Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2018, 23:49   #51
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
***
Harry był jednym z tych szczęśliwców, którym udało się wejść do jaskini zanim z nieba lunął deszcz. Ich zaopatrzeniowiec i trzej najemnicy już takiego szczęścia już nie mieli i Frost ze współczuciem patrzył jak przemoczeni od stóp do głów pakują się do pieczary. Sama jaskinia wydawała się idealnie skrojona pod ich potrzeby. Ba, podzielili ją nawet na części mieszkalne, więc mieli do dyspozycji dwie sypialnie i salon gdzie toczyło się życie towarzyskie. Wiadomo, takie okoliczności sprzyjają bliższemu poznaniu. A gdy do tego dojdzie jeszcze rum. Cóż…youtuber dał się wciągnąć we wspominki o utracie dziewictwa, choć z reguły nie lubił się chwalić lub żalić miłosnymi podbojami. To jednak na chwilę pozwoliło mu zapomnieć, że tego dnia stracili paru dobry ludzi, że prezes Durand to wyrachowana suka, która bez mrugnięcia okiem poświęci ich w wyścigu o zasoby wyspy, że jeśli coś mu stanie się na tej dziewiczej ziemi, powieli błędy własnego ojca, który też kiedyś wyjechał i nigdy nie wrócił. Z pewnym momencie złe myśli wróciły jak bumerang i dopiero Alan wyrwał go z letargu. I tak oto dołączył do poczciwego zaopatrzeniowca, który postanowił nakarmić wszystkich gorącą zupą pomidorową. To nie pomidorówka jednak okazała się dla Harrego głównym daniem.

2010, Nikaragua

Od dziecka bał się ciasnych przestrzeni. Przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki tego koszmarnego lata nie wylądował w areszcie w La Paz Centro. Dopiero siedząc w celi, pełnej szczurów i karaluchów zdał sobie sprawę, że tak naprawdę całe życie lękał się uwięzienia. Trzy noce spędzone na małym kwadracie,w towarzystwie dwóch kanadyjskich turystek, którym zachciało się przemycać kokę, były koszmarem nie do opisania. W celach obok ludzie darli się jakby zdzierano z nich żywcem skórę. Zapach wymiocin, gówna i moczu niemal doprowadzał do omdlenia. Frost po raz pierwszy pożałował, że poszedł z kamerą tam gdzie nie trzeba. Że i tak nie pomógłby temu bezdomnemu, którego gliniarze prawie zapałowali na śmierć. W amerykańskich filmach łatwo zwiać z więzienia, ale gdy zamykają cię w zabetonowanym klocku człowiek zdaje sobie sprawę, że to bajeczki dla naiwniaków. Nie ma ucieczki, nie ma nadziei. A jednak w trakcie rozmowy z Kanadyjkami, Frost wyczuł swoją szansę. Emma była nie tylko przemytniczką kokainy, lecz córeczką senatora wyższej izby parlamentu federalnego Kanady. Ktoś taki nie mógł tak po prostu zniknąć, niektórzy ludzie byli równiejsi od innych i podróżnik zdawał sobie z tego świetnie sprawę. Dlatego wspinał się na wyżyny kreatywności, by z Emmą się zaprzyjaźnić i wywyłać w niej pokłady sympatii dla swojej osoby. Doświadczenie w zdobywaniu subskrybentów się przydało, Emma jadła mu z ręki, a kiedy przyszli po nią adwokaci niemal płakała, gdy musiała zostawić Harrego samego w celi. Dwanaście godzin później i Frost był wolny. Ktoś przekonał naczelnika, że Amerykanina też warto wypuścić. Wtedy podróżnik zrozumiał, że czasem klucz do celi wcale nie musi być przedmiotem.

Teraz

***
Harry w trakcie gotowania wolał nie próbować zupy, więc wszystkie składniki i przyprawy wrzucał na oko. Nie chciał się zbyt szybko rozczarować uzyskanym rezultatem, choć musiał przyznać, że sam zapach był całkiem kuszący, jak na danie, którego głównym składnikiem był koncentrat pomidorowy. W końcu zakończył swoje dzieło i spojrzał na Alana.
- Dobra, spróbuj i powiedz jak wyszło -
Alan wziął plastikową łyżkę, będącą częścią wyposażenia racji podróżnych i nabrał odrobinę wywaru. Pomimo tego, że Woods raczej bardziej plątał się pod nogami niż pomagał, Frost stworzył prawdziwe arcydzieło z dostępnych pod ręką składników. Pomidorowa była przepyszna.
- Może powinieneś zacząć prowadzić bloga kulinarnego? - zapytał szczerze Woods - Smakuje genialne.
Frost uśmiechnął się do Alana, nie wiedząc czy sobie z niego kpi, czy mówi poważnie. Po minie stwierdził jednak, że chyba rzeczywiście mu smakuje. Gwizdnął w dwa palce próbując przerwać toczące się rozmowy.
- Ludziska, kolacja gotowa! Co prawda to tylko pomidorówka, ale przynajmniej nikt nie pójdzie spać z pustym brzuchem.
Spojrzał na Alana i wyciągnął rękę. .
- To był świetny pomysł kolego, masz łeb na karku
- Dzięki - odpowiedział Woods, uściskując dłoń survivalowca - Może po zjedzeniu, zaniesiesz menażki z zupą dla dziewczyn? Ja zaniosę kilka porcji dla naszych dzielnych wartowników przy wejściu.
- Myślę, że to ty powinieneś zanieść zupę dziewczynom. Wiesz, jak na rycerza przystało – rzucił z uśmiechem Frost wracając do ich wcześniejszej rozmowy.
- Pozostawię ten przywilej tobie - odparł z chytrym uśmiechem Alan.
- Ok, jak chcesz – wzruszył ramionami po czym zrobił z dłoni tubę i krzyknął – Dziewczyny, zupa! Przynieść wam czy same się pofatygujecie!?
- To może ja im zaniosę?? - Zerwał się z miejsca “Bear” świecąc znowu do wszystkich ząbkami.
Harry sparodiował uśmiech „Beara” dodając do tego sapanie psa. Wręczył mu naczynia z zupą. Miał w podorędziu kilka rasistowskich żarcików o niewolnikach, ale ugryzł się w język.
- [i] Trzymaj brachu [i/]– nalał do naczyń pomidorówki i wręczył je najemnikowi.
“Bear” wziął od Frosta naczynia, po czym przez chwilę się przypatrywał z odrobinę zaskoczoną miną mężczyźnie.
- Dzięki… ale Ciebie to co nagle w dupę ugryzło? - Spytał z szerokim uśmiechem.
- Nic mnie nie ugryzło – Harry na uśmiech odpowiedział uśmiechem i wskazał na naczynia - Zanieś to laskom zanim wystygnie.
Ignorując murzyna zaczął nalewać do naczyń kolejne porcje pomidorówki.
Entuzjazm ze strony “Bear’a” z jakiegoś powodu zdenerwował Alana. Pozostał jednak przy swojej decyzji, że sam nie będzie teraz przeszkadzał kobietom. Potrzebowały trochę spokoju i swobody…
- A mi? Kto przyniesie?- Zapytała Dorothy wracając ze swojej wyprawy do wychodka. W prawej ręce trzymała swoje buty. Przemoczone nogawki spodni miała podwinięte do kolan.
- A ty co… obsiurałaś się?? - Wypalił nagle Chelimo i się zaśmiał.
- Ha, ha, ha… - Odkaszlnęła Dot. - Nie powiem ci…- Pokazała mu język.-Bo sam zaraz pójdziesz i zajmiesz cały salon spa.
Harry zrobił parę kroków w kierunku Dot i wręczył jej naczynie.
- Proszę panienko Dorothy – rzekł rozbawiony – Dokładkę w razie czego doniesie „Bear”
- Skończ z tą panienką. - Ruda zrobiła zbolała minę. - Czuję się jak w szkole u sióstr zakonnych.
- Serio? Chodziłaś do takiej szkoły? - spytał Peter, który wreszcie zdołał zdobyć menażkę zupy.
- Ja tylko powtarzam po twoim koledze, który cię pilnuje – stwierdził z niewinną miną Harry i rozejrzał się szukając wzrokiem Marcusa – Zajebiście mieć swojego własnego Alfreda Pennywortha.
- Tak, uczęszczałam do szkoły prowadzonej przez zakonnice.- Odpowiedziała Peterowi odkładając buty i siadając. Wypowiedź Harrego skwitowała tylko krótkim spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Katolicka szkoła, własny ochroniarz. Dobra, domyślam się, że jesteś dziana. Co w takim razie robisz na tej wyspie? Bo chyba nie o kasę chodzi co? – zainteresował się Frost
- A właśnie, że o kasę. - W wypowiedzi Dot nie było ani krztyny ironii czy żartu.
- Zwykle jeśli nie chodzi o rozrywkę czy sławę, to chodzi o pieniądze - stwierdził Peter. - Czy to coś złego mieć pieniądze? Bo ja bym nie narzekał...
- Pójdę się spytać, kto chce zupy - Wtrącił się Chelimo, ruszając do najemników w jaskini przy wejściu… po chwili zaś przy kociołku zjawił się z głupawym uśmieszkiem Honzo.
- Znajdzie się zupa dla starszego pana? - Kiwnął głową w stronę Collinsa - No i dla mnie? - Dodał Geolog, znów posyłając ten szczurzy uśmieszek.
- Nie. Źle jest ich nie mieć.- Odpowiedziała najemnikowi między jedną a drugą łyżką zupy.
- Ja w sumie tu jestem trochę dla sławy, trochę dla przygody – przyznał youtuber i raz jeszcze spojrzał na Dot, której wyznanie, co tu ukrywać, trochę go zaskoczyło - A ten facet, który cię pilnuje, pracuje dla korporacji czy dla ciebie?
- Ani jedno, ani drugie - Rudowłosa parsknęła ironicznym śmiechem.
- Co za zainteresowanie takimi przyziemnymi sprawami - powiedział Peter. - Jesteśmy na pięknej, tajemniczej wyspie, a ty o pieniądzach. - Spojrzał na Frosta. - Tu są mało przydatne, nie sądzisz?
- Jeszcze jedno pytanie, Dorothy – Harry spoważniał, ignorując uwagi Curanna. Nie mógł mówić wprost, a wiedział więcej niż pozostali. Wiedział, że korporacja leci sobie z nimi w chuja i jeśli nie mylił się co swoich podejrzeń, rudowłosa mogła się okazać ich kartą przetargową. Kluczem. - Czy gdybyśmy nie wrócili z tej wyspy, twoja rodzina użyłaby wpływów by cię odnaleźć?
- Co proszę? - Dorothy aż zakrztusiła się zupą.
- Nikt z nas nie ma tu własnej obstawy najemników – stwierdził Harry – Zakładam więc, że jesteś grubą rybą. Mylę się?
- A co ma jedno z drugim wspólnego?- Przyjrzała się baczniej mężczyźnie.
- Widzę, że tajemnicza z ciebie osoba - westchnął podróżnik. Były dwie możliwości. Pomylił się co do rudowłosej, lub ta z jakichś powodów próbowała ukryć przed wszystkimi swoją tożsamość – Nie było tematu. Najwyraźniej ten rum za mocno uderzył mi na banię, wybacz.
- Pracuję bezpośrednio dla “Titanium Microsystems”. Potrzebowali eksperta w odpowiedniej dziedzinie i dlatego tu jestem. - Nie spuszczała wzroku z rozmówcy. - A reszta nie powinna nikogo interesować.
- Dzięki za wyczerpującą odpowiedź – skinął głową Frost, ale spojrzał na Dorothy wymownie. Mogło to znaczyć zarówno „Będę cię miał na oku” jak i „Oboje wiemy, że coś kręcisz”. Odwrócił się w stronę swojego ulubieńca, który stał pod garem czekając na porcję zupy.
- Oczywiście panie Honzo - odparł po czym znalazł dwa puste naczynia i wlał pomidorówki. - Smacznego.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 25-10-2018 o 23:52.
waydack jest offline  
Stary 26-10-2018, 07:16   #52
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dorothy - Peter przerwał chwilę niezręcznej ciszy. - Może jakaś ciekawa historyjka z tamtego okresu? Tej u sióstr?
- Niech pomyślę… - Dorothy przeniosła powoli spojrzenie na Currana.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy.
- W dziesiątej klasie pojechaliśmy na wycieczkę do Waszyngtonu. Każdy to zalicza. Biały Dom. Gabinet Owalny i takie tam. Mieszkałyśmy w jakimś tanim hotelu. Miało to swoje plusy. Odkryłyśmy którędy można się wymknąć. I wymykałyśmy się. Chyba trzeciego dnia zauważyłyśmy, że nasza opiekunka też się wymyka. Poszłyśmy za nią. Ona była … no w stroju cywilnym. Taka mała, tęga kobieta. I bez habitu wymykała się. Śledziliśmy ją do jakiegoś klubu Chippendales. Ochroniarza, który stał z tyłu, łatwo było przekupić, żeby nas wpuścił. Gorzej było z tym co pilnował wejścia za kulisy. Ale i to dało się załatwić. Magia Franklina - Dot zaśmiała się nosowo. - Wchodzimy za te kulisy. A tam? W jednym z pokoi, ta mała, pulchna zakonnica i jakiś mężczyzna… ten to miał się czym pochwalić. No i oni się obejmowali. Patrzymy przez tę niewielką szparę w drzwiach jak się akcja będzie rozwijała, a tu nagle z tyłu słyszymy: “A co wy tu dziewczyny robicie?” Tak się wystraszyłyśmy, że wpadłyśmy do pokoju. Siostra Margaret odskoczyła od mężczyzny, do którego przytulała się. A gdy nas zobaczyła? Myślałyśmy, że zacznie na nas krzyczeć. Ale ona najspokojniej w świecie kazała nam wstać. Zapytała się co my tutaj robimy. Byłyśmy tak przerażone, że bez szemrania i kłamania odpowiadałyśmy każde jej pytanie. Siostra zaczęła nas łajać. Że to było nieodpowiedzialne. Głupie i tak dalej. Takie wymykanie się. Ten jej kochaś w pewnym momencie wybuchnął śmiechem. Ten, który nas przyłapał też. Koniec końców siostra Margaret zapakowała nas do samochodu wypożyczonego z tego klubu. Zostałyśmy odstawione dwie przecznice od hotelu. Wróciłyśmy tą samą drogą. Nie wiem jak to się stało, że druga z sióstr nic nie zauważyła. Ale upiekło się nam. Siostra Margaret nie zgłosiła tego. - Zrobiła dłuższą przerwę by dokończyć zupę. - I jak? Podobało się?
- Wniosek stąd prosty... Trzeba popracować nad swymi technikami ukrywania się - z poważną miną powiedział Peter.
-Bez przesady. - Oburzyła się wyjątkowo teatralnie i z przesadą.- Miałyśmy po kilkanaście lat. A ty nas tak surowo oceniasz. Ciekawe kiedy ty zacząłeś pracować na swoimi technikami ukrywania się, co?
Peter przez moment zastanawiał się.
- W wieku siedmiu, ośmiu lat... - powiedział w końcu.
- Ło!!- Kobieta nie kryła zdziwienia.-To przed kim lub przed czym musiałeś się ukrywać?
- Przydaje się, gdy się chadza na polowania.
- To stąd te blizny? Z polowań?- Dot ruchem głowy wskazała na szramy na ciele mężczyzny.
- Nic z tych rzeczy... Najchętniej powiedziałbym, że to wszystko pamiątki z wojen i wojenek, ale nie do końca byłaby to prawda.
-To jak wygląda prawda?- W jej głosie dało wyczuć się zaciekawienie.
- Ta prawda - Peter dotknął ledwo widocznej krechy na prawym przedramieniu - wygląda tak, że pewna obrażona na mnie panienka nasłała na mnie swego brata i jego dwóch kompanów. Na szczęście miałem świadków, że to oni zaczęli.
- To nieźle musiałeś ją wkurzyć, że sięgnęła po aż takie argumenty.- Lie pokiwała z uznaniem głową. - Co zrobiłeś? Zapomniałeś o jej urodzinach? Czy pomyliłeś ją z jej siostrą?
- Potrafię odróżnić jedną dziewczynę od drugiej... Po prostu wybrałem jej koleżankę.
Dot zaśmiała się głośno.
- No ale co zrobiłeś? - Nie ustępowała.
- Z dziewczyną, czy z jej 'wysłannikami'?
- Oczywiście, że z dziewczyną. Opisy możliwych uszkodzeń ciała możemy pominąć.
- Posmarowałem miodem i zakopałem w mrowisku... Stara, dobra metoda. I dość popularna w pewnych kręgach - odparł z poważną miną.
Dorothy przez dłuższą chwilę przypatrywała się najemnikowi w milczeniu zastanawiając się czy on mówi poważnie, czy też żarty sobie z niej robi. A jej mina wskazywała na to, że jest zszokowana opowieścią.
- Co jej zrobiłeś? - zapytała w końcu.
- Nie do końca rozumiem... Chcesz wiedzieć, co jej zrobiłem, zanim postanowiła się zemścić?
- Tak, chcę wiedzieć co jej zrobiłeś. Smarowanie miodem i zakopywanie w mrowisku? To brzmi jak jakiś western.
- Nie jestem pewien, czy wymyślili to Hiszpanie, czy Indianie... - Peter przez moment zastanawiał się. - W każdym razie ta metoda była w moich stronach parę razy stosowana... z pół setki lat temu. Ale, prawdę mówiąc, w jej przypadku wystarczyło parę obietnic... Widać bała się mrówek... albo nie lubiła miodu.... - Peter przez moment wpatrywał się w Dot, ale, być może, wcale jej w tym momencie nie widział. Albo nie ją widział... - W każdym razie nie miałem już więcej z nią problemów. Ani z jej braciszkiem.
- Czym sobie ta biedaczka zasłużyła na taką karę?- Dot już nie dopytywała. Nie chciała poznać szczegółów tej okropnej i nieludzkiej kary.
- Wszak nawet cienia mrówki nie widziała... A przecież nikt jej nie kazał nasyłać na mnie jakichś zbirów.
- Mówiłeś, że brata z kolegami nasłała w odpowiedzi na to, co jej zrobiłeś. To jak to w końcu było? Hmmm…?
- Byłem uprzejmy i postawiłem jej piwo. To nie było zaproszenie na randkę, ani tym bardziej ślubowanie wiecznej wierności. Jedno piwo to wszystko, co nas łączyło.
- I? - Tym jednym dźwiękiem Lie usiłowała zachęcić rozmówcę do kontynuowania zwierzeń.
- I tego samego wieczora umówiłem się z jej koleżanką.
- Aha. - Dorothy pokiwała ze zrozumieniem głową. - To wiele wyjaśnia. Ale jak to się ma do blizny, mrówek i miodu?
- Dwaj z jej wysłanników sięgnęło po noże, gdy już dostali po pyskach. No i jeden zniszczył mi koszulę... - Peter odruchowo spojrzał na przedramię. - Uznałem, że odesłanie ich do szpitala może być dla niej mało zrozumiałe. Więc żeby ją zniechęcić do kolejnych wyczynów opowiedziałem jej o mrówkach. I o miodzie.
- Świetny pomysł. - Rudowłosa zaczęła się śmiać szczerze rozbawiona. - Muszę to sobie zapamiętać i zastosować następnym razem.
- Im większe, tym lepsze - z poważną miną powiedział Peter. Westchnął. - Najważniejsze, że dała mi spokój, prawda?
- W zasadzie, to tak. - Dot przyznała mu rację.- A ta druga blizna?
- Jakiś zawzięty talib. Zasadził się na dachu... No i miał trochę szczęścia.
- Czyli ciebie też talib napastował?
- Nie wiem, czy strzelanie do kogoś ze strzelby na słonie można nazwać napastowaniem... Ale pewnie zbytnią sympatią mnie nie darzył. Ty też masz jakieś blizny? - spojrzał na Dot.
Wzmianka o talibie przykuła na chwilę uwagę Alana, który po rozlaniu zupy innym członkom wyprawy siedział niedaleko rozmawiających. Szybko jednak wrócił do swojej menażki, jakby nic się nie stało.
- Nie. - Odparła zgodnie z prawdą. - Wiesz ta współczesna medycyna estetyczna…- Zaczęła głośno się śmiać.
- Ach, wierzę... - W głosie Petera nie było za grosz wiary.
- Ale miałam kiedyś złamaną nogę. I to w dwóch miejscach.
- Och, współczuję... To bardzo nieprzyjemne, tak być potem unieruchomionym. Samochód, narty czy przysłowiowa skórka od banana?
- Narty. w Aspen. Wtedy gdy byłam z Travisem. I rzeczywiście tak leżeć i nie móc się ruszać.. to było straszne.
- Jedną z rzeczy, jaką można wtedy zrobić, jest nadrobienie zaległości w lekturach. Chyba że ktoś lubi krzyżówki. Długo tak leżałaś, ze szpitalnego okna obserwując niedostępne w tym momencie góry? - Peter jakoś nie zainteresował się osobą Travisa.
- Niedługo.- Powiedziała z żalem w głosie. - Mój tata przyleciał następnego dnia i zabrał mnie do Nowego Jorku. Tak że całe cztery tygodnie spędziłam w nowojorskim szpitalu. Nie było gór za oknem.
- A już się zastanawiałem, co takiego przyjemnego było w tym szpitalu... - Do słów dołączył lekki uśmiech. - Nie dał się przekonać?
- Nie. Uważał, że najlepsza opiekę zapewni mi tylko jego szpital.
- Rodzice bywają przerażająco uparci. - Peter ze zrozumieniem pokiwał głową. - A jeszcze gorsze jest to, że miewają czasami rację...
- Czasami. - Zgodziła się z jego zabawną uwagą. - A ty Alan? Skąd masz swoje blizny? Tak pięknie je prezentowałeś przy sparingu.- Dot zmieniła nagle temat. Nie miała ochoty ciągnąć tematu rodziców.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-10-2018 o 16:27.
Kerm jest offline  
Stary 31-10-2018, 01:47   #53
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
- Hmmm? - Woods spojrzał na parę, mając w ustach kawałek krakersa. - To dość osobiste. Nie chcę o tym mówić - odparł zmieszany.
- O nie, nie.- Ruda nie ustępowała.- Musisz nam coś o sobie opowiedzieć. Przy pierwszym temacie milczałeś, teraz też się wymigujesz.
Alan zastanowił się przez chwilę.
- Może zrobimy tak: opowiem wam o moim pierwszym razie, a historię z bliznami odpuścimy?
- Dobrze.- Zgodziła się z nim, po czym odwróciła się w stronę Japończyka. - A ty, Ryotaro, jesteś następny.- Znów odwróciła się do Woodsa.- Dawaj chłopie.
- Pani Miller. Moja nauczycielka matematyki w siódmej klasie - odpowiedział mężczyzna, po czym potarł podbródek w zamyśleniu - Ciekawe kiedy wypuścili ją z więzienia...
- Ty ją czy ona ciebie uwiodła? Więcej szczegółów proszę.
- Obiecała nam odpuścić z zadaniami domowymi do końca roku. Miała niewielki domek na przedmieściach. Po tym gdy okazało się, że nie dotrzyma słowa w szkole szybko pojawili się dziennikarze i policja - wytłumaczył - I tyle.
- Niegrzeczna, mściwa bestia.- Dot pogroziła mężczyźnie placem jednocześnie usiłując powstrzymać śmiech.
- Chyba mnie nie słuchałaś. To była nauczycielka MATEMATYKI. A my mieliśmy niecałe trzynaście lat - mężczyzna skwitował jakby to było coś oczywistego.
- Mściwy trzynastolatek to coś normalnego, zgadza się - powiedział Peter. - No i nie wypada go nazywać bestią, Dorothy. - Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się.
No dobrze. Przepraszam. - Dorothy bardzo przeciągała słowa.- Niegrzeczny, mściwy trzynastolatek. Trzynastolatek, który poszedł do swojej nauczycielki MATEMATYKI. Bo chyba na siłę to cię do swojego domku to nie zaciągnęła, co?
- Oczywiście, że nie. Miałem trzynaście lat - odpowiedział Woods.
- Rozumiem. Okres dojrzewania. Hormony szaleją. Doskonale to rozumiem. - Żartobliwy ton trzymał jej się dalej.
Alan uniósł brew, jakby zastanawiał się czy czegoś jeszcze od niego oczekiwali w tym temacie, po czym odłożył menażkę i przeciągnął się leniwie.
- Czyli jesteśmy kwita - stwierdził bardziej niż zapytał.
- Powiedzmy.- Kobieta obdarzyła go przyjemnym uśmiechem. Choć coś jeszcze kryło się za nim. Zaraz też przeniosła swoje spojrzenie na Japończyka. - No, Miyazaki Ryotaro, czekamy.

Miyazaki’emu się przysnęło. Zmęczenie i stres dały o sobie w końcu znać, a do tego wypite pół kubka rumu wcale nie pomogło, za mało by upić ale wystarczająco by zmożyć. Dlatego już dawno temu zgubił sens rozmowy i nie bardzo wiedział na co czekają.
- Hai? - powiedział z miną która wyraźnie mówiła że nie wie czego od niego oczekują.
- Nie wymigasz się słonko. Piłeś? To opowiadaj jak to było z tobą.
- Gome. Ale jak to ze mną? Przepraszam, zgubiłem wątek. - uśmiechnął się niezręcznie.
- Twój pierwszy raz.- Przypomniała niezrażona jego próbą wymigania się.
- Etooo. - zastanowił się przez chwilę jaki znowu pierwszy raz, i przypomniał sobie że rozmawiali o TYM pierwszym razie - Naprawdę chcecie wiedzieć? Hazukashīdesu.
- Ja rozumie, że dobra gra wstępna gwarantuje udany finał. Ale teraz to już przesadzasz. Nie każ się więcej prosić.
- Może po prostu nie ma czego opowiedzieć... - Peter wysunął dość ponure przypuszczenie.
- Ie ie ie ie ie ie. - Ryotaro energicznie zaprzeczył na słowa Petera - Po prostuu, no nie ma o czym mówić. Wino, świece, kwiaty, kolacja. A potem wyszło.
- Jak miała na imię?- Rudowłosa postanowiła trochę pociągnąć Japończyka za język.
Ryo musiał zastanowić się całe pół sekundy, jakoś wolniej mu się myśli.
- Amber. Miała na imię Amber. - przytaknął głową.
- Widzisz. To nie takie trudne. I co dalej?- Dorothy zachęciła rozmówcę do zwierzeń ruchem ręki.
"Zmyśla", przyszło do głowy Peterowi, któremu czas potrzebny na niby-przypomnienie sobie imienia zdał się dziwnie długi.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć? - Ryo był lekko zagubiony, a na pewno zawstydzony.
- Wiemy już jak miała na imię. - Dorothy pokiwała głową. - A kim była? Gdzie byliście? Trochę więcej szczegółów.
Naprawdę nie wiedział o co jej chodzi, znaczy wiedział co chce się dowiedzieć, ale dlaczego? Przecież to była jego prywatna sprawa. Japońskie wychowanie, nawet po alkoholu, było w nim silne.
- Ehh. Amber była ze mną w klasie. Na drugim roku studiów. Chodziliśmy już ze sobą trochę. - spauzował na chwilę i podrapał się po karku ze zawstydzonym uśmiechem - Hazukashi. Zaprosiłem ją do siebie na kolację, a dalej to naturalnie. Muzyka, jej ulubione danie, świece, nastrój, słowo tu, słowo tam, drobna pieszczota..
Popatrzył się jakby nieobecnym wzrokiem przed siebie.


- Była naprawdę piękna. Rozpuszczone blond włosy, niebieskie oczy, lekki makijaż. Miała na sobie czerwoną sukienkę z odkrytymi ramionami. - spojrzał się na Dorothy - Tak. Hahahah - zaśmiał się niezręcznie.
- Romantyk z ciebie Ryo.- Dot powiedziała z uznaniem.
Ryo tylko się uśmiechnął do Dorothy.

Po dłuższej chwili do towarzystwa wrócił Marco, po czym spojrzał na Alana i Harrego, i zaczął wyliczać na palcach:
- Major powiedział, że najpierw z zupą cywile, kobiety i mężczyźni, w tej kolejności. On sam nie chce. “Zapałka” też nie. “T” podziękowała, Van Straten zje jak coś zostanie. Larry by chciał, Marcus też poczeka, i jak coś zostanie, to zje… ja sam chętnie, ale jak właśnie inni już zjedzą. Davida jeszcze nie pytałem, co z Douglasem, to nie wiem... - Pionier wzruszył ramionami, po czym spojrzał w kierunku “Sosny”.
Alan powoli wstał ze swojego miejsca.
- Ja im ją zaniosę. Nałóż sobie porcję i odpocznij z innymi. Większość z nas i tak już się obsłużyła.
- O, proszę!!Marco wrócił!! - Dot wyszczerzyła do Chelimo swoje równe, białe ząbki. W tym przyjaznym grymasie kryła się jakaś nutka prowokacji. -Uciekłeś zanim podzieliłeś się z nami swoją historią.
- No ale ten… ja mam coś opowiadać? - Marco zrobił “karpika”.
- Kolejny, który się miga.- Lie popatrzyła na niego z wyrzutem.- Albo udaje, że się wstydzi.
- Tralalala - Marco wzruszył ramionami - Och i ach wielce mi tu wypominasz, na sumieniu chcesz zagrać… to są brudne zagrywki! - Chelimo niemal przytupnął - I co to da? Lepiej się poznamy? Phi… każdy ma jakieś brudy za paznokciami, po co w ogóle o tym rozmawiać? Dla rozrywki? Aby komuś nudno nie było owego wieczorka? - Marco nalał sobie zupy, po czym… pokazał Dot język.
Ruda uniosła obie brwi mocno do góry i westchnęła ciężko.
-Ależ się wysilił na filozofię.- Pokręciła z dezaprobatą głową. Nabrała głęboko powietrza do płuc i powoli, ze świstem wypuściła ja. - Nie chcesz mówić, to nie.
- Booooo-hooooo-hoooo…. bo jestem cool Dorothy, i nie, to nie, ja wam powiedziałam, wy nie musicie, i nie jesteście tacy cool? - Marco posłał jej “powietrznego” całusa, zajadając się zupą - Typowa samiczka, pazurki non stop...

Ryotaro w międzyczasie nie chcąc uczestniczyć w kłótni, zatopił się we wspomnieniach

-Łał!!- Dorothy cmoknęła z zachwytu.- To była naprawdę trafna analiza niedojrzałego zachowania, które jak zawsze prezentują typowe samiczki.
- Sama jesteś samiczka - Chelimo wzruszył ramionami - Uuuu… pogadajmy dla zabicia czasu o pierwszym razie, zaszufladkujmy jednego i drugiego, zmierzmy swoje fiutki… mój pierwszy raz był na… cmentarzu. Miałem 15 lat, odkrywałem swoją naturę… tak, on miał na imię Alan - Pionier spojrzał wymownie z uśmieszkiem na Woodsa, na co ten instynktownie zareagował, sięgając w miejsce gdzie normalnie powinien znajdować się jego nóż - Poczekaliśmy aż reszta ekipy pójdzie… dałem mu wszystko, nie otrzymałem nic, ojej, życie jest okropne - Marco przyklasnął w dłonie - Znudzona życiem panienka zadowolona? - Pokręcił głową.
- Zupełnie zapomniała, że jako znudzona życiem panienka, która na takie wyprawy jeździ, bo uprosiła tatusia, nie powinnam próbować integrować się ze zwykłymi śmiertelnikami. Bo przecież z wyżyn swojego ociekającego złotem pałacu nie dostrzegam okropności i beznadziejności egzystencji maluczkich. - Lie zrobiła zbolałą minę.
- Kto beznadziejny, to beznadziejny... - Uśmiechnął się Marco Chelimo - Nie mamy wszyscy po owe 15 lat, więc po co poruszać takie durne tematy? I jeszcze zmuszać, wywierać presję popartą tłumkiem, gadaj albo nie jesteś cool, blabla, jak dla mnie, to wszystko bez sensu - Powiedział, po czym skończył “wiosłować” w menażce odnośnie zupy - Więc bez urazu pani Lie, ale te gadki to jedynie zabawiają twoją próżność.
- To po co tu… - Dorothy przerwała w pół zdania. - Moja próżność została już w dostatecznym stopniu zabawiona.- Prześlizgnęła się wzrokiem po twarzach zebranych.- Teraz pora pójść i zaszufladkować wszystkich cool i tych mniej cool. Tak dla zabicia nudy dzisiejszego wieczoru. - Zabrała prawie pustą butelkę rumu i zniknęła za zasłoną oddzielającą komnatę kobiet.

Alan krzątał się przy napełnianiu menażek z zupą dla najemników. Starał się robić cokolwiek, by nie myśleć dlaczego “Bear’owi” tyle czasu zajmuje zwykłe zaniesienie naczyń do kobiecej części sypialnej. Będzie musiał potem zająć czymś swoją uwagę. Żałował, że nie zabrał ze sobą żadnej ciekawej lektury. Może Miyazaki-san albo Collins będą mieli ze sobą jakieś książki, które będzie mógł pożyczyć. Póki co zabrał gotowe porcje zupy i udał się w kierunku żołnierzy, zauważając wracającego z jaskini-sypialni dziewczyn “Bear'a”. Najemnik nie zabawił tam długo, ot pewnie chwilę porozmawiali. Właściwie to Dave niejako minął się z udającą tam Dorothy…
”O wilku - a raczej niedźwiedziu - mowa” - pomyślał zaopatrzeniowiec.
- Wszystko w porządku? - zapytał wymuszając uśmiech na twarzy.
- Nom - Odpowiedział czarnoskóry mężczyzna z wcale nie udawanym uśmiechem, po czym zasiadł ponownie na swoim wcześniejszym miejscu.
- To… ekhm... dobrze - odpowiedział Alan i udał się w swoją stronę, mamrocząc pod nosem coś o “głupiej paranoi”.

W końcu wszyscy udali się do swoich śpiworów.
 

Ostatnio edytowane przez Raist2 : 31-10-2018 o 01:49.
Raist2 jest offline  
Stary 02-11-2018, 14:23   #54
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Gdy w głębi groty pojawiła się Kim, Lyssa klęczała już, poprawiając śpiwór na karimatach i kocach, w ich wspólnym legowisku. Zwrócona do niej tyłem, z lekką chyba irytacją walczyła z rąbkiem materiału, który nie chciał tak się ułożyć, jak ona sobie tego życzyła. Patrząc na nią można by uznać że była już nieco zmęczona i chociaż jej biodra cudnie prezentowały się w skórzanych spodniach, niechybnie zaraz z radością się ich pozbędzie. Pod ścianą stał już łuk, kołczan i jej buciki, a gdy tak zerknąć na nie, Kim nie mogłaby uwierzyć że te drobne stópki są w stanie sadzić bezlitosne kopniaki.

- Wszystko ok? - Usłyszała za sobą lekarkę, która właśnie przycupnęła blisko, posyłając jej krótki, choć sympatyczny uśmiech. Kimberlee zawinęła kosmyk włosów za ucho, przypatrując się twarzy Azjatki.
- Wyglądasz na zmęczoną - Dodała.

Na te słowa Lyssa odwróciła się, siadając na posłaniu i zerkając chyba zaskoczona jej obecnością. Zatrzepotała rzęsami, nabierając powietrza w płuca i odpowiedziała skromnym uśmiechem.
- Trochę dużo się działo… A Ty nie chcesz się tam rozerwać z resztą? Szybko wróciłaś. Myślałam… w sumie nie ważne.
Szybkim ruchem Azjatka zrzuciła swoją skórzaną kurtkę, zostając w czarnym topie i czekając na odpowiedź dziewczyny.

- Głupio gadają, to co tam będę siedziała... - Kim wzruszyła ramionami, po czym napiła się kawy z kubka, spojrzała na Lyssę, na kubek, po czym wyciągnęła go w kierunku Japonki – Chcesz?

- Mam swoją jeszcze. - urwała na moment. - Jesteśmy głupie. Mamy iść spać a popijamy kawkę…

Bez jakiś oporów ściągnęła i ten top, zostając u góry w samym staniku, najwyraźniej niespecjalnie zakłopotana obecnością Kimberlee.
- A jak Ty się czujesz? Ja trochę martwię się… czy ta wesoła ferajna jest w stanie nas obronić, ale nie martw się. Dam z siebie wszystko by nic Ci się nie stało. - Powiedziała miękko, z troszkę sennym wzrokiem odgarniając swoje włosy dłonią.

- Sama jesteś głupol - Kim wystawiła na moment do Lyssy język, po czym spojrzała na zegarek na nadgarstku - Jest dopiero… osiemnasta. Tak na Ciebie działa kawa? Bo raczej... - Lekarka wgramoliła się na posłanie obok Azjatki, siadając blisko niej z wyprostowanymi nogami - ...wyglądasz na kogoś, kto tu zaraz padnie, więc z tą kawą to ten... - Wzruszyła ramionami - A może chcesz coś przekąsić? W tych racjach są jakieś orzeszki i ciastka, znalazłam tam coś zdatnego do jedzenia - Kim uśmiechnęła się, rozwiązując i ściągając buty. Na pytanie o własne samopoczucie nie odpowiedziała.


- Wolałabym wziąć prysznic, ale to niestety odpada. Co do spania zaś to nie wiemy czy i jak długo będzie tu bezpiecznie więc chyba lepiej skorzystać ile się da? - Powiedziała z cichym chichotem i naciągnęła spodnie tak by łatwiej było jej rozpiąć suwak, ściągając je z wyraźną ulgą. Jednak cały dzień, troszkę był męczący i wyraźna lekkość i swoboda którą odczuła sprawiła że uśmiechnęła się sama do siebie delikatnie. Azjatka miała bardzo zgrabne, długie nogi, a ciało miękko złożyło się, gdy podkuliła się nieco, pozbawiając wszystkiego poza bielizną. Zanim Kim przypadkiem zobaczy, chciała nakryć się śpiworem, ukrywając swoje dość dziecinne figi w kocie pyszczki.

- Jeśli nam się jaskinia na głowy nie zawali, to chyba nam nic nie grozi - Odpowiedziała Kim i… parsknęła. Raz, cichutko, króciutko. Oczywiście, że chodziło o majtki Lyssy.
- Można… można podgrzać chyba jakoś wodę, żeby przynajmniej się nieco umyć jakimś ręcznikiem? - Lekarka położyła się na plecach, zakładając ręce pod głowę - Może jutro znajdziemy gdzieś na wyspie jakieś miejsce, gdzie będzie się można wykąpać? - Chyba się rozmarzyła.

- Z czego się śmiejesz? - Zapytała Kiku z nutką między pretensją, a ciekawością.. jakby zawstydzona domyślała się, że właśnie z tego co miała na sobie. Mimo wszystko udawała że nie ma pojęcia, licząc na to że tylko jej się wydawało. Uniosła się nieco na moment, a chwilę później jej drobna dłoń, wyrzuciła stanik spod przykrycia, umieszczając na górce swoich ubrań.

Blondyneczka przekręciła się na bok, po czym podparła swoją głowę ręką. Tak leżąc, spojrzała na Kiku, w jej twarz, wyraźnie nadal nieco rozbawiona.
- Jaaa? - Spytała wielce niewinnym tonem - Przecież z niczego się nie śmieję... - Tym razem to Kim zatrzepotała rzęskami - A tak mi jakoś wesoło… może to ze strachu? Ze stresu? - Wzruszyła ramionkiem - Ludzie dziwnie reagują w różnych sytuacjach.

- Widziałaś.. - Wyszeptała pod nosem Azjatka i leżąc na plecach nieco odchyliła głowę w tył, unikając jej spojrzenia. Patrząc w sufit, lekko się zarumieniła bo ta jej reakcja też była dość dziecinna. Postanowiła więc skonfrontować swój wstyd i lekko wychyliła twarz w jej stronę, tak by spojrzeć jej w oczy. Uśmiechała się troszkę dodając cicho.
- Nic nie poradzę, uwielbiam je. W sensie, te żywe. - Westchnęła wesoło i cmoknęła, ale w tej ciszy wydawało się to dość głośne. - Zrobiłam sobie nawet taki tatuaż.

- Ja wolę psy… no ale koty też są fajne - Powiedziała Kimberlee, po czym okręciła się na brzuch, spoglądając na Kiku. Zaczęła również nieco jakby wesoło machać nogami - Ja też mam jeden tatuaż - Szepnęła niemal konspiracyjnie.

- Naprawdę? - Zaciekawiła się Kiku i sama położyła na boku, zwrócona do Kim. Wyraźnie brakowało jej poduszki, bo próbowała się jakoś ułożyć, ale nie była zachwycona żadnym rezultatem. Jedyne zaś co udało jej się osiągnąć to odsłonić nieco plecy i ramię, które zaczął owiewać chłód. Oczy Lyssy wydawały się nieco żywsze niż jeszcze przed chwilą, a patrzyły z ciepłą sympatią. - No to na co czekasz, pokaż!

- No ale wiesz… to jest w taaakim miejscu… - Zachichotała Kim, po czym zawstydzona skryła twarz w dłoniach, zerkając po chwili spomiędzy palców na Lyssę.

-Patrz.. - Wyszeptała Kiku, unosząc się do siadu, rozglądając czy przypadkiem nikogo nie ma obok i zasłaniając swoje nagie piersi ręką. Jej ciało było zarysowane jak u instruktorki aerobiku, ale wciąż bardzo kobiece i delikatne. Biust chyba C, był wciąż młody, jędrny i nieskalany, niczym u samej Kim, choć ciężko było powiedzieć przez chwile gdy widziała go bez ręki. Lyssa znów się trochę zarumieniła, bo jej kocie majtki ponownie znalazły się na pierwszym planie. Minimalnie odciągając ich brzeg u góry palcem, odsłoniła ostatni ze swoich tatuaży, znajdujący się nieco powyżej majteczek, bliżej lewego biodra.


Tatuaż był bardzo symboliczny, ale dodawał jej niewinnego uroku.

-Jeszcze mam jeden na łopatce. - Uśmiechnęła się, nie do końca pewna siebie.

Kimberlee cicho się zaśmiała, po zerknięciu na tatuaż Lyssy, po czym rozglądnęła na boki, czy na pewno są same. Widząc zaś niepewną minę Azjatki, wywołaną uśmieszkiem, szybko się odezwała szeptem:
- Faktycznie lubisz koty… - Jeszcze raz się rozglądnęła, po czym z pozycji leżącej uniosła się na kolana i… jedną dłonią uniosła nieco sweter w górę, a drugą sama odchyliła spodnie z majtkami w dół, pokazując swój tatuaż sporo poniżej pępka.



- Zrobiłyśmy sobie w Collegu z kumpelami, każda według ksywki jaką miała - Kim zachichotała, po czym przysłoniła już intymne miejsce, siadając na piętach.
Kiku siadając bliżej i zerkając momentalnie się nieco zaczerwieniła, i zrobiła minę jakby upiła gorzkiej kawy. Tatuaż rzeczywiście był dość intymny, bardziej niż jej kotek, a Lyssa się najzwyczajniej speszyła.
- Oooou..

Długo nie trwało nim sama się roześmiała pod nosem, tak by nie wybuchnąć wesoło na całą jaskinię.
- Truskaweczka? Od czego była ta ksywka? - dziewczyna zapytała kładąc się z powrotem, bo była przecie półnaga i robiło się zimno.

- Bo je uwielbiam, no i ponoć byłam, czy tam jestem taka sweet - Kim zatrzepotała niewinnie rzęsami, po czym zachichotała, ale i poczerwieniała.

- Dalej jesteś, póki nie dźgasz igłą na konie. - Spojrzała sympatycznie Kiku. - Też lubię truskawki. - dodała, chyba myślami błądząc za jakimś deserem, a dopiero po chwili zorientowała się że mogło to głupio zabrzmieć, ale nic już nie dopowiedziała.

- Może tu znajdziemy jakieś smaczne owoce? Niekoniecznie truskawki… - Kimberlee wzruszyła wesoło ramionami.

- Jestem odważna, ale nie zjem nieznanego gatunku owocu robiąc za świnkę doświadczalną. Szansa że się nie zatruję nie jest warta zachodu. Ty byś zjadła?

- Nieznane to raczej nie… ale może znajdziemy coś nam znajomego? - Dziewczyna podrapała się po nosku -Skoro dżungla to...banany i takie tam? - Zachichotała.

- Dżungla kojarzy mi się bardziej z chorobą i wężami...

- Oj tam, oj tam! - Machnęła niedbale dłonią w kierunku Kiku dziewczyna.

- Może chcesz ze mną ćwiczyć rano? Nudno mi będzie samej. Mam na myśli rozgrzewkę i rozciąganie ciala.. nie będę Cię bić! - Zaśmiała się Lyssa.

- Emmm - Kimberlee wydęła na moment usteczka, po czym uśmiechnęła się od ucha do ucha, chyba w końcu uznając pomysł za ciekawy - Jeśli chcesz, jasne!


***

Po pewnym czasie przyszła Sarah, pozdrawiając obie dziewczyny uśmiechem, usiadła w dalekim kącie od nich na własnym posłaniu, po czym zaczęła coś pisać w swoim notatniku…
- Hej Sarah, dzieje się tam coś ciekawego? - Lyssa zakryta śpiworem, tak że wystawała jej tylko głowa i ręka, skinęła w stronę gdzie trwała w najlepsze integracja. Patrzyła na Sarah, zaciekawiona co tam może sobie notować.

- Robią wielką rundkę zwierzeń o swoim pierwszym razie - Elsworth przewróciła oczami.

- Dlatego uciekłaś? - Roześmiała się cichutko Azjatka.

- Między innymi… - Powiedziała Sarah.

- Czyżby historie były aż tak marne? - Urwała na moment a jej skośne oczy ściągnęły się w jeszcze mniejsze szparki. - Mam ochotę upić wina, które ze sobą wzięłam.. ale nie powinnam.

- Nie rób tego błędu co ja i nie wychodź tam z tą flaszką, bo pewna paniusia ją sobie przywłaszczy i będzie polewała wszystkim - Sarah zrobiła na moment markotną minę i wzruszyła ramionami.

- Chyba nawet wiem która.. Poczęstowałabym swoją buteleczką, ale chyba nie chcesz mieszać w dół. Kac to ostatnie czego nam jutro potrzeba.. - Odpowiedziała Kiku podciągając się w “łóżku” tak że materiał śpiworka osłaniał jeszcze jej piersi.

- No wieeeesz - Starsza kobieta sugerująco przeciągnęła wypowiedź - W sumie sobie tylko na łyka do kawy dolałam, a co tam flaszka na trzy, nawet małego kaca nie będzie - Elsworth uśmiechnęła się wymownie - Jak masz ochotę, to ja chętnie.

Kim spoglądała to na Sarah to na Kiku, po czym pokiwała energicznie główką. Czyżby też była za?
- Ale Kim… - Jej ochroniarz zawahała się, bo najwyraźniej nie planowała częstować blondynki alkoholem. Teraz było jednak głupio odmówić. Zerknęła po jednej, to drugiej.

- Nie wiem czy to dobry pomysł, um..

- No nie daj się prosić… Kiku… - Blondyneczka przeszła z pozycji siedząco-klęczącej na wszystkie cztery kończynki, po czym nieco pochylając się nad twarzą Lyssy z wielce słodkim uśmieszkiem zaczęła ją zaczepiać...lekko potrząsając śpiworem zakrywającym biust Azjatki.

- No to jak? Będzie lepiej na zaśnięcie… - Kim słodziła z cudowną minką. Sarah z kolei przyglądała się rozbawiona, oczekując decyzji Lyssy.

Wewnętrzna walka Kiku ze sobą trwała przez moment, gdy przyglądała się Kim jakby zastanawiając czy chce ulec, czy też prychnąć i zamachać palcem.
Rzuciła jej dość srogie spojrzenie, zła że daje się tak manipulować jej “słodyczy”, ale “truskaweczka” rzeczywiście do niej pasowała. Azjatka westchnęła i ignorując na moment swoją nagość wygramoliła się z tymi kocimi majtkami na wierzchu, w stronę swojej walizki. Otworzyła ją, i wygrzebała jakąś luźną bluzeczkę, wciągając przez głowę by nie gorszyć reszty. Zerknęła przez ramię na obie kobiety z konspiracyjnym uśmieszkiem, i wyciągnęła sporą, elegancką butelkę białego, półsłodkiego wina. Usiadła na swoim posłaniu, po turecku, owijając się śpiworem jedynie do biodra i z wesołym grymasem wyciągnęła korek zębami. Spojrzała po obu kobietach i uśmiechnęła się niecnie.
- Szkła nie mamy ale za to kameralna atmosferę.

Już z daleka Sarah pokazała wymownie kubek po kawie, po chwili zaś przysiadła się do Lyssy i Kimberlee, wyciągając naczynie z małym uśmieszkiem w stronę Azjatki.
- Babski wieczorek? - Szepnęła wesoło.

- A bo to się nie piło z plastików? - Zachichotała lekareczka, pewnie mając na myśli libacje w Collegu.
Z krótkim spojrzeniem Lyssa upewniła się czy Sarah wie co robi, ale posłusznie nalała jej winka, spojrzła na Kim i czy jej własny kubek jest dość czysty by nie zepsuć smaku.
- Ja chętnie, moje drogie. - Wcisnęła korek w butelkę i postawiła z tyłu. - Jaki toast?

- Dziewczyny, zupa! Przynieść wam czy same się pofatygujecie!? – Rozległ się z dalszego pomieszczenia głos Harrego.

Zanim jednak się zdecydowały, czy któraś chce, kto pójdzie… przy kotarze pojawił się “Bear”
- Hej dziewczyny, przyniosłem wam zupę! - Powiedział najemnik, i nie czekając na zaproszenie, wszedł do jaskini, niosąc w łapskach 3 menażki.

Krótki, wysoki pisk Kiku oznajmił jak spłoszyła się nagłym pojawieniem się Davida. Szybko poprawiła na sobie śpiwór i zerknęła po reszcie dziewczyn.
- Beeeaaar… zaczęła jakby chciała go opieprzyć za to że wszedł bez pozwolenia, ale widząc zupę zmieniła śpiewkę. - Jaki Ty kochany…

- Hej hej, widzę odsłonięte ciałko, mrrrr... - David poruszył komicznie brwiami, podchodząc do trójki na kocykach, po czym podał im zupę - Tak, wiem, jestem kochany, ale tą zupę to zrobił ten… Harry, a pomagał jemu Alan. Ponoć smakowita, wszyscy wcinają - Zaśmiał się.

- Dzięki - Powiedziała Sarah, na króciutki moment lustrując sobie umięśnionego, półnagiego mężczyznę z góry do dołu - Im również podziękujemy.

- Tak, tak, dzięki! - Dodała Kim - Ale czy to znaczy, że ty jeszcze nie jadłeś?
Kiku zaś uśmiechnęła się wdzięcznie, przyjmując posiłek.

“Bear” wzruszył ramionami, po czym się krótko zaśmiał.
- Spoko, spoko, zaraz zjem… a wy co tu porabiacie? - Jego wzrok przeskakiwał z jednej rozmówczyni na drugą, ale przy Kiku skrytej pod śpiworem zatrzymywał się na odrobinę dłużej…
- Plotkujemy oczywiście. Jak trzy wiedźmy, co zbierają się raz na kilka lat. - Zaśmiała się Azjatka, ale przy okazji próbowała ukryć winko pod śpiworem.

- Dobra piękne, to mam nie przeszkadzać? - David zrobił “karpika”.

- Mamy tu babski wieczorek Bear, inaczej zaklęcia nie działają. - Uśmiechnęła się lisio Kiku.

- To was już zostawię same wiedźmy. Tylko nie szalejcie za bardzo - Czarnoskóry mężczyzna puścił im oczko, posłał kolejny uśmiech pełen białych ząbków, po czym opuścił ich towarzystwo.

- Bear jest sympatyczny.. a co wy myślicie? - Zapytała Lyssa i butlę z winkiem tymczasem złapała w uda, niuchając zawartość menażki. - Ale dobrze pachnie..! Radzę zjeść teraz póki ciepłe, a do winka sobie wrócimy.

- Ja go lubię! - Powiedziała Kim, zabierając się za zupę.

- Tak, jest sympatyczny - Przytaknęła Sarah - No i wygląda całkiem całkiem - Dodała z uśmieszkiem.

- Te mięśnie też mi się podobają, a gdy go ratowałam… ten uścisk był taki mocny. - Zarumieniona lekko, odwzajemniła uśmieszek do Sarah, a potem do Kim, ciekawa czy go podchwyci. Kimberlee zrobiła się minimalnie czerwona, ale po chwili również uśmiechnęła.

- Co tam sobie notowałaś? - Zapytała się Kiku Sarah, rzucając ku niej ciekawskie spojrzenie. Najwyraźniej była też głodna, albo zupa tak dobra, bo opędzlowała ją już prawie całą.

- A takie tam notatki odnośnie wyprawy i osób biorących w niej udział… - Odpowiedziała nieco wymijająco kobieta - Może będzie z tego materiał na jakąś książkę? - Krótko zaśmiała się Sarah.
Azjatka spojrzała na Kim nie ukrywając swojego zaciekawienia tym co przed chwilą usłyszała. Jej lisi uśmieszek spotkał się z wzrokiem Pani Biolog, po czym zmrużyła nieco oczy i wydęła usta.

- A jest też tam coś o nas? Skoro już jesteśmy wszystkie razem wiedźmami, musimy sobie zaufać. Co tam popisałaś Sarah? - Zapytała, aż wiercąc się z ciekawości i nie ukrywając tego że chciałaby posłuchać co za prywatne przemyślenia trafiły na papier z jej ręki. Zachichotała, patrząc wyzywająco, a menażka już pusta wylądowała z boku. Tak szybko zjadła ten pyszny obiad.

- No oczywiście, że i o was też… - Tym razem to Sarah spojrzała na Lyssę z szelmowskim uśmieszkiem -Ogólnie notatki kto kim jest i tym podobne.

Lyssa odłożyła butelkę wina na bok i przypełzła ze swoim słodkim uśmiechem bliżej Sarah. Gdy już była bardzo blisko, capnęła ją znienacka, obejmując mocno i wtulając się, ale tak naprawdę trzymając by Ta nie mogła się ruszyć.

- Kimberlee, bierz notatniczek i czytaj ostatnie zdanie! - Pisnęła podekscytowana jak nastolatka, chichocząc i trzymając kobietę obezwładnioną w objęciach.

Początkowy, wesoły wyraz twarzy wywołany zaskoczeniem postępowania Lyssy, na równi z… figlarnym przygryzieniem ust, widniejący u Sarah, szybko zmienił się w strach i chyba złość, gdy owe niby czułe obejmowanie przez Azjatkę, okazało się podstępem.

- Co… co ty robisz?? Puszczaj! - Elsworth zaczęła się nieco szarpać, próbując jakoś uwolnić z uścisku Kiku, a jej ton głosu wcale do przyjemnych nie należał - No mówię puszczaj!

Kimberlee siedziała z kolei obok nich, z lekko rozdziawioną buzią, wpatrując się w scenkę rozgrywającą tuż przy niej. Po żaden notatnik się nie ruszyła, ba… nie drgnęła nawet o centymetr z miejsca.

Lyssa okrzyczana i opuszczona przez towarzyszkę, opuściła po sobie uszy. Puściła Sarah i wyciągnęła palec w kierunku Kim.

- I jak ja mogę na Ciebie liczyć? - Azjatka naburmuszyła się jak małe dziecko które nie dostało zabawki. - Teraz nie dowiemy się nigdy co za sekrety skrywa. - Dodała apropo notatniczka i z pokonanym wyrazem twarzy poprawiła ubranie na Sarah. Za moment sięgnęła po jakieś jednorazowe kubeczki i nalała wszystkim wina.

- Nie dąsaj się proszę. - Powiedziała do Biolog, starając się znieść jej spojrzenie i wyciągając kubeczek z winem w jej stronę.

Pani Elsworth miała wyjątkowo niezadowoloną minę, i kilka razy zamruczała pod nosem. Sama również poprawiła po chwili na sobie ubranie, wpatrując się w Lyssę “krzywym” spojrzeniem.

- Takie żarty to nie dla mnie - Odezwała się w końcu - Wystarczyło spytać, to bym wam pokazała, to nie żadna tajemnica - Wzruszyła ramionami, po czym wzięła kubek z alkoholem, i napiła się porządnego łyka.

Lyssa z kolei wywinęła oczami.
- Zapytałam, ale byłaś wymijająca.. uznałam że coś ukrywasz. -odpowiedziała tonem który raczej nie był skory do kontynuowania.

Kim z kolei, nie bardzo wiedząc co zrobić i chyba i powiedzieć obu kobietom, podrapała się nerwowo po przedramieniu, i sama również wsadziła nosek w kubek.

- Hmmm… ciekawe co przyniesie jutrzejszy dzień - Sarah próbowała zmienić temat, i zacząć jakąś nową rozmowę - Dinozaury były cudowne! Szkoda, że nie mogłam żadnego dotknąć…

- Były niesamowite, ale żeby je od razu dotykać? Wolałabym je za pancerną szybą. - Kiku dolała sobie winka i upiła płynnie, lecz szybko. Nie była w humorze. - Może Kim Ci zrobi jakiegoś sekcję, to się przyda nauce bardziej.

- Wolałabym nie brać w czymś takim udziału? - Szepnęła z zaciętą miną Kimberlee, na co przytaknęła jej Sarah.

- Wiadomo, kiedyś pewnie do tego dojdzie, ale wolę widzieć je żywe - Powiedziała Elsworth -Tobie się chyba jednak nie podobają? Skoro wolałabyś je w zamknięciu, za szybą czy kratami, jak tygrys w zoo?

- To są gady, gady nie mają duszy. Są jak maszyny stworzone do odgrywania swojej roli. Ludzie hodują czasem w domach węże albo jaszczurki, ale nie powiesz nigdy by były częścią ich domu, bo się nie oswajają i nie nabierają sympatii do właściciela. Tak samo jak pająki. - Kiku uniosła butelkę jakby chciała zapytać się czy którejś dolać, ale nastrój siadł. W międzyczasie Dorothy wróciła spać, a więc i posiadówy nie były na miejscu. Butelka wina skończyła zakorkowana, a wszyscy zbierali się do snu. Wszyscy poza Kiku.


***


Czuła się zmęczona i jak ciąży jej ciało, a jednak serce biło dość szybko, a oddech był ciężki. Założyła spodnie, zgarnęła swoją maczetę i wyszła, przytraczając ją do pasa. Zebrała w sobie tyle odwagi by podejść do wyjścia z jaskini i usiąść „w progu” zerkając sobie na ten sztucznie spokojny świat. Udawała opanowaną i spokojną, ale wewnątrz było zupełnie inaczej i zaczynała tracić kontrolę nad emocjami. Nie była przeszkolona na coś takiego, nie nadawała się na taką wyprawę, a co najgorsze ktoś szastał jej życiem bez żadnych skrupułów. Kiku chciała żyć, była młoda, miała kochającą rodzinę na której jej zależało. Nie mogła zrozumieć tego jak niektórym lekko przychodziła akceptacja dramatycznej sytuacji w jakiej się znaleźli. Noc była zimna, ale dziewczyna zignorowała chłodny wietrzyk jaki omiatał jej okryte jedynie topem ramiona. Wraz z wspinającą się po nich gęsią skórką zaczęła analizować siebie samą i doszła do wniosku że nie daje sobie z tą sytuacją rady. Gdy pracowała w USA, wiedziała czego może się spodziewać.. dobrze wykonywała swoją pracę i zachowywała się profesjonalnie. Teraz, w obliczu przygody która trafia się raz na całe życie, jak i niekompetentnego towarzystwa straciła całą pewność siebie. Stała się dziecinna i nerwowa. Najgorsze było jednak to że nie czuła tej wewnętrznej siły by się temu przeciwstawić, zamiast tego była małą dziewczynką która zgubiła się w drodze do domu. Skryta w półmroku dżungla była ostatnią rzeczą którą Lyssa chciałaby podziwiać, ale patrzyła się w jej stronę niczym zahipnotyzowana, słuchając dziwnych dźwięków zwierząt których nie widziało jej oko.

Nie wiedziała ile minęło czasu, ale w końcu zsunęła tyłek z kamienia i wróciła do posłania. Wszyscy już spali, więc po cichutku rozebrała się i weszła pod ten wspólny „kocyk” z Kimberlee. Odwróciła się do niej plecami i zasnęła z dłonią blisko leżącej na ziemi maczety. Sny niczym wyjąca w cierpieniu zjawa, niespokojnie prześladowały jej umysł przez kolejne kilka godzin...
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 04-11-2018, 16:24   #55
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Noc w jaskini minęła spokojnie, jeśli nie liczyć częstego, i denerwującego chrapania ze strony paru samców… ogólnie jednak, nic się nie wydarzyło. Nic nikogo nie chciało pożreć, jaskinia nie zawaliła im się na głowy, nie zalało ich w środku, i tuzin podobnych ewentualności miejsca nie miał, więc w sumie nie było źle.

Najemnicy jeszcze przed śniadaniem sprawdzili pozostawione na noc pojazdy na zewnątrz, i po pierwszych bluzgach, i ogólnym widoku leżącego na nich zielska, gałęzi, i dużych liści okazało się wszystko fałszywym alarmem. Ani jeepy, ani quady nie były uszkodzone przechodzącym nad wyspą w nocy huraganem. Co prawda tu i tam leżały jakieś poprzewracane drzewa, i w najbliższej okolicy jaskini panował spory burdel w samej dżungli, jednak na szczęście dla wszystkich, pojazdy niczym nie oberwały. Kolejny więc plusik na konto ekspedycji… nowy dzień zapowiadał się pozytywnie.

~

W pewnym momencie, niespodziewanie przy Dorothy zjawił się Marco Chelimo. Spytał jej ochronę, czy może z kobietą porozmawiać na osobności, Kaai i “T” odstąpili więc na kilka metrów. Chelimo z kolei podrapał się po głowie, jakby szukając odpowiednich słów…
- Chciałem za wczorajszy wieczór przeprosić, nagadałem ci trochę bez sensu. Czasem się gada bez pomyślenia, a potem są problemy i nieprzyjemności… więc jak co sorry, nie chciałem, ok? - Marco wyciągnął do Dorothy dłoń z przepraszającą minką.

….

Po wszelkich czynnościach związanych z poranną toaletą, śniadaniem, wysprzątaniem pojazdów, i paroma innymi sprawami, Major wydał nowe rozkazy:
- Słuchajcie wszyscy! Po porannej naradzie z panią Elsworth, panem Alazraqui, i zasięgnięciu języka u pana Van Stratena, rozdzielimy się na 3 grupy w celu dalszego badania wyspy… wypada bowiem zbadać jak największy obszar przed pojawieniem się Chińczyków, to nam da niejako prawo do tej wyspy… mniejsza z tym, nie będę tego teraz tłumaczył. Woods, “Bear” i Chelimo biorą radiostację i zapierniczają tam - Baker wskazał paluchem w kierunku szczytu wzgórza w którym znajdowała się ich jaskinia - Tam może być lepszy zasięg, żeby skontaktować się z “Hyperionem”, i przy okazji te trio może robić dla nas za obserwatorów sporej okolicy, zostawimy im do dyspozycji 2 quady… Van Straten na quadzie i jeep “T” jadą na zachód, tam jest według nagrań z drona nieco płaski teren i mniej dżungli, możecie sobie pobadać roślinność i zwierzaki, tylko bez głupot - Major spojrzał krótko na Dorothy i Sarah - ”Sosna” na quadzie i nasz jeep, my pojedziemy na północny-zachód, według pana Alazraqui znajdujące się tam, wyższe wzgórza mogą zaoferować teren bogaty w minerały, co nasz Geolog by w końcu przebadał… parę osób poprzesiadamy, żeby pasowało do planu. Ruszamy za 30, wszystko jasne? Zbierać więc graty i w drogę, to wszystko!

~

- Hej piękna, masz chwilkę? - Lyssa została nagle zagadnięta przez “Beara”, tuż przy jeepie, do którego kobieta pakowała swoje graty. Najemnik był już ubrany w mundur i całe swoje oporządzenie, miał więc na sobie masę sprzętu, karabin w łapach, i ten wieczny uśmiech tych białych ząbków.
- Tak sobie myślałem... - Zbliżył się do niej bardziej niż wypadało, stojąc twarzą w twarz, i niejako przyparł ją plecami do pojazdu - ...dosyć tu niebezpiecznie na wyspie, ty nie masz pistoletu nawet, owszem, z łukiem też sporo zwojujesz… ja wierzę, że z Majorem będziesz bezpieczna, ale tak na wszelki wypadek... - Spoglądając jej w oczy, przytknął nagle coś do jej brzucha. Azjatka spojrzała w dół, i zauważyła granat!
- Weź i ukryj, może się przyda, niech Baker nie widzi. Wiesz jak to działa? Wyciągasz zawleczkę, odciągasz tą dźwignię i rzucasz nie dłużej niż po 3 sekundach. To odłamkowy, więc się lepiej schować... - Dziewczyna bardziej automatycznie, niż świadomie, wzięła owy granat w obie dłonie, trzymając go tam, gdzie Dave jej go podał, czyli nadal przy swoim brzuchu. Na jej dłoniach szybko znalazły się dłonie czarnoskórego mężczyzny - Dla Kim czapeczka, dla dużej dziewczynki duża zabawka… tylko zawleczki nie traktuj jako pierścionka zaręczynowego - “Bear” mrugnął wymownie.





Wzgórze

Wspinaczka, której nieco obawiał się Alan, wcale nie była aż taka straszna. Po dosyć stromym, zielonym zboczu, szło się nawet całkiem nieźle… a że nikt nikogo nie gonił, i mieli czas na wykonanie tego zadania, poszło bez żadnych cyrków. Woods odrobinę dziwił się samemu sobie, że potrafi dotrzymać kroku obu najemnikom, jednak “Bear” z radiostacją na plecach, czy i Chelimo, również się nie forsowali. Minuta więc po minucie, coraz wyżej i wyżej, wdrapywali się spokojnie ku szczytowi, mając coraz lepszy widok na sporą część wyspy…

Dwa kwadranse później byli już na samej górze, a stamtąd było naprawdę na co popatrzeć.


Mgła nadal otaczała wyspę, zupełnie jakby się wyjątkowo szybko zregenerowała po przejściu huraganu, lub… jakby nawet taki żywioł jej nie ruszył? W kilku miejscach na wyspie, ponad drzewa czy i palmy, wystawały głowy tych dużych, roślinożernych Dinozaurów, które mieli okazję już wcześniej spotkać. Te zajadały się spokojnie zieleniną, czy przechadzały, do tego w paru miejscach, gdzie były i polany, można było zaobserwować inne gady, mniejsze lub większe, zajęte czym tam akurat robiły… coś nawet latało ponad dżunglą, jakieś ptaki spokojnie sobie szybowały, słowem sielanka na łonie natury.

- Lornetkę masz? - Zagadnął Woodsa czarnoskóry najemnik, stając obok niego i obserwując okolicę. W tym czasie Chelimo uruchomił radiostację i zaczął wywoływać statek.

- Słuchaj no Alan... - “Bear” szturchnął go ramieniem w ramię, i odezwał do zdziwionego mężczyzny, jak zwykle szczerząc swoje białe ząbki - ...jest taka sprawa, Marco mi się skarżył, że byłeś dla niego niemiły na plaży. Trochę na niego nawrzeszczałeś, a i nawet chyba zbluzgałeś… nie rób tak więcej co? - Najemnik spojrzał już całkiem poważnie na “Zaopatrzeniowca” - Nie ma powodów, żeby tak po kimś jechać.





Dżungla

“Sosna” na quadzie prowadził Majora z resztą w jeepie przez dżunglę, mniej więcej we wytyczonym wcześniej kierunku… robota ta trudną nie była, jednak jazda na przełaj przez dżunglę, szukając jednocześnie miejsc, w których by się zmieścił bez problemów pojazd za nim, wymagała sporego skupienia.

Góra, dół, w prawo, w lewo, ominąć korzenie, krzaki, drzewa… i te ciągłe wyboje, mozolnie do przodu, przez zieleninę, 5 minut, 10, 15. W końcu przyszedł i komunikat o braku łączności ze statkiem, Major kazał dalej próbować… minęło wreszcie już pół godziny jazdy przez dżunglę, nieco nadszarpniętą przez huragan. Najemnik pocieszał się faktem, że Majora i pozostałych w jeepie wytrzęsło na równi co jego, a może i nieco bardziej.

….

W końcu zrobiono postój, by rozprostować kości, by iść na stronę, napić się czegoś, choć na chwilę odpocząć od tej trzęsawki. I by Kimberlee mogła zwymiotować w krzakach. Blondyneczka tym razem zniosła o wiele gorzej podróż przez dzicz, i zwróciła śniadanie. Czyżby miała chorobę lokomocyjną, a nikomu się nie przyznała?

Po paru minutach, gdy żołądek lekareczki się uspokoił, a ona sama łyknęła sobie ze swoich zapasów medycznych coś na te zagadnienie, do uszu wszystkich dotarło dziwne wycie, czy i pojękiwanie, zdecydowanie należące do jakiegoś zwierzęcia, i to nie tak całkiem daleko ich pozycji, może ledwie jakieś 20 metrów przez pobliskie krzaki. Brzmiało to, jakby to pojękujące coś miało kłopoty.
- Idziemy sprawdzić? - Spytał Honzo, choć było po jego minie widać, iż chyba skory do tego nie jest.

- Hm? - Baker omiótł spojrzeniem resztę towarzystwa, czekając chyba co oni mają na ten temat do powiedzenia. Niesłychane.





Na równinach

Przebijanie się przez dżunglę należało do monotonnych… mimo tego, obie kobiety były podekscytowane możliwością spotkania kolejnych - nieznanych lub uważanych za wymarłe - roślin czy i stworzeń. Byleby tylko nie natrafić na kolejną mięsożerną mackowatą, czy i jakieś Dinozaury, lubujące się w czymś więcej niż zieleninie…

Van Straten na quadzie zręcznie ich prowadził przez otaczający teren, aż w końcu drzewa i krzaki nieco się przerzedziły, i pojawiło się więcej polanek i otwartych przestrzeni. Dżungla ustąpiła miejsca nieco bardziej otwartemu terenowi, pojawiło się również sporo zwierząt.


Stadko 7 spacerujących, wyjątkowo małych gadów, znane już wszystkim Camarasaurusy, do tego jakiś samotny, i chyba nieco naburmuszony, odrobinę jakby wrogo posapujący w stronę ludzi Triceratops, póki jednak się nie zbliżali, zostawił ich w spokoju, idąc dalej, aż w końcu go stracili z oczu.

- Wysiadamy?? - Ucieszona Sarah podniosła się z miejsca na pace jeepa, gotowa najwyraźniej, by zająć się bliższym badaniem gadów.
- Ten teren nie jest bezpieczny... - Powiedział “Przewodnik”, ale pani Biolog z wielkim uśmieszkiem na ustach już zeskoczyła z pojazdu na ziemię.
- Mieliśmy badać wyspę? - Odpowiedziała Elsworth, nadal uśmiechnięta.
- Ale uważam, że tu nie jest bezpiecznie - Wycedził przez zęby Van Straten.
- A kto cię zrobił szefem tej grupy?? - Wtrąciła się nagle w rozmowę “T”, po czym przeniosła wzrok z Wenstona na Petera, w końcu najemnik był sierżantem i chyba to on nimi tu dowodził...

W tym czasie Sarah wzruszyła ramionami, i założyła swój plecak, po czym kiwnęła dłonią na siedzącą w jeepie Dorothy.
- Idziemy? - Spytała ją - Przecież tu sami roślinożercy… Ryo, dołączysz? - Zagadnęła i Azjatę.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-11-2018, 11:36   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- To nie nasz problem… ale jeśli mamy ruszyć, to trzeba ruszyć dupska jak najszybciej.- stwierdził obojętnie Douglas z posępną miną. Odkąd bowiem usłyszał o Chińczykach, wyraźnie stracił humor.
- Nasz, jeśli zwierzak przyciągnie drapieżniki z całej okolicy – odparł Frost po czym popatrzył na Bakera – Jeśli pan się zgadza, rzucę na to okiem. Kto idzie ze mną?
Harry wyciągnął nóż i rozejrzał się po twarzach towarzyszy.
- A ja mam wrażenie że znajdziemy tam konającego dinozaura, konsumowanego przez stado drapieżników. Zrobiliśmy tu tylko postój, jedźmy dalej, to nie cel naszej misji. - Wtrąciła swoje zdanie Lyssa, nieco wystraszona perspektywą szukania kłopotów w miejscowych krzakach. Azjatka czekała jednak na decyzję innych.
- Drapieżniki nie wydające żadnych odgłosów? Boże, miej nas w opiece – pokręcił głową Harry, kompletnie nie zgadzając się z teorią Kiku. Cała scena rozgrywała się jakieś dwadzieścia metrów od nich, Frost uznał za niemożliwe, by słyszeli jedynie ranne zwierzę a pozostałe, potencjalnie groźne zachowywały się jak duchy. Choć na tej wyspie nic nie było normalne…więc, kto wie. Tak czy inaczej decyzja należała do majora.
- To z pewnością dinozaur w kłopotach… a co do drapieżników… jeśli będą zainteresowane nas skosztować, to z pewnością to zrobią bez względu na to czy tam się udamy czy nie. Nasze pojazdy są wystarczająco hałaśliwe. Niemniej, czy pójdziemy się tam rozejrzeć czy ruszymy dalej… powinniśmy to zrobić jak najszybciej.- wyłożył swoje zdanie jasnowłosy najemnik.-Najbardziej bezpieczni jesteśmy w ruchu.

Major rozejrzał się przelotnie po okolicy, po czym spojrzał na dyskutujące towarzystwo.
- Dobra, to zdecydowaliście w końcu kto idzie? - Powiedział odrobinkę niecierpliwym tonem.
-Ja idę…- stwierdził krótko Sosnowsky i ruszył nie czekając na resztę.- Po trzydziestu minutach… ruszajcie beze mnie.
- Frost też idzie… “Sosna”, macie 5 minut - Odezwał się za odchodzącym najemnikiem dowódca - Reszta tu czeka… panienko Miles, już lepiej? - Baker odezwał się do Kimberlee, która nadal nieco blada na twarzy, po zażyciu tabletek, uniosła kciuk w górę.

- Proponuję nie czekać aż trzydziestu minut. Jak zaczniemy krzyczeć, po prostu wiejcie – uśmiechnął się youtuber po czym przytaknął na słowa majora i najciszej jak się dało ruszył w kierunku zarośli, by sprawdzić źródło hałasu. Mając przy boku Sosnę poczuł się pewniej.
- To zrobią i bez naszej sugestii.- ocenił najemnik rozglądając się bacznie. Może nie był wielkim białym myśliwym, ale przebywał wystarczająco długo w dżunglach Afryki by wiedzieć czego wypatrywać. Ruszał przodem z kałasznikowem w dłoniach. -Swoją drogą… teraz łuk mógłby się przydać.

- Przepraszam, że przeszkadzam... - Odezwał się do Lyssy nagle Collins ze swojego miejsca w jeepie, odwracając nieco do kobiety twarzą - ...pani zna się na walce, widziałem iż posiada również łuk. Czy nietaktem byłoby zaproponowanie, by i pani również ooodrobinkę miała na uwadze i moje… nasze bezpieczeństwo? - Starszy jegomość uśmiechnął się miło do Azjatki.
Przez moment dziewczyna patrzyła się na niego w jakimś zamyśleniu, jakby zastanawiała się nad doborem słów, by w końcu odezwać.
- Panie Collins ja nie jestem żołnierzem, a nikt nie uprzedził że będą tu kilkunastometrowe gady… Boję się na równi co pan. Jakoś w jeepie czuję się bezpieczniej, ale skoro już jesteśmy w tym bagnie razem, to może być pan pewien że i moje życie jest tu zagrożone. Będę walczyć jeśli będzie potrzeba, ale w razie kłopotów chyba sensowniej będzie wiać skoro mamy auto.-
Kiku zrobiła nieco kwaśną minę, wyobrażając sobie strzelanie z łuku, nawet nowoczesnego do zwinnych gadów o ostrych jak brzytwa zębach. Najchętniej skuliłaby się w kącie auta i pojechała jak najdalej.
- Bardziej miałem na myśli… by pani miała na uwadze, by mieć owy łuk pod ręką, jak już robimy postoje w dziczy. Ja nie umiem wcale walczyć i nie mam żadnej broni, więc to taka mała sugestia, nie tam żadne rozkazy - Collins kiwnął minimalnie głową w stronę Majora, po czym uśmiechnął się porozumiewawczo pod nosem do Lyssy - W razie czego, byłbym wdzięczny i za ochronę mojego tyłka?
Dziewczyna zdobyła się na lekki uśmiech.
- Ja gadem nie jestem, nie zostawię nikogo w potrzebie.




Sosna był specjalistą od rozwałki, przynajmniej takie sprawiał wrażenie, więc Frost uznał, że pierwszy spróbuje zakraść się bezszelestnie przez zarośla, jak robił to wiele razy w trakcie swoich wojaży. Za pomocą paru gestów dał najemnikowi sygnał by zachowywać się cicho i zaczął skradać.
Blondyn zachowywał się cały czas tak samo. Cicho poruszał i bacznie rozglądał szukając potencjalnych celów dla karabinu. Zerkając pod nogi na wypadek włochatych stawonogów.
Skupiony i czujny… milczący.

Ledwie po jakiś 20 krokach w zaroślach, i wśród coraz bardziej narastającego skomlenia… czy też i jęczenia, obaj mężczyźni natrafili w końcu na źródło tych odgłosów. Przywalony naprawdę wielkim drzewem, wciąż leżącym na jego boku, leżał sporych rozmiarów Dinozaur, wciąż zawodząc i zawodząc… o własnych siłach z całą pewnością nie umiał się wydostać spod przeszkody.
- Możemy skrócić jego cierpienia. Lub jeśli masz piłę…- zaczął “Bloody” ale przerwał oceniając rozmiar drzewa. Było za duże na przecinanie.
Harry przyglądał się stworzeniu z podziwem ale i wielkim żalem, że spotkała go taka krzywda. Raz w życiu musiał uśpić ciężko chorego psa i było to przeżycie trudne do opisania. Gad wyglądał na roślinożercę, choć Frost nie był tego w stu procentach pewien.
- Poczekaj…Zobaczmy najpierw czy to drzewa nie da się jakoś przesunąć. Mamy jakiś łańcuch w dżipie? -
- Chcesz tu sprowadzać dżipa? Po co? By oswobodzić jakiegoś dinozaura?- zdziwił się Douglas.- Pomagania zwierzątku to jedno, ale marnowanie na niego paliwa, to inna sprawa.
Harry pokręcił głową z niedowierzaniem. Z jednej strony był zły, z drugiej uwaga o paliwie spowodowała, że o mało nie parsknął śmiechem.
- Ok, rób co chcesz Bloody – odwrócił się i ruszył z powrotem do dżipa – Ksywka do ciebie pasuje, choć dodałbym do niej rzeczownik Scotch
- Idź. Ja tu poczekam. Jak nie wrócisz z dżipem, to… cóż… zakończę jego cierpienia. I dojdę do was.- stwierdził beznamiętnie blondyn.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-11-2018, 11:48   #57
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Po dwóch minutach Harry wrócił do dżipa i opowiedział o dinozaurze przygniecionym przez drzewo. Popatrzył na Bakera z nadzieją.
- Gdybyśmy podpięli łańcuch pod dżipa moglibyśmy go uwolnić majorze -
- Nie mamy czasu i środków na takie pierdoły - Powiedział Major zarówno do Frosta, jak i przez komunikator, do “Sosny”.
Rozległ się głośny strzał, a Kiku aż podskoczyła w siedzeniu.
- Fuck! - Odezwał się Honzo, rozglądając po pozostałych - On go zastrzelił??
Podróżnik już się nie odezwał. Zajął miejsce w samochodzie. Banda ignorantów skupi się na szukaniu ropy, złota i diamentów, nie wiedząc, że największe skarby leżą…pod zwalonymi drzewami.
- Teges… skoro mamy mały postój, mogę sprawdzić glebę? - Spytał Honzo, a Major przewrócił oczami.
- Małą dziurę wykopię, pięć minut roboty, nie dłużej...
- Pięć minut, ok - Zgodził się Major - I nie rozłazić się, dobra? - Spojrzał po wszystkich.
Tymczasem Lyssa chyba bardziej pod presją niż z własnej woli wygramoliła się z auta i zaczęła szykować łuk, bo cięciwa była zdjęta. Przez moment naprawdę było źle, bo poczuła jak z lęku jej zadrżały nogi. Sprawdziła jeszcze, upewniając się że maczeta, łuk, strzały, a nawet granat były na swoich miejscach. Przycupnęła tak, niczym mała myszka w progu stodoły i wzięła głęboki oddech.
“Bloody” wyszedł spomiędzy drzew z kamienną i obojętną miną. Nie odezwał się w ogóle, tylko od razu ruszył do quada, by na nim zasiąść.
-Ruszamy? Nie ma na co czekać? - Spytał. Towarzystwo jednak zaczęło wychodzić z jeepa, Geolog z saperką zabrał się za... kopanie jakieś dziury. Major zrobił wkurwioną minę do “Sosny”, po czym pokazał mu 5 palców. Collins pozostał na swoim miejscu w pojeździe, przyglądając się co robił Alazraqui. Kim również opuściła pojazd, spoglądając na Lyssę.
- Łukiem nas też obronisz jak co, tak?
- Spróbuję.. - Prawie wyszeptała w odpowiedzi Azjatka i rozejrzała się po tym obcym świecie.
- Serio? – pokręcił z niedowierzaniem głową Frost dodając w myślach soczystą „kurwę” – Robimy przestój, żeby zbadać kamyczki a nie mamy czasu poświęcić paru minut by ratować zwierzę warte więcej niż cała ropa naftowa na tej wyspie?
Tymczasem Douglas zajmował się obserwowaniem okolicy, opierając dłonie o broń. Widać było, że ten przedłużający się postój wyraźnie go irytuje.
- Tych cennych zwierząt na tej wyspie jest od cholery… i z pewnością część z nich umiera właśnie w tej chwili z łap drapieżników.- stwierdził krótko i oschle Sosnowsky.
Wzrok Lyssy błądził od Frosta do Douglasa, ale nie wypowiedziała swojego zdania, uznając że nie do jej obowiązków należy planowanie jak i badanie całej tej wyspy. Gdyby już się odezwała, najpewniej skończyłoby się tylko na godzinnym marudzeniu tak więc milczała.
Jakby w odruchu poprawiła fryzurę, choć przecież i tak była w nieładzie. Wszystkie ostatnie emocje i pośpiech przed wyprawą sprawił że nie spędziła czasu ze swoją kosmetyczką.
- Bloody… Musiałeś strzelać? To może zwrócić na nas niepotrzebną uwagę.. tak zwierząt jak i ewentualnie Chińczyków.. - Zapytała miękko, wpatrując się w najemnika.
- Chińczycy dopiero tu płyną… więc jeszcze nie są naszym problem. Jeszcze.- ocenił Douglas skupiając swój wzrok na dziewczynie, niemal przeszywając ją nim na wylot.-A hałas broni palnej częściej odstrasza niż przyciąga zwierzynę. Poza tym… nie… nie da się w miarę bezboleśnie zabić stwora wielkości słonia nożem.
- Wyspa to słowo klucz – pokręcił głową Harry nie zgadzając się z Sosną – Liczba tych zwierząt musi być ograniczona, ponieważ nie mają gdzie migrować i się rozmnażać. Żeby było jasne, nie winię cię Doug, wykonywałeś tylko rozkazy. Za to kierownictwo wyprawy… – tu spojrzał na majora – powinno działać w interesach pracodawcy. Kiedy korporacja nas tu wysyłała nikt nie przypuszczał że spotkamy wymarłe miliony lat temu zwierzęta. Gdyby Durand dowiedziała się, jak lekką ręką pozbywacie się takich skarbów, urwałaby wam jaja.
Sosnowsky popatrzył na Frosta jak na wariata.
- To był tylko jeden dinozaur człowieku. Jeden z wielu na całej wyspie, na której siedzą diabli wiedzą jak długo… Nie dramatyzuj z powodu jednej jaszczurki, której cały gatunek pewnie sobie jakoś radzi. Tu jeszcze nie ma kłusowników, którzy by trzebili populację.
Pragmatyczne i proste podejście Sosny do życia było z jednej strony godne pozazdroszczenia, z drugiej niezwykle irytujące. Trudno jednak było się spodziewać, od żołnierza by nagle został humanistą. Harry gorzko się uśmiechnął, a potem zapytał.
- Ma ktoś może papierosa?
- Gdyby tak dobrze wiedzieli czy Chińczycy dopiero płyną, czy już są na wyspie, to zatopiliby ich okręt nim dopłynąłby do brzegu. Tu w grę wchodzą za duże pieniądze. - Zwróciła się Lyssa do Sosny, tym razem wytrzymując jego spojrzenie. Była tak naładowana adrenaliną, że oddech szalał jej znacznie szybciej niż normalnie. - Ja nie palę Harry.. Tak się zestresowałeś? - zapytała nawet troszkę zaskoczona, opuszczając łuk i opierając dłoń o biodro. Jej poziom empatii dla tutejszych zwierząt dziwnie malał, gdy w grę wchodziło przetrwanie.
Oczywiście zachowanie Japonki przyciągało wzrok Douga poniżej jej twarzy, na unoszący się w szybkim oddechu biust.
- Zatopić Chińczyków? Żartujesz sobie? Prywatny stateczek to żaden przeciwnik dla wojskowego okrętu, a próba takiego zatopienia to wypowiedzenie wojny niemal. Nie. Korporacja nic nie może zrobić na międzynarodowych wodach… dopiero tu, gdzie nie widzą nas satelity można walić poniżej pasa… A to niestety oznacza, że czerwone gwiazdy mają przewagę.- wyjaśnił najemnik.
- Jestem pewna że w “waleniu poniżej pasa” każdy najemnik jest dobry. - Lyssa złośliwie skomentowała zawieszony na jej biuście wzrok mężczyzny, na co otrzymała odpowiedź w postaci milczącego wzruszenia ramionami.
- Ja też nie palę – odpowiedział Harty po jej krótkiej wymianie zdań między Lysą a najemnikiem – Tylko czasem. Na przykład gdy wymarły sześćdziesiąt milionów lat temu gatunek kończy prozaicznie jak opos na farmie wkurwionego Teksańczyka
- Nie myśl o tym, już nic tego nie zmieni. Przynajmniej przestał cierpieć, kto wie jakich doznał obrażeń wewnętrznych. Może i tak nie był do odratowania. - Powiedziała japońska Amerykanka i chwyciła ramię Harrego, próbując go pocieszyć. - Myślę że nawet Major nie jest zachwycony tym jak przygotowana jest ta wyprawa. - dodała.
- Nie myślałbym o tym gdybyśmy stąd odjechali… Tu Harry spojrzał na geologa, który rozkopywał dołki szukając w glebie skarbów – Sama przyznaj, że to dość żałosny widok. Podsumowujący kondycję ludzkości.
Harry czując na ramieniu kojący dotyk Kiku uśmiechnął się do niej smutno.
- Ale w jednym masz rację. Przynajmniej już nie cierpi
- Tam gdzie gonitwa za dużymi pieniędzmi, tam zawsze ginie moralność. Musisz być gotów na to że jakkolwiek my nie będziemy “w porządku” wobec tej fauny.. i tak gdy dorwą się do tego rządy wielkich państw, wszystkie te dinozaury będą bardziej cierpieć. Nie otworzą tu parku, by je podziwiać. Zaczną je kroić, eksperymentować z ich dna, szukać nowej broni biologicznej, lekarstw czy cokolwiek, ale z pewnością nic nie będzie ich interesować czy zwierzę będzie cierpieć. Dla każdego komu zależałoby na tych gatunkach, powinno być oczywiste że będą miały spokój tylko jeśli ludzkość się o nich nie dowie. My jesteśmy ich zgubą i być może już teraz podpisaliśmy na nie wyrok, przynosząc ze sobą swoje choróbska, które nie były w stanie przedostać się przez ocean… - Kiku spojrzała na Frosta z pewną troską, bo musiał wiedzieć że w jej słowach jest odrobina racji, nawet jeśli była bolesna.
Frost zdał sobie sprawę, że Lysa mówi prawdę i go zmroziło. Wizja parków rozrywki przy których bledną Disneylandy zniknęła a pojawiły niepokojące obrazy rzeźników w laboratoryjnych kitlach, zaglądających do wnętrzności gadów.
- Na to już za późno – stwierdził cierpko – Jak tylko nawiążemy łączność z Hyperionem, los tych zwierząt będzie przesądzony
Podróżnik poczuł niemiłe kłucie w brzuchu. Był jednym z tych, którzy odkryli zmartwychwstały cud natury i jednym tych, którzy przyczynią się do jego zguby. Cała dziecięca radość i entuzjazm jaki mu towarzyszył po spotkaniu z wielkimi gadami wyparował.
- Dobra, teraz to naprawdę muszę zapalić. A najlepiej wypić coś mocniejszego
- Przepraszam.. - Powiedziała krótko Japonka, zdając sobie sprawę że zamiast go pocieszyć tylko pogorszyła jego nastrój i cofnęła dłoń, bo zrobiło się jej głupio.
- Za co? Że powiedziałaś prawdę? - Harry wysilił się na blady uśmiech.
Kiku wbiła wzrok w ziemię na moment, zastanawiając się nad ostatnimi słowami mężczyzny. Czasem chyba warto było żyć w słodkim kłamstwie, ale szczęśliwie.
- Mniej wiesz, lepiej śpisz.. - Wyszeptała stare powiedzenie.
 
waydack jest offline  
Stary 08-11-2018, 22:18   #58
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
W międzyczasie, Kimberlee zrobiła kilka kroczków do Honzo, niby to również obserwując co robi, ale głównie rozglądając się po okolicy. Major więc ruszył za nią, w kierunku i Geologa, by w razie czego być w miarę blisko obojga… zatrzymał się z ich lewej flanki, o jakieś pięć kroków od nich, by również mieć oko na pobliski teren, podobnie co “Sosna”. Z kolei Harry z Lyssą zostali przy jeepie, w którym siedział Collins…

- I jak? - Baker zagadał Honzo, choć dosyć oschłym tonem.

- Moment panie władzo - Geolog odgryzł się słownie, i przekopywał przez kolejne centymetry ziemi, przy okazji coś w niej oglądając, rozgniatając ją palcami, pobierając próbki do malutkich słoiczków…

Tymczasem Lyssa najwyraźniej znudzona czekaniem wdrapała się na maskę jeepa i usiadła na niej po męsku, w rozkroku, bujając sobie lekko stopami. Wyciągnęła z kołczanu jedną ze strzał i zaczęła oglądać grot, pieszcząc go palcem. Bystre oko poraziło Honzo, potem zaś Majora, gdy w końcu się odezwała.
- Z całym szacunkiem John, ale czy nie powinno naszym priorytetem być przygotowanie bezpiecznego i solidnego obozu, bo póki co robimy za jaskiniowców. W końcu się doprosimy kłopotów.

- Jaskinie to akurat najbezpieczniejsze miejsce na obóz… choć przyznaję że przydałaby się jakaś większa.- wtrącił swoje trzy grosze Doug.-I lepiej ukryta.

- A co niby jest bezpiecznego w miejscu bez odwrotu? Jeśli coś wdarłoby się do środka to tyle z przetrwania, nawet nie ma jak uciec. Zwykła palisada byłaby lepsza niż ta zimna nora. - Odpowiedziała niezbyt przekonana do opinii Bloodyego Lyssa.

- To że tu nie ma specjalnie gdzie tu uciekać. - wyjaśnił “Bloody” krótko.

- Tyle że to tylko zwierzęta, muru Ci nie przejdą za to warować pod jaskinią mogą i napierać kolejnymi falami. Nie uciekniemy, ale możemy upewnić się że im nie będzie łatwo się do nas zbliżyć. - odpowiedziała spinając swoje włosy w kucyk z tyłu.

- Nasz miłośnik dinozaurów pewnie potwierdzi, że zwierzęta nie atakują falami. Nie narażają swojego życia, chyba że są tak wygłodzone, iż boki mają zapadnięte. No i nie mamy zasobów by zrobić mur wystarczająco wysoki i mocny, by powstrzymać T-rexa.- - dodał obojętnie Sosnowksy.-Takie obozowisko… to spory wysiłek, sporo materiałów i sporo czasu… I pójdzie w pizdu przy kolejnym tajfunie.

- Mi by wystarczyło by te mniejsze nie mogły się do nas dobrać.. - Powiedziała pod nosem, ale zakończyła temat bo jej wiedza na temat dinozaurów była mocno ograniczona.

- Na nie wystarczą kule i mała palisada… przed wejściem do groty. Jesteś z pewnością wysportowana, ale nawet najlepszy atleta nie prześcignie drapieżnika. Jeśli będziesz musiała uciekać, to znaczy że czeka cię śmierć.- dodał na koniec Sosnowsky.

Harry przysłuchiwał się wymianie zdań, ale dopiero gdy Sosna wywołał go do odpowiedzi postanowił wyrazić swoją opinię. Spojrzał na żołnierza cierpko.
- To nie dinozaurów powinniśmy się bać – zaczął nieco tajemniczo i wydawało się przez chwilę, że ta tym zakończy swoje zdanie – Tylko stworzeń dorównujących nam inteligencją. A że takie żyją na tej wyspie, wcale nie jest wykluczone.
Frost podrapał się po czuprynie.
- Niemniej Sosna ma rację. Jaskinia ta najlepsza opcja na ten moment. Obóz na otwartej przestrzeni to samobójstwo. Pieczara ma wejście, która można zamaskować. Do tego można stworzyć sygnał wczesnego ostrzegania…wiecie, sznureczki, puszki, dzwonki. Trochę się w to kiedyś bawiłem.

Major miał zamiar już chwilę temu coś powiedzieć, po tym jak odezwała się do niego Lyssa… być może miał zamiar odpyskować… ale zamiast cokolwiek powiedzieć, jego wzrok uważnie obserwował pobliskie krzaki, w miejscu gdzie wcześniej “Sosna” i Frost poszli do przygniecionego dinozaura. Palec Bakera znalazł się nieco bliżej spustu karabinu, niż parę chwil temu.

- Kontakt!! - Wrzasnął nagle mężczyzna, unosząc broń by wycelować.

Na maskę jeepa, tam gdzie siedziała Lyssa, nagle coś wskoczyło, po wybiegnięciu z pobliskiej zieleni. Zgrzyt metalu pod pazurami, lekkie zachwianie pojazdu… serce stające w gardle Kiku. Wrzask Collinsa, wciąż siedzącego w jeepie na swoim miejscu.

Niewielki dinozaur, ledwie o pół metra od Azjatki, dziwnie zawarczał-zagdakał(??) szczerząc pysk pełen kłów.

I ona pisnęła, wystraszona na amen, choć jej głos w przeciwieństwie do Collinsa był dość wysoki. Przez zaledwie chwilę gad szczerzył kły na nią, a ona na niego. W przypływie adrenaliny, spanikowana, zupełnie odruchowo machnęła nogą, wspierając się na masce auta dłońmi by kopnąć gada w tą paskudną mordę… i nie trafiła. Dinozaur odchylił pysk w górę, przez co but Lyssy przeciął jedynie powietrze pod owym pyskiem pełnym zębów.

Kimberlee krzyknęła przerażona, wnosząc jeszcze więcej chaosu w zaistniałą sytuację… Honzo również wrzasnął. Ale nie z powodu dinozaura na masce jeepa. Całkiem po przeciwnej flance, kolejny taki sam sukinkot wyskoczył z innych krzaków, pędząc prosto na Geologa.

Alazraqui, z mokrymi spodniami od popuszczenia, zaczął desperacką walkę o życie za pomocą saperki. Rozpędzony Raptor wpadł z impetem na mężczyznę, atakując najpierw za pomocą tylnych nóg. Honzo miał z kolei chyba największego farta na świecie, uniknął bowiem 15-centymetrowych pazurów, uniknął i ugryzienia wymierzonego w jego twarz, walił na oślep saperką wśród sporej kotłowaniny… i w końcu wrzasnął po raz kolejny, zalewając się krwią. Został trafiony pazurami jednej z mniejszych, przednich łap, padając na trawę z dłońmi przy twarzy.

Douglas uniósł kałacha do ramienia i wycelował w kierunku dinozaura przy Lyssie. Z dwóch atakujących ekipę, ten był łatwiejszym celem… cóż… łatwiej było nie postrzelić Kiku niż walczącego niemal w zwarciu geologa. Wycelował i posłał serię, licząc ze jeśli nie trafi, to przynajmniej przepłoszy.

Lyssa tak łatwo nie miała zamiaru się poddać, cały ten stres i nerwy spowodowane przez te cholerne gady które wszyscy podziwiali. Teraz cały świat stanął w miejscu, a jej życie, Kim i Collinsa któremu obiecała że będzie go chronić zależało od niej. Ktoś wrzasnął niedaleko niej, ale nie widziała nic tylko tego piekielnego gada zaraz obok. W rozpaczliwym ataku, po tym jak pierwszy się nie udał, zdecydowała się zaprzeć dłońmi i kopnąć obiema nogami. Jedna po pysku, drugą w tors gada, by zrzucić go z maski na ziemię.

Gdy Harry zorientował się co się święci było już za późno. Hanzo dzielnie stawiał opór bestii by ostatecznie zostać trafionym a Lysa…Frost stał sparaliżowany patrząc jak dziewczyna próbuje sprzedać drapieżnikowi kopniaka. Wiedział, że nie zdąży dobiec, zanim ten kłapnie zębami i ją rozerwie, więc doskoczył do auta i wcisnął klakson licząc, że hałas zdekoncentruje gady i...skupi uwagę na nim? Boże jedyny…pomóż nam to przetrwać.

Seria “Sosny” dopadła dinozaura na masce jeepa, a przelatujące kule śmigały niebezpiecznie blisko Lyssy, nie uczyniły jej jednak żadnej krzywdy. Sam gad z kolei oberwał w tułów, aż nim zatrzęsło, ale z dziesięciu pocisków wystrzelonych przez najemnika tylko jeden sięgnął celu. Kolejna seria zaś była już kompletnie niecelna. Bestia wciąż żyła i zagrażała Japonce… która sprzedała solidnego kopa w owy pysk pełen zębów, drugi jednak okazał się niecelny.

Lyssa była w trakcie walki o życie, nie widziała niczego dookoła. Słyszała strzały, które były tak głośne że w jej uszach zaczęło brzęczeć jednostajnie. Od początku mówiła że nie są gotowi na tą wyprawę. Ona sama nigdy nawet nie zabiła człowieka, a jedyne co ją spotkało to czasem jakaś szamotanina. Nie było czasu na żadne analizy, przemyślenia, ale strach który wcześniej ją paraliżował, teraz nie miał nic do gadania. Była wojowniczką. W ostatnim akcie rozpaczliwej obrony zdecydowała się wymierzyć w raz już zdzielonego solidnym kopniakiem gada, cios pięścią w ten łuskowaty nos. Uciekanie nie miało sensu, te bestie były zbyt zwinne. Pozostało walczyć do końca.
- Yyyyaaaaa! - krzyknęła wyprowadzając szybki cios ręką.

Cios był perfekcyjny. Pięść trafiła w sam czubek pyska zamroczonego na chwilę po otrzymaniu kulki od najemnika gada… i aż coś gruchnęło, i nie były to kości kobiety. Zębatym dziwnie zachwiało, i padł w bok, spadając z maski jeepa na ziemię, gdzie dostał dziwnych drgawek… poderwał się jednak momentalnie na nogi, wraz z okropnym dźwiękiem uruchamianego przez Frosta klaksonu. Tylko na to czekał Sosnowski, posyłając w poobijanego już dinozaura kolejną serię, co zakończyło jego żywot.

Kilka metrów dalej, było jednak nadal groźnie. I to bardzo.

Dinozaur, po powaleniu Honzo, przestał się nim interesować, chyba uznając, że to już posiłek leżący na trawie… ryknął więc w stronę Kim i Majora. Przerażona lekarka podbiegła do Bakera, a ten zgarnął ją za siebie, akurat w momencie, gdy gad zaatakował. Dowódca wyprawy zdążył oddać 3 celne strzały, nim zębaty sukinkot skoczył na niego. Kolejne 3 pociski najemnik posłał w niebo, przewracany przez dinozaura, który siekał pazurami nóg, przednich łap, oraz próbował odgryźć mężczyźnie głowę. Major bronił się dzielnie, zasłaniając karabinem, jeden z wielkich pazurów stóp rozorał jednak jemu bok, a pazury łap zamieniły jego lewe ucho w strzępy…

W tym czasie, przerażony Collins wstał w jeepie, nie bardzo wiedząc gdzie uciekać, czy co robić. Tak się cały trząsł, że aż musiał się przytrzymać pałąków ochraniających przy ewentualnym dachowaniu.

I wtedy, z pieprzonej dżungli, wyskoczył kolejny zębaty, pędzący prosto na Harrego.

Sosnowsky na razie zignorował owego przybysza. Zamiast tego zmienił magazynek i zaczął strzelać do tego, który próbował posmakować wyższej szarży.
- Przeklęte jaszczurki.- celował dokładnie uznając, że serie nie dają odpowiednich efektów.

Harry widząc, szarżującego dinozaura, od razu wtoczył się pod dżipa i wydobył zza paska paralizator.
Tymczasem dysząca w emocjach po starciu z dinozaurem Lyssa, chwyciła drżącą dłonią łuk który przez cały ten czas był przy jej boku. Z wyuczoną dokładnością i gracją wyciągnęła strzałę i wypuściła ją w kierunku gada który zagrażał Majorowi. Momentalnie jej oko dostrzegło ruch z drugiej strony i nie czekając na pozwolenie, wystrzeliła kolejną strzałę w stronę gada biegnącego ku Harremu.. i jej samej.

Lyssa była o drobny moment szybsza, niż blondwłosy najemnik, posyłając strzałę w atakującego Bakera gada, trafiając go od boku w głowę. Zębaty dziwnie zacharczał, po czym padł, przygniatając swym cielskiem dowódcę wyprawy tuż przed nim… Azjatka oddała więc kolejny strzał z łuku, w pędzące w ich stronę, nowe zębate zagrożenie. Strzała wbiła się w tułów zwierzęcia, gdzieś przy lewym biodrze, ale sukinkot nadal biegł. Kiku w bitewnym transie sięgnęła wyjątkowo szybko jednak po kolejny pocisk, który również okazał się celnym, tym razem przebijając ciało zębatego przy nasadzie szyi… dinozaurem nieco zarzuciło, i jakby stracił wyrwę do ataku, chyba nawet skręcając łukiem, by wyminąć jeepa, gdy dopadł go pojedynczy strzał “Sosny”, definitywnie zakańczając żywot.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 10-11-2018, 20:49   #59
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
- Kimberlee… pomóż mi z tym gnojem - Odezwał się Major, siłując z leżącym na nim truchłem. Blondyneczka na chwilę się zawahała, ale w końcu pomogła, spychając ciało z Bakera. Mężczyzna wyglądał okropnie, pół jego twarzy i tors były całe we krwi, choć niekoniecznie wszystko mogło być jego. Usiadł na dupie, oddał strzał w łeb leżącego obok martwego dinozaura, po czym zaczął rozglądać się po okolicy.
- Wszyscy do mnie! Stawać tu w kółku plecami do siebie! Niech ktoś tu podciągnie Honzo! Frost bierz ten pieprzony karabin z jeepa!
- Lysso! Mój plecak medyczny z jeepa! - Krzyknęła nagle Kim.
Tymczasem Azjatka opuściła łuk, ale zamiast pognać po ten plecak patrzyła się na Honzo w szoku. Mężczyzna leżał i jęczał w cierpieniu, choć był tak zamalowany krwią że ciężko było ocenić jak duże szanse ma na przeżycie. Nikt wcześniej nie umarł na jej oczach. Poczuła jak robi jej się słabo i podparła dłonią o auto nie umiejąc oderwać nóg z ziemi. Krzyk Kimberlee wydawał się taki odległy, jakby tylko się jej przyśnił.
Harry widząc, że zagrożenie minęło i dinozaur, który obrał go sobie za cel padł martwy wygramolił się spod wozu. Usłyszał wrzask majora i poczuł deja vu. Wczoraj Frost wydał identyczny rozkaz, gdy krwiożercza roślinka porwała Currana, tyle, że ten przygłup „Bear” w ogóle go nie słuchał i zaaferowany był ciągnięciem Kiku za spodnie. Harry nie zamierzał brać złego przykładu z dyletanta i skoczył do samochodu wyciągając ze środka karabin. Stanął w kółku próbując odbezpieczyć broń. Zwrócił się do Sosny ciężko oddychając.
- Dobrze to robię?
- Odbezpieczasz tu…- Douglas wskazał kciukiem miejsce na karabinie.- Lufą mierzysz w kierunku wroga i palcem naciskasz spust. I modlisz się żeby w coś trafić. Pamiętaj by strzelać krótkimi seriami, bo draństwo kopie.
- Moje oko… kurwa, moje oko... - Niespodziewanie, Honzo ruszył się z miejsca, na trzech kończynach pełznąc w kierunku Majora i Kim, jedną dłonią trzymając się za pół zakrwawionej twarzy…
- Idzie pani czy nie?? - Collins wygramolił się z jeepa, odzywając do Lyssy “wrytej w ziemię” - Panienka Miles prosiła o sprzęt medyczny! - Mężczyzna sam chwycił za czerwony plecak lekarki, na drobny moment czekając na reakcję Azjatki.
- Daj jej spokój… a najlepiej mocnego łyczka z menażki, jak coś mocniejszego niż wodę tam masz.- rzekł “Bloody” podchodząc do Lyssy i bezceremonialnie chwytając ją za dłoń by pociągnąć do kółeczka desperackiej obrony, zerkając na truchła gadów.- Niektóre gatunki powinny pozostać wymarłe.
Japonka zachwiała się na nogach przez chwilę, po czym niczym małe dziecko, nie stawiając oporu, dała pociągnąć się za rękę bliżej krwawej zbieraniny. Gdy już dotarła do niej prośba Kim, Collins już ją wyręczył. Bała się, co Bloody mógł wyczuć po nieco drżącej jej dłoni. Po chwili chyba jednak troszkę doszła do siebie, bo spróbowała wyjąć rękę z uścisku mężczyzny i wyjąć strzałę zatopioną w podziurawionym dinozaurze. Dłoń która trzymała łuk, zaciskała się mimowolnie raz za razem.
Bloody jednak nie rozumiał jej intencji i instynktownie zaciskał dłoń, gdy próbowała się wyrwać. Kiku nie próbowała się siłować, zamiast tego uniosła tylko wzrok na niego i tak moment patrzyła, po czym zrezygnowała z prób uwolnienia dłoni, ba, sama ją zacisnęła. Cząstka jej samej chyba potrzebowała tego gestu i jakiegokolwiek, nawet wyimaginowanego poczucia bezpieczeństwa.
Trzymając dziewczynę jedną reką i karabin w drugiej Sosnowsky zwrócił się do Kim spokojnym głosem. Jakby ta sytuacja nie robiła na nim wrażenia.
- Musimy rannych opatrzyć prowizorycznie. Załadować na pojazdy… i wynosić się stąd. W jaskini zajmiemy się… leczeniem.
- Się wie - Odparła najemnikowi lekarka, zakładając już jednorazowe rękawiczki, by zabrać się za zajmowanie rannymi. Trochę trzęsły jej się ręce, ale chyba była w stanie sobie z tym poradzić… najpierw obejrzała na szybko klnącego Honzo.
- Przeżyjesz. To nie jest poważna rana, oko chyba nie jest uszkodzone... - Kim założyła w ciągu paru sekund opatrunek z opaską na głowę, przysłaniający owe oko.
- Zajmiemy się tym za chwilę - Uśmiechnęła się do Geologa, co minimalnie go uspokoiło. Następnie blondyneczka przyklęknęła przy Majorze. Najpierw podobny opatrunek na ucho… i nagle oczy Kimberlee rozszerzyły się o wiele bardziej niż normalnie.
- Tam… tam... - Wskazała drżącym palcem krzaki. Coś się w nich poruszało. A ponad krzaki, gdzieś na wysokości 2 metrów wystawały pionowo dwa czubki ogonów. I to takiej samej wielkości i koloru, co już martwych zębaczy na polance.
- O Boże... - Jęknął Collins.
Doug sięgnął po granat odłamkowy, pozbawił go zawleczki i rzucił ku raptorom pospiesznie.
- Kryć się! - Wrzasnął Major, po czym przyciągnął do siebie zdezorientowaną Kim, by oboje znaleźli się za truchłem o które opierał się plecami. Osłona marna, ale lepsza niż nic… Honzo rozpłaszczył się na ziemi, Collins i Lyssa po chwili również.
Granat wylądował dokładnie tam, gdzie powinien, i po niecałych 3 sekundach nastąpiła eksplozja, a wszystkim aż zadzwoniło w uszach. Z krzaków dało się słyszeć jakieś… piski? W każdym bądź razie, nic tam się już nie poruszało, i na chwilę w dżungli zapadła cisza, płosząc chyba wszystko co żyło, na sporym obszarze.
- Sprawdź - Warknął do “Sosny” Major, a lekarka w tym czasie zajęła się szybko nadszarpniętym bokiem głównodowodzącego tym cyrkiem.
Sosnowsky zacisnął dłonie na swoim karabinie i ruszył w kierunku krzaków, gotów w każdej chwili posłać serię we wszystko co się poruszy… nie znalazł jednak nic. Ciał drapieżników również. Było co prawda sporo krwi, jednak granat ich nie zabił, a jedynie zranił i w końcu przepłoszył??
Tymczasem Kiku podniosła się niepewnie z ziemi, rozejrzała i wydarła z gadziego trupa swoją strzałę. Każda była cenna, i mogła jeszcze ocalić im życie. Ignorując trzymanie się w grupce, ruszyła po drugą strzałę, do gadziego truchła nieopodal. Po drodze dobywając maczety, by wpierw upewnić się czy na pewno gad padł martwy. Serce waliło jej jak szalone, ale szła spięta, dość powoli i tocząc wewnętrzną walkę myśli.
Douglas zatrzymał się przyglądając śladom krwi na miejscu wybuchu. Potem rozejrzał się dookoła i zaczął ostrożnie cofać do tyłu nie tracąc z pola widzenia miejsca eksplozji. Mogły się wszak kryć w pobliskich krzakach.
- Długo jeszcze? Na razie jest spokój, ale nie powinniśmy testować naszego szczęścia.- stwierdził w końcu rozglądając się podejrzliwie po ścianie zieleni.
- Opatrzę prowizorycznie Majora i możemy spadać! - Kim… niepotrzebnie krzyknęła. Chyba taka wypowiedź Sosnowskyego znowu nieco wywołała u niej strach całą tą sytuacją w jaką się wpakowali.
- To dobrze… ładujemy rannych na dżipa i wracamy do jaskini. Tam będzie się można nimi zająć na poważnie. I poinformować pozostałe ekipy co się tutaj stało.- zadecydował Douglas.
Harry zgodził się skinieniem ze słowami Sosny. Wciąż stał z karabinem, próbując utrzymać szyk narzucony przez majora. Podczas gdy Lysa zbierała strzały a Kim opatrywała rannych, Frost wypatrywał kolejnych zagrożeń, które mogły nadejść z dżungli.
Nic nowego jednak nie nadeszło, poza Lyssą już pospiesznie wracającą ze swoją ubabraną we krwi amunicją. Dziewczyna nachyliła się nad Alazragulim, wyciągając rękę i chcąc pomóc mu wstać, by móc zaprowadzić go do jeepa.
- Co z Johnem? - Zapytała w międzyczasie Kim.
- Dzięki laska... - Wymamrotał Honzo, korzystając z pomocy Lyssy. Nie zareagowała na te słowa, bo chociaż drażnił ją, to nie zostawi go z tego powodu tutaj na śmierć.
- Major jest dosyć ciężko ranny, trzeba będzie szyć... - Wyjaśniła Kimberlee, kończąc z opatrywaniem na tę chwilę najemnika. Baker w końcu więc wstał z grymasem bólu na twarzy, zakrwawiony w wielu miejscach, z nieco “nadszarpniętym” mundurem na boku. Rozejrzał się po towarzystwie.
- Dobra, to do jeepa i spadamy stąd. Ja prowadzić nie będę, są ochotnicy? - Spytał. Wybór w sumie był jednak ograniczony… skoro “Sosna” jechał quadem, to odpadał jako kandydat, Honzo z tylko jednym sprawnym okiem również. Pozostawały więc w sumie do wyboru cztery osoby?
- Tak, tak, jedźmy stąd... - Przytaknął blady Collins.
- Ja poprowadzę. - - rzuciła krótko Lyssa.
 
waydack jest offline  
Stary 10-11-2018, 21:06   #60
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Słowa które słyszał były niewyraźne. Wydawały się dobiegać z oddali niczym echo.
- Powtórzę ostatni raz. Słuchaj co się do ciebie mówi i odsuń się!
W odpowiedzi usłyszał głos. Swój własny, zdesperowany głos.
- Nie możecie tego zatuszować! Prędzej czy później ludzie dowiedzą się co tu się naprawdę wydarzyło!
Odpowiedzią na te słowa buntu były jedynie strzały z pistoletu. Leżał na ziemi? Czy to była jego krew?
- A wystarczyło grzecznie siedzieć cicho – Niewyraźna sylwetka wycelowała lufę pistoletu prosto w niego – Dobranoc harcerzyku.

Następnie pojawił się oślepiający błysk. Wszystko zniknęło, oprócz płomieni, które zaczęły palić jego prawy bok. Leżał. Krwawił. Nie mógł nic zrobić…

Poranek - jaskinia

Alan, zalany potem, zerwał się ze śpiwora.
”Gdzie ja…?”
Rozejrzał się po półmroku panującym w jaskini.
”To tylko sen…” – pomyślał z ulgą.
Starał się uspokoić oddech.
”Tylko sen…”

Wstał i powoli udał się w kierunku światła poranka, przebijającego się przez wejście do jaskini. Wydawało mu się jakby stare blizny po oparzeniach, znowu piekły go jak tuż po zagojeniu.
Coś mówiło mu, że to będzie bardzo długi dzień…

Po dotarciu na wzgórze

Alan spokojnie wytrzymał spojrzenie Bear'a pomimo widocznej różnicy wielkości między dwoma mężczyznami.
- Musiałem zapanować nad rozładunkiem sprzętu na plaży. Niestety, czasem trzeba być stanowczym by inni cię słuchali - ”Poza tym chciałem się na kimś wyładować za wszystkie pieprzone “niedogodności”, które zwaliły mi się na głowę”. Odwrócił wzrok w kierunku Chelimo - Nie martw się. Marco udowodnił mi już, że mogę na nim polegać. Naprawdę dużo mu zawdzięczam od wczoraj.
- No spoko - “Bear” wzruszył jedynie ramionami i to chyba była cała dyskusja? Najemnik zaczął bowiem przyglądać się rozległemu terenowi, więcej chwilowo nie odzywając. Chelimo zaś wciąż uporczywie wywoływał “Hyperiona”...
- Czekaj! - odpowiedział Woods trochę ostrzej niż zamierzał. Wziął głęboki oddech i przywrócił uśmiech na twarz - Lornetkę powinien mieć Marco. Używał jej wczoraj na plaży. Mamy być dodatkową parą oczu dla tych na dole, prawda?

Ledwie Woods skończył mówić… przed jego nosem pojawiła się owa lornetka, w łapie “Beara”. Czarnoskóry mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- To obserwuj - David odszedł od niego o parę kroków, zajmując się pilnowaniem najbliższego terenu - Ale jak wypatrzysz jakieś laski-amazonki, to też chcę popatrzeć! - “Bear” parsknął.
Alan uśmiechnął się przez chwilę złośliwie. ”O nie! Tak łatwo mnie nie zignorujesz”. Podszedł w stronę najemnika.
- A mniej więcej w którą stronę udały się nasze grupki?

“Bear” przez chwilę myślał, po czym wskazał paluchem najpierw jeden kierunek, potem drugi.
- To chyba będzie jakoś tak - Powiedział.
Alan starał się zapamiętać oba kierunki wskazane przez “Bear’a”. Dla pewności ułożył kilka kamyków w strzałki skierowane w tamte strony. Uznał jednak, że zanim zacznie wypatrywać towarzyszy najpierw nagra widok ze wzgórza tabletem. Może Harry wykorzysta to potem w swoim filmie.
- Czyli pracowałeś już kiedyś razem z Marco? - ciągnął dalej, niby obojętnie, zaopatrzeniowiec - Z innymi może też miałeś przyjemność współpracować? Uśmiechnij się do kamery.
- Tak, pracowaliśmy już razem - Odpowiedział David - I z “T” też... - Na widok nagrywania go, czarnoskóry wyszczerzył na chwilę zęby, ale i wzruszył ramionami, nie mając zamiaru pozować, czy i robić cokolwiek innego do kamery.
- Kiepski z ciebie obserwator, bardziej chyba Frosta przypominasz z tym kamerowaniem okolicy, youtuber kurde jeden - “Bear” zaśmiał się krótko.

Woods nagrywał dalej, obchodząc wzgórze dokoła i starając się zarejestrować jak największy obszar przestrzeni wyspy.
- Właśnie dla naszego youtuber’a robię nagranie okolicy. Powinieneś się cieszyć, że w nim wystąpisz. Wiesz ile tysięcy dziewczyn ogląda kanał Harry’ego? Mógłbyś zostać gwiazdą - przeszedł parę kroków, po czym dodał - Dobrze że “TMI” wybrało osoby, które znają swoje mocne strony. Pewnie będzie to bardzo pomocne podczas tej misji. Wiesz - efekt synergii.

Starał się by rozmowa wydawała się zwykłą pogawędką. Informacje wyciągnięte z najemnika mogą okazać się korzystne w przyszłości. Kto wie, może nawet uda mu się zyskać przydatnego sojusznika.
- A co myślisz o reszcie? Pewnie wy też dostaliście do przejrzenia teczki pozostałych członków wyprawy. - sam oczywiście żadnych teczek nie widział na oczy, ale może najemnicy dostali jakieś dane o reszcie grupy jeszcze przed opuszczeniem “Hyperiona”.
- Nie mam pojęcia o jakiej “energii” między tu ludźmi gadasz - Wzruszył ramionami “Bear” znowu coś żując, chyba kolejny batonik - Ja do żadnych teczek wglądu nie miałem, może Major miał...

”Wspaniale. Najemnicy, którzy nawet nie wiedzą kogo ochraniają” - pomyślał zaopatrzeniowiec.
- Czyli nie dzieli się z wami informacjami o tym kogo macie ochraniać? To trochę nie fair z jego strony, prawda? - zapytał Alan.
- Nawijasz i nawijasz, jednocześnie nagrywając… nie pomyślałeś o tym, co? - Tym razem czarnoskóry najemnik uśmiechnął się nieco krzywo - A co do informacji… na cholerę mi wiedzieć, czy tam znać, coś z czyjegoś życiorysu? Mamy ochraniać tego i tego, albo tą i tą, no to to robimy, do niczego mi wiedza, gdzie kto studiował i ile ma doktoratów co nie?
- Oczywiście możesz mieć rację… z drugiej strony może po prostu Major coś przed wami ukrywa. Wybacz, chyba powiedziałem za dużo - Woods odwrócony do “Bear’a” plecami nie starał się nawet ukryć uśmiechu.
- A tam pieprzenie… bo co, mamy w szeregach szpiega Chińczyków, czy jak? - David podrapał się po łepetynie.
- Haha, dobre - zaśmiał się Alan - Tak źle nie jest, ale… zresztą nieważne. Masz rację. Lepiej nie wiedzieć za wiele i skupić się na podstawowych obowiązkach. No! Nagrane - powiedział z satysfakcją - Udało się połączyć z “Hyperionem” Marco? - zawołał do Chelimo, a ten przerwał monotonne powtarzanie tego samego w słuchawkę radiostacji, po czym pokiwał przecząco głową.
- Nie przejmuj się i próbuj dalej- zawołał pocieszająco Woods - Ja w tym czasie poszukam naszych zbłąkanych owieczek - powiedział do “Bear’a”.

Poszedł w kierunku zbocza w miejsce wskazane przez David’a i zaczął rozglądać się przez lornetkę.
- Woods!!! - Ryknął nagle “Bear”, i gdy Alan się odwrócił w jego stronę, mózg “Zaopatrzeniowca” musiał przeanalizować kilka istotnych faktów w ledwie milisekundzie. Prosto na Alana pędziło coś wielkiego drogą powietrzną, coś z wielkimi skrzydłami, i jeszcze bardziej paskudnie wyglądającym, wyjątkowo długim, ostro zakończonym dziobem. I to coś, ten jakiś cholerny, latający dinozaur, miał zamiar przebić jego plecy owym dziobem, co oznaczałoby śmierć.

<img src="https://images90.fotosik.pl/70/27733b4baed12069.jpg" border="0" alt="" />

Rzucony w powietrze przez czarnoskórego plecak, należący do Woodsa, w latającego myśliwego, minimalnie rozpraszający owy atak, ruch własnego ciała, nieświadoma zmiana pozycji w ostatniej chwili. Zamiast zostać przebitym na wylot, dziób rozpruł prawe ramię mężczyzny, oraz “drasnął” prawą pierś, rozrywając materiał ubioru i skórę… wielka głowa i cielsko przeleciało o centymetry od zszokowanej twarzy Alana, jednak latające draństwo miało i łapy, i jedna z nich pochwyciła prawą, już zranioną rękę, po czym Woodsa prawie wyrwało z butów, gdy został porwany w przestworza! A wszystko w mgnieniu oka, i w obszarze ledwie dwóch metrów przy mężczyźnie. Zupełnie, jakby oglądał jakiś film w mega zbliżeniu i w zwolnionym tempie.
- Marco!! Wal!! - Darł się “Bear” - Nadlatują następne!!

Rozbrzmiał kaem czarnoskórego, ale Woods mało co widział w ciągu następnej sekundy, jednak chyba celem nie był drapieżnik porywający ze sobą Alana, który wisiał w nieładzie, krwawiąc z dwóch miejsc, z wybitym dodatkowo chyba ramieniem, wciąż oszołomiony tym co się stało… lecąc. W szponach prehistorycznej bestii, by skończyć jako jej posiłek.

Potworny ból z rozerwanego ramienia sprawił, że Alan omal nie zemdlał. Nie miał czasu na spokojną analizę sytuacji i musiał zdać się na instynkt. Wyjął Desert Eagla z pochwy lewą ręką i korzystając z faktu, że zwierzę jest blisko starał się zrobić sporą dziurę w skrzydle gada. Strzał okazał się celny, a błoniaste skrzydło gada zostało przedziurawione, co wywołało u latającej poczwary skrzek bólu. Jeden strzał to było jednak zdecydowanie za mało, by ukrócić te lotne cyrki… a odpowiedzią podniebnego myśliwego była próba dziabnięcia Woodsa, co na szczęście dla mężczyzny okazało się fiaskiem. Lot po przedziurawieniu skrzydła stał się dosyć szaleńczy, i Alanem rzucało jeszcze bardziej niż wcześniej, pistolet w dłoni jednak utrzymał. W końcu cholerna gadzina chyba nie była już w stanie dalej z nim lecieć, wykonała bowiem nagle ostry zwrot w prawo, jednocześnie… wypuszczając Woodsa z pazurów. Mężczyzna poleciał pięknym łukiem w dół, z wysokości jakichś 20 metrów…
“I to by było na tyle” - pomyślał zrezygnowany, gdy tak spadał w kierunku ziemi. Czas jakby nagle dla niego zwolnił. Przed oczami pojawił mu się jeszcze obraz pięknej Japonki rozciągającej się na plaży. To poderwało go do ostatniego, wydawałoby się, wysiłku w jego życiu. Skupił całą swą uwagę i doświadczenie, by w jakiś sposób zamortyzować upadek z takiej wysokości.

Lot ku ziemi, wśród wciąż słyszanych salw karabinu “Beara”, skrzeku latających gadów, zbliżających się drzew… ostatnich chwil życia Alana… przerwało nagle kolejne, mocarne szarpnięcie, tym razem za prawą nogę, i świat znowu dziwnie zawirował. W mordę by to wszystko… Woods został w locie złapany przez tego samego, nie, chwila, przez innego skrzydlatego drania?! Przeciążenie jakoś wytrzymał, nie wypuszczając spluwy z dłoni. Tym razem, wisząc do góry nogami, poczuł ból i płynącą krew z nogi. No i znów lecieli ponad drzewami…
- Nie dacie, kurwa, umrzeć w spokoju?! - ryknął i wystrzelił w tors drugiego podniebnego drapieżnika. Kula, która normalnie rozrywa solidny pancerz jak papier, przebiła tors dinozaura, lecz ten uparcie trzymał Alana w swoim uścisku, skrzecząc żałośnie.
- Co do…? - Nie wierzył własnym oczom. Strzał z tego pistoletu potrafiłby przebić drzwi opancerzonego samochodu, a ten przerośnięty kanarek, dalej uparcie go trzymał.
- Zachowaj się wreszcie jak normalne zwierzę, do którego się strzela i upuść mnie, albo zdychaj! - wrzasnął strzelając raz za razem w to samo miejsce. Strzał, trafienie, skrzek, wierzganie gadziny… dalszy lot… strzał...niecelny. Dalszy lot. Strzał… niecelny. Strzał, i w końcu sukinkot zaczął spadać w dół, a Alan razem z nim. Po raz kolejny, na głowę, w kierunku drzew, czy była to dobra opcja? Kwestia sporna…
- Znowu to samo! - Krzyknął z bezsilnej frustracji.

Próbował jakoś zamortyzować upadek, odwrócić się w locie, złagodzić… cokolwiek. Wpadł na drzewa, na gałęzie. Bolało. Obijał się w każdą możliwą stronę, zaliczał wiele gałęzi...oj zdecydowanie za wiele. Każde uderzenie było okropne, każde nadzianie się na gałąź, zdzierana skóra, wgniatane ciało, wirujący świat, niekiedy nawet i rozrywane ciało. I w końcu, po tym wszystkim, po całym tym wirowaniu i bólu, ostatnie, finalne plaśnięcie o glebę i ciemność…

*****

…i to właśnie ta ciemność ciągnęła go głębiej w swe objęcia. Wołała do niego. Kusiła słodkimi obietnicami braku trosk i bólu. Czuł jak zagłębia się w nią coraz bardziej. Gdzieś z tyłu świadomości wiedział, że im dalej zajdzie, tym trudniej będzie mu wrócić.


- Myślałem, że jesteś twardszy - odezwał się się głęboki, lekko zniekształcony głos.
- Kim jesteś? - wyobrażenie Alana w jego własnej podświadomości, wciąż płynęło w bezkresną, mroczną głębię. Miał tam zamknięte oczy. Jedyne czego chciał to odciąć się od wszelkich trosk.
- Czuję się urażony - zaśmiał się pogardliwie głos - Przez tyle lat dbałem by nic ci się nie stało. By nikt cię nigdy nie skrzywdził.

Tuż przed mentalnym wyobrażeniem Woodsa pojawiła się jego dokładna kopia. Jednak z tym drugim Alanem było coś nie tak. Jego wzrok był złośliwy, jego mięśnie napięte. “Wyglądał” jakby czuł wstręt i pogardę do wszystkiego, prócz siebie samego.
- Odejdź, już dawno z tobą skończyłem. Nie chcę cię widzieć - odpowiedziało spokojnie wyobrażenie mężczyzny.
- Nigdy się mnie nie pozbędziesz, pamiętaj o tym. Potrzebujesz mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Potrzebujesz mnie by przeżyć.

Dłoń “drugiego” Alana pogładziła wyobrażenie po policzku w pokrętnej karykaturze udawanej czułości.
- Pamiętaj. Prędzej czy później wrócisz do mnie po pomoc. Tak jak kiedyś. Wiesz dobrze, że beze mnie nie przetrwasz - odpowiedział i zaczął zanosić się maniakalnym śmiechem, zostawiając wyobrażenie Woodsa, dalej zapadające się w otchłań nicości.
- Mam to gdzieś. Chcę wreszcie odpocząć… - odparł “oryginalny” Alan i pozwolił dalej ciągnąć się w bezdenną toń.

Nie musiał się niczym przejmować. Nikomu nie był nic winien. Nie miał do czego wracać.
Ledwie słyszalny, znajomy głos przebił się jednak przez otchłań, prosto do do wyobrażenia mężczyzny.
”Zadbasz by moje walizki trafiły do reszty naszego bagażu?”
Niewidzialna siła zatrzymała jego powolny upadek w nicość.
”...jest jeszcze dużo osób których życie zależy od Ciebie więc musisz się trzymać.”

Wyobrażenie Alana otworzyło oczy. Powoli, z wielkim trudem obrócił się w kierunku, z którego tu przywędrował. Nicość wciąż wołała go słodkimi obietnicami odpoczynku, ale jej głos był już znacznie cichszy i już nie tak kuszący.

”Coś tam umiesz. Porzucam Tobą kilka razy na tydzień i już nie będzie tak łatwo”.
Musiał wrócić. Chciał wrócić. Zaczął mozolną wędrówkę z powrotem. Kilka razy w życiu już ją przechodził, lecz tym razem miał o wiele lepszego przewodnika.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 10-11-2018 o 21:25.
Koime jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172