| W pobliżu jaskini Cragmaw Z jego orientacją w terenie nie było tak źle. Do takiego wniosku Marduk doszedł w południe, w dość zaskakujących okolicznościach. W jednej chwili skrobał sztychem Talona po korze buku, żłobiąc glif dokumentujący przebytą drogę dla ochrony przed zgubieniem się, w drugiej - przyglądał pół tuzinowi zwalistych istot, zdziwionych tak samo jak on. Dzieci Gruumsha wypełzły niczym robaki z jaskini Cragmaw. Delimbiyra na jej widok upewnił się że dotarł do celu. Wyszło nieco niezręcznie - roztropność nakazywałaby zatrzymać się w pewnym oddaleniu, dokonać zwiadu, zorientować się w sytuacji. Po rodzących się uśmiechach orków zgadywał, że oni również to zauważyli, mimo tego jak krzywili się w świetle słońca. Jeszcze mrugali i rozglądali się, węsząc pułapkę, ale tylko kwestią czasu było kiedy upewnią się, że elf jest sam jeden, bez wsparcia, że to łatwy - rzec można - cel. Marduk czuł tylko nienawiść i żądzę mordu. Uczucia czyste, nieskażone koniecznością pamiętania o normach moralnych, odpowiedzialności za innych, różnych takich duperelach. Był tylko on i synowie Gruumsha, któremu Corellon Larethian wyłupił oko i pogonił jak psa. Lepiej nie mógł trafić. Klepnął konia w zad i pogonił z powrotem w las, by objuczonemu zwierzakowi nie stała się krzywda. To zelektryzowało nieco orków, ale zaraz na powrót się rozluźnili, widząc że “zwierzyna” nie ucieka. - Tylko... jeden... elf…? - najbliższy, największy z nich, szyderczo rzucił przeciągając słowa. Kilku najbliższych zamachnęło się by cisnąć włóczniami w kapłana, który już recytował obronną modlitwę. - Ojcze Elfów, chroń mnie przed ciosami Twych wrogów! - warknął Marduk, ale dwa rzuty były celne i ostrza upuściły jego krwi; tylko jedna włócznia wyślizgnęła się z rąk orka i wpadła do rzeki. Mimo to było jasne, że napotkany tu oddział nie był prymitywną zbieraniną zielonoskórych, którą drużyna wyeliminowała w Gnieździe Wywerny kilka dekadni temu. Zgrzytając zębami z bólu młodzik wyrwał włócznię z ramienia i cofał się, uważnie obserwując podchodzących orków. Mrużyli czerwonawe ślepia, spoglądając na niego z sadystycznym zadowoleniem. Nie dostrzegali, że kolejne łaski Seldarine budziły się i rozwijały wokół sługi Pierwszego w oczekiwaniu na nadchodzące zabijanie. Marduk zbrojną w Talona ręką otarł krew cieknącą z rozoranej skroni. Orkowie podchodzili coraz bliżej i byli coraz bardziej pewni siebie, a Marduk uśmiechnął się zimno.Czuł jak skumulowana frustracja i nienawiść nabrzmiewają w nim z każdą chwilą. Zielonoskórzy z tyłu rozciągali się by zajść go z obu stron ale Delimbiyra skupił się na najbliższych. Od dzieci Gruumsha dobiegał go kwaśny odór niemytych ciał i mrówczanego jadu. Orcze topory i prymitywne totemy błyszczały groźnie w słonecznym świetle. Ale słońce odbijało się także w ostrzu Talona, na kolczudze i puklerzu elfa, załamywało na wspaniałym znaku Corellona Larethiana i kaleczyło ślepia pomiotów Jednookiego. Delimbiyra dostrzegał wszystko z kryształową jasnością, a intensywność doznań wprawiała jego elfi umysł w ekstazę. Szkarłatna furia napierała raz po raz na mury woli kapłana. Pierwszy ork z warkotem skoczył ku niemu i zamachnął się toporem zza głowy by rozszczepić mu czaszkę, elf jednak uskoczył i stuknął obcasami, aktywując moce zaklęte w butach. - Krew dla Protektora! - krzyknął z nienawiścią a Talon błysnął ku barkowi orka niczym promień słońca. Stal rozpłatała ciało i zgrzytnęła o kość, zielonoskóry obrócił się i runął na ziemię, bluzgając ohydną krwią. Zamiast się cofać i dbać o obronę Marduk odwrócił się ku następnemu szarżującemu i rozrąbał mu twarz, spryskując juchą zżókłą trawę i siejąc przeciętymi zębiskami. Ork przewrócił się niczym marionetka, aż zadudniło. - Krew dla Boga Elfów! - ryknął kapłan w ekstazie. Żądza mordu przepełniała go i wzmagała agresję do ostatecznych granic! Odpowiedziały mu wrzaski furii dzieci Gruumsha, szarżujących w bojowym szale z toporami i włóczniami. Wiedziony fanatyczną nienawiścią Marduk nie cofnął się, unikając, parując i blokując ciosy, szukając okazji by samemu zadać śmierć. Rozszczepiona czaszka, zataczające łuk i krzeszące iskry o puklerz ostrze topora, bluzgające krwią udo, pełen zajadłości ryk orka, Talon wgryzający się w skroń zielonoskórego, krew, krew, krew! Marduk czuł ją w powietrzu, na skórze, w ustach i wewnątrz czaszki, tętniącą, parującą, uderzającą do głowy metalicznym smrodem! Ostatni ork padł, z czubkiem głowy precyzyjnie odciętym Talonem. Ostatni? Marduk rozejrzał się i stuknął obcasem o obcas, dezaktywując moc butów. I w tym właśnie momencie poczuł że coś chwyta go za łydkę. Zielonoskóry wykrwawiający się z ogromnej rany na udzie już umierał, ale nie stracił jeszcze przytomności a nawet gmerał przy pasie przy rękojeści noża. Otworzył pysk by ryknąć, tyle że wraz z nitkami cuchnącej śliny wydobył się z niego jedynie słaby charkot. Marduk wydarł nogę z jego chwytu i kopnął go w szukającą broni dłoń. Czerwona furia momentalnie wzięła go w swe posiadanie i elf z warkotem zamachnął się, z całej siły wyprowadzając cios opancerzoną pięścią w twarz orka. Zmiażdżony nos pękł, a charkot zamienił się w bulgot. Marduk uderzył znowu, niszcząc oko i skroń, i znowu, aż trzeszczały kości. Ork nie dawał już znaku życia, ale kapłan uderzał raz po raz, rozbryzgując krew i wgniatając twarz w czaszkę w prawdziwej orgii zabijania! Wreszcie przez podniecenie i euforię przebiła się odrobina świadomości i elf zatrzymał pięść. - Krew dla Ojca - warknął.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise
Ostatnio edytowane przez Romulus : 25-10-2018 o 01:06.
|