Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2018, 23:42   #68
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wyjście z pułapki nie było łatwe. Mervin uważał się za zwinnego i w miarę wysportowanego mężczyznę. Jednak organizm po wybudzeniu nie doszedł do pełnej sprawności. Miał wrażenie, że wykonał trasę na ściance wspinaczkowej, a raczej kilka tras na najwyższym poziomie trudności. W warunkach ekstremalnych, smagany błotem, szlamem i żwirem. Nawet nie liczył otarć, bo w pewnym momencie przestał zwracać uwagę na ból. Wreszcie maksymalnie utrudzony wdrapał się na poziom szyn. W takim tempie nie osiągną wytyczonego celu, padną łupem, choćby napotkanego wcześniej agresywnego stwora, bo zabraknie sił na skuteczną obronę. W przypadku spotkania sfory nie będą mieli żadnych szans. Co mogło ich ocalić? Biolog nie miał wątpliwości, że tylko przewodnicy, którzy zdawali się chociaż w części rozumieć ten świat i prawidła nim rządzące. I stalkerzy objawili się po chwili niczym zbawiciele. Nawet ktoś niewierzący jak Wilgraines mógł zastanowić się nad działaniem jakiejś wyższej istności, która zsyłała pomoc bezbronnym i wyczerpanym. I natychmiast zgasić tę myśl w swoim logicznym umyśle naukowca.

Doczłapał się do miejsca , które niedawno w panice opuszczał wraz z innymi uciekinierami. Wbrew wyobrażeniom było położone całkiem blisko. Chaos podczas ucieczki zrobił swoje, zabrakło im zimnej kalkulacji i oglądu sytuacji w kryzysie. Nic dziwnego, że pogubili się już na początku. Popatrzył na obecnych. Zostało ich czworo. Sponiewierani jak on, po pierwszym kontakcie z niewytłumaczalnym zjawiskiem i ruinami metra. Sprowadzeni do poziomu błota. Już na samym początku zniechęceni, otrzymawszy surową lekcję. A instruktor, ciągle z pozycji mentorskiej, brutalny głos rozsądku, niewzruszony z miną: a nie mówiłem skauci?! Samotnie jesteście skazani na klęskę . Ze mną macie cień szansy. Znikomy jak siła tych płomyków, które chwieją się miotane przeciągiem spod nieszczelnych drzwi. Ponieważ to świat ostatecznie zadecyduje ,czy przetrwacie. „Bąble”, "hell houndy" i inne monstra z apokaliptycznej menażerii. Ta świadomość doskwierała bardziej, niż odniesione rany.

Dotknął ramienia, które stworzyło strup z błota, krwi oraz fragmentów rozciętej kurtki i momentalnie syknął z bólu… Teraz dopiero skumulowało się wszystko: zmęczenie, ból, zniechęcenie. Rana wymagała oględzin. Ten lekarz… chyba Michael. Biolog musiał zmierzyć się ze swoją introwertyczną naturą, przemóc pewna nieśmiałość. Całe życie polegał na sobie, teraz potrzebował pomocy obcych.
- Michael… obejrzysz tę ranę w wolnej chwili? Nie mam bandaża… - wydukał bezradnie. No tak, nie załapał się, gdy „rozdawano” te dobra. Podręczna apteczka byłaby teraz na przysłowiową wagę złota. Pocieszył się, że Koichi wygląda gorzej, a sympatyczna blondynka dostała gratis w postaci błotnego makijażu i chyba też nielicho ucierpiała podczas ucieczki. Uśmiechnął się sam do siebie. Po czym za przykładem Nicka, tylko, że wyjątkowo niezgrabnie ułożył, opierając na najbliższym plecaku do krótkiego snu, który był ucieczką przed złowieszczą rzeczywistością…
 
Deszatie jest offline