierwszego błędu.

Bettino natarł ponownie, jakby przeczuwając, że może nie starczyć mu sił na dłuższą walkę.Najpewniej alkohol krążący w żyłach obu mężczyzn dawał o sobie znać, ale Bettino musiał mieć słabszą głowę, bo dyszał nieco głośniej, łapiąc większe oddechy. Reinmar cofnął się, zgrabnie unikając natarcia, potem kolejny krok, i kolejny. Każdy krok oznaczał okupiony potem i bólem tileańczyka triumf, niestety bezowocny, bowiem kiedy Bettino uśmiechnął się, widząc Reinmara z piętą buta opartą o murek ogrodu, ten jednak spokojnie poczekał na kolejne natarcie. Błysk triumfu w oczach da Caminiego zniknął w okrzyku bólu a w oczach pojawił się strach, kiedy Reinmar zgrabnie złapał pchnięcie Bettino na swój lewak, i przeszedł obrotem obok jego pchnięcia, krojąc bok i brzuch tileańczyka ostrzem rapiera. Bettino wypuścił lewak, łapiąc się za ranę, opierając się rękojeścią broni o mur.

- No jak tam, panie da Camini? – Reinmar patrzył spokojnie na cierpienie szlachcica powoli kręcąc klingą młyńce – opłaca się umierać za ten świstek? Klękniesz i mi go oddasz? - uśmiechnął się kpiąco.

Tileańczyk zacisnął zęby i ruszył do ataku. Reinmar tylko na to czekał. Pierwsze kontrujące pchnięcie osadziło Bettino w miejscu. Sztych gładko przebił mu bark, wstrząsając jego ciałem. Tileańczyk jednak nie odpuszczał, próbując fechtować mimo przekłutego barku. Reinmar uwolnił ostrze i zbił wolny i nieporadny atak Bettina, jednocześnie kreśląc sztychem kolejną krwawą kreskę, tym razem przez jego pierś. Zawinął jednocześnie rapierem za swoje plecy, i szybko uderzył po raz trzeci, tym razem godząc prosto w szyję. Klinga weszła w ciało z głośnym mlaśnięciem, trąc po kręgach szyjnych. Kiedy tileański szlachcic padał na trawnik, trzepocząc niczym ryba, właściwie już dogorywał, choć iskierki życia wciąż kołatały się w niewidzących już oczach. Reinmar przyklęknął kierując twarz Bettina ku swojej, jakby chciał odebrał przeciwnikowi jeszcze te ostatnie, gasnące płomyczki jego duszy. Potem wstał, milcząco przeszukał sakwy tileańczyka, zabierając kwit o który mu chodziło,wziął swój kubrak i nie widząc oporu przerażonego sługi szlachcica, wyszedł z ogródka, zostawiając sługę nad stygnącym już ciałem jego pana.

Godzinę po świcie, kiedy wchodzili na pokład statku, oddał papier kapitanowi, który zdziwiony zapytał – A tamten pan?
- Cóż, on będzie dziś potrzebował transportu innego rodzaju. – powiedział spokojnie Reinmar wchodząc na pokład.
Okolice Altdorfu, Rzeka Reik
Kilka dni później

Patrzył na oddalające się na widnokręgu miasto. Jego miasto, a przynajmniej czuł, że to jest wciąż jego dom. Altdorf o tej porze roku wyglądał jak zwykle wspaniale, z łukami mostów i kładek, drewnianych ramion żurawi przy portowych nabrzeżach, bielonym tynkiem kamienic,przykrytych zdawałoby się kobiercem z czerwonej dachówki, która szybko pokrywała się mchem i brązowiała od kurzu brudnych ulic poniżej. Przypominały one raczej mrowisko, w którym tętniło życie niemal całego Imperium. Ludzie, krasnoludy, elfy, niziołki, gnomy i inne nieco bardziej egzotyczne rasy i kultury mieszały się w tym zadziwiającym mieście, perle Starego Świata niczym w jakimś tyglu. Reinmar patrzył na to miasto, znów oddalające się od niego, czując dumę z jego piękna i brzydoty, a jednak również i smutek. Chwilowy, wręcz przelotny powrót na rodzinne śmieci kończył się znów tułaczką i nowymi pytaniami, na które musiał poszukać odpowiedzi.

Stał oparty o burtę statku, ubrany w wyśmienitej jakości, czarno-biały, wełniany kaftan, z fantazyjnie rozciętymi rękawami wedle reiklandzkiej mody, z pod której wystawała jedwabna, biała koszula. Swoje nowe, czarne pludry wpuścił w leciwe, ale nabłyszczone do połysku jeździeckie buty takiegoż koloru co owe modne spodnie. Błękitna peleryna, modnie haftowana herbem rodu Kessel-Lehman, wyobrażającym trzy orły w błękitnym polu, luźno zwisała z ramion na ozdobnym, jedwabnym sznurku. Rapier w ozdobnym pendencie obijał się lekko o buty, w rytm kołysania się statku. Ostrogi dzwoniły cichutko za każdym razem, kiedy trzewik pochwy rapiera uderzał o zapięcie paska do ostróg. Zdobiona rękojeść lewaka, przytroczonego na wysokości pasa na plecach wystawała zza peleryny. Kapelusz z piórkiem jak zwykle ocieniał mu twarz, skupioną obecnie na niewielkim medaliku z otwieraną pokrywką, w którą patrzył zamyślony, gładząc starannie przystrzyżony zarost.

Widział, jak wychodzi z kajuty, aby przejść się po pokładzie, najwyraźniej po to, aby rozprostować swoje długie nogi. Wyszła w samych spodniach i wpuszonej w nie tunice, ładnie podkreślającej jej spory biust. Wydawała się nic sobie nie robić z jesiennego chłodu. Zerknął na jej figurę, jakby od niechcenia po czym zamknął medalik, patrząc na przesuwający się w oddali brzeg.
- Rzeczywiście, nie nosi sukien… - mruknął do siebie Reinmar, czekając aż czarodziejka odważy się do niego podejść, I prawdopodobnie mógłby sobie tak czekać i czekać, gdyż Yelena nie wykazała zainteresowania jego towarzystwem. Stanęła przy burcie po przeciwnej stronie, mając Reinmara za plecami i wpatrywała się w ścianę lasu przy nabrzeżu. Wyglądała na zatopioną we własnych myślach, choć jeśli chodziło o czarownicę, to nic nie było oczywiste. Fechmistrz patrzył spokojnie na niebo, pogrążony we własnych myślach, bawiąc się medalikiem w dłoniach. Spokojnie zaczął powoli przechadzać się wzdłuż burty, jakby chciał rozruszać się po tej chwili zadumy, a Yelena wciąż skupiona była na podziwianiu widoków, nie zwracając na niego zbytniej uwagi. Dla postronnego obserwatora mogli wyglądać jak para kochanków, którzy o coś się pokłócili i żadne z nich nie chciało wykonać tego pierwszego kroku, by się pogodzić. Reinmar spokojnie podszedł do kobiety, patrząc się na krajobraz po jej stronie burty.

- Przepiękny poranek fraulein, nieprawdaż? - fechmistrz spokojnie popatrzył na kobietę, uśmiechając się nieznacznie
- Da, choć dla mnie wciąż zbyt ciepły - odpowiedziała od niechcenia, westchnąwszy. Poranek był bardzo chłodny, jednak Reinmar doskonale wiedział, dlaczego tak powiedziała. - Na szczęście jeszcze tylko parę chwil i na te ziemie zawita sroga zima. Już czuję ją w powietrzu. - Zaciągnęła się, spokojnie wypuszczając rześkie powietrze nosem. - To będzie wspaniały czas. No, przynajmniej dla mnie. - Spojrzała na niego przelotnie i z powrotem skupiła się na obserwacji okolicy. - Wciąż jesteś pewien, że chcesz ze mną podróżować? Nie jestem zbyt towarzyską osobą, co już chyba zauważyłeś...
- Tym bardziej powinienem. Jesteś w Reiklandzie - odparł spokojnie.
- Jakoś nie widzę różnicy - odparła beznamiętnie. - Może dlatego, że nie zwracam na to większej uwagi, a może dlatego, że mnie to nie obchodzi. Tak, jak i zresztą ludzie. Mało poznałam wartościowych osób w Imperium. Zwykle trafiam na gburów, chamów i alkoholików. - Nie odrywała wzroku od lasu za rzeką.
- Wydaje mi się, że powinnaś. W Reiklandzie pewnych spraw nie załatwi kobieta, a przecież nią jesteś. No i nie znam reiklandczyka, który bałby się kobiet. Nawet czarodziejek - spojrzał na chwilę na Yelenę i spokojnie patrzył na pracę załogi statku, jakby chciał znaleźć jakiś błąd.
- Nie muszą się mnie bać, byleby się nie zbliżali. Choć z natrętami również potrafię sobie radzić - odpowiedziała.
- Długo jesteś w Imperium? - fechmistrz zerknął przelotnie na Yelenę.
- Dość długo, zimą jednak będę wracać do domu - powiedziała. - A ty? Masz jakieś plany na najbliższy czas? Albo na dalszy? - Generalnie nie lubiła się nikogo o nic wypytywać, bo to ją niewiele interesowało, jednak nie chciała wyjść na pozbawioną kultury, skoro już Kessel do niej zagadał.
- Owszem. Chwilowo mam interes w Ubersreik. Sprawy rodzinne - odpowiedział Reinmar patrząc na czarodziejkę - To na najbliższy czas. A o jakie dalsze plany pytasz fraulein?
- Nie mam pojęcia, ty mi powiedz - odparła, zerkając na niego swymi nienaturalnie niebieskimi oczyma.
- Mam na oku pewną intratną posadę w Altdorfie - wyjaśnił Reinmar nie wdając się w szczegóły - Mówiłaś fraulein, że wyjeżdżasz zimą, i nie wiedziałem, że interesują Cię moje plany - fechmistrz uśmiechnął się do kobiety, spokojnie patrząc w jej oczy.
- Bo nie interesują. - Wypaliła szczerze. - Jednakże dobre wychowanie i kultura nakazują podtrzymać rozmowę, czyż nie? Z drugiej strony, jeśli okażesz się przydatny podczas naszej podróży… - Zawiesiła się na moment. - Prawdopodobnie w przyszłym miesiącu będę jechać na wschód, przez Altdorf właśnie. Moglibyśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czy jak to się u was mówi.
- Moglibyśmy - potwierdził Reinmar wciąż uśmiechając się i patrząc na Yelenę.
- Zatem zobaczymy, jak nam się to ułoży. Jeśli jednak będziesz denerwujący i męczący, nie licz na podróż ze mną - rzuciła, po czym ruszyła w stronę zejścia pod pokład. - No, dość tej rozmowy na teraz, pora zjeść śniadanie.
Nawet nie czekała na Reinmara, ale i tak wiedziała, że do niej dołączy.
Fechmistrz dotknął kapelusza, odkłaniając się kobiecie i zdecydował się zostać chwilę na pokładzie, rozmyślając jeszcze chwilę i patrząc na zalesiony brzeg.

W końcu wyciągnął z sakiewki niewielką butelkę z grogiem od kapitana "Cóż, pora na śniadanie" pomyślał i opróżniał ją niewielkimi łykami, spokojnie patrząc na przesuwający się za burtą krajobraz. Po pewnym czasie zgłodniał nieco bardziej, i poszedł do mesy aby poszukać obiadu.
Ubersreik.

Koniec wygodnej trasy statkiem, na którym jedyną wartą uwagi zabawą były niemal milczące, okazjonalne posiłki z Yeleną Zaitsevą, i picie z załogą, a szczególnie z kapitanem, mającym dostęp do wybornej brandy. Zapach miasta jednak budził do życia po nieco już monotonnym rejsie a bliskość gór szarych dawała powietrzu tą charakterystyczną, orzeźwiającą woń którą lubił. Po ogarnięciu zakupu zapasów na drogę i sprzętu, a w szczególności wierzchowców aby szybko i sprawnie przemieszczać się w głuszy która ich czekała, fechmistrz siedział wraz z resztą wynajętych przez grafa Jungfreunda ludzi. Spokojnie sączył kvas, cicho siedząc na krześle, obserwując karczmę z pod ronda opuszczonego nisko kapelusza. Chwilowo nie miał nic do roboty i rozkoszował się chwilą, odprężając się jakby był u siebie, nie w obcym mieście. Właściwie był u siebie. Łowił uchem przyjemnie brzmiący reikspiel bywalców dokoła, uśmiechając się nieznacznie, kiedy udało mu się złapać jakiś znajomy z młodości dowcip, opowiadany przez jakiegoś bywalca.

Striganka przerwała te chwile błogości. Reinmar się nudził, a staruszka mogła go nieco rozerwać, kłamiąc mu z kart. Jednak po chwili, kiedy zaczęła rozkładać tarota i mówić do niego swoim nieco skrzekliwym głosem, jego mina poważniała. "Albo zna mnie za dobrze, albo po prostu trafiła"
- Wieża...tak, dobra karta dla ciebie mój panie. Ci, co budują wysoko, a nie kopią w głąb, łacno stracą wszystko, w huku przeogromnym. Strzeż się, panie, aby twoja wieża nie runęła – mruczała Striganka – Ach, rydwan. To karta człowieka zdecydowanego. Wysiłek twój nagrodzony będzie, ale czy wart tej nagrody, ocenić sam musisz, ważąc wszystkie możliwości, pewnie cugle trzymać musisz. Inaczej zgubę tylko sobie przyniesiesz, i wszystkim dokoła... - patrzyła jeszcze chwilę na fechmistrza, który po prostu wychylił kubek z porcją kvasu i wręczając monety kobiecie cicho powiedział – Odejdź...znudziłaś mnie – po czym poczekał aż zajmie się następnym klientem i po dłuższej chwili, którą spędził na myśleniu, wstał i wyszedł przed karczmę, opierając się o jedną z drewnianych kolumn podpierających dach karczmy i zamyślając się.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 24-10-2018 o 13:06.
Asmodian jest offline  
Stary 24-10-2018, 20:26   #7
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Wysoki postawny mężczyzna, o słusznej lekko żylastej posturze, z dumą noszący włosy podgolone na okrągło nad uszami i z tyłu głowy, z krótką grzywką zaczesaną gładko do przodu i z delikatnym zarostem przysiadł się do wesołego towarzystwa. Chętnie przemyłby twarz, jednak to zamierzał uczynić później. Teraz miał zamiar przyjrzeć się pozostałym wybrańcom, przepłukać gardło, przedstawić się i przywitać. Ta wspaniała grupa miała mu towarzyszyć w zadaniu wyznaczonym przez Panią Jeziora. Władca miasta, graf Sigismund von Jungfreud był dzielnym i mądrym człowiekiem, nie odesłał jednak kobiet do domu. Co więcej pozwolił wziąć im udział w zadaniu i to nie jako dziewki służebne, a jako pełnoprawne uczestniczki wyprawy. Było to zaskakujące, w Bretonii niedopuszczalne, jednak Sir Warwick był na obcej ziemi i nie zamierzał kwestionować decyzji lokalnego władcy. Bohater posługiwał się nad wyraz dobrze językiem staroświatowym, choć w swobodnej rozmowie akcent mógł zdradzać, że jest cudzoziemcem. Był to jednak teren przygraniczny, więc nie wzbudzało on większego zainteresowania. Zresztą prawdą jest, że język bretoński jest zbliżony do staroświatowego na tyle, że możliwa byłaby prosta komunikacja między osobami znającymi tylko jeden z nich. Oczywiście język bretoński był o wiele trudniejszy i złożony, ale to nie było istotne. Bretonia zaznała wiele zła ze strony nieumarłych. Krzywd z ich strony doznał sam Sir Warwick, jego rodzinne włości zostały doszczętnie splądrowane, chłopi zarżnięci razem z bydłem, a rodzina bestialsko zamordowana. Nie złamało to jednak Rycerza Królestwa, był on dzielnym mężem, wiernym woli Pani Jeziora i lojalnym wobec króla Bretonii. Tak więc, mężczyzna, który zasiadł przy stole był schludnie ubrany, trzymał się prosto. Wierzchni płaszcz zarzucony na zbroję był pocięty, dla Bretończyka był to jednak powód do dumy. Natomiast spod zbroi wystawał czysty, dobrze skrojony strój o żywych kolorach. Na szyi wisiał piękny medalion z wizerunkiem Pani Jeziora, młodej kobiety o nieziemskiej urodzie, ubranej w długą suknię i diadem, który podtrzymuje biały woal. W rękach zaś trzymała Graala. To właśnie Bogini po ponownym pokonaniu najsłynniejszego z bretońskich nieumarłych - Czerwonego Barona zesłała wizję i kazała bohaterowi ruszyć na Zamek Drachenfels, aby pokonać zło. Sir Warwick stał się więc Rycerzem Próby. Złożył uroczystą przysięgę, wyrzekł się posłuszeństwa wobec swego seniora na rzecz Pani Jeziora i symbolicznie przyrzekł nie używać kopii, oręża powszechnie kojarzonego z wiernością wobec panna lennego. Jednak obowiązki rycerza, a szczególnie ochrony słabszych i gorszych, czyli w zasadzie wszystkich spoza kwiatu rycerstwa Bretonii, nadal obowiązywały. Traktował je równie poważnie jak wszystko inne. Sir Warwick jeszcze jako Błędny Rycerz podróżował po całym kraju, a czasem nawet opuszczał granice Bretonii. Dlatego chodź pochodził z bogatej rodziny, to poznał biedę, braki w zaopatrzeniu, głód, chłód, czy zawodne uzbrojenie. Nie obnosił się więc ze swoim wyższym stanem, czym zapewne odbiegał większości swoich szlachetnie urodzonych rodaków. Tak mu się przynajmniej zdawało… Bretończyk przywołał ręką jednego z pachołków roznoszących jadło.
- Miły człowieku przynieść proszę brandy, lub lepszego wina, byle nie rozwścieczonego do naszego stołu. – Warwick wręczył chłopakowi odpowiednią zapłatę zaokrąglając kwotę do pełnych karli. Dziwił się, że jego towarzysze tak chętnie korzystają z usług jakiejś wiedźmy. On sam jej nie ufał i był podejrzliwy co do jej zamiarów. Podziękował więc życzliwie i nie skorzystał z zaproszenia do wróżb. Zamiast tego odczekał chwilę, aż wszyscy ponownie zgromadzą się przy stole.
- Będzie to z trzy tygodnie jak Pani Jeziora każę mi wybrać się na Zamek Drachenfels. Dlatego raduje mnie wybór grafa Sigismunda. Tak więc za wiernych i lojalnych towarzyszy, niech Pani Jeziora nam błogosław! Cieszę się że będziecie mi towarzyszyć wyprawie. Całym sercem wyrzekam się mrocznych bóstw i nie zdradzę Was, gdyż byłby to czyn godny orków i zwierzoludzi! – wzniósł toast, gdy tylko pachołek przyniósł odpowiedniej jakości trunek. Rycerz spędził jeszcze chwilę w towarzystwie, jednak jako jeden z pierwszych opuścił gospodę. Nim udał się do swojej kwatery, zahaczył o stajnię. Wręczył złotą koronę i nakazał stajennemu przygotować swojego rumaka rankiem do drogi. Miał być wyszczotkowany, natarty słomą i czekać na niego osiodłany. Dopiero gdy to załatwił, mógł udać się na spoczynek. Miał zamiar się wyspać, rankiem ogolić, a przed samym wyruszeniem w drogę naostrzyć oba miecze nie zapominając też o sztylecie.

 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline  
Stary 26-10-2018, 08:51   #8
 
Ascard's Avatar
 
Reputacja: 1 Ascard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputację
Altdorf,
Tydzień wcześniej


Młody chłopak kończył pakować juki po czym porządnie przytroczył je do siodła. Koń był już podkuty, wyszczotkowany i przygotowany do drogi. Na boku zwierzęcia widoczny był wypalony znak świątyni Vereny, majestatyczna sowa siedząca na rękojeści miecza skierowanego ostrzem do dołu. Do młodego koniuszego zbliżała się dwójka mężczyzn. Wyglądali podobnie mimo, że jeden z nich był już człowiekiem w sile wieku. Obaj mieli długie skórzane płaszcze, wysokie rajtarskie buty, przypasane miecze w zwykłych pochwach. Podróżne ubrania, pospolite na traktach starego świata. Młody dodatkowo miał ciemną pelerynę z kapturem oraz przez ramię przewieszoną niewielką skórzaną torbę. Dodatkowo dźwigał ze sobą włócznię a zza ramienia wystawała tarcza z wizerunkiem sowy. Młodszy z mężczyzn był średniego wzrostu brunetem z charakterystyczną szramą biegnącą w poprzek prawego oka. Dwudniowy zarost okalał jego twarz kryjąc regularne rysy, głęboko osadzone oczy o nieodgadnionym spojrzeniu zdawały się skrywać przed całym światem jakąś tajemnicę.

Dotarłszy do wierzchowca brunet odesłał krótkim gestem stajennego po czym sam sprawdził czy juki aby na pewno są porządnie przymocowane, koń porządnie osiodłany i wyczyszczony. Starszy szpakowaty mężczyzna przyglądał się tym poczynaniom z delikatnym uśmiechem błądzącym po wargach. Zawsze cenił w swoim podopiecznym tą dokładność i dbałość o szczegóły. Dokonawszy inspekcji młodszy z mężczyzn zwrócił się w stronę mentora. Chwilę mierzyli się wzrokiem w ciszy po czym starszy kiwnął potakująco głową i wyciągnął dłoń w geście pożegnania. Uściwnąwszy porządnie dłoń młody mężczyzna niezbyt pewnie wgramolił się na konia i usadowił w siodle. Starszy cmoknął z dezaprobatą na widok niezgrabności młodszego, lecz powstrzymał się od złośliwego komentarza. Nie był to właściwy czas na pouczenia. Po raz ostatni zmierzyli się wzrokiem.
- Pamiętaj Kurt - odezwał się starszy - cokolwiek się stanie, nie pozwól aby to zadanie było Twoim ostatnim. Masz ogromny talent chłopcze. Dlatego nie możesz pozwolić aby ślepa wiara przysłoniła Ci rozum. - odezwał się z nutą gniewu w głosie starszy.
- Marwinie, wiele Ci zawdzięczam i dziękuję za wszelkie nauki, jednak talent został mi podarowany przez Sprawiedliwą Panią i moim obowiązkiem jest go wykorzystać w służbie bogini. Muszę spłacić dług a czcigodni kapłani łaskawie zgodzili się posłać mnie do Ubersreiku. Jeśli ktoś ma się przyjrzeć “powrotowi Drachenfelsa” to tylko jeden z nas, bezstronnych i sprawiedliwych obserwatorów. Módl się za mnie mistrzu i zachowaj we wdzięcznej pamięci. Postaram się wrócić najszybciej jak to będzie możliwe lub przynajmniej prześle wiadomość. - młodszy z mężczyzn zdobył się na uśmiech po czym spiął konia i delikatnym kłusem ruszył na szlak.


Ubersreik,
Karczma “Pocałunek Imperatora”


Ucztował razem z innymi, lecz zachowywał umiar. Słabość istoty ludzkiej wynikająca ze spożycia zbyt dużej ilości alkoholu była niedopuszczalna w jego zawodzie. Pierwszy dzień nowo sformowanej drużyny był najważniejszy dla Kurta. To właśnie dziś podczas pożegnalnej popijawy miał najlepszą szansę ocenić współtowarzyszy, ich charaktery i chęć doprowadzenia sprawy do końca. Było to ważne aby wiedzieć na kim można polegać, a dla kogo ta wyprawa to jedynie sposób na łatwy zarobek.
Najłatwiej było mu ocenić samotników czyli krasnoluda i obcokrajowca. Khazad miał swoje zamiary wystrzyżone na łbie i znając honorowość starszej rasy Kurt nie śmiał wątpić w jego poświęcenie. Koniec końców on rzeczywiście chciał się poświęcić.
Bretończyk również przedstawiał się kurtowi jako wartościowy towarzysz. Wiedział, że jest rycerzem a jego wypowiedź świadczyła, że niemal na pewno rycerzem próby. Poświęcenie i determinacja niemal równa krasnoludzkiej, godne pochwały i być może zaufania.
Pozostała niecodzienna para i trzy postacie sprawiające wrażenie pochodzenia z półświatka.
Tym osobom musiał się przyjrzeć bliżej, poznać ich po czynach, oddać pod osąd instynktu kierowanego ręką Sprawiedliwej Pani. Chęć wzbogacenia się nie jest sama w sobie zła, przy okazji pomoc w wyzwoleniu świata od nieprawości zasługuje na uznanie. Jednak podszepty zła bywają kuszące, mroczne potęgi zabiegają o ludzkie dusze wszelkimi metodami. Najlepszą tarczą przed tymi podszeptami była wiara. Kurt miał swoją boginię tak samo jak bretończyk a khazad przysięgę. Wątpliwym było czy wiara w pieniądz pozwoli reszcie awanturników ukończyć zadanie.
Cały czas jadł i pił oraz odpowiadał na zaczepki. Nikt nie lubi być oceniany więc otwarte taksowanie nowych towarzyszy mogłoby zostać uznane za afront. Ich grupy była już wystarczająco podzielona i Kurt nie miał zamiaru pogarszać tego stanu rzeczy. Skończywszy posiłek udał się do swego pokoju o względnie wczesnej porze. Czekała go jeszcze modlitwa do Vereny o pomyślność w sprawie i do jej małżonka, pana zaświatów o wieczny spokój dla dwóch dusz. Podczas modlitwy ściskał w jednej ręce niewielki szkaplerzyk, w drugiej drobny pierścień zawieszony na łańcuszku.
 
Ascard jest offline  
Stary 26-10-2018, 10:06   #9
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Rolf pochodził z Selmigerholz w Hochlandzie. Tam był leśnikiem trudniącym się różną pracą od przeprowadzaniem karawan przez leśne dukty, czy polowaniem na dzikiego zwierza. Żyło mu się spokojnie lecz coś w duszy ciągnęło go do wielkiego świata o którym opowiadali spotykani najemnicy, kupcy i inni wędrowcy.
Dużo czasu zabrało Rolfowi podjęcie decyzji o opuszczeniu swych rodzinnych stron. Wyruszył na południe w strony gdzie była cywilizacja bardziej rozbudowana i w końcu dotarł do Nuln. Tam poznał bardzo wyjątkową i interesującą kobietę. Była nią Yelena. Chłopak zauroczył się zimną z wyboru kobietą. Mimo chłodu jaki od niej bił coś jak magnes przyciągało leśnika do czarującej kislevitki. Na nieszczęście dla niego, a może i szczęście drogi ich rozeszły się.

***

Parę lat później, po kilku ważniejszych i drobniejszych pracach na rzecz armii Imperatora jako zwiadowca, Rolf trafił w rejony Przeskoku. Tu poznał Annę. Młodą dziewkę o trudnym charakterze. Była dość niedostępna tak jak dawna znajoma i chyba to usidliło Hasmana w jednym miejscu i wybiło z głowy szwendaninie się po Starym Świecie.
Sielanka nie trwała długo gdyż góry nie były spokojnym miejscem. Na dom w górach w którym zamieszkiwali napadła grupa ożywieńców. Wymordowali domowników wraz z Anną, jej siostrą, matką i ojcem. Rolf tymczasem był na zleceniu. Przeprowadzał przez pobliską przełęcz karawanę Tileańskich kupców do Imperium i gdy wrócił zastał przerażający widok. Jego ukochana wraz z resztą domowników byli chodzącymi trupami i wyszli mu na spotkanie kilka mil przed domem. Rolf prawie zginął zastygając z przerażenia i niedowierzania. Ocalił go wierzchowiec, który lękając się chodzących trupów poniósł Rolfa.
Gdy zwiadowca się opanował wrócił inną drogą do domu, nie wierząc w to co zobaczył. Niestety to co widział okazało się prawdą i Rolf się załamał.
Trzy dni w cierpieniach i płaczu Rolf siedział w okrwawionym domu, śmierdzącym śmierciom. Koń się uchował znając okolice i wiedząc, że w stajni znajdzie paszę. Lata towarzyszył Rolfowi i jeszcze za czasów wojen z chaosem jako młody wierzchowiec.

***

Pół roku Hasmans włóczył się poszukując śladów Anny i jej ciemiężyciela, który doprowadził do takiego stanu dziewczynę. Odnalezienie Anny nie zajęło długo gdyż dowiedział się, że patrol strażników dróg w połączeniu z odziałem milicji roznieśli bandę zombich. Na miejscu Rolf ledwo rozpoznał ciało rozpadającej się już Anny.
Od sierżanta strażników dowiedział się, że za ożywieniami musi stać jakiś nekromanta lub wampir a w te strony przybył pewien łowca czarownic z Nuln. Od dłuższego czasu zasadzano się na nekromantę wędrującego górami od zamku Drachenfels.

***

Ubesreik i pierwsza miła niespodzianka od dłuższego czasu. Mroźna czarodziejka też tam była. Jej towarzysz, przystojny jegomość zbrojny po zęby z początku nie przypadł do gustu Rolfa i ten starał się omijać go szerokim łukiem.
Praca, którą dostali zaskoczyła go. Przybył tu by dostać i zabić nekromantę, który podobno przybył w te rejony i zapewne udał się do Zamku Drachenfelsa. Tutejszy władca zaproponował pracę i co milsze dla serca zbolałego Rolfa Yelena także wyruszała na misję.

W karczmie jedli i pili. Rolf pił z czarodziejką i Reinmarem. Okazał się porządnym gościem a ku radości wewnętrznej łowcy Yelena nie odwzajemniała uczuć. Dalej była zimna i taka pociągająca jak kilka lat temu.
Gdy wymieniali się swoimi doświadczeniami i planowaniem podróży pojawiła się stara kobieta, która chciała wróżyć. Z początku Rolf chciał spróbować, ale widząc iż Yelena ma w pogardzie kobietę odpuścił i dotrzymywał czarodziejce kompanii.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 26-10-2018 o 11:48.
Hakon jest offline  
Stary 26-10-2018, 15:22   #10
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Niektórzy z was skusili się na wróżby starej Striganki - dla części były to jedynie podszyte tajemniczością brednie, inni mogli odnaleźć w tych słowach coś dla siebie. Tak, czy inaczej, najbardziej zadowolona musiała być chyba wróżka, która swoje zarobiła, goszcząc tego wieczoru jeszcze kilku gości przytulnej karczmy. A główna sala, im dalej w wieczór, tym bardziej pustoszała, wy również nie siedzieliście do późna, mając na uwadze poranny wyjazd z Ubersreiku. Pokoje okazały się być całkiem zadbane - nie odkryliście w nich gryzoni, a okna były szczelne, co was ucieszyło, biorąc pod uwagę wiatr i ulewę szalejące na zewnątrz. Po ciężkim dniu, niektórzy upojeni delikatnie alkoholem, położyliście się w różnych odstępach czasu do łóżek, a sen przyszedł bardzo szybko.

* * *

Poranek nadszedł szary i przygnębiający. Ciężkie, pękate chmury koloru ołowiu wisiały za oknami, strasząc deszczem, który z pewnością w końcu nadejdzie. Kto nie zszedł na śniadanie wcześniej, został wyrwany z łóżka przeciągłym, wgryzającym się w uszy dźwiękiem dzwonka i donośnymi krzykami gospodyni. Posiłek składający się z jajecznicy na grzybach i cebuli dobrze nastroił was do podróży, w którą - jak się okazało - nie mieliście się wybrać sami. Przynajmniej częściowo. Po śniadaniu pojawił się w gospodzie patrol straży, który miał was eskortować poza mury miasta, jakby graf chciał się upewnić, że jednak wyruszycie w drogę. Wyprowadzając konie ze stajni, widzieliście stojącą po drugiej stronie ulicy Strigankę, która wróżyła niektórym z was poprzedniego wieczora. Kobieta wpatrywała się w was z wyraźnym niepokojem wypisanym na twarzy. Czyżby wiedziała, co czeka was w drodze do zamku i w samym “brzuchu bestii”?

Patrol straży eskortował was do linii lasu zaczynającego się kilometr za zachodnią bramą Ubersreiku. W międzyczasie podniosła się mgła, zrobiło się chłodniej, a niebo jeszcze bardziej pociemniało, co wprowadziło pewną nerwowość w zachowaniu sześciu mężczyzn.
- No, to tutaj się rozstajemy - rzucił jeden z nich, chyba najwyższy stopniem, bo miał dwie belki na pagonach swego munduru. - Dalszą drogę musicie pokonać sami, zdobyć to, na co żeśta się umówili z grafem i wrócić do miasta. Tym szlakiem dojedziecie do Gór Szarych, potem, na rozstajach dróg musicie jechać na opuszczoną górniczą wioskę Felsbockenberg. Będzie drogowskaz, to się nie pogubicie. Potem już prosto do zamku tego skurwiałego czarownika. - Strażnik splunął przez ramię. - Powodzenia, niech Sigmar was prowadzi!
Po tych słowach spięli konie i galopem ruszyli w stronę majaczących za mgłą murów Ubersreiku.


Wjechaliście w ciemny, sosnowo-świerkowy las. Pomiędzy drzewami mgła kłębiła się niczym żywy organizm. Nie ujechaliście nawet kilometra, gdy z boku błotnistego szlaku wyłonił się przewrócony wóz. Deski znaczyła ciemna krew i oprócz niej nie znaleźliście niczego innego. Ani koni, ani ludzkich zwłok, ani towaru, który z pewnością był tym wozem przewożony. W gotowości ruszyliście dalej, a niedługo potem Yelena wyczuła wiszącą nad okolicą surową energię. Ciężką, lepką, mroczną. Plugawą. Konie stały się niespokojne; strzygły uszami i rżały co jakiś czas, chociaż próbowaliście je uspokajać. W miarę podróży, bór gęstniał, a mgła się podniosła, tak, że widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów. Nie czuliście wiatru, las był nienaturalnie cichy. Tylko mgła wydawała się żyć własnym życiem.

Jechaliście zamglonym lasem przez kolejne trzy godziny, z bronią w gotowości i czujni, gdyż każdy podskórnie czuł, że tym miejscem zawładnęła jakaś mroczna siła. W końcu mgła nieco opadła, poprawiając widoczność i zdecydowaliście się poszukać miejsca na postój, zwłaszcza, że żołądki wyraźnie wam podpowiadały, że czas na posiłek. Wyjechaliście na niewielką polanę pośrodku lasu, gdy ciszę przecięło ostre krakanie kruka. Najpierw pojedyncze, które przerodziło się w kakofonię podobnych dźwięków. Konie znów stały się niespokojne.

Rozejrzeliście się i na jednej z gałęzi nieopodal dostrzegliście sześć jazgoczących ptaków, które z krukami nie miały już za wiele wspólnego. Ich zgniłe ciała odsłaniały organy wewnętrzne, gdzieniegdzie spod skóry wystawały kości, dwa z nich były niemal zeszkieleciałe. Ptaszyska były od dawna martwe, to nie ulegało wątpliwości, jednak jakaś ponura siła znów tchnęła w nie życie, jarzące się w krwisto czerwonych ślepiach wpatrujących się w was z wysokości.


Wynaturzone kruki zaskrzeczały głośno i runęły w waszą stronę z szeroko rozwartymi dziobami. Teraz zdaliście sobie sprawę, że pomimo znacznie posuniętego rozkładu i wysuszonych ciał, były z dwa razy większe od zwykłych okazów. I doskonale wiedzieliście, co może się stać, jeśli ich zgniłe dzioby zetkną się z waszymi ciałami.
 

Ostatnio edytowane przez Mroku : 26-10-2018 o 15:29. Powód: zmiana rozmiaru obrazka.
Mroku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172