Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2018, 20:47   #553
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Odliczanie

Czy już mogę zacząć odliczać?, Tuonetar dyskretnie wtrąciła się. Zacznę od dziesięciu. Kiedy dojdę do zera, wycofam się, zapowiedziała.

- To nie tak powinno się skończyć - Kirill spojrzał w wyrzutem na rozgwieżdżone niebo. - Nie tak.
Harper wstrzymała oddech
- Wiem… Też już się złościłam i wyrzucałam to na głos… Ale Ukko nie może nam w tym temacie pomóc. Tymczasem… Tymczasem mam jakieś dziesięć słów, czy bardziej sekund, bo Tuonetar wkrótce opuści moje ciało i to znaczy, że nie będę mogła utrzymać się już tutaj. Więc… Więc zostaje nam niewiele czasu, choć akurat tyle, bym powiedziała, co powiedzieć chciałam - wzięła głęboki wdech
- Cieszę się, że mogłam was poznać. Wszystkich. Dziękuję wam za pomoc. Za wsparcie i za to, że ratowaliście mi skórę w ciągu tego tygodnia. Uważam was, za bardzo wartościowe osoby. Jestem szczęśliwa, że mogłam poznać takich ludzi - oznajmiła na tyle głośno, by i Jennifer usłyszała.

Zaczęło się odliczanie śmierci.


Dziesięć…

Dziewięć...


- Alice… - Kirill odsunął się i podniósł do góry rękę, jak gdyby chciał coś zatrzymać. - Ona już zaczęła, prawda? - w jego oczach pojawiła się iskierka paniki.

Osiem…

Siedem...


- Co zaczęła? - zapytał de Trafford, po czym spojrzał na Kirilla i wnet znów na Alice. - Chyba nie...
- Siedem… - powiedziała krótko Alice, tuż po tym, jak wyliczyła cyfrę bogini śmierci. Zerknęła na Kirilla i Terrence’a. Bała się i było to po niej widać.

Sześć…

Pięć...


Jenny nagle zerwała się do biegu.
- Nie, Alice! - krzyknęła. - Nie, każ jej przestać! My… my coś wymyślimy… - nie zwracała uwagi na łzy ciągnące się po policzkach.
Harper wzięła głębszy wdech
- Jenny… Zrobimy coś, czego bogowie uczynić nie mogą? Jesteś pewna? - zapytała ostrożnie
- Tuonetar, daj nam jeszcze chwilę - poprosiła.

Cztery...

Jenny biegła i z rozpędem uderzyła w Alice. Objęła ją mocno.
- Każ jej przestać… niech przestanie - łkała jej do ucha.
Kirill chwycił mocno prawą dłoń śpiewaczki, a Terry jej lewą. Jak gdyby chcieli, żeby była świadoma ich obecności… kiedy odejdzie za trzy sekundy.
Rudowłosa aż ‘uhnęła’ na napad ze strony Jennifer
- Chyba… chyba nie mogę - powiedziała łamiącym się głosem. Oparła czoło o ramię blondynki i zacisnęła dłonie, by przytrzymać i de Trafforda i Kaverina. Bała się odejść, a zostało jej ile? Cztery sekundy… Za moment już tylko trzy. Zadrżała.
- Zrób coś… zrób coś… - Jenny powtarzała, przytulając ją okropnie mocno. Wręcz miażdżyła ją. Skąd posiadała w sobie tyle siły? Była w stanie wykonywać akrobacje spadochronowe niczym kaskader w filmie akcji, a po tym wszystkim wciąż nie słabła. - Powiedz mi, co mam zrobić! - krzyknęła.

Trzy…

Dwa...


Alice sapnęła
- Gdybym tylko wiedziała co Jenny. Powiedziałabym ci natychmiast. Cieszę się, że mogłyśmy się przyjaźnić choć przez jakiś czas Jenny - powiedziała jeszcze, wiedząc że została jej ta ostatnia sekunda. Przytuliła policzek do jej policzka i spojrzała najpierw przed siebie, a potem w górę, na niebo. Była wdzięczna i wiele żałowała. Przełknęła ciężko ślinę.

Jeden...

- Jeden… - powiedziała smutnym tonem śpiewaczka i zamknęła oczy czekając co teraz nastąpi. Załkała.

Ze...

Tuonetar zaczęła, jednak nie dokończyła. Nie wypowiedziała ostatniej sylaby. Wszyscy zastygli w bezruchu w oczekiwaniu na to, co się wydarzy.
Alice milczała w oczekiwaniu. Całe jej ciało drżało, kiedy zero nie nastąpiło. Spróbowała otworzyć oczy. Czy już była po tamtej stronie? Czy może jednak nie? Co się działo. Chciała wiedzieć, zapewne jak każdy w jej sytuacji.

Mijały kolejne sekundy. Otworzyła oczy. Jennifer wciąż ją przytulała, mężczyźni wciąż trzymali ją za ręce. Nikt nie poruszył się ani na milimetr. Alice nie rozumiała, co ma miejsce tak długo, aż spojrzała na niebo… i ujrzała ptaka, który zastygł w locie. Nie poruszał skrzydłami, ale też nie spadał. Jego sylwetka była dobrze widoczna w świetle kolorowych ryb jeziora Alue.
Kobieta ostrożnie spróbowała się poruszyć, czy to cokolwiek zmieniało? Czemu cały świat wokół niej stanął w miejscu? Rozejrzała się, szukając odpowiedzi. Czemu? Co właśnie miało miejsce? Nie potrafiła tego zrozumieć.
Odsunęła się od Jennifer. Ta wciąż tkwiła w tej samej pozie, niczym odlew figury woskowej. Alice zaczęła iść po statku, rozglądając się. Ciesząc się z tych kilku dodatkowych, skradzionych sekund, które zostały jej dane. Wtem usłyszała skrzypienie. Coś znajdowało się za zadaszoną częścią motorówki i chyba… przybliżało się w jej stronę. Jeszcze nie widziała, co to takiego było.
Harper popatrzyła na ważne dla niej osoby, zastygłe jak niesamowity posąg ku pamięci tej ostatniej sceny, która mieli dla siebie wspólnie. Słysząc jednak, że coś poza nią porusza się po pokładzie motorówki, zastygła w oczekiwaniu, skoro zbliżało się, to wkrótce do niej przyjdzie. Obserwowała uważnie, z której strony nadejdzie.

Wtem zza rogu wyjechał skrzypiący, trójkołowy rowerek. Siedział na nim chłopiec, który mógł mieć około dziewięć lat. Na jego czoło opadała równa, czarna grzywka. Miał na głowie jaskrawą czapkę z daszkiem, z przyczepionym na jej szczycie wiatraczkiem. Obok niego dreptało kolejne dziecko. Znacznie młodsze, pulchniejsze i bardziej urocze. Chłopiec posiadał czarne, gęste, falujące włosy. Trzymał w rękach dwie szmaciane lalki. Jego pełne policzki były zarumienione.
- Witaj, Alice! - przywitał się z nią starszy.
Widząc dwójkę chłopców, śpiewaczka była zaskoczona. Wiedziała, że mieli niesamowite zdolności, nie wiedziała jednak z kim ma przyjemność, w końcu nigdy za długo nie rozmawiali.
- Salvadorze, Ramiro… Cześć… Co tutaj robicie? - zapytała przyglądając się im z uwagą.
- Przecież wiesz, co tu robimy. Przybyliśmy do ciebie! - Salvador podjechał bliżej. - Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Wyjaśniłem, że mamy dług względem Natalie i dlatego chcemy pomóc. Zapowiedziałem, że zjawimy się wtedy, kiedy będziemy najbardziej potrzebni.
- Creo que este es el momento correcto - rzekł Ramiro, co znaczyło “myślę, że to właściwy moment.”
Alice uniosła brwi
- Tak… Tak rzeczywiście… Kiedy pomogliście mi z tamtym zabójcą i rozmawialiśmy… Faktycznie, ale… ale jak to zrobiliście? W sensie zatrzymaliście wszystko? - zapytała zaskoczona. Gdy widziała ich ostatnim razem, nie było innych ludzi, by była w stanie zweryfikować, czy i wtedy wszystko stało w bezruchu
- Niesamowite - stwierdziła i przyklęknęła, by znaleźć się twarzą na poziomie głowy Salvadora. Nie mówiła pytań na głos, ale jej spojrzenie zasypywało nimi obu chłopców. Kim byli? Czy mogli jej pomóc? Jak mogli to zrobić? Co miała uczynić w zamian? I wiele innych.
- Jesteśmy tutaj, aby spłacić nasz dług - rzekł Salvador, poprawiając czapeczkę na głowie. - Mój brat jest w stanie uleczyć każdą, nawet najcięższą chorobę. Pamiętasz, jak naprawił twoje ramię? - zapytał. - To było ramię? - zmrużył oczy, jak gdyby nie mogąc sobie przypomnieć.
Czarnowłosy malec tymczasem wydawał się kompletnie stracić zainteresowanie rozmową. Usiadł na pokładzie i zaczął bawić się lalkami.
Harper kiwnęła głową
- Tak, to było ramię… W takim razie, jesteście w stanie sprawić, bym ożyła? By ożył i ktoś drogi dla mnie? Jak bardzo możecie nam pomóc? - zapytała ostrożnie, nie wiedziała bowiem jak wielki był ten dług w stosunku do Natalie. Czy mogli wiele, aby na przykład pomóc i jej, czy to było ograniczone… Stąd pytania.

Salvador zamilkł. Spojrzał na nią nieco dłużej. Nagle jakby osowiał i opuściły go siły. Zasmucił się.
- Nawet Ramiro nie posiada takiej mocy. Jesteście naprawdę nieżywi? Nie tylko śmiertelnie ranni? - zapytał, mając nadzieję, że jednak będą do czegoś przydatni.
Śpiewaczka otworzyła usta, po czym je zamknęła i lekko posmutniała
- Śmiertelnie nieżywi… Są tu ranne osoby, ale niestety. Ja, czy on - skinęła głową w stronę, gdzie było ciało Dahla
- Nie żyjemy - wyjaśniła tonem, jakby przepraszała chłopców za rozczarowanie.
Salvador zagryzł wargę.
- Jesteś pewna, że nie żyjecie? - jeszcze chciał się upewnić.
Tymczasem Ramiro podniósł głowę i spojrzał na brata.
- Bueno ... en realidad podria hacer eso. Solo necesito tener una potente fuente de energia… - rzekł, co znaczyło “tak właściwie mogłoby mi się udać, tylko potrzebuję silnego źródła energii.”
- Zrozumiałaś? - zapytał Salvador.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Silnego źródła energii? Jak silnego? - odezwała się do Ramiro w jego ojczystym języku.
Chłopiec złożył obie dłonie, po czym nagle je rozszerzył i zrobił nimi ogromne koło.
Co znaczyło: “bardzo silnego”.
- Chwilę temu, wszyscy ci śpiący ludzie i ja skonsumowaliśmy naprawdę ogromne źródło energii… Dlatego śpią, są nią przesyceni - zauważyła, wskazując na Konsumentów porozkładanych po statku.
- To mogłoby się udać! - Salvador klasnął w dłonie, ciesząc się. - I skoro śpią, to nie będą protestować przed poświęceniem swojego życia! - uśmiechnął się, po czym zaczął przybliżać się w stronę Konsumentów kompletnie nieświadomych zbliżającej się śmierci.
Harper wstrzymała oddech
- Czek… Czekaj. Chwileczkę… Jak to życia? Mają umrzeć? - zapytała zdumionym tonem i popatrzyła na Konsumentów, którzy przybyli tu by pomóc, by wesprzeć ją i Joakima. By pomóc z Koroną… Wierzyli w nich. A teraz miała poświęcić ich życia, by ratować siebie i jego? Alice zamarła
- Życia tych co tutaj śpią? Czy wszystkich, którzy śpią na tej wyspie? Jak to ma wyglądać? Wyjaśnij mi… Proszę - wahała się odrobinę.
- Nie wiem, nigdy tego nie robiliśmy. Jak wielu powinno zginąć? Lepiej zabić więcej osób niż za mało i żałować, że się nie udało, czy nie? Tutaj nie ma przeliczników. Zwłaszcza, że nie wiemy ile energii posiadają w sobie ci ludzie - mruknął Salvador. - Może zbudzimy twoich przyjaciół? - spojrzał na de Trafforda, Jennifer i Kirilla. - Może wpadną na jakieś inne źródło siły dla Ramira… - zasugerował. - Jeżeli nie chcesz ich zabijać.

Gorzej, jeżeli tego nie uczynią i będą świadkami śmierci tych wszystkich stosunkowo niewinnych ludzi.
Alice kiwnęła głową
- Tak… Obudźmy ich, proszę - odezwała się do chłopców. Na pewno nie chciała podejmować takiej decyzji samotnie. To byłoby ogromne brzemię. Spacerowała po pokładzie, ze skrzyżowanymi rękami. Myśląc co można uczynić.
Salvador pstryknął palcami.
Jennifer potknęła się, kiedy nagle straciła równowagę bez Alice, o którą wcześniej opierała się. Mimo to zdołała z dość dużą gracją odzyskać balans zanim upadła.
- Ona zniknęła! - krzyknęła. - Nie dość, że umarła, to jeszcze zniknęła! - wrzasnęła, patrząc na pustkę pomiędzy wyciągniętymi ramionami.
Kirill wzdrygnął się, patrząc na swoją dłoń, którą wcześniej dotykał ręki Alice. Terry natomiast przymknął oczy i pomasował skroń, jak gdyby nagle rozbolała go głowa.
- Nie zniknęłam. Stoję tutaj… Wybaczcie zaskoczenie… - odezwała się Alice, w końcu przestając chodzić za ich plecami i obserwowała całą trójkę.
- Jestem w lekkim oszołomieniu, wypadło mi z głowy, że możecie się wystraszyć jak nie będzie mnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej. Gdy czas stanął - dodała ostrożnie.
- Czas stanął? - powtórzył Terry. Patrzył na Alice i chyba nie wiedział, czy cieszyć się, że widzi ją wciąż stosunkowo żywą, czy to nie ma sensu, bo zaraz śpiewaczka i tak padnie trupem.
- Ty żyjesz! Udało się! - Jennifer ucieszyła się.
- Czas stanął - Kirill skinął głową, po czym zmrużył oczy i spojrzał z zaciekawieniem na Salvadora.
Alice wskazała dłonią na Salvadora i Ramira
- To są Salvador i Ramiro. Byli winni przysługę Natalie, mojej siostrze… Przyszli spłacić dług, w ostatnim momencie. Wspólnie doszliśmy do pewnego wniosku, że możliwe iż udałoby się ożywić mnie i Joakima, ale… Potrzeba ogromnej energii. Pomyślałam o tej skonsumowanej przez Konsumentów, którzy tu śpią, ale to by znaczyło, że mieliby umrzeć. Miałam nadzieję, że może macie jakieś… Błyskotliwe, inne propozycję niż poświęcić cały Kościół? - powiedziała poważnym tonem i znów skrzyżowała ręce.
- Połowę kościoła - odpowiedziała Jennifer.
Zapadła krótka chwila ciszy.

Kirill zaczął iść w stronę Alice. Wydawał się zagniewany.
- Powinnaś odejść z godnością, zanim staniesz się kimś, kto nie zasługuje na to, by żyć - warknął. - Dobrze wiesz, że oddałbym wszystko, abyś tylko nie umarła. Nie znaczy to, że posunąłbym się do wszystkiego. Do wielu rzeczy, nawet najtrudniejszych i najbardziej bolesnych… Jednak nie do masowego morderstwa - rzekł. Następnie stanął tuż przed śpiewaczką. - Kim jesteś, Alice Harper?

- To tylko połowa kościoła - powtórzyła Jennifer po krótkiej chwili milczenia. - Wielu odpłynęło z Mary…
Alice widziała wzbierającą się w Kaverinie złość. Zaraz mogło dojść do walki pomiędzy nim, a Jennifer, jeżeli nie zareaguje.
 
Ombrose jest offline