Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2018, 08:49   #294
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las Neverwinter
11/12 Marpenoth

Madruk jeszcze przez dłuższą chwilę dyszał żądzą mordu, rozczarowany, że nie ma już nikogo do zarżnięcia. Ku chwale Ojca Elfów, oczywiście. Gdy ochłonął zaleczył rany i szybko przeszukał śmierdzące zwłoki, ale zielonoskórzy nie mieli przy sobie nic interesującego. Kilkanaście srebrnych i miedzianych monet, trochę podręcznych śmieci, plemienną biżuterię… a może to były trofea? Ciężko orzec. Prymitywna broń nie przedstawiała sobą większej wartości, choć kowal pewnie zapłaciłby trochę grosza, choćby ze względu na metal. Kapłan rzucił to wszystko na kupę i ostrożnie ruszył w kierunku jaskini. Wątpił, żeby ktoś tam był skoro nie podniósł się alarm na odgłosy walki, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Faktycznie, było tam pusto. Rzeczy bandy zajmowały tylko jedną jaskinię; ognisko ledwie się żarzyło. Sądząc po ilości klamotów i worku zapasów orki miały zamiar rozgościć się tutaj na dłużej, być może nawet na zimę. Czy były tylko czujką, czy też samodzielną bandą? Marduk poczuł przypływ nadziei, że i w zamku znajdzie kolejnych przeciwników. W końcu natura nie lubi próżni.

Myśl o podróży przypomniała złotemu elfowi, że jego koń wałęsa się gdzieś po lesie. Przez chwilę zmartwił się, że wierzchowiec uciekł gdzie pieprz rośnie, na szczęście znalazł go już za najbliższym zakrętem spokojnie skubiącego krzaki. Z ulgą poprowadził go w stronę jaskini, choć zwierzę początkowo stawiło opór, czując krew i smród orków. Marduk posilił się i odsapnął po walce, po czym ruszył w kierunku zamku Cragmaw.

A przynajmniej taką miał nadzieję. Niestety kluczenie w dziczy bez pomocy wytrawnego tropiciela jakim był Joris okazało się trudniejsze niż Marduk się spodziewał. Chyba łatwiej by było wrócić się na trakt do Conyberry… ale było już za późno. Kapłan przez jakiś czas wypatrywał górujących nad drzewami wież starej twierdzy dopóki nie przypomniał sobie, że już w czasie pierwszej wizyty były one w opłakanym stanie, a ponoć Turmalina dokończyła ostatnio dzieła zniszczenia. Zrezygnowany musiał pogodzić się z tym, że przyjdzie mu nocować w lesie. Na szczęście - albo i nie - tym razem nic nie chciało go zjeść. Posiliwszy się rozkulbaczył i spętał konia, po czym oparł się plecami o pień drzewa by oddać się medytacji. Nie potrzebował tyle snu co ludzie, ale koń także musiał odpocząć; pomijając, że zwierze nie mogło wędrować w nocy. Pozostawało poczekać co przyniesie świt.


Świt przyniósł głównie mżawkę i mgłę, która na szczęście podniosła się po godzinie czy dwóch. Tym razem Marduk obrał kurs prosto na południe. Jak nie trafi do zamku to przynajmniej z powrotem do wsi. Po kilku kwadransach poczuł, że teren lekko się podnosi, co dało mu nadzieję na to, że idzie we właściwym kierunku; zamek zbudowano na wzgórzu. Drzewa tu były młodsze, choć równie wysokie jak wcześniej; było też większej krzewów i jeżyn, co znacznie utrudniało wędrówkę z wierzchowcem.

Nim jednak dotarł do celu usłyszał niepokojący świst i stuk. Koń zarżał przestraszony, wpatrując się w sterczącą z pnia nieopodal strzałę. Marduk wyszarpnął miecz z pochwy, rozglądając się. Kilkanaście metrów od niego stały cztery hobgobliny z dość głupimi minami; nie wiadomo czy z powodu chybionego strzału, czy spotkania elfa w tym właśnie miejscu. Szybko jednak zebrały się w sobie, obnażyły miecze i ruszyły do ataku.




Phandalin
11/12 Marpenoth

W Phandalin Torikha ułożyła się do snu w znacznie bardziej komfortowych warunkach niż Marduk. Trochę niepokoiła się o Jorisa i resztę, była też ciekawa jak poszło leczenie druida… Podejrzewała jednak, że ze złymi wieściami ukochany raczej by wrócił do osady. Przez dłuższy czas przewracała się z boku na bok martwiąc się o rannych robotników. Była jednak dość pewna, że zrobiła wszystko co tylko mogła i obaj z pewnością wyzdrowieją, choć ten ze zmiażdżoną nogą nigdy nie będzie do końca sprawny. Jednak bez niej nie mieliby szans na przeżycie. W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnęła.

Rano obudziło ją tuptanie Kurmaliny. Pod nieobecność kapłanki kokoszka musiała przygdakać sobie jakiegoś koguta, bo na środku koca pyszniło się bielutkie jajo. To, co pyszniło się w kilku miejscach na podłodze Melune skwitowała tylko pełnym rezygnacji westchnieniem. Położyła jajo na stole, ogarnęła dom i siebie, a potem zabrała się do śniadania w takt postukiwania kurmalinowego dzioba o miskę z ziarnem. Ledwie zdążyła dokończyć posiłek do dźwięku dziobania dołączyło dość stanowcze pukanie do drzwi.

Torikha podążyła do drzwi, zaniepokojona kto to. Gość o tak wczesnej porze oznaczał zwykle chorobę lub inną katastrofę. Gwałtownie otworzyła drzwi i omal nie wpadła na stojącego przed progiem jednego ze strażników Tressendarów.
- Co…? - zatchnęła się zdumiona.
- Szlachetni i łaskawi panowie pragną przekazać kapłance Selune, jasnej i oświeconej Torihce Melune podziękowanie za uratowanie niegodnych żyć pańskich robotników - wydeklamował strażnik z tak silnym akcentem, że ciężko go było zrozumieć. Tori nie była do końca pewna, czy on sam rozumie co mówi, czy tylko klepie co go nauczono. - Szlachetni i łaskawi panowie pragną przekazać jasnej i oświeconej kapłance skromny dar w podzięce za opiekę nad tymi niegodnymi robakami.

To powiedziawszy strażnik wcisnął w ręce zaskoczonej kapłanki dość ciężki skórzany mieszek i oddalił się marszowym krokiem.

 
Sayane jest offline