Administrator | - Dorothy - Peter przerwał chwilę niezręcznej ciszy. - Może jakaś ciekawa historyjka z tamtego okresu? Tej u sióstr?
- Niech pomyślę… - Dorothy przeniosła powoli spojrzenie na Currana.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy.
- W dziesiątej klasie pojechaliśmy na wycieczkę do Waszyngtonu. Każdy to zalicza. Biały Dom. Gabinet Owalny i takie tam. Mieszkałyśmy w jakimś tanim hotelu. Miało to swoje plusy. Odkryłyśmy którędy można się wymknąć. I wymykałyśmy się. Chyba trzeciego dnia zauważyłyśmy, że nasza opiekunka też się wymyka. Poszłyśmy za nią. Ona była … no w stroju cywilnym. Taka mała, tęga kobieta. I bez habitu wymykała się. Śledziliśmy ją do jakiegoś klubu Chippendales. Ochroniarza, który stał z tyłu, łatwo było przekupić, żeby nas wpuścił. Gorzej było z tym co pilnował wejścia za kulisy. Ale i to dało się załatwić. Magia Franklina - Dot zaśmiała się nosowo. - Wchodzimy za te kulisy. A tam? W jednym z pokoi, ta mała, pulchna zakonnica i jakiś mężczyzna… ten to miał się czym pochwalić. No i oni się obejmowali. Patrzymy przez tę niewielką szparę w drzwiach jak się akcja będzie rozwijała, a tu nagle z tyłu słyszymy: “A co wy tu dziewczyny robicie?” Tak się wystraszyłyśmy, że wpadłyśmy do pokoju. Siostra Margaret odskoczyła od mężczyzny, do którego przytulała się. A gdy nas zobaczyła? Myślałyśmy, że zacznie na nas krzyczeć. Ale ona najspokojniej w świecie kazała nam wstać. Zapytała się co my tutaj robimy. Byłyśmy tak przerażone, że bez szemrania i kłamania odpowiadałyśmy każde jej pytanie. Siostra zaczęła nas łajać. Że to było nieodpowiedzialne. Głupie i tak dalej. Takie wymykanie się. Ten jej kochaś w pewnym momencie wybuchnął śmiechem. Ten, który nas przyłapał też. Koniec końców siostra Margaret zapakowała nas do samochodu wypożyczonego z tego klubu. Zostałyśmy odstawione dwie przecznice od hotelu. Wróciłyśmy tą samą drogą. Nie wiem jak to się stało, że druga z sióstr nic nie zauważyła. Ale upiekło się nam. Siostra Margaret nie zgłosiła tego. - Zrobiła dłuższą przerwę by dokończyć zupę. - I jak? Podobało się?
- Wniosek stąd prosty... Trzeba popracować nad swymi technikami ukrywania się - z poważną miną powiedział Peter.
-Bez przesady. - Oburzyła się wyjątkowo teatralnie i z przesadą.- Miałyśmy po kilkanaście lat. A ty nas tak surowo oceniasz. Ciekawe kiedy ty zacząłeś pracować na swoimi technikami ukrywania się, co?
Peter przez moment zastanawiał się.
- W wieku siedmiu, ośmiu lat... - powiedział w końcu.
- Ło!!- Kobieta nie kryła zdziwienia.-To przed kim lub przed czym musiałeś się ukrywać?
- Przydaje się, gdy się chadza na polowania.
- To stąd te blizny? Z polowań?- Dot ruchem głowy wskazała na szramy na ciele mężczyzny.
- Nic z tych rzeczy... Najchętniej powiedziałbym, że to wszystko pamiątki z wojen i wojenek, ale nie do końca byłaby to prawda.
-To jak wygląda prawda?- W jej głosie dało wyczuć się zaciekawienie.
- Ta prawda - Peter dotknął ledwo widocznej krechy na prawym przedramieniu - wygląda tak, że pewna obrażona na mnie panienka nasłała na mnie swego brata i jego dwóch kompanów. Na szczęście miałem świadków, że to oni zaczęli.
- To nieźle musiałeś ją wkurzyć, że sięgnęła po aż takie argumenty.- Lie pokiwała z uznaniem głową. - Co zrobiłeś? Zapomniałeś o jej urodzinach? Czy pomyliłeś ją z jej siostrą?
- Potrafię odróżnić jedną dziewczynę od drugiej... Po prostu wybrałem jej koleżankę.
Dot zaśmiała się głośno.
- No ale co zrobiłeś? - Nie ustępowała.
- Z dziewczyną, czy z jej 'wysłannikami'?
- Oczywiście, że z dziewczyną. Opisy możliwych uszkodzeń ciała możemy pominąć.
- Posmarowałem miodem i zakopałem w mrowisku... Stara, dobra metoda. I dość popularna w pewnych kręgach - odparł z poważną miną.
Dorothy przez dłuższą chwilę przypatrywała się najemnikowi w milczeniu zastanawiając się czy on mówi poważnie, czy też żarty sobie z niej robi. A jej mina wskazywała na to, że jest zszokowana opowieścią.
- Co jej zrobiłeś? - zapytała w końcu.
- Nie do końca rozumiem... Chcesz wiedzieć, co jej zrobiłem, zanim postanowiła się zemścić?
- Tak, chcę wiedzieć co jej zrobiłeś. Smarowanie miodem i zakopywanie w mrowisku? To brzmi jak jakiś western.
- Nie jestem pewien, czy wymyślili to Hiszpanie, czy Indianie... - Peter przez moment zastanawiał się. - W każdym razie ta metoda była w moich stronach parę razy stosowana... z pół setki lat temu. Ale, prawdę mówiąc, w jej przypadku wystarczyło parę obietnic... Widać bała się mrówek... albo nie lubiła miodu.... - Peter przez moment wpatrywał się w Dot, ale, być może, wcale jej w tym momencie nie widział. Albo nie ją widział... - W każdym razie nie miałem już więcej z nią problemów. Ani z jej braciszkiem.
- Czym sobie ta biedaczka zasłużyła na taką karę?- Dot już nie dopytywała. Nie chciała poznać szczegółów tej okropnej i nieludzkiej kary.
- Wszak nawet cienia mrówki nie widziała... A przecież nikt jej nie kazał nasyłać na mnie jakichś zbirów.
- Mówiłeś, że brata z kolegami nasłała w odpowiedzi na to, co jej zrobiłeś. To jak to w końcu było? Hmmm…?
- Byłem uprzejmy i postawiłem jej piwo. To nie było zaproszenie na randkę, ani tym bardziej ślubowanie wiecznej wierności. Jedno piwo to wszystko, co nas łączyło.
- I? - Tym jednym dźwiękiem Lie usiłowała zachęcić rozmówcę do kontynuowania zwierzeń.
- I tego samego wieczora umówiłem się z jej koleżanką.
- Aha. - Dorothy pokiwała ze zrozumieniem głową. - To wiele wyjaśnia. Ale jak to się ma do blizny, mrówek i miodu?
- Dwaj z jej wysłanników sięgnęło po noże, gdy już dostali po pyskach. No i jeden zniszczył mi koszulę... - Peter odruchowo spojrzał na przedramię. - Uznałem, że odesłanie ich do szpitala może być dla niej mało zrozumiałe. Więc żeby ją zniechęcić do kolejnych wyczynów opowiedziałem jej o mrówkach. I o miodzie.
- Świetny pomysł. - Rudowłosa zaczęła się śmiać szczerze rozbawiona. - Muszę to sobie zapamiętać i zastosować następnym razem.
- Im większe, tym lepsze - z poważną miną powiedział Peter. Westchnął. - Najważniejsze, że dała mi spokój, prawda?
- W zasadzie, to tak. - Dot przyznała mu rację.- A ta druga blizna?
- Jakiś zawzięty talib. Zasadził się na dachu... No i miał trochę szczęścia.
- Czyli ciebie też talib napastował?
- Nie wiem, czy strzelanie do kogoś ze strzelby na słonie można nazwać napastowaniem... Ale pewnie zbytnią sympatią mnie nie darzył. Ty też masz jakieś blizny? - spojrzał na Dot.
Wzmianka o talibie przykuła na chwilę uwagę Alana, który po rozlaniu zupy innym członkom wyprawy siedział niedaleko rozmawiających. Szybko jednak wrócił do swojej menażki, jakby nic się nie stało.
- Nie. - Odparła zgodnie z prawdą. - Wiesz ta współczesna medycyna estetyczna…- Zaczęła głośno się śmiać.
- Ach, wierzę... - W głosie Petera nie było za grosz wiary.
- Ale miałam kiedyś złamaną nogę. I to w dwóch miejscach.
- Och, współczuję... To bardzo nieprzyjemne, tak być potem unieruchomionym. Samochód, narty czy przysłowiowa skórka od banana?
- Narty. w Aspen. Wtedy gdy byłam z Travisem. I rzeczywiście tak leżeć i nie móc się ruszać.. to było straszne.
- Jedną z rzeczy, jaką można wtedy zrobić, jest nadrobienie zaległości w lekturach. Chyba że ktoś lubi krzyżówki. Długo tak leżałaś, ze szpitalnego okna obserwując niedostępne w tym momencie góry? - Peter jakoś nie zainteresował się osobą Travisa.
- Niedługo.- Powiedziała z żalem w głosie. - Mój tata przyleciał następnego dnia i zabrał mnie do Nowego Jorku. Tak że całe cztery tygodnie spędziłam w nowojorskim szpitalu. Nie było gór za oknem.
- A już się zastanawiałem, co takiego przyjemnego było w tym szpitalu... - Do słów dołączył lekki uśmiech. - Nie dał się przekonać?
- Nie. Uważał, że najlepsza opiekę zapewni mi tylko jego szpital.
- Rodzice bywają przerażająco uparci. - Peter ze zrozumieniem pokiwał głową. - A jeszcze gorsze jest to, że miewają czasami rację...
- Czasami. - Zgodziła się z jego zabawną uwagą. - A ty Alan? Skąd masz swoje blizny? Tak pięknie je prezentowałeś przy sparingu.- Dot zmieniła nagle temat. Nie miała ochoty ciągnąć tematu rodziców.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-10-2018 o 16:27.
|