Przeprawa przez las nieopodal Wittgendorfu okazała się dla zwiadowców traumatycznym przeżyciem. Zingger, przedzierając się przez knieję, czuł zło i chaos, gdziekolwiek się obejrzał. Nie chodziło nawet o wszechobecne zmutowane rośliny, owady czy zwierzęta. Po prostu aura bluźnierczej magii była namacalna nawet dla pośledniego kleryka Ranalda.
- Na kości Pana Szczęścia, Lotharze - wystękał Berni wyszarpując się z objęć szczególnie natarczywej winorośli, która za nic nie chciała puścić jego kaptura. - Czujesz? Widzisz? I nie grzmisz? - powiódł dłonią po otaczającej ich okolicy. - Jakie to bezeceństwa miały miejsce w tej okolicy? Żuki z symbolem śmierci? Słyszałem opowieści o plagach jakie spadały na północne regiony Imperium dotknięte przemarszem wojowników chaosu, ale nie słyszałem, żeby takie rzeczy miały miejsce w sercu cesarstwa. Złe czasy nastały... Psia kość, jakże tu parno i duszno.
Gdy wychynęli z lasu i omietli okolicę od razu stali się niemymi świadkami najazdu strażników z Wittgensteinu na wieś.
- Biedny człek, ciężki los go czeka zapewne - wskazał odrapaną dłonią von Essingowi nieszczęśnika, które powiedli do zamku. - Ciekawym okrutnie kim jest ta Pani na koniu. Może jakaś rodzina owego Dagmara?
- Jeśli masz jeszcze siły po naszej trudnej wycieczce, zaszedłbym do jednej z tych porządniejszych chałup i zasięgnął języka. Odwiedziłbym jeszcze ruiny świątyni Sigmara. Nawet po zmroku. Tylko tak, żeby wsiołki nas nie zauważyły. Musimy tej sytuacji zaradzić... |