Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2018, 20:41   #551
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ich pocałunek był słodki, ich pocałunek był gorzki

- Tymczasem… - Ukko podniósł do góry ręce. - Wyczuwam pewne zaburzenie w eterze. Czy jak to nazwać. Coś cię sprowadza. Coś zaburzyło barierę, która samoistnie utworzyła się wokół konsumentów. Błonę po skonsumowaniu mojej korony. Musisz wracać, Alice. Po to, by pożegnać się ze światem. Potem wrócisz tu, a następnie udacie się razem tam, gdzie - Ukko spojrzał na bezwładne ciało Joakima - będziecie w stanie - dokończył.
- To nie fair… Nie chcę, żeby to się tak kończyło - załkała jeszcze śpiewaczka, pociągając nosem. Była zła i nie wiedziała do końca na co, z długiej listy. Była smutna, a powodów było aż nadmiar. Miała do tego wszystkiego jeszcze znów zostawić Joakima i wrócić, by powiedzieć wszystkim osobom, które walczyły, że jednak jest jej bardzo przykro, ale idzie z powrotem umrzeć? Ostrożnie podniosła się i przesunęła Joakima tak, by oprzeć go, siedzącego o to koło. No przecież nie porzuci go tak zupełnie bezwładnie, jeśli naprawdę musi iść. Przetarła twarz dłonią, próbując zapobiec łzom, które nie dawały jej spokoju.

Ukko schylił się.
Starł łzy spływające po jej policzkach.
Ale to i tak nic nie zmieniało.

Ukko schylił się.
Pocałował jej policzek, jakby chcąc ukoić wewnętrzne cierpienie.
Co nic nie zmieniło.

Ukko schylił się.
Czy też płakał? Chyba nie. Na pewno nie. Pogłaskał ją po włosach.
Przytulił ją mocniej.

Ukko schylił się.
Wyszeptał.
- Odzyskać wolę po tych wszystkich latach.
Tak mruknął.
- I być rozczarowaniem. Po tych wszystkich latach.
Tak brzmiały jego kolejne słowa.
- To boli.
Wyszeptał.

Alice uniosła głowę i również go przytuliła. Jakby był jej opiekunem, a ona przestraszonym przez koszmar senny dzieckiem
- Nie uważam cię za rozczarowanie. Po prostu są rzeczy które możesz i takie których nie. I tak doznałam już wielu boskich cudów - spróbowała złagodzić choć jego ból. Jakby to miało zaleczyć jej własny.
Nic to jednak w jej duszy nie zmieniało. Dalej cierpiała.
- Chyba nie mam słów - odpowiedział Ukko. - Do kogo macie się modlić, jeżeli nie do mnie? Na kogo macie patrzeć z nadzieją, jak nie na mnie? Jeżeli jestem bezużyteczny… po co w ogóle tu jestem? Czy nie powinienem znaleźć rozwiązania? Czuję presję. Te wszystkie wielbiące mnie głosy, te wszystkie przepowiednie… Bóg ten wszechmocny, a jednak bezsilny, gdy walczą dzieci jest jakby labilny… Labilny… Chwiejny… Niestabilny… Co to za bóg? Pewnie gdzieś są lepsi bogowie. Tacy, dzięki którym cała układanka nagle zaczyna pasować do siebie. Każdy staje się szczęśliwy i dostaje to, czego pragnie. Nazwanie mnie wszechmocnym jest tak bardzo szydercze… wcale nie jestem wszechpotężny. Silniejszy niż ktokolwiek inny, ale to za mało. Bo to zawsze za mało - zaśmiał się.
Zaśmiał się znowu.
A potem ponownie.
I jeszcze raz.
- Moją rolą powinno być zesłanie ukojenia, a jednak nie mogę jej wypełnić. Gdybym nie posiadał świadomości, woli, rozumu… jak jeszcze przed chwilą… wtedy pewnie byłoby mi łatwiej. Jednak ciężko jest mi patrzeć na ciebie. I patrzeć na niego - spojrzał na Joakima. - Na dwójkę biednych dzieci, które tak naprawdę niczemu nie zawiniły. Które powinny cieszyć się sobą, doświadczyć razem przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To nie powinno kosztować aż tak wiele. Myślę, że gdyby zamiast mnie znajdował się jakiś lepszy bóg, to byłoby to możliwe. Ale jestem tylko ja. I jest tylko wasze cierpienie. I ból. Ból wasz. Ból mój. Ból nas wszystkich. W nim możemy się połączyć. To jedyna rzecz, która nas łączy… zawsze… teraz… zwłaszcza… teraz - westchnął.
O ile to możliwe… wyglądał jeszcze starzej.
Harper położyła mu dłoń na ramieniu
- Przepraszam Ukko, że cię zasmuciłam. Że wciągnęłam cię w ten cały ból. Powinnam cieszyć się i w duchu cieszę się, że udało mi się uwolnić cię. Jednak zdaje mi się, że nie dość, że nie pomogłam ci, to jeszcze przysporzyłam trosk i niechcianych emocji. Z tego powodu również jest mi przykro. Łatwo jest wspólnie zatapiać się w udręce, nakręcając wzajemnie. Trudniej jest odbić się i cieszyć. Mimo, że nie widzę wyjścia, zawsze myślę o tym, że gdzieś leży nadzieja. tak jak teraz, z jednej strony czuję ból, a z drugiej dalej liczę na cud. Nie uważam cię, za beznadziejnego, czy bezużytecznego. Szanuję cię, uważam że hołdy, które otrzymujesz należą ci się. Jesteś przecież bogiem - powiedziała znów ocierając łzy dłonią i uśmiechając się do niego blado.
- Nie. Mylisz się - odpowiedział Ukko. - Hołdy nie powinny należeć się za to, że kim jesteś. Zamiast tego… za to, jaki jesteś. Jak się zachowujesz. Co zapewniasz. Czy dziecko powinno uwielbiać rodzica tylko za to, że go spłodził? Przecież jest rodzicem! - Ukko zaśmiał się. - Określają nas czyny. I to, jak wiele jesteśmy w stanie wycierpieć dla innych i dla siebie. Ile mamy w sobie siły, aby mieć nadzieję, że nasze łzy zaprowadzą nas do przeszłości, w której to wszystko miało znaczenie. A jednak… choć miło mi tak rozmawiać z tobą… Miło mi cierpieć z tobą. Miło mi być udręczonym starcem przy tobie… Miło mi… chyba… To jednak… musisz wrócić. Bo twoje ciało mimo wszystko wciąż nie należy do Tuoneli. I nie chcę przytrzymywać cię tu tylko dlatego, bo mogę. Pożegnaj się z nim - Ukko pochylił się, aby pogłaskać głowę Joakima. - To dziecko jest biedniejsze od ciebie - spojrzał na Dahla z pewnym smutkiem, a zarazem czułością. - Może to dlatego, bo dłużej żył. Więcej okazji do cierpienia. Więcej ludzi do żałowania. Więcej sytuacji do niewykorzystania.
Harper przyglądała się Ukkowi. Ona najbardziej żałowała tego wszystkiego, czego już nigdy zrobić nie zdoła.
Przyklęknęła przed Joakimem, ostrożnie ujęła jego twarz w dłonie
- Muszę cię zostawić, po raz ostatni… Wrócę - obiecała mu, po czym przechyliła się i ucałowała go leciutko w usta. Puściła ostrożnie jego głowę i zerknęła na boga
- Jeśli muszę wrócić… To daj mi wrócić. Moi przyjaciele mają prawo móc się pożegnać, skoro tylko to nam pozostało… - powiedziała cierpko.
Ukko skinął głową i już miał coś powiedzieć, kiedy coś mu przerwało.
Kiedy ktoś mu przerwał.
- Wrócisz? - Joakim zapytał, lekko rozwierając oczy. Patrzył na Alice. Jego głos był zachrypnięty i tak bardzo… intensywny. Był przepełniony wieloma różnymi emocjami. Odczuciami. Troskami. Głównie zmęczeniem. Być może również trochę… nadzieją.
Alice oniemiała, ponownie uklęknęła tuż przed nim i uśmiechnęła się do niego czując jednocześnie ból i błogie uczucie dziwnej, obcej ulgi, która przeciskała się przez jej ciało, dręcząc i rozlewając się po niej
- Tak… Oh, zdecydowanie… Przecież obiecałam… Obiecałam, czyż nie - powiedziała przytulając Joakima bardzo ostrożnie. Teraz było jej jeszcze ciężej zostawić go.
- Ja jestem… - rozległ się jego głos. Ale to był jego głos. Nie Tuoniego, który złodziejsko zawłaszczył sobie jego krtań. To był naprawdę Dahl. Ten jedyny. I choć nie przypominał siebie… to wciąż… przecież był sobą. - Ja jestem - powtórzył. - Ale…
W tym “ale” było dużo znaczeń.
Ale już nie chcę.
Ale przecież tak naprawdę nie żyję.
Ale doświadczyłem tyle bólu, że nie mam powodu, by znosić więcej.
Ale moje własne dzieci mnie nienawidzą.
Ale nie wiem, jak miałaby wyglądać nasza wspólna przyszłość.
Ale nie wiem, czy mógłbym ponownie kierować, po tym wszystkim, Kościołem Konsumentów.
Ale chce mi się tylko płakać.
Ale jestem zmęczony.
Ale IBPI trzymało mnie tak długo i torturowało, ale znosiłem to po to… żeby być torturowany… i kiedy… i jeśli zostanę uwolniony…
Ale…

Joakim załkał.
Alice zapłakała w milczeniu wraz z nim. Znowu obejmowała go, przytulając do siebie
- Ćśś… - powiedziała automatycznie, chcąc ukoić jego ból. Znowu głaskała go po głowie. Przytknęła policzek do jego policzka i na moment zamknęła oczy. Kojenie drugiej osoby było na swój sposób… Kojące. Była mu potrzebna, więc znikąd znalazła siłę we własnej udręce, by wesprzeć go. Czy dlatego, że byli Gwiazdami? Nie… Dlatego, że byli ludźmi, udręczonymi przez los, którzy dzielili wiele wspólnego. Śpiewaczka dalej uspokajała Dahla w jego cierpieniu, zaskakująco sama przestając płakać.
Joakim poruszył się i spojrzał na nią.
- Pamiętasz, jak powiedziałem, że cię nienawidzę?
Na moment zawiesił głos.
- I wciąż cię nienawidzę. Z całego serca. Z wielu powodów. Z wielu różnych innych - zwiesił głowę, jakby zaraz miał przyznać się do wielkiej słabości. - Ale też kocham cię. Myślę, że cię kocham. Lubię o tobie myśleć. I mieć przy sobie. Tyle że teraz to wszystko nie ma znaczenia, czyż nie? Śmierć wyzwala. Zawsze tak myślałem. Jednak sądziłem, że będzie nagła - wtem uderzył jedną dłonią w drugą. - Że nie będzie stwarzać tyle sytuacji do daremnego roztkliwiania się - skrzywił się szyderczo.
Alice odsunęła się odrobinę, robiąc mu nieco miejsca na gesty.
- Los był złośliwy. Myślę, że nie każda śmierć jest taka jak twoja, czy moja. Najwyraźniej, zostaliśmy wyróżnieni… - skwitowała. Sama nie była zadowolona z tego tytułu, ale nie widziała obecnie żadnego rozwiązania. Nie miała jednak ochoty odrywać teraz dłoni od ramion Joakima, jakby bała się, że jeśli zostawi go choćby na kolejną sekundę samego, to znów go straci.
- Naprawdę? - Joakim skrzywił się. Wydawało się, że miał nic już powiedzieć, ale wtem zmienił zdanie. - Czujesz się wyróżniona? - zapytał. - Ja się czuję przybity. Po tych wszystkich wzniosłych, niemożliwych do osiągnięcia celach… okazałem się śmiertelnikiem.
Ale…

Nagle Alice usłyszała za sobą głos, który podchwycił słowa Dahla.
- Ale czas pożegnać się, czyż nie? - zapytał Ukko. - Pożegnać - powtórzył. I z jakiegoś dziwnego, niezrozumiałego powodu… powiedział znowu… - Pożegnać.
To słowo rozbrzmiewało echem w uszach Alice.
Harper wzdrygnęła się na przypomnienie ze strony Ukka. Spojrzała znów na Joakima
- Muszę… Muszę iść się pożegnać… Wrócę do ciebie. W tym tygodniu przewojowałam pół Europy, by się do ciebie dostać. Wytrzymasz jeszcze chwilę? - zapytała, jakby co najmniej mieli jakiś wybór, a on mógł powiedzieć ‘nie’. Pogłaskała go po policzku.
Joakim wtedy załkał. Chyba właśnie wtedy pierwszy i ostatni raz widziała go płaczącego.
- Ale po co? - zapytał. - Czy kiedykolwiek mieliśmy coś więcej między nami, niż nieokreśloną gwiezdną przepowiednię? Coś więcej, niż ból i cierpienie? Czy kiedykolwiek miałaś okazję, aby poczuć coś do mnie? A ja do ciebie? Czyż nie tkwiliśmy cały czas jedynie w swoich wyobrażeniach o sobie nawzajem? - Joakim spojrzał głęboko w oczy Alice. Jak gdyby chciał przez ten kontakt zasymilować całą istotę Harper. I dać w zamian siebie? O ile odważyłby się.
Alice mruknęła coś nie do końca zrozumiale, marudząc na wszystko i na nic jednocześnie. Ona miała swoje wyobrażenia o nim, a on miał swoje o niej. Ona stała się słaba i silna, czy on też? Nie wiedziała. Czas nie był po ich stronie.
Kobieta znowu złapała go ostrożnie dłońmi przy szczęce i przysunęła się do niego płynnie, wpijając w jego usta. Uciszyła go, uciszyła siebie. Tak, jakby wszystko chciała mu opowiedzieć w jednym, głębokim pocałunku. Nie pełnym wdzięku i delikatności jak wcześniej. Tym razem mocno, jakby jednocześnie krzyczała na niego, była głodna i skarżyła się. Jakby chciała mu przekazać własne ja w tym jednym, prostym acz odważnym geście. Dała mu odetchnąć dopiero po kilkunastu sekundach. Sama az sapnęła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KSpeKBhXhwg[/media]

Ich pocałunek był słodki.
Ich pocałunek był gorzki.
Pełen pięknych obietnic, które miały zostać wypełnione.
Pełen okrutnych rozczarowań, piękących bez chwili wytchnienia.
W pewnej chwili ich oczy zetknęły się. Joakim spojrzał na Alice z ogromną dozą…. przesycenia… chwilą…
A ona tkwiła w tym… i również… czuła go przy sobie…
- Być może - rzekł. - To nasze przeznaczenie. Czuć się tak okropnie… samotnie…
I wtedy rozproszył się w milion niewidocznych okruszków. A wraz z nim całe Wzgórze Cierpień i Tuonela. Joakima już nie było. Nie mogła do niego sięgnąć, przemówić… cokolwiek by nie zrobiła. Tkwiła w kompletnym mroku, a akompaniował jej tylko bóg.
- Wciąż coś czujesz? - zapytał. - Czy teraz pozostała już tylko obojętność. Po tym wszystkim.
Tak bardzo jak Alice pragnęła coś odpowiedzieć, tak zniknięcie Joakima i Tuoneli jej nie dało. Rozglądała się, jak zagubiona we mgle, po czym opuściła ręce i zerknęła na Ukka
- Czuję. Cały czas. Wszystko. Bardzo mocno… - odpowiedziała zamyślonym tonem. Jeszcze zbierała się po pocałunku i spotkaniu z Joakimem. Jej umysł zaczął pracować na innych obrotach. A co jeśli? A co jeśli była jakaś szansa?
- Jezioro Alue jest źródłem życia… Nie mogłoby nas uratować? - zapytała Ukka, spoglądając na niego z lekkim obłędem w spojrzeniu.
Zdawało się, że pytanie Alice ubodło Ukka. Czy też zabolało.
- Czy mogę cię już z powrotem zesłać… na te ostatnie… - westchnął - ...chwile?
Harper westchnęła, opanowując się
- Tak… Wybacz. Proszę… Pamiętaj, by porozmawiać dziś z kimś z vaki mądrości i prawdy, dobrze? Obiecałam im to, a byli pomocni… - poprosiła jeszcze.
- Tak też zrobię…

I wtem Alice poczuła na policzku powiew świeżego powietrza. Znów znajdowała się na środku jeziora Alue. Była otoczona Konsumentami. Czuła na sobie zogniskowany wzrok wielu ludzi, w tym Jenny i Mary. Oczekiwały jakichkolwiek wieści. A najlepiej, rzecz jasna, jak najbardziej pomyślnych.
Harper bardzo powoli otworzyła oczy i przesunęła spojrzeniem, najpierw po obu kobietach, a potem gdzieś w stronę wody, gdzie wcześniej był śmigłowiec, na którego pokładzie był Terrence i Kirill. Milczała chwilę
- Nie grozi nam już śmierć - skinęła głową w stronę nieba, z którego miała nadejść zagłada na wszystkich zgromadzonych. Alice uśmiechnęła się, ale nie był to do końca szczery uśmiech, niewprawne oko nie wyłapałoby jednak różnicy. Ona szukała jednak wzrokiem de Trafforda i Kaverina.
Terry, a także ku niespodziance Alice, Mary, byli nieobecni. Miejsce kobiety zajął Kirill. Rosjanin był cały mokry. Biała koszula i spodnie od garnitury przykleiły się do jego ciała, jednak Alue nie zdołało zmyć z jego ubrań brudu. Jennifer pogłaskała Alice po ramionach, które były takie zimne i uśmiechnęła się do niej z niepokojem.
- Na pewno? Ukko zwróci ci ciało? - w jej oczach błyszczały iskierki nadziei.
Alice tym razem nic nie odpowiedziała. Przełknęła ślinę i spojrzała w dół, po czym na Kaverina. Dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na Jennifer
- Niektórych decyzji losu, niestety nie da się zmienić - powiedziała bardzo powoli, prawie cytując Rosjanina z sytuacji, gdy miała cofnąć czas, aby uratować Terrence’a. Udało się, dla niej świat nie był aż tak łaskawy.
- Ja… Będę musiała się z wami… Pożegnać - powiedziała ciszej.
Jennifer cała pobladła.
- Ale… przecież Akka obiecała… - wyjąkała.
Kirill stał w bezruchu i chyba nie zamierzał nic powiedzieć. Nawet na nią nie patrzył. Spoglądał w jakiś przypadkowy punkt na horyzoncie wzrokiem pozbawionych jakiegokolwiek uczucia czy siły. Co z nim będzie, kiedy Harper odejdzie? Alice przeczuwała, że Rosjanin znajdzie się w gorszym stanie niż był, kiedy się poznali.
Tymczasem niebiosa uspokoiły się i z powrotem przybrały ciemnego koloru. Gwiazdy przybrały złotą barwę, a duchy rozproszyły się. Pierwiastek Surmy wygasł w nich. Ukko dopełnił swojej obietnicy. Szkoda, że złożył ich tak mało…
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:45   #552
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zwycięstwo, opłacone gorzkimi wieściami.

Alice uśmiechnęła się cierpko
- Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana niż sądziliśmy… Przez lata wiele mocy Ukka zostało rozproszonej. Dlatego choćby chciał, nie może zrobić wszystkiego, o co prosiłam - powiedziała próbując zachować spokój. Już płakała z tego powodu, nie mogła zacząć znowu, nie przy tych wszystkich osobach, które ją obserwowały. Wstrzymywała się.
- Nie ma żadnego ratunku? - Jennifer zapytała. - Nie ma żadnej opcji? - dopytywała się. Wciąż nie chciała i nie mogła pogodzić się z nadchodzącą śmiercią Alice. Kirill w ogóle na nic nie reagował. Alice spojrzała nieco dalej i zauważyła, że wszyscy Konsumenci, którzy pomagali im w konsumowaniu, leżeli na pokładzie i mocno spali. Jennifer również zdawała się senna i zmęczona, jednak była zbyt wzburzona, żeby poddać się przygniatającym skutkom asymilacji tak dużej ilości energii.
- Musi być. Coś albo ktoś… - zaczęła się rozglądać i jej wzrok napotkał Kaverina. - No właśnie, przecież… Przecież potrafisz cofać czas! - warknęła, gdy nagle sobie przypomniała. - Czy nie możesz… - nie dokończyła, bo nie wiedziała, co dokładnie powinien zrobić Kirill.
Rosjanin sprawiał wrażenie zupełnie wyalienowanego. Jak już, to tylko nieco bardziej… posmutniałego.
Śpiewaczka oparła dłoń na ramieniu Jennifer.
- To zbyt wielki odcinek czasu. Dzięki jego pomocy uratowaliśmy dziś Terrence’a, tym razem to nie zadziała. Nie wiem czy istnieje jakieś rozwiązanie. Ukko mi go nie podał, za to zapewnił, że nie będzie mi źle… Choć wizja śmierci, no… Wolałabym jednak żyć - skrzywiła się do swoich słów i usiadła na brzegu łódki
- A właśnie, gdzie Mary i Terrence? - zapytała po chwili
- Z nimi również chciałabym zamienić słowo, nim będę musiała odejść - powiedziała poważnym tonem. Próbowała pogodzić się z myślą, że musi umrzeć, ale jej serce się buntowało. Nadal też wszystko ją bolało i była zmęczona.
- Mary odwozi właśnie na brzeg jedną partię Konsumentów - wyjaśniła Jennifer. - Przeskoczyła do drugiej motorówki. W trakcie twojej nieobecności przeładowaliśmy na nią część ciał. W razie ataku… byliby stanowczo zbyt łatwymi celami. Natomiast na lądzie będzie mogło zaopiekować się nimi IBPI - dodała. - A Terry… nie widziałam Terry’ego. Terry był tu z nami? - zmarszczyła brwi.

Musimy porozmawiać, nagle w umyśle śpiewaczki rozległ się wyraźny głos Tuonetar. Miała spokojny, wyważony ton.

Harper kiwnęła do blondynki głową
- Był… Tylko gdzie jest teraz? - zapytała zerkając to na nią to na Kirilla. Kiedy usłyszała głos Tuonetar zamarła jednak. Westchnęła powoli
- Słucham, o czym chcesz rozmawiać… Tuonetar? - zapytała spokojnym, znużonym tonem. Na swój sposób bogowie Tuoneli otrzymali to, czego pragnęli. Czy wiedzieli już o tym? Czy wiedzieli, że prosiła o to? Zastanawiała się nad tym.

Jenny cała zjeżyła się, kiedy Alice wypowiedziała imię bogini. Potem jednak zawahała się i wskazała dłonią głowę Harper.
- Twoje… twoje włosy…
Śpiewaczka wzięła do ręki jeden pukiel. Okazało się, że czerń znikła i na jej miejscu pojawiła się znajoma rudość.

Koniec końców wygrałaś, Alice… Rzeczywiście nie przejmę twojego ciała… a Tuoniego już nie ma w Joakimie Dahlu. Przeszłyśmy razem długą drogę… i myślę, że nadszedł czas, aby pożegnać się, Tuonetar mówiła z pewną trudnością w głosie. Jak gdyby nie do końca wiedziała, po co odzywa się do śpiewaczki. Przykro mi, że musiałaś umrzeć. Przykro mi, że nie będę mogła dłużej podtrzymywać twojego życia. Proszę… powiedz, kiedy mam wycofać się… Jednak nie zwlekaj. Nie mogę znaleźć się w nowym ciele tak długo, jak częściowo wciąż jestem w tym.

Harper kiwnęła głową
- Pozwól mi tylko porozmawiać i pożegnać się z ważnymi dla mnie osobami. Wtedy będziesz mogła odejść. Zapewne, gdybyście wiedzieli więcej, nie byłoby tej całej sytuacji. Narobiłaś mi wiele przykrości, ale wiem, że i wy byliście w tym wszystkim na swój sposób zagubieni. Miłego życia… - dodała jeszcze po czym zamknęła oczy na moment, wzięła głęboki wdech, po czym podniosła się i spojrzała na Kaverina
- Przepraszam, że skoczyłam - powiedziała poważnie.
Kirill drgnął, kiedy Alice odezwała się. Spojrzał na nią. Rozwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknął. Potem uczynił to podobnie. Zdawało się, że nie był w stanie mówić do śpiewaczki, a chyba nawet na nią patrzeć… Pewnie bał się, że roztkliwi się, wybuchnie płaczem, czy zachowa w inny nieodpowiedni sposób.
- Odezwij się do niej, ona zaraz umrze - warknęła Jennifer, patrząc na niego ze złością. Chyba wzięła jego brak jakichkolwiek reakcji za oznakę obojętności. I rzeczywiście mogła tak pomyśleć, bo właśnie tak to wyglądało. Na twarzy Rosjanina wciąż rysowała się głęboka, niewzruszona neutralność. Jednak Alice znała go znacznie lepiej i wiedziała, że bariery mężczyzny pękały.

Jeżeli to cię uspokoi… Dubhe przeżyła. I będzie regenerować się. Myślę, że po tym, jak odejdziesz, nastąpi jej reinkarnacja. Może z tą wiedzą będzie ci łatwiej.

Co tłumaczyło, dlaczego włosy śpiewaczki wróciły do swojego normalnego stanu i nie słyszała już obezwładniającego chóru Tuoneli.
Alice kiwnęła głową
- Dziękuję za tę informację - odezwała się do Tuonetar, a następnie spojrzała na Jennifer
- Nie złość się na niego. Musi mu być ciężko, jak i tobie, czy mi… Martwię się tylko, gdzie przepadł twój ojciec - westchnęła i rozejrzała się, jakby odpowiedź leżała gdzieś obok. Jeszcze wydusi pożegnanie z Kirilla, ale chciała też porozmawiać i z de Traffordem. Miała nadzieję, że nic mu się nie stało. Zadrżała, smutek powoli jej się ulewał.
- Moim kim? - zapytała Jenny. Po czym nagle zrozumiała. - Nigdy tak na niego nie mówiłam.
Kirill ciągle patrzył na horyzont, jednak teraz zmrużył oczy.
- A czy to nie jest on? - zapytał, na moment zapominając o stanie, w jakim znajdowała się śpiewaczka.
Alice z trudem obróciła się i ujrzała metalowy kadłub jednego ze śmigłowców, który nie zatonął i zamiast tego utrzymywał się na powierzchni wody. Na początku tego nie dostrzegła, jednak kiedy jej wzrok wyostrzył się, zauważyła mężczyznę, który tkwił w bezruchu, trzymając się ogona helikoptera. Obok niego tkwiło jakieś martwe, bezwładne ciało, które próbował utrzymać na miejscu wolną ręką.
- Tak - blondynka wymamrotała. - Cholera, my tu rozmawiamy, a on traci siły - warknęła, po czym ruszyła do kokpitu sterującego. - Mary mi wyjaśniała, że najpierw to… - niepewnie nacisnęła jakiś guzik.
- Rozmawiamy… jednak temat rozmów nas jak najbardziej usprawiedliwia - Kaverin westchnął ciężko.
Śpiewaczka podeszła do krawędzi łodzi i podparła się prawą, nieuszkodzoną ręką. Zamykała lewą, nie chciała pokazywać wszystkim szkód jakie w jej dłoni uczynił ogień Surmy
- Wyciągnijmy go… On na pewno ratuje ciało Joakima - skwitowała i rozejrzała się za czymś, jak koło ratunkowe, czy lina, którą będzie mogła mu podać. Zerknęła na Kirilla
- Pomożesz mi? - poprosiła, bo sama i tak nie zdołałaby pomóc Terry’emu, nie miała na to sił i prawdopodobnie wyglądała dokładnie tak jak się czuła. Poobcierana, przypalona, mokra i brudna.
Wnet silnik zaskoczył i Jennifer obróciła motorówkę. Pruła z pełną prędkością prosto na de Trafforda zupełnie tak, jak gdyby chciała staranować go, a nie uratować.
- Chyba Terrence nie potrzebuje wcale więcej pomocy - odpowiedział Rosjanin, patrząc na blondynkę. - Może właściwie przydałoby mu się nieco mniej ratunku…
Rzeczywiście Jenny zdawała się co najmniej niepewnym kapitanem. Na szczęście duże obciążenie w postaci nieprzytomnych Konsumentów nieco spowalniało łódź.
Alice zerknęła na Kirilla jakby chciała zaśmiać się z tego żartu, ale zdawał się jednocześnie zbyt poważnym do żartowania. Ruszyła się, by podejść do Jenny
- Może zwolnisz już nieco i dojdziemy bliżej siłą rozpędu, który już nam nadałaś? - zaproponowała jej, bo tak na pewno będzie łatwiej wysterować i zatrzymać się przy nim… Nie rozjeżdżając go. Przynajmniej taką rudowłosa miała wizję.
- Tak, tak miałam właśnie zrobić - Jenny rzekła głosem wskazującym na to, że w ogóle tego nie planowała. Harper popatrzyła na nią z dziwnym sentymentem. Zaraz będzie musiała ją opuścić. Także Kirilla, Terry’ego… i wszystkich innych, którzy liczyli się… Choć nie było ich już zbyt wiele. Większość umarła.
Blondynka zatrzymała motorówkę przy wraku, choć nie było to łatwe, bo prąd ciągle znosił śmigłowiec i oddalał się od nich wtedy, kiedy nie płynęli do niego i stali w miejscu. Ale to nie miało większego znaczenia.
- Dobrze - rozległ się cichy, zachrypły głos de Trafforda. Słyszała go tylko Alice, dzięki jej wyostrzonym zmysłom. Wtem spostrzegła ciało Joakima, które uniosło się i zaczęło dryfować w powietrzu w ich stronę. Kątem oka ujrzała skrzywioną twarz Kirilla, który nienawidził Dahla nawet po jego śmierci.
Alice odetchnęła, kiedy udało im się zatrzymać jak trzeba. Wyszła z kokpitu i obserwowała, czy ciału Dahla nic się nie stanie w drodze na statek, gotowa zaasekurować go. Wiedziała, że Kaverin miał do niego uraz, nie oczekiwała więc od niego, że pomoże. Przynajmniej nie w tym przypadku. Kobieta zerknęła na Jenny
- Czy Nuria dała ci może torbę, z którą tu przybyłam? - zapytała przypominając sobie nagle o przedmiocie.
Jenny spojrzała na nią ukradkiem.
- Nie. Ale wróciłam do ich posiadłości po tym, kiedy zostałam uwolniona. Wzięłam ją, a potem… powiem tyle, że jeśli Ilmarinen zechce wykuć drugą koronę nieba, to będzie musiał sprezentować sobie nowy warsztat.
Kobieta kiwnęła głową z ulgą.

Wnet ciało Joakima, przeniesione przez Alice i Jenny, znalazło się na pokładzie. Było zimne. Lepiej było spoglądać na Dahla wtedy, kiedy poruszała nim wola Tuoniego, lecz pozostawał w pewnym sensie żywy? Czy może teraz, kiedy jego mięśnie już zdążyły zastygnąć w rigor mortis?
Starała się o tym nie myśleć. Pamiętała natomiast bardzo wyraźnie, że Joakim czekał na nią na Wzgórzu. Już wolny od koła, ale obiecała mu, że po niego wróci. Wyprostowała się i spojrzała w stronę burty, gdzie powinien zaraz przejść na łódkę Terrence. Czekała na niego. Mieli do pogadania, póki jeszcze czas im na to pozwalał.
Terry podpłynął wpław, a potem udał się na pokład dzięki rzuconej linie. Nie udało mu się to ani za pierwszym, ani za drugim razem. Za trzecim Jenny nachyliła się, aby pomóc mu wejść na dość wysoką burtę. De Trafford cały ociekał wodą, kiedy znalazł się na pokładzie. Wyglądał na szczególnie wykończonego.
- Udało się? - zapytał Alice na przywitanie.
Harper przyglądała mu się chwilę
- No zacznijmy od tego, że wszyscy nie zginęliśmy. Korona została skonsumowana. Tuoni i Tuonetar nie dostaną naszych ciał… - powiedziała omijając temat tego, że nie wszystko poszło tak jakby tego chcieli.
- Wszyscy nie zginęli? - powtórzył de Trafford. - Masz na myśli, że wszyscy nie zginęli, więc wszyscy przeżyli? - rzekł z nadzieją. - Czy że nie wszyscy zginęli… i to znaczy, że ktoś umarł. Oczywiście poza… poza… - nagle westchnął, omijając wzrokiem ciało Joakima. - Jestem zbyt zmęczony nawet na to, aby czuć żałobę… - mruknął do siebie w osłupieniu.
Alice kiwnęła głową
- Wszyscy są zmęczeni i na pewno chcieliby odpocząć… Terrence… Przepraszam za tamten skok. Musiałam was mocno zaskoczyć… Hah… - uśmiechnęła się cierpko na dobór słów. Pokręciła głową
- Mówię to, bo muszę się z wami wszystkimi pożegnać - przeszła do poważniejszego tematu, próbując zbagatelizować i złagodzić go wcześniejszym żartem.
Nikt nie zaśmiał się.
- Czyli… czyli jednak Tuonetar wygrała… - Terry wyglądał na zdruzgotanego. Wbrew jego wcześniejszym zapewnieniom jednak odnalazł w sobie siłę na to, by poczuć ogromną falę smutku. Ta wylała się z niego również na Jenny, a i Kirill obrócił się bokiem, jakby nie do końca chcąc uczestniczyć w tej scenie.
Harper rozchyliła usta i je zamknęla. Westchnęła
- Nie do końca… Chcieli naszych ciał, nie dostali ich. Nie zniszczyli też Korony. Więc w pewnym sensie, to my wygraliśmy. Udało nam się ich powstrzymać. Tak jak to zaplanowaliśmy. Po prostu okazało się, że wskrzeszanie nie jest w mocy Ukka. Dlatego, ci którzy umarli, umarłymi mieliby pozostać - opuściła wzrok na ziemię. Bolało ją, mówienie o tym. Chciała żyć. Każdy oddech zdawał jej się teraz takim cennym. Poczuła łzy, zbierające się pod powiekami. Zamrugała, by je powstrzymać.

Czy to już ten moment?, zapytała Tuonetar. Bez wątpienia niezwykle spieszyło się jej do człowieczeństwa.

- Masz rację, wygraliśmy - westchnął de Trafford. - A jednak… to oni okazali się zwycięzcami - mruknął. - Ja… nie chcę, żebyście obydwoje mnie opuszczali - głos mężczyzny lekko załamał się.
Jenny na to obróciła się do nich tyłem i zaczęła oddalać się szybkim krokiem wzdłuż nieprzytomnych osób. Alice i tak ujrzała strużkę wilgoci, która ciągnęła się z jej oczu. Kirill usiadł na pokładzie, jak gdyby nie miał już sił stać, po czym objął kolana. Spoglądał tępo na deskę przed sobą. Przypominał nieco straumatyzowane dziecko w trakcie kłótni rodziców, tyle że wyzute z jakichkolwiek emocji.

Alice zamknęła na moment oczy
- Daj mi jeszcze chwilę Tuonetar - powiedziała cicho, biorąc głęboki wdech i spoglądając na Terrence’a
- Ja… Ja też nie chcę, on na pewno też nie, ale nie mamy mocy by sami o tym zdecydować - rozłożyła ręce
- Starałam się coś wymyślić, ale nie widzę rozwiązania. Ratunku…To chyba znaczy, że naprawdę muszę się z wami pożegnać. Obiecałam mu, że wrócę do niego, żeby nie był tam sam… Bo on czeka… I właśnie, to jest chyba moment, w którym powinnam powiedzieć do widzenia. Czyż nie? Tylko wolałabym nie mówić do waszych pleców, albo widzieć, że jesteście smutni. Bo to przykre pożegnanie, czyż nie? - odezwała się próbując wykrzesać z siebie choć trochę energii. Podeszła nieco bliżej do Terry’ego i jednocześnie Kirilla, który siedział odrobinkę dalej od niego. Zerknęła za Jennifer, która odeszła. Martwiła się o nią. Poczuła wilgoć na własnych policzkach, otarła ją dłonią.
Terry po prostu podszedł do niej i przytulił ją bardzo mocno. Tak, jakby chciał w ten sposób zatrzymać ją w miejscu. Wnet poczuła z drugiej strony ciepło drugiego mężczyzny. Kirill wstał, przybliżył się i położył rękę na jej plecach. Jenny wciąż znajdowała się daleko. Oparła się o niską ścianę i spoglądała w przeciwnym kierunku.
Alice zadrżała i zaczęła płakać w ciszy, jedynie drżały jej ramiona. Pociągnęła nosem, by powstrzymać płacz
- Chciałabym… chciała...bym - zawiesił jej się głos, nie mogła wydusić słów
- Chciałabym, żebyście uważali i nie pakowali się w kłopoty. Bo będziecie żyć dalej i to jest bardzo ważne - powiedziała polecając im dosłownie, by dbali o to, że mogą żyć, kiedy jej nie dano.
Ujrzała, że Jenny obróciła głowę i spojrzała na nią z bólem. Płakała. Łzy kompletnie nie pasowały do blondynki… choć w pewien sposób… było jej z nimi do twarzy.
- Bez ciebie będzie łatwo nie pakować się w kłopoty - mruknął Terry, próbując zażartować, jednak był zbyt roztkliwiony. Odsunął się od Alice, robiąc miejsce Kirillowi.
- Ale my mieliśmy pakować się w kłopoty… - Rosjanin szepnął jej do ucha ciężkim głosem. - Mieliśmy… Razem…
Śpiewaczka pokręciła głową
- No tak… Żebyś się nie zanudził… - odpowiedziała na słowa Terrence’a, gdy się odsuwał. Zaraz jednak jej uwagę przykuł Kirill.
- Wiem… Wiem, że mieliśmy… Gdybym mogła, zostałabym, ale nie mam tego wyboru. Nie żyję, nie mogę dłużej spacerować tutaj w obecnym stanie… Przepraszam - powiedziała i pogłaskała go po ramieniu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:47   #553
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Odliczanie

Czy już mogę zacząć odliczać?, Tuonetar dyskretnie wtrąciła się. Zacznę od dziesięciu. Kiedy dojdę do zera, wycofam się, zapowiedziała.

- To nie tak powinno się skończyć - Kirill spojrzał w wyrzutem na rozgwieżdżone niebo. - Nie tak.
Harper wstrzymała oddech
- Wiem… Też już się złościłam i wyrzucałam to na głos… Ale Ukko nie może nam w tym temacie pomóc. Tymczasem… Tymczasem mam jakieś dziesięć słów, czy bardziej sekund, bo Tuonetar wkrótce opuści moje ciało i to znaczy, że nie będę mogła utrzymać się już tutaj. Więc… Więc zostaje nam niewiele czasu, choć akurat tyle, bym powiedziała, co powiedzieć chciałam - wzięła głęboki wdech
- Cieszę się, że mogłam was poznać. Wszystkich. Dziękuję wam za pomoc. Za wsparcie i za to, że ratowaliście mi skórę w ciągu tego tygodnia. Uważam was, za bardzo wartościowe osoby. Jestem szczęśliwa, że mogłam poznać takich ludzi - oznajmiła na tyle głośno, by i Jennifer usłyszała.

Zaczęło się odliczanie śmierci.


Dziesięć…

Dziewięć...


- Alice… - Kirill odsunął się i podniósł do góry rękę, jak gdyby chciał coś zatrzymać. - Ona już zaczęła, prawda? - w jego oczach pojawiła się iskierka paniki.

Osiem…

Siedem...


- Co zaczęła? - zapytał de Trafford, po czym spojrzał na Kirilla i wnet znów na Alice. - Chyba nie...
- Siedem… - powiedziała krótko Alice, tuż po tym, jak wyliczyła cyfrę bogini śmierci. Zerknęła na Kirilla i Terrence’a. Bała się i było to po niej widać.

Sześć…

Pięć...


Jenny nagle zerwała się do biegu.
- Nie, Alice! - krzyknęła. - Nie, każ jej przestać! My… my coś wymyślimy… - nie zwracała uwagi na łzy ciągnące się po policzkach.
Harper wzięła głębszy wdech
- Jenny… Zrobimy coś, czego bogowie uczynić nie mogą? Jesteś pewna? - zapytała ostrożnie
- Tuonetar, daj nam jeszcze chwilę - poprosiła.

Cztery...

Jenny biegła i z rozpędem uderzyła w Alice. Objęła ją mocno.
- Każ jej przestać… niech przestanie - łkała jej do ucha.
Kirill chwycił mocno prawą dłoń śpiewaczki, a Terry jej lewą. Jak gdyby chcieli, żeby była świadoma ich obecności… kiedy odejdzie za trzy sekundy.
Rudowłosa aż ‘uhnęła’ na napad ze strony Jennifer
- Chyba… chyba nie mogę - powiedziała łamiącym się głosem. Oparła czoło o ramię blondynki i zacisnęła dłonie, by przytrzymać i de Trafforda i Kaverina. Bała się odejść, a zostało jej ile? Cztery sekundy… Za moment już tylko trzy. Zadrżała.
- Zrób coś… zrób coś… - Jenny powtarzała, przytulając ją okropnie mocno. Wręcz miażdżyła ją. Skąd posiadała w sobie tyle siły? Była w stanie wykonywać akrobacje spadochronowe niczym kaskader w filmie akcji, a po tym wszystkim wciąż nie słabła. - Powiedz mi, co mam zrobić! - krzyknęła.

Trzy…

Dwa...


Alice sapnęła
- Gdybym tylko wiedziała co Jenny. Powiedziałabym ci natychmiast. Cieszę się, że mogłyśmy się przyjaźnić choć przez jakiś czas Jenny - powiedziała jeszcze, wiedząc że została jej ta ostatnia sekunda. Przytuliła policzek do jej policzka i spojrzała najpierw przed siebie, a potem w górę, na niebo. Była wdzięczna i wiele żałowała. Przełknęła ciężko ślinę.

Jeden...

- Jeden… - powiedziała smutnym tonem śpiewaczka i zamknęła oczy czekając co teraz nastąpi. Załkała.

Ze...

Tuonetar zaczęła, jednak nie dokończyła. Nie wypowiedziała ostatniej sylaby. Wszyscy zastygli w bezruchu w oczekiwaniu na to, co się wydarzy.
Alice milczała w oczekiwaniu. Całe jej ciało drżało, kiedy zero nie nastąpiło. Spróbowała otworzyć oczy. Czy już była po tamtej stronie? Czy może jednak nie? Co się działo. Chciała wiedzieć, zapewne jak każdy w jej sytuacji.

Mijały kolejne sekundy. Otworzyła oczy. Jennifer wciąż ją przytulała, mężczyźni wciąż trzymali ją za ręce. Nikt nie poruszył się ani na milimetr. Alice nie rozumiała, co ma miejsce tak długo, aż spojrzała na niebo… i ujrzała ptaka, który zastygł w locie. Nie poruszał skrzydłami, ale też nie spadał. Jego sylwetka była dobrze widoczna w świetle kolorowych ryb jeziora Alue.
Kobieta ostrożnie spróbowała się poruszyć, czy to cokolwiek zmieniało? Czemu cały świat wokół niej stanął w miejscu? Rozejrzała się, szukając odpowiedzi. Czemu? Co właśnie miało miejsce? Nie potrafiła tego zrozumieć.
Odsunęła się od Jennifer. Ta wciąż tkwiła w tej samej pozie, niczym odlew figury woskowej. Alice zaczęła iść po statku, rozglądając się. Ciesząc się z tych kilku dodatkowych, skradzionych sekund, które zostały jej dane. Wtem usłyszała skrzypienie. Coś znajdowało się za zadaszoną częścią motorówki i chyba… przybliżało się w jej stronę. Jeszcze nie widziała, co to takiego było.
Harper popatrzyła na ważne dla niej osoby, zastygłe jak niesamowity posąg ku pamięci tej ostatniej sceny, która mieli dla siebie wspólnie. Słysząc jednak, że coś poza nią porusza się po pokładzie motorówki, zastygła w oczekiwaniu, skoro zbliżało się, to wkrótce do niej przyjdzie. Obserwowała uważnie, z której strony nadejdzie.

Wtem zza rogu wyjechał skrzypiący, trójkołowy rowerek. Siedział na nim chłopiec, który mógł mieć około dziewięć lat. Na jego czoło opadała równa, czarna grzywka. Miał na głowie jaskrawą czapkę z daszkiem, z przyczepionym na jej szczycie wiatraczkiem. Obok niego dreptało kolejne dziecko. Znacznie młodsze, pulchniejsze i bardziej urocze. Chłopiec posiadał czarne, gęste, falujące włosy. Trzymał w rękach dwie szmaciane lalki. Jego pełne policzki były zarumienione.
- Witaj, Alice! - przywitał się z nią starszy.
Widząc dwójkę chłopców, śpiewaczka była zaskoczona. Wiedziała, że mieli niesamowite zdolności, nie wiedziała jednak z kim ma przyjemność, w końcu nigdy za długo nie rozmawiali.
- Salvadorze, Ramiro… Cześć… Co tutaj robicie? - zapytała przyglądając się im z uwagą.
- Przecież wiesz, co tu robimy. Przybyliśmy do ciebie! - Salvador podjechał bliżej. - Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Wyjaśniłem, że mamy dług względem Natalie i dlatego chcemy pomóc. Zapowiedziałem, że zjawimy się wtedy, kiedy będziemy najbardziej potrzebni.
- Creo que este es el momento correcto - rzekł Ramiro, co znaczyło “myślę, że to właściwy moment.”
Alice uniosła brwi
- Tak… Tak rzeczywiście… Kiedy pomogliście mi z tamtym zabójcą i rozmawialiśmy… Faktycznie, ale… ale jak to zrobiliście? W sensie zatrzymaliście wszystko? - zapytała zaskoczona. Gdy widziała ich ostatnim razem, nie było innych ludzi, by była w stanie zweryfikować, czy i wtedy wszystko stało w bezruchu
- Niesamowite - stwierdziła i przyklęknęła, by znaleźć się twarzą na poziomie głowy Salvadora. Nie mówiła pytań na głos, ale jej spojrzenie zasypywało nimi obu chłopców. Kim byli? Czy mogli jej pomóc? Jak mogli to zrobić? Co miała uczynić w zamian? I wiele innych.
- Jesteśmy tutaj, aby spłacić nasz dług - rzekł Salvador, poprawiając czapeczkę na głowie. - Mój brat jest w stanie uleczyć każdą, nawet najcięższą chorobę. Pamiętasz, jak naprawił twoje ramię? - zapytał. - To było ramię? - zmrużył oczy, jak gdyby nie mogąc sobie przypomnieć.
Czarnowłosy malec tymczasem wydawał się kompletnie stracić zainteresowanie rozmową. Usiadł na pokładzie i zaczął bawić się lalkami.
Harper kiwnęła głową
- Tak, to było ramię… W takim razie, jesteście w stanie sprawić, bym ożyła? By ożył i ktoś drogi dla mnie? Jak bardzo możecie nam pomóc? - zapytała ostrożnie, nie wiedziała bowiem jak wielki był ten dług w stosunku do Natalie. Czy mogli wiele, aby na przykład pomóc i jej, czy to było ograniczone… Stąd pytania.

Salvador zamilkł. Spojrzał na nią nieco dłużej. Nagle jakby osowiał i opuściły go siły. Zasmucił się.
- Nawet Ramiro nie posiada takiej mocy. Jesteście naprawdę nieżywi? Nie tylko śmiertelnie ranni? - zapytał, mając nadzieję, że jednak będą do czegoś przydatni.
Śpiewaczka otworzyła usta, po czym je zamknęła i lekko posmutniała
- Śmiertelnie nieżywi… Są tu ranne osoby, ale niestety. Ja, czy on - skinęła głową w stronę, gdzie było ciało Dahla
- Nie żyjemy - wyjaśniła tonem, jakby przepraszała chłopców za rozczarowanie.
Salvador zagryzł wargę.
- Jesteś pewna, że nie żyjecie? - jeszcze chciał się upewnić.
Tymczasem Ramiro podniósł głowę i spojrzał na brata.
- Bueno ... en realidad podria hacer eso. Solo necesito tener una potente fuente de energia… - rzekł, co znaczyło “tak właściwie mogłoby mi się udać, tylko potrzebuję silnego źródła energii.”
- Zrozumiałaś? - zapytał Salvador.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Silnego źródła energii? Jak silnego? - odezwała się do Ramiro w jego ojczystym języku.
Chłopiec złożył obie dłonie, po czym nagle je rozszerzył i zrobił nimi ogromne koło.
Co znaczyło: “bardzo silnego”.
- Chwilę temu, wszyscy ci śpiący ludzie i ja skonsumowaliśmy naprawdę ogromne źródło energii… Dlatego śpią, są nią przesyceni - zauważyła, wskazując na Konsumentów porozkładanych po statku.
- To mogłoby się udać! - Salvador klasnął w dłonie, ciesząc się. - I skoro śpią, to nie będą protestować przed poświęceniem swojego życia! - uśmiechnął się, po czym zaczął przybliżać się w stronę Konsumentów kompletnie nieświadomych zbliżającej się śmierci.
Harper wstrzymała oddech
- Czek… Czekaj. Chwileczkę… Jak to życia? Mają umrzeć? - zapytała zdumionym tonem i popatrzyła na Konsumentów, którzy przybyli tu by pomóc, by wesprzeć ją i Joakima. By pomóc z Koroną… Wierzyli w nich. A teraz miała poświęcić ich życia, by ratować siebie i jego? Alice zamarła
- Życia tych co tutaj śpią? Czy wszystkich, którzy śpią na tej wyspie? Jak to ma wyglądać? Wyjaśnij mi… Proszę - wahała się odrobinę.
- Nie wiem, nigdy tego nie robiliśmy. Jak wielu powinno zginąć? Lepiej zabić więcej osób niż za mało i żałować, że się nie udało, czy nie? Tutaj nie ma przeliczników. Zwłaszcza, że nie wiemy ile energii posiadają w sobie ci ludzie - mruknął Salvador. - Może zbudzimy twoich przyjaciół? - spojrzał na de Trafforda, Jennifer i Kirilla. - Może wpadną na jakieś inne źródło siły dla Ramira… - zasugerował. - Jeżeli nie chcesz ich zabijać.

Gorzej, jeżeli tego nie uczynią i będą świadkami śmierci tych wszystkich stosunkowo niewinnych ludzi.
Alice kiwnęła głową
- Tak… Obudźmy ich, proszę - odezwała się do chłopców. Na pewno nie chciała podejmować takiej decyzji samotnie. To byłoby ogromne brzemię. Spacerowała po pokładzie, ze skrzyżowanymi rękami. Myśląc co można uczynić.
Salvador pstryknął palcami.
Jennifer potknęła się, kiedy nagle straciła równowagę bez Alice, o którą wcześniej opierała się. Mimo to zdołała z dość dużą gracją odzyskać balans zanim upadła.
- Ona zniknęła! - krzyknęła. - Nie dość, że umarła, to jeszcze zniknęła! - wrzasnęła, patrząc na pustkę pomiędzy wyciągniętymi ramionami.
Kirill wzdrygnął się, patrząc na swoją dłoń, którą wcześniej dotykał ręki Alice. Terry natomiast przymknął oczy i pomasował skroń, jak gdyby nagle rozbolała go głowa.
- Nie zniknęłam. Stoję tutaj… Wybaczcie zaskoczenie… - odezwała się Alice, w końcu przestając chodzić za ich plecami i obserwowała całą trójkę.
- Jestem w lekkim oszołomieniu, wypadło mi z głowy, że możecie się wystraszyć jak nie będzie mnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej. Gdy czas stanął - dodała ostrożnie.
- Czas stanął? - powtórzył Terry. Patrzył na Alice i chyba nie wiedział, czy cieszyć się, że widzi ją wciąż stosunkowo żywą, czy to nie ma sensu, bo zaraz śpiewaczka i tak padnie trupem.
- Ty żyjesz! Udało się! - Jennifer ucieszyła się.
- Czas stanął - Kirill skinął głową, po czym zmrużył oczy i spojrzał z zaciekawieniem na Salvadora.
Alice wskazała dłonią na Salvadora i Ramira
- To są Salvador i Ramiro. Byli winni przysługę Natalie, mojej siostrze… Przyszli spłacić dług, w ostatnim momencie. Wspólnie doszliśmy do pewnego wniosku, że możliwe iż udałoby się ożywić mnie i Joakima, ale… Potrzeba ogromnej energii. Pomyślałam o tej skonsumowanej przez Konsumentów, którzy tu śpią, ale to by znaczyło, że mieliby umrzeć. Miałam nadzieję, że może macie jakieś… Błyskotliwe, inne propozycję niż poświęcić cały Kościół? - powiedziała poważnym tonem i znów skrzyżowała ręce.
- Połowę kościoła - odpowiedziała Jennifer.
Zapadła krótka chwila ciszy.

Kirill zaczął iść w stronę Alice. Wydawał się zagniewany.
- Powinnaś odejść z godnością, zanim staniesz się kimś, kto nie zasługuje na to, by żyć - warknął. - Dobrze wiesz, że oddałbym wszystko, abyś tylko nie umarła. Nie znaczy to, że posunąłbym się do wszystkiego. Do wielu rzeczy, nawet najtrudniejszych i najbardziej bolesnych… Jednak nie do masowego morderstwa - rzekł. Następnie stanął tuż przed śpiewaczką. - Kim jesteś, Alice Harper?

- To tylko połowa kościoła - powtórzyła Jennifer po krótkiej chwili milczenia. - Wielu odpłynęło z Mary…
Alice widziała wzbierającą się w Kaverinie złość. Zaraz mogło dojść do walki pomiędzy nim, a Jennifer, jeżeli nie zareaguje.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:50   #554
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nadzieja...

Śpiewaczka uniosła dłonie
- Też nie chcę, żeby moje życie zostało odzyskane takim kosztem. To nie uczyniłoby ze mnie nikogo lepszego od Tuoniego i Tuonetar. Dlatego właśnie liczyłam na jakieś wasze pomysły. Potrzebujemy ogromnego źródła energii. To nie muszą być Konsumenci. Coś wam przychodzi do głowy? - przerwała rozpoczynające się napięcie. Popatrzyła uważnie na Kirilla. Jak mógł pomyśleć, że w ogóle wzięła pod uwagę opcję zabójstwa tych ludzi.
- Wielkie źródło… - powtórzy de Trafford. - Na przykład wulkan? - zapytał.
Salvador spojrzał na Ramira.
- Nie - odpowiedział. - To coś, co mógłbym dotknąć. Wtedy zasymilowałbym tę siłę, przez co dana rzecz rozpadłaby się. Następnie przekazałbym ją bratu, a on jej użył do uczynienia cudu.
- Przekazałbyś bratu? - podchwycił Kirill. Następnie zmrużył oczy. - Potrafiłbyś przekazać ją komuś innemu, a nie jemu?
Salvador wydawał się zaskoczony takim hipotetycznym pytaniem, ale skinął głową.
- Ja… ja chyba mam pomysł - Jenny westchnęła cicho.
- Jaki? - zapytała rudowłosa zerkając na blondynkę. Przysiadła na brzegu motorówki. Sama jeszcze nie była pewna do czego swoimi pytaniami dążył Kirill i na co mogła wpaść Jenny. Sama nadal zastanawiała się nad rozwiązaniem.
Blondynka spojrzała na nią dłużej.
Następnie bezgłośnie ruszyła w jej kierunku.

Kiedy znalazła się tuż przed śpiewaczką… wyciągnęła coś, co wcześniej wyciągnęła z torby i do tej pory trzymała za plecami. A następnie podała tę rzecz Alice.
Było to zdjęcie Mary.
Alice spojrzała na nie, potem na Jennifer, a potem znów na zdjęcie. Zmarszczyła brwi
- Co? Żartujesz? Znaczy… To jakaś opcja… Ale… Wiesz co to oznacza? Wiesz co to oznacza dla niego? - skinęła w stronę ciała Joakima
- Życie? - blondynka odparła pytaniem.
- Zamierzamy mu wszyscy kłamać, że się ‘zgubiło’? - zapytała poważnym tonem i spojrzała na Terrence’a, co on myślał w tej sprawie, bo jako jedyny jeszcze nie powiedział nic.
De Trafford wydawał się wahać.
- Czyż nie byłoby przyjemnie móc stanąć przy was żywych… I patrzeć na ciebie kłamiącą oraz na niego słuchającego kłamstwa? - po dłuższej chwili zapytał. Następnie obrócił się i ruszył w jej kierunku. - Ale to twoja decyzja. I twoje brzemię.
Jennifer obejrzała się na Salvadora.
- Czy ludzka dusza to potężne źródło energii? - zapytała, na co ten jednocześnie wzruszył ramionami i skinął głową.
- Ludzka dusza? - powtórzył Kirill, marszcząc brwi.
Śpiewaczka sapnęła i zmarszczyła brwo. Przyłożyła dłoń do twarzy i ścisnęła palcami nasadę nosa, rozmasowując ją
- Tak, ludzka dusza. Uwięziona w zdjęciu… - odpowiedziała na pytanie Kaverina.
- Nie dane mi było jej zwrócić właścicielce, choć miałam wiedzę jak to uczynić… Teraz ponownie będzie tylko uwięzioną duszą. Niefortunnie ojciec jej właścicielki wybrał przeklęty aparat, żeby walnąć zdjęcie… A przynajmniej tak zgaduję - westchnęła i opuściła dłonie Znów spojrzała na zdjęcie małej Mary. Przypomniała sobie rozmowy z nią. Pamiętała jej słowa, tak jakby dziewczynka wiedziała już wtedy, że Alice będzie miała do podjęcia taką decyzję.
Harper zaczęła tupać nogą.
- To musi być coś, do czego możemy się szybko dostać czyż nie? W sumie grasuje po wyspie elf i mówi, że jest tu wejście do Arkadii. Myślę, że takie coś też mogłoby mieć tonę energii… - rzuciła jeszcze, rozważając inne opcje.
- To pewna sprawa? - zapytał Kirill. - Co dokładnie o nim mówił?
- Nie mogę zbyt długo zatrzymywać czasu… - Salvador nieśmiało wtrącić się. - Jeżeli nie wiecie, gdzie dokładnie znajduje się to miejsce i nie udamy się tam błyskawicznie… - zawiesił głos.
Zapadła chwila ciszy.
- Trochę głupio mi o tym mówić… - zaczął Kaverin - ...ale gdybyś przedstawiła mi tę sprawę wcześniej… - wziął do ręki zdjęcie Mary - ...to byłbym w stanie wyprowadzić ją na zewnątrz. Dzięki Iterowi. Wciąż mógłbym to zrobić. Tylko pytanie… czy właśnie to należy uczynić? Wiem, że ludobójstwo jest złe… ale wtedy ci ludzie przynajmniej zachowają swoje dusze. Natomiast zniszczenie jakiejś… czy jest coś możliwie bardziej diabolicznego? - zapytał i bezładnie rozłożył ręce. - W zamian za życie twoje i Aliotha… może to jest ofiara, którą należy podjąć? Istnieje jeszcze jedna opcja - zawiesił głos.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qu577tNp1hA[/media]

Śpiewaczka powoli wzięła wdech
- Jaka jeszcze jedna opcja? - zapytała zerkając na Kirilla, a potem na zdjęcie Mary. Wolała mu nie tłumaczyć, że to Joakim był tym pechowym ojcem. O ile Kaverin już tego nie wiedział.
- Salvador może przekierować energię nie swojemu bratu… ale mi. Myślę, że dzięki temu byłbym w stanie cofnąć czas. Tak naprawdę. O kilka dni. Aż do momentu zanim to wszystko zaczęło się… nawet zanim wybuchł Hilton. Tyle że wtedy… jak już mówiłem… moja moc może walczyć z przeznaczeniem, jednak nie jest w stanie nad nim kompletnie zapanować. Pamiętasz tych Konsumentów w Iglicy? Umarła ich dwójka oraz de Trafford. Cofnięcie czasu dało im szansę pół na pół, że przeżyją. Terrence przeżył, kolejny Konsument też, ale trzeci zmarł błyskawicznie na zawał. Czkawka alternatywnej rzeczywistości… - mężczyzna zawiesił głos. - Jeżeli cofnę czas… to wtedy te wszystkie osoby, które umarły… będą miały szansę przeżyć. Będzie to szansa, nie pewność. Jednak to samo będzie tyczyć się również was. Nie wiem, czy ty lub Alioth również nie zejdziecie na zawał. Na to jest szansa pół na pół. I na dodatek… te wszystkie osoby, które poznałaś… jako że ich wtedy nie znałaś… nie będą ciebie pamiętać. Choć jestem w stanie sprawić, że twoja pamięć pozostanie nienaruszona. Kto wie, być może moją również uda mi się uchronić. Terrence’a i Jenny, skoro tu są, również. - spojrzał na nią. - A jednak… wszyscy pozostali nie będą nic pamiętać. To wszystko, te wszystkie wydarzenia, które miały miejsce… I dobre, i złe… zostaną wymazane. Jakby nigdy nie wydarzyły się - dotknął jej ręki. - Jednak kościoły nie padną, Helsinki nie będą splamione krwią, Skalny Kościół, hotel w Essen, opera… ja… ja nie wiem, co mam wymieniać. Ludzie w samolocie, który wbił się w wieżowiec. Połowa ich wszystkich będzie mogła przeżyć. Alternatywnie… to Ramiro może zadziałać. Wtedy jedynie wasza dwójka przeżyje, ale będzie to pewne. O ile zdecydujemy się pozbawić Mary nie tylko duszy… ale też decyzji co do tego, jak z nią postąpić. Ja… ja nie wiem, co należy zrobić.
Harper milczała, zastanawiała się poważnie nad tym, co powinna uczynić. Cofnięcie czasu uchroniłoby tak wiele żyć, jeśli oczywiście by się powiodło, ale nie dawało pewności, czy ona i Joakim przeżyją… Myślała nad tym. Czy powinni zaryzykować i cofnąć czas? Czy wolała uratować tylko siebie i Joakima? A jeśli ona i on zginą mimo to? Czy to nie było samolubne myślenie?
- Ha! Hahaha… Haa… - Alice nagle zaczęła się śmiać, jakby ktoś powiedział jej znakomity żart, który pokonał wszelkie bariery smutku i tragedii i zdołał ją do łez rozbawić, jednak to nie były łzy śmiechu, to były łzy udręki. Złapała się za głowę i zamilkła znowu. Jakby co najmniej oszalała. Ludzie życie było wartościowe. Ważne. Jeśli mogłaby je ocalić… Ale jeśli umrze? To wtedy nic nie zdoła… A teraz? Teraz i tak wszyscy ci ludzie nie żyli… Czego ona tak naprawdę chciała? Nikt nie mógł jej pomóc w podjęciu decyzji.
W końcu znów opuściła dłonie i spojrzała po wszystkich, którzy zapewne obserwowali ją od kilku chwil jej wewnętrznego szału
- Hm… To co chcemy zapytać jeszcze Mary o zdanie? - zapytała unosząc brew.
- Nie ma jej tu - przypomniał Terrence. - Możemy czekać, aż przyjdzie?
- Przecież nie przypłynie, czas przestał płynąć - przypomniała Jennifer.
- Możemy się do niej dostać, jeżeli wiemy gdzie jest? W końcu uprzejmie byłoby ją zapytać do czego chce, by jej dusza została użyta… Choć w zasadzie, jej ciało zamieszkuje już jakaś inna dusza, więc… To mogłoby wprowadzić drobne zamieszanie - mruknęła i przegarnęła splątane włosy palcami.
- A jeżeli nie zgodzi się? Co wtedy? - zapytała Jennifer. - Nie zdziwiłabym się, gdyby nie zgodziła się tylko dlatego, aby zobaczyć nasze miny… - zawiesiła głos.
Kirill westchnął.
- Myślę… że masz trochę racji - spojrzał na blondynkę. - Przynajmniej w tym względzie, że skoro nie chcemy, aby nam odmówiła, to nie powinniśmy w ogóle postawić ją przed takim wyborem.
- Na swój sposób to wydaje się nieetyczne - rzekł de Trafford. - Co Mary może odpowiedzieć? Wolę, żeby wszyscy pozostali nieżywi? Powinniśmy liczyć na to, że będzie jej głupio i zlekceważy chęć posiadania duszy?
- To okropna sytuacja - westchnął Kaverin.
Alice pokręciła głową
- Wiecie, miałam okazję rozmawiać z tą Mary… - wskazała palcem na zdjęcie
- I powiedziała mi, żebym nie smuciła się, bo będę miała straszną decyzje do podjęcia… Czy nawet żebym jej nie żałowała? - próbowała sobie przypomnieć słowa dziewczynki, ale dokładnie nie mogła, sapnęła ciężko
- To ciężkie brzemię, ale jeśli to miałoby uratować Konsumentów, mogę je podjąć. Teraz tylko pozostaje mi wybrać, kogo chcę uratować, albo spróbować uratować - podniosła jedną dłoń
- Albo chcę być pewna, że przeżyję ja i Joakim… - uniosła drugą
- Albo uratuję więcej żyć, ale może się okazać, że umrę ja, on, albo oboje… Albo oboje przeżyjemy… Hm… - westchnęła ciężko. Opuściła obie ręce. Jakim człowiekiem była? Zawahała się i spojrzała w dół na pokład.
- Tak czy tak… wynika z tego… że jest duża szansa, że przeżyjesz - Jenny powiedziała. - Ja myślę… że jeśli jest szansa, że Fabien znowu będzie żył… oraz Fernando… i Eric też… Nie wiem - opuściła wzrok. - Nie chcę, żeby umarli. To znaczy… niby już nie żyją… ale wy również i… Zabrzmię głupio i naiwnie… ale ja chcę tylko tego, aby wszyscy przeżyli - westchnęła.
Alice kiwnęła głową
- Tak, też bym tego chciała… - zawiesiła głos
- Nie miałam żadnej opcji… Teraz, mogę ocalić wiele żyć. Nadal ja mogę stracić swoje, albo on swoje, ale jaki to wybór, skoro i tak już nie żyjemy… Dobrze. Niech i tak będzie. Spróbujmy. Zawalczyć o te wszystkie życia i powstrzymać to, co miałoby nastąpić. Zgadzacie się? - zapytała wszystkich zebranych. Wstając i prostując dłoń ze zdjęciem. Podjęła decyzję.

Terry zadrżał.
- Alice… jesteś pewna…? A co, jeżeli nie przeżyjecie? Przecież… - zawahał się. - Przecież jesteście gwiazdami. Kaverin, powiedz jej - warknął.
Rosjanin spojrzał na Anglika. Wydawał się zmieszany.
- Nie wiem… ja… po prostu nie wiem.
De Trafford przeklął szpetnie.
- Czy Joakim nie mówił ci o Bibliothece? Bez waszej dwójki niczego nie powstrzymamy. A wtedy umrze znacznie więcej ludzi. Ja… ja chciałbym, żeby wszyscy polegli zmartwychwstali. Ale skoro to niemożliwe… Pięćdziesiąt procent to tak mało… - zawiesił głos.
Alice zastanowiła się
- Dwadzieścia pięć, że przeżyję ja i on równocześnie… Tyle samo, że oboje umrzemy… Pięćdziesiat, że tylko jedno z nas dwojga pozostanie… To tak niewiele… - potarła skroń. Pamiętała o Bibliothece… Pamiętała o tym co planowali. Słowa Terrence’a znów kompletnie ją zmieszały. Spojrzała na niego uważnie. Przyglądała mu się dłuższą chwilę. On chciał tylko mieć ich oboje. Ona myślała o losie wszystkich zmarłych. Czy nie powinna? Wzięła głębszy wdech. Pomyślała o Joakimie. O ich rozmowie… Zacisnęła mocno szczęki.
- Niech to szlag - skwitowała. Spojrzała na chłopców. Zerknęła na Kirilla
- Kirillu… wybacz mi. Ja nie chcę decydować o życiu i śmierci. To jest ciężkie brzemię. Ale wolę nosić ciężar tych śmierci, niż cofnąć się, tylko po to by umrzeć. Rozumiesz? - mimo, że przez moment kierowało nią heroiczne myślenie, godne męczennika, to jednak była też tylko człowiekiem. Chciała żyć.
- Jesteś pewna, że będziesz w stanie? - Kaverin zapytał smutno. - Ze świadomością, że tak wiele krwi zostało przelanej. Z Joakimem, którego już zawsze będą dręczyć wyrzuty sumienia z powodu zdjęcia, które wtedy zrobił. To będzie smutna przyszłość. Tak myślę - westchnął. - Jesteś przekonana?
Jennifer nagle znowu się rozpłakała. Co wydawało się dziwne, bo przed chwilą nie wyrażała jeszcze żadnych tak zdecydowanych, depresyjnych emocji.
Alice spojrzała na nią ze smutkiem. Pomyślała, że może płacze dlatego, że Fabien mógłby przeżyć. Mógłby jednak też nie. Śpiewaczka dostawała migreny.
- Cóż robić… co mam robić? Nie możecie mi odpowiedzieć, bo sami nie wiecie. Jest tyle opcji. A ja chcę też za dużo. Tak, to byłoby smutne. Ale smutek to coś, co można załagodzić. Na śmierć nie ma lekarstwa - zauważyła.
- Miotamy się… Po prostu… Podejmijmy decyzję… Zdzierżę ciężar śmierci, jeśli będę mogła się na kimś oprzeć. Będę mogła? - zapytała ich teraz wszystkich troje, bardzo poważnie. Było to głębokie pytanie, bo prosiła jednocześnie o to, by wspierali ją później.
Nie odpowiedzieli od razu.
- To nie jest decyzja, w której jedno rozwiązanie jest złe, a drugie dobre - westchnął Terrence. - Nie powinnaś decydować w tak poważnych sprawach, jak tysiące ludzkich żyć. Nikt nie powinien. To nie w porządku względem ciebie. Cokolwiek się nie stanie… będę obok. Obiecuję.
Następnie rozległa się cisza. Kirill odchrząknął.
- Joakim Dahl powinien zostać martwy. Zasługuje na to. Jednak jest Aliothem… co chyba nie ma dla mnie aż takiego znaczenia. Tyle że pięćdziesiąt procent szans na to, że nie przeżyjesz tego… nie jestem przekonany. To i tak więcej, niż miałaś jeszcze chwilę temu. Może należałoby zaryzykować - Kaverin zawahał się. - Ale jeśli uznasz, że nie… to nie będę na ciebie obrażony. To nie ty zabiłaś tych ludzi. I choć możesz ich wskrzesić, przynajmniej część z nich… to jeśli tego nie uczynisz… może nie jest to aż tak okrutne?
Jenny nic nie odpowiedziała.
Rudowłosa spojrzała na swoje dłonie. Drżały. To była naprawdę ciężka decyzja. Móc mieć możliwość kogoś uratować, ale bać się szansy własnej śmierci. Powoli jednak godziła się z decyzją, którą podjęła.
- Dobrze, więc zakończmy to. Po prostu skończmy. Jennifer - śpiewaczka spojrzała na blondynkę i podeszła do niej kilka kroków
- Szansa to nie pewność. Obawiam się, że wiem czemu płaczesz to jednak… Nie będziemy ryzykować tych śmierci po raz kolejny, dobrze? - nacisnęła na nią.
Spojrzała zaraz na chłopców i podeszła do nich bliżej.
- Zróbcie to, proszę… - powiedziała spokojnym, zmęczonym głosem.
- To twoja ostateczna decyzja? - zapytał Salvador.
Harper kiwnęła głową.
- Tak. Ostateczna - powiedziała i znów usiadła. Była zmęczona. Tak potwornie zmęczona.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:53   #555
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dwa płatki lotosu

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SZQzW_QfPew[/media]

Rozległa się cisza.
Alice podała Salvadorowi zdjęcie. Ten spojrzał na nie i pogładził twarz małej Mary. Spojrzał na nią chwilę dłużej… Jakby ze smutkiem? Z melancholią? Zadumą? Następnie przedarł zdjęcie na pół. Cięcie przeszło przez czoło małej, uśmiechniętej dziewczynki. Zniszczyło jej wizerunek. Zniszczyło jej duszę.

Zdjęcie rozpadło się na dwa kawałki. Te zblakły, zwiotczały… zmieniły się w dwa płatki lotosu. Następnie Salvador wypuścił je z rąk i pozwolił im sfrunąć na pokład. Jednak go nie dotknęły. Zamiast tego rozproszyły się w nicości. Po zdjęciu nie pozostał ani ślad.

Następnie chłopiec przesunął wzrok na swojego brata i skinął mu głową. Alice zobaczyła, jak Ramiro umieścił na podłodze dwie lalki, którymi wcześniej bawił się. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, kogo przedstawiały. Jedna posiadała długie, rude włosy zrobione z włóczki, a druga krótsze, ciemne. Chłopiec pogładził ich twarze, po czym zamknął oczy. Kiedy je otworzył, okazały się całkowicie czarne. Wnet szyja jednej lalki pękła, a druga cała zzieleniała. Ramiro wyjął z kieszeni igłę i zaczął zaszywać pęknięcie na miniaturowym Joakimie. Następnie przesunął dłoń po ciele małej Alice, aby strząsnąć z niej dziwną barwę trucizny. Wnet znów zamknął oczy. Kiedy je otworzył po raz kolejny, teraz świeciły zielenią.

...ro

Alice poczuła, że jej serce przestało bić, kiedy Tuonetar zniknęła, pozostawiając ją samą.
Bez bogini umarłych nie miała prawa żyć.
Jej klatkę piersiową przeszył silny, kłujący ból. Śpiewaczka złapała się w okolicy serca, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Zachłysnęła się powietrzem, jak ryba wyciągnięta z wody. Zaczęło piszczeć jej w uszach. Czy tak czuli się ludzie w trakcie zawału? Już coś podobnego raz w tym tygodniu przeżyła, czy może bardziej… no właśnie nie przeżyła...
Upadła na podłogę, kiedy widok przed jej oczami zamazał się.
Poczuła suchość w ustach.
Pieczenie w przełyku.
Tępy ból skroni.
A potem umarła.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=9Fle2CP8gR0[/media]

Alice słyszała muzykę.
Piękna, płynna, senna. Przelewała się po powietrzu niczym mieszanina rozgrzanego złota, miodu i czekolady. Otulała ją, miękko ocierała się o ciało, zupełnie jakby była spragnionym pieszczot kotem. Nuty i tonacje skakały, prężyły, rozciągały się. Migotały, czarowały, hipnotyzowały.

Rozwarła oczy. Znajdowała się w pomieszczeniu całkowicie białym i jasnym. Leżała w łóżku, wdychając kwiatowy zapach świeżej pościeli. Nie paliło się żadne światło… to przelewało się przez duże okna. Był już dzień. Kiedy zwróciła uwagę na blask bijący przez szybę… uzmysłowiła sobie, że ktoś znajdował się przy niej. Mężczyzna otworzył okno i wnet do ich uszu dobiegło słodkie ćwierkanie ptaków. Mieszało się z muzyką, jak gdyby było jej integralną częścią.
- To Arabeski Debussy’ego - wyjaśnił, nie spoglądając na nią.
Harper rozpoznała ten głos.
To był Joakim.
Śpiewaczka przez moment czuła się zagubiona, jednak muzyka była tak cudownie kojąca. Melodyjna. Słodka, kojąca, jak letni ciepły deszcz. Alice czuła się odprężona, dopiero po chwili wspomnienia zaczęły wracać. Kiedy dostrzegła postać przy oknie, przez które do pomieszczenia wlewały się promienie słońca, a potem usłyszała jego głos, poczuła się dziwnie.
Z jednej strony spięta, a z drugiej podekscytowana. Milczała chwilę, mrużąc oczy, by lepiej dostrzec jego sylwetkę w świetle. Poruszyła się, unosząc na poduszce, by usiąść. Rozejrzała się za źródłem muzyki
- Muzyka… jest piękna - skomentowała utwór, ale zaraz znów zwróciła głowę w jego stronę i czekała. Podejdzie do niej? Alice oceniła, czy miała siły. Zerknęła na swoje dłonie, czy nadal były poranione? Ile spała? Co się działo? Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek więcej, ale od czasu sytuacji na łodzi, nie mogła nic sobie przypomnieć… Bo cały czas była nieprzytomna, jak sobie uświadomiła.

Czuła się dobrze. Wypoczęta. Nic ją nie bolało. Jak wiele czasu minęło od dnia przesilenia letniego? Od kiedy padła bez życia na pokład motorówki? Może dużo. A może to dzięki mocom Ramira została przywrócona do tak dobrego stanu. Kiedy ostatni raz nie czuła zmęczenia? Mniejszego, lub większego… ale ostatnio wszechobecnego? Już nawet nie pamiętała... Podniosła rękę, aby założyć za ucho kosmyk włosów, kiedy uświadomiła sobie, że nie do końca była jak nowo narodzona. Amputowane palce przypominały, że to wszystko naprawdę wydarzyło się. Nie było tylko snem…
Obejrzała swoją lewą dłoń, teraz obandażowaną, z powodu wszystkich innych ran i oparzeń, które wcześniej na niej były. Kącik jej ust drgnął, gdy zginęła pozostałe jej palce lewej dłoni. Będzie musiała nauczyć się funkcjonować w ten sposób, w końcu to była jej dłoń wiodąca… Bolesna pamiątka będzie jej wyraźnie przypominała o tym co się wydarzyło.
- Jak… się czujesz? - zapytała przerywając ciszę, która zapadła na kilka chwil, przynajmniej w kontekście rozmowy, bo muzyka dalej płynęła. Zobaczyła ustawiony na stoliku gramofon. To dzięki niemu roztaczały się te wszystkie piękne dźwięki.
Tymczasem Joakim w dalszym ciągu wyglądał przez okno. Wydawał się nieco senny. Jakby uwięziony w mocnym letargu i przygnieciony apatią. Jednak nie sprawiał wrażenia smutnego. Bardziej… zobojętniałego. Tak jej się wydawało, choć nie widziała jego twarzy. A jedynie gęste, falujące, czarne włosy. Słońce rzucało na nie takie poblaski, że przez chwilę wydawało się Alice, że widzi aureolę spoczywającą na jego głowie.
- Mmm… - mruknął.
Jak mógł się czuć? Zdawało się, że pod względem fizycznym znajdował się w dokładnie tym samym stanie, co Alice. Jednak jego emocje raczej nie odpowiadały dobrostanowi, w jakim znajdowało się jego ciało.
Alice rozejrzała się, po czym zaczęła się wiercić, by przesunąć na brzeg łóżka i wygrzebać spod miękkiej, śnieżnobiałej kołdry pod którą leżała. Chciała usiąść. Zaraz po tym opuściła stopy na chłodną posadzkę podłogi i przeniosła na nie ciężar swojego ciała. Była ostrożna, nie wiedziała ile leżała, wolałaby nie zakręciło jej się w głowie podczas tak gwałtownego ruchu. Chciała do niego podejść.
Ostrożność była bardzo rozsądna. Alice może nic nie dolegało, lecz mimo wszystko dużo czasu ostatnio przeleżała. A skoro ponownie żyła… to znaczyło, że była równie niedoskonała, co każdy inny żyjący. Choć na razie czuła jedynie rozkosz, jaką dawało ciepło krwi płynącej w jej żyłach. Czuła ogromną lekkość. Przez chwilę odniosła wrażenie, że jeżeli tylko zrzuci z siebie pościel, to grawitacja o niej zapomni i zacznie unosić się. Po chwili zrozumiała, że to dlatego, bo nie czuła już w sobie okrutnej, zimnej obecności Tuonetar. Jej palce nie zaciskały się już na jej sercu. A przede wszystkim… bogini nie atakowała Dubhe. Czuła w sobie światło gwiazdy. Nie zgasło. Jednak nie płonęło tak mocniej, niż przedtem. Potrzebowało zdecydowanie więcej czasu, aby zregenerować się. O ile… to w ogóle było możliwe.

Stanęła i ruszyła w stronę Joakima, ten jednak w żaden sposób nie zareagował. Po drodze Harper stanęła w bezruchu, kiedy ujrzała ruch na drugim końcu pomieszczenia. Jednak to było jedynie jej odbicie w lustrze.
Śpiewaczka wyostrzyła momentalnie wszystkie zmysły, by zaraz uświadomić sobie, że zauważyła jedynie siebie w odbiciu. Ta zdolność, którą otrzymała od Łowcy, wcale nie zniknęła. Odetchnęła lekko, po czym znów skupiła uwagę na Joakimie. Podeszła w końcu i zatrzymała się obok niego. Spojrzała przez okno, ciekawa na co mężczyzna patrzył. Serce biło jej szybko w piersi, dając znać, że jego tempo nie jest już dyktowane przez nikogo innego, tylko uczucia Harper.


Mężczyzna spoglądał na piękny, zadbany ogród. Równo przycięte labirynty żywopłotów, skupiska rozłożystych, wysokich drzew oraz różnokolorowe rabaty. W tle rysowało się ogrodzenia i murek pokryty mchem i bluszczem. Natomiast jeszcze dalej wznosił się las. Nad tym wszystkim czuwało intensywnie niebieskie niebo oraz prażące słońce. Lato dawało się we znaki. Kiedy Alice przesunęła wzrok w drugą stronę, ujrzała to, na co spoglądał Dahl. Czy może raczej na kogo. Po alejce spacerował de Trafford. Był ubrany w piękny, elegancki garnitur i białą koszulę. Pchał wózek, na którym siedziała kobieta o pustym spojrzeniu. Alice jej nie znała.
Harper przyglądała się Terrence’owi, a potem przykuła uwagę do kobiety w wózku.
- To jego żona? - zapytała, nim zastanowiła się nad tym, czy aby na pewno dobrze strzela ze swym osądem. To jednak jako pierwsze przyszło jej do głowy.
- Tak - odpowiedział Joakim. - Znajdujemy się w Trafford Park - rzekł. - Spójrz - powiedział, po czym wskazał palcem drzwi prowadzące do jakiegoś mniejszego budynku znajdującego się nieopodal. - Wyżej.
Alice dostrzegła herb wyrzeźbiony w kamieniu, który znajdował się nad wejściem. Kiedyś nie potrafiłaby ujrzeć wszystkich szczegółów. Natomiast teraz potrafiła przeczytać nawet napis. Nad człowieczkiem trzymającym pętlę znajdowały się litery układające się w “now thus”, a poniżej głównej części herbu widniało zakończenie: “gripe griffin hold fast”,


Alice przyglądała się herbowi z zaciekawieniem, po czym znów opuściła wzrok na Terrence’a. Oparła dłonie na parapecie
- Nigdy nie byłam w Anglii… - powiedziała cicho i westchnęła. Zacisnęła palce, tworząc z dłoni pięści. Nic znów nie mówiła. Wdychała zapach nagrzanej słońcem trawy i kwiatów. Mogła wyostrzyć zmysł węchu i poczuć wyraźniej to wszystko. Nawet wygrzana słońcem ziemia miała swój niepowtarzalny zapach, taki wyraźny. Zamknęła na moment oczy. Opuściła lekko ramiona. Znów się rozluźniła
- Długo tu jesteśmy? - zapytała i dopiero po chwili otworzyła oczy, spoglądając teraz prosto na Dahla.
- Nie wiem, obudziłem się tuż przed tobą - odpowiedział Joakim, spokojnie obserwując Terry’ego i jego żonę. - I myślę, że wciąż możesz mówić, że nigdy nie byłaś w Anglii. Przy takiej pogodzie to nie jest Anglia - rzekł. Choć słowa brzmiały żartobliwie, to nie ton, jakim wypowiedział je Dahl. Wydawał się stanowczo zbyt apatyczny. Jak gdyby po tym wszystkim przejął kilka cech Kaverina. Czy to było chwilowe? Może długotrwałe?
Śpiewaczka kiwnęła głową
- No to będziemy się musieli dowiedzieć… Cóż… Miałam do ciebie wrócić. Wyszło, że to ty wróciłeś do nas - powiedziała przyglądając mu się teraz uważnie.
Mężczyzna obrócił się do niej przodem, teraz stojąc prawym bokiem do pięknego ogrodu Trafford Park.
- Wróciłem? - Joakim powtórzył, mierząc ją wzrokiem. Jasnoniebieskie oczy mężczyzny spojrzały na nią… chłodno? Nie. Raczej… bez żadnych emocji. Dahl wciąż był piękny. Intensywne słońce podkreślało jego urodę podtrzymywaną urokiem fontanny młodości.
Alice przechyliła lekko głowę i lekko zmarszczyła brwi
- Tak… Żyjemy… Przecież stoisz tutaj… - zauważyła i podniosła prawą rękę, by odważyć się i oprzeć palce na jego ramieniu. Jakby chcąc i siebie w tym upewnić. Mężczyzna lekko drgnął, kiedy go dotknęła.
- Ale jakim kosztem? - zapytał, po czym znów obrócił się, może chcąc zerwać z nią kontakt wzrokowy i cielesny. Lub też bardzo interesowało go, jak daleko wózek inwalidzki potoczył się w swej wędrówce. - Zbyt dużym kosztem.
Harper rozchyliła usta, po czym opuściła dłoń, nie mówiąc nic. Jeśli dopiero się zbudził, skąd wiedział jakim kosztem…
Nie zadała jednak tego pytania. To byłoby nie na miejscu. Westchnęła ciężko, jakby jego słowa przypomniały jej o ciężarze tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia przesilenia letniego w Helsinkach. Odwróciła się znów przodem do okna i oparła łokcie o parapet, jakby nie mogąc ustać z powodu jakiegoś bólu. Zwiesiła dłonie przez okno i wpatrzyła się pusto w przestrzeń pięknego ogrodu. Milczała, dławiąc się w duchu tym ‘kosztem’, o którym mówił Joakim. Myśląc o tych wszystkich śmierciach, które widziała. Jej długie, rude włosy obsypały jej się z ramion, łaskocząc jej skórę
- To mój ciężar - powiedziała poważnym, zamyślonym głosem.
- Teraz muszę z nim żyć. Miałeś cel i wizję. Dałam ci środek do jej spełnienia - powiedziała i splotła dłonie przed sobą, nie patrząc na Joakima. Teraz ona poczuła się pusto. To dziwnie, bo patrzyła na piękno przyrody, a jednak w jej głowie odgrywał się kataklizm, a ona poczuła się jałowo.
Chyba Dahl czuł dokładnie to samo.
- To jedyne, co mnie trzyma przy życiu. To oraz ten przeklęty czar, który rzuciłaś - rzekł.
Alice powiodła wzrokiem nieco dalej… aż wnet usłyszała nucenie dobiegające z innej części ogrodu. Spojrzała w tamtą stronę. Ujrzała małą dziewczynkę, która szła ścieżką w dziecięcych podskokach, tuląc małego misia. Czy to możliwe, że Terry miał córkę? Nigdy o niej nie mówił… Może to dziecko ogrodnika, albo jakiegoś krewnego de Trafforda… Tak myślała Harper, aż zwróciła uwagę na twarz dziewczynki.
To była mała Mary.
- Też ją widzisz? - zapytał Joakim spokojnym tonem. - Teraz będzie już zawsze nas prześladować.
Alice przełknęła ślinę i wyprostowała się. Obserwowała małą Mary uważnie
- Wiesz… Mam wrażenie, że tego chciała. To ona naprowadziła mnie na to rozwiązanie. Odkąd dbałam o to zdjęcie, ratując je z hotelu. Rozmawiałam z nią kilka razy - przyznała mu się. Wiodła wzrokiem za małą dziewczynką. Czy powinna się bać? A może to dobrze? Teraz Mary nie będzie sama… Rudowłosa zerknęła na Joakima
- Przepraszam cię… - powiedziała szczerze.
Dahl nic nie odpowiedział.
- Też z nią rozmawiałem. Zanim przebudziłem się. Jednak nie zamierzam oszukiwać się, że Mary cieszy się z tego, że jej dusza przepadła. Nigdy nie byłem dobrym rodzicem, ale na pewno nie chciałem, żeby moje dziecko poświęciło się dla mnie. I z mojego powodu straciło to, co najważniejsze.
Opuścił wzrok i zogniskował go na własnych paznokciach.
- Wiesz, dlaczego dusze są takie potężne? - zapytał. - Bo są wyjątkowe. Każdy ma tylko jedną. I raz zniszczone… już nigdy nie powrócą.
Śpiewaczka patrzyła na niego
- Wiem… - powiedziała. Tyle zdążyła już zrozumieć przez tamten tydzień. Jak cenne było posiadanie duszy. Znów przeniosła wzrok na małą Mary.
- Nie ty podjąłeś tę decyzję. Nie obarczaj się tym. Choć… Nie… To z mojej strony okrutne. Już i tak obarczałeś się tym, odkąd zamknąłeś ją w zdjęciu, teraz tylko przeniosłam jej obraz z nieruchomego papieru, w wizję… Kogo to ze mnie czyni… Potwora? Człowiekiem i tak nie jestem - westchnęła z bólem. Ją też to bolało. Nie przypuszczała, że będzie się to wiązało z taką konsekwencją.
- Dusza mojej córki za życie moje i twoje. Widzisz… - Joakim zamilkł. Następnie obrócił się tyłem do pięknego świata i zaśmiał się. Tak nagle i niespodziewanie, że Harper aż zadrżała. Dahl nie przestał rechotać. Nagle zgiął się wpół i zaczął opuszczać w dół ściany, aż usiadł na podłodze. Przez cały ten czas zanosił się śmiechem.
Alice spojrzała na niego z niepokojem. Obawiała się co nastąpi po tym śmiechu. Czy Joakim załka nad Mary, czy też zemści się za wybór, którego dokonała? Cokolwiek się stanie, Harper pozostała w miejscu. Nie uciekała. Za dużo ich łączyło. Teraz jeszcze więcej, by się od niego odwróciła i po prostu odeszła.
- Co za ironia! - Joakim krzyknął. - Tak długo walczyłaś z Tuonetar, że choć nie przejęła władzy nad twoim ciałem… to ty się nią stałaś! W końcu kto inny byłby w stanie poświęcić duszę niewinnej istoty po to, aby zwrócić ciało swoje i bliskiej sobie osoby.
Następnie Joakim zwrócił wzrok na Alice i uśmiechnął się do niej.
- Stałaś się Tuonetar - rzekł. - Gratulacje.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2018, 18:57   #556
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Przyjrzała się dokładnie kokonom i pomyślała żeby spróbować w myśli porozumieć się z chłopcem. Nie miała w ogóle pojęcia czy posiada normalny głos.
~ Ismo, tak jestem tu po ciebie. Co się stało, jest tu jakieś zagrożenie? Spróbuję cię uwolnić, ale muszę być pewna, że nic nam nie grozi.
~ Może grozić ~ odpowiedział chłopak. ~ Mężczyzna, który znajduje się w kokonie obok, jest bratem obecnej Surmy. Posiadają jeszcze trzeciego brata. To moi krewni, ale nie znałem ich wcześniej. Posiadają wysoką duchową energię, bo Alvar Aalto był ich przodkiem. Tak jak i moim. Jednak mieszkają w Danii i chyba mają związek bardziej z tamtejszymi legendami i mitami. Interesują się nimi stwory z tego wymiaru. Jeden zawładnął Emerensem, bo tak nazywa się mężczyzna. Przyciągnął nas tutaj i umieścił w tych kokonach… nie wiem dlaczego, ale słabnę. Czuję, jak wysysają ze mnie energię. Próbowałem skontaktować się z wami i wysłać wam wiadomości, jednak nawet nie wiem, czy mi się udało... ~ zawiesił głos. ~ Wracając do tematu… tu nie jest bezpiecznie. Tamte duchy mogę tu wrócić. Nazywają ten wymiar Arkadią. Ja… ~ Ismo zamilkł na moment. ~ Ja chyba boję się, Lotte ~ zakończył ze wstydem.
~ Jest aż tak źle... ~ pomyślała, choć szybko zmobilizowała swoje myśli. ~ Czy jak dotknę kokon, to coś się stanie? Jak mogę bezpiecznie wydostać cię?
~ Ja… nie wiem ~ odpowiedział Ismo. ~ Ale… musisz spróbować. Inaczej…
Nie dokończył. Nie musiał. Lotte bardzo dobrze wiedziała, że jeżeli chłopiec tutaj zostanie, to najpewniej zginie. Istniała też kwestia drugiego mężczyzny… Pajari też musiał o tym pomyśleć.
~ To nie jest zły człowiek… To ofiara, tak jak ja. Proszę pomóż mi i jemu. Bo jak tego nie zrobisz, to nikt inny po nas nie przyjdzie… ~ chłopiec był naprawdę przestraszony. Chyba bał się, że Lotte odpowie, że nic nie może zrobić i tak po prostu sobie pójdzie.
Lotte przyglądała się drzewu, kokonom, otoczeniu i przeszło jej przez myśl, że ryzyko jest potężne. Opis Ismo sugerował, że wszystko może pójść nie tak i po prostu zginie, albo spotka ją coś gorszego. Powinna uczynić jak zawsze, wycofać się, gdy coś ją przerasta, nie brać niepotrzebnego ryzyka... ale po nich faktycznie nikt inny nie przyjdzie.
~ Nie wiem co mam zrobić, ale nie martw się, nie zostawię was ~ odparła, choć słowo "was" nie brzmiało jej do końca właściwie.
Nie miała niczego fizycznego czym mogłaby przeciąć kokon, ale czy było jej to potrzebne? Wszystko zdawało się rządzić innymi prawami niż te, które podpowiada jej logika. Podeszła bliżej dębu. Machnęła ręką nad głową, aby zobaczyć czy faktycznie sięgnie do kokonu, w którym był Ismo.

Udało się. Jej zmysły nie mogły poradzić sobie z wyjątkowością zjawiska. Z jednej strony informowały ją, że Lotte wcale nie dotyka materii… a z drugiej czuła coś więcej, niż tylko powietrze. Zupełnie jakby kokon znajdował się jednocześnie w dwóch stanach bytu i niebytu. Aż dostała gęsiej skórki, bo to uczucie nie było zbyt przyjemne. Jej palce jednak nie mogły zagłębić się wgłąb tworu. Wyczuwała przeszkodę.
~ Dziękuję, Lotte. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił ~ rzekł Ismo. Sprawiał wrażenie trochę dziecka, którego uspokoiło same przybycie kogoś dorosłego. Chyba nie dopuszczał do siebie myśli, świadomie lub nieświadomie, że dobre zakończenie przecież wcale nie jest gwarantowane…
Visser obawiała się, że może przynosić złudną nadzieję. Mimo to postanowiła nie poddać się. Nie miała zdolności związanych ze światem duchowym, ale musiała coś wymyślić. Dotknęła jeszcze raz kokona, choć odczucie było nieprzyjemne. Skupiła się na nim i postanowiła użyć swoich zdolności. Może gdzieś znajdowało się źródło energii i można było coś zrobić, aby kokony zniknęły.

Zamknęła oczy. Kokon okazał się niestabilny. Przypominał radioaktywną bombę, która wybuchała przy najlżejszym… dotknięciu. Tylko rodzaju duchowego. Pewnie miała za zadanie zdusić umiejętności Isma, jednak nie mogła opierać się zbyt długo wpływowi z zewnątrz. Zamigotała, rozbłysła i rozpadła się na milion iskier. Ismo spadł na ziemię, lądując niezgrabnie, jednak nic mu się nie stało. Lotte nie była w stanie w porę zareagować i złapać go, to wydarzyło się błyskawicznie.
- Dziękuję - rzekł do niej z uśmiechem, podnosząc głowę. - To… szczerze mówiąc, nie liczyłem na to, że ktoś mnie uratuje. Marzyłem o tym, ale to było zbyt niewiarygodne… ale tobie udało się - pokręcił głową. - Jak to zrobiłaś?
Wyglądał blado, nawet lekko zielonkawo. Ale zdawało się, że w gruncie rzeczy nic mu nie było.
- Użyłam swoich mocy i najwyraźniej ten kokon nie lubi ingerencji z zewnątrz - odwzajemniła uśmiech. Przyglądała się przez chwilę chłopcu. Będąc na jego miejscu też nie liczyła by na pomoc, bo kto miałby ją nieść? Choć ostatnio Edmund pojawił się na białym koniu... Przyszła jej jeszcze inna myśl, żałowała, że Mikaela nie mogła poznać swojego syna ani on jej.
- Możliwe, że moja interwencja ściągnie tu kogoś, więc przyda się spróbować stąd wydostać - odparła spokojnie, przenosząc spojrzenie na drugi kokon. - Jego też muszę wyciągnąć, jak już nieść pomoc to na całego - uśmiechnęła się do chłopca i wystawiła rękę, aby pomóc mu wstać. - Jak się czujesz?
Ten z wdzięcznością przyjął dłoń detektyw i podźwignął się na nogi.
- Dziwnie - odpowiedział. - To miejsce jest wykrzywione. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, czy dobre, czy złe. Jakby kompletnie wymykało się tym kategoriom… - chłopiec próbował wyjaśnić jak najlepiej trudne sprawy, które pewnie nawet dla dorosłych byłyby trudne i niejednoznaczne. - Przypomina dom luster pełen krzywych zwierciadeł i im dłużej przechadzasz się po alejkach, tym czujesz wzbierającą z tyłu głowy… niepewność i jakby szaleństwo? A może to ten kokon tak na mnie podziałał - wzruszył ramionami. - Widziałem wizje rzeczy, które nie mogły się wydarzyć. Czułem wrażenia, które kompletnie wymykały się temu, czego kiedykolwiek doświadczyłem. Czasami… zdawało mi się, że widzę inne wersje rzeczywistości. Światy, w których oboje zginęliśmy na plaży przy Jeziorze Bodom, kiedy gonił nas ogar. Albo te, w których udało nam się uratować wszystkich w Seinajoce, także tego dużego Konsumenta i dziwną miejscową panią - Ismo wzruszył ramionami. - To nie jest złe miejsce dlatego, bo zaraz nas napadną wilki, strzygi, czy elfy. Choć to możliwe. Obawiam się jednak, że bardziej… im dłużej tutaj jesteś, tym bardziej przestajesz wiedzieć, co jest prawdziwe, a co fałszywe.

Następnie podszedł do kokonu swojego dalekiego krewnego. Podniósł rękę do góry, ale był niższy od Lotte i nie udało mu się dosięgnąć Emerensa Fortuyna.
- Nie będę mógł pomóc - uśmiechnął się słabo i nieco wstydliwie, jakby Lotte co najmniej miała mu zaraz wygarnąć, czemu nie jest pomocny.
Visser uśmiechnęła się pogodnie. Mimo tego co usłyszała, to poczuła dziwny spokój, który ją ogarnął.
- Powiedziałam, że WAM pomogę. - Dotknęła kokon i ponownie skupiła swoją moc. - Musimy jeszcze tylko wydostać się stąd.
Po chwili mężczyzna również został uwolniony, choć w pierwszych chwilach nie odzyskiwał przytomności. Ismo przykucnął i sprawdził jego temperaturę na czole. Chyba dlatego tylko, bo nie miał żadnego innego pomysłu. Lotte natomiast strzepywała rękę z zielonkawej, półmaterialnej energii kokonu. Wzdrygnęła się lekko, kiedy przez pierwszych kilka sekund ni chciała opuścić jej dłoni.
- Jak się czujesz? - zapytał Ismo.
Jego krewny był przystojnym blondynem o nieco dłuższych włosach. Teraz były w nieładzie, a sam Emerens sprawiał wrażenie wykończonego i jakby zbyt szczupłego.
- P-przepraszam - szepnął w końcu. Potem powiedział coś po duńsku, ale chyba do siebie, bo Ismo raczej nie znał tego języka. - Ja… cholera, ale boli mnie głowa - rzekł po angielsku.
Potrzebował pięciu minut, aż udało mu się wstać.
- Nie wiem, czy nie byłoby lepiej mnie zostawić… Ta rzecz, która mnie nawiedza… czasami przejmuje nade mną kontrolę, a ja nie potrafię się bronić - pokręcił głową. Mówił z mocnym akcentem cudzoziemca. - Wykorzystała energię na wyspie do otworzenia portalu tutaj. Porwała ciebie… - spojrzał na chłopca - ...i też mnie. Żeby zebrać z nas energię. Te kokony pewnie w końcu wyssałyby nas na wiór - pokręcił głową. - Mam u pani ogromny dług wdzięczności… - szepnął cicho, kręcąc głową.

Zanim Lotte zdołała odpowiedzieć, gdzieś za nią rozległ się ogromny grzmot. Obróciła się. Spostrzegła, że z jednego dziwnego wyrośla wznoszącego się kilkaset dalej zaczęło bić dziwne światło. Błękitne linie migotały tak jasno, że kiedy Visser zamykała oczy, wciąż je widziała.
- Przepraszam, że przerywam… - mruknął Ismo. - Ale myślę, że musimy się spieszyć. I to bardzo. Możliwe, że jeżeli uda nam się tam przybyć na czas…
- ...to zdołamy wykorzystać tę energię do powrotu do domu? - zapytał Emerens, na co chłopiec wzruszył ramionami.
- Takie wybuchy zdarzają się co jakiś czas, ale trwają tylko kilka minut - rzekł. Pewnie nie raz był ich świadkiem, kiedy pozostawał zawieszony w kokonie.
- Nie zwlekajmy zatem - odparła zdecydowanym tonem Lotte. - Żeby moje przybycie tu i wasze podziękowanie miały sens, to musimy wydostać się stąd cali. Dacie radę iść?
- Damy - odpowiedział Ismo. - A przynajmniej… taką mam nadzieję. Nie mamy innego wyjścia.
Emerens spojrzał na chłopca ze smutnym uśmiechem. Chyba podobało mu się jego nastawienie, ale sam nie miał siły udawać, że cokolwiek może być w porządku. Przecież już od dłuższego czasu nie było.
- Nie ma czasu do stracenia - mruknął chłopiec.

Ruszyli, by wrócić do domu.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 10-11-2018, 18:55   #557
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Biegli. Spieszyli się z całych sił. Musieli zdążyć, zanim wyładowania zakończą, a ich bilet powrotny na ziemię ulegnie samozniszczeniu. Ciężko było rzec, jak wiele pozostało im czasu i czy ten w ogóle upływał normalnie w tym świecie. Pierwsza była Lotte, znajdowała się w najlepszym stanie z całej trójki. Tuż za nią Emerens, który trzymał za rękę chłopca. Ten miał największe problemy, żeby nadążyć za dorosłymi. Nie tylko posiadał najkrótsze nogi… kokon, w którym wcześniej znajdował się, wyssał z niego szczególnie duże pokłady energii.

Lotte musiała uważać, żeby nie nadepnąć na zapadającą się, wilgotną glebę. Grunt nie w każdym miejscu był pewny. Dwa razy musieli przeskoczyć przez wąski strumyk spływający leniwie w dół doliny. Całkiem dużo ich było. Przypominały długie, kościste palce próbujące objąć cały zielony teren. Byli coraz bliżej pulsującego elektrycznością tworu.
- Słabnie – mruknął zdyszany Ismo. – Musimy… musimy zdażyć…
Przystanął na kilka wdechów, ale wnet kontynuował wyścig z czasem. Lotte nie traciła nadziei, choć wstęgi światła zdawały się rzeczywiście mniej wyraziste. Pięćdziesiąt metrów… dziesięć… byli już coraz bliżej. Wreszcie do celu. W samą porę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SiO_7LhPZFM[/media]

Chłopiec dotknął dziwnej konstrukcji. Ciężko było stwierdzić, czy została stworzona przez jakikolwiek myślący gatunek, czy też stanowiła dzieło natury. Błękitne linie zajaśniały nieco mocniej, jakby odpowiadając na zew Pajariego.
- Dotknijcie mnie. Zabiorę nas stąd – szepnął.
Kiedy to zrobili, Ismo zamknął oczy, a jego włosy zajaśniały i uniosły się. Kiedy rozwarł powieki, Lotte nie dostrzegła tęczówek i źrenic. Było jedynie światło. Coraz bardziej jasne.
- Wracamy do domu – szepnął.

***

Lotte znalazła się w wielkim pomieszczeniu. Podłoga została ułożona z desek składających się na drewniane trójkąty. Sufit wyglądał tak samo, tylko że był niebieski. Co kilkanaście metrów zwisały z niego lampy, które dawały oświetlenie niezbyt mocne, ale w pełni wystarczające. Kobieta przeszła kilka kolejnych kroków. Wokół niej ustawiono nieskończoną ilość luster. Tyle że nie mogła się w nich przejrzeć. Jak gdyby była wampirem. Albo nie posiadała ciała. Dotknęła tafli jednego z luster i aż zaczerpnęła głośniej powietrza. Obraz przed nią zamigotał.

Ujrzała siebie. Znajdowała się w swoim apartamencie. Kroiła pomidory na sałatkę, a tuż za nią znajdował się Takeshi. Obejmował ją czule i całował w policzek. Kiedy naparła dłonią, ta zagłębiła się w obraz… Zdawało się, że mogła wejść do przedstawionego wymiaru. Jednak wycofała się i sprawdziła inne lustro. Na tym znajdowała się w pokoju, którego nie znała. Była dużo młodsza, miała może dwanaście lat. Do mieszkania wszedł Daniel. Przyprowadził kolegów. Rozmawiał z nimi po polsku.

Przeglądała kolejne zwierciadła. Wszystkie ukazywały najróżniejsze wymiary, odmienne wersje rzeczywistości, gdzie wydarzenia potoczyły się w różny sposób. To były najróżniejsze kombinacje, niektóre bardzo dziwne. Widziała świat, w którym poszła na inny kierunek na studiów, w którym nigdy nie została detektywem IBPI, w którym wszyscy jej bliscy umarli, w którym wszyscy przeżyli… Mieszkała w najróżniejszych krajach, trudniła się najróżniejszymi zawodami. Miała dziwne przeczucie, że mogła wybrać i zagłębić się w ten jeden świat, o jakim marzyła. Przejść przez lustro. Tylko które?


Dostrzegła jedno z nich, które miało odmienną ramę – białą. To ukazywało świat takim, jakim go zostawiła. Rzeczywistość do której przywykła. Tylko czy jej chciała? Czy naprawdę powinna wrócić do prawdziwości, skoro wokół było tak dużo różnych bardziej kuszących opcji? Z drugiej strony… co było prawdziwością?

Czyżby mogła w tej chwili o tym zadecydować?
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-11-2018, 16:12   #558
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
"Ponoć taki drobiazg jak trzepot skrzydeł motyla, może spowodować tajfun na drugiej półkuli."


[media]http://www.youtube.com/watch?v=BI4N3VgV1dM&index=5&list=RD-ODbE6OY0s8[/media]

Przyglądała się różnym scenariuszom, przerobiła ich kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt. W końcu skupiła swoją uwagę na kilku tych, które wzbudzały w niej najpozytywniejsze uczucia. Między innymi patrzyła na żywego Takeshiego, który nie szczędził jej czułości, przy którym wyglądał na naprawdę szczęśliwą.
- O matko jaki on przystojny - wyszeptała, choć wcale nie miała na myśli tylko jego aparycji. Urzekała Lotte łagodność mężczyzny i delikatność jaką jej okazywał, tym bardziej, że wiedziała jak ambitny, zawzięty i perfekcyjny potrafi być odnośnie pracy. Jak było widać dla niej miał inną twarz, spokojną, czułą, oddaną...

- Daniel - wymamrotała spoglądając na inną sytuację, gdzie jej brat żył i miewał się całkiem dobrze, nawet jak na jego standardy. Zastanawiała się jak bardzo jego własne moce unieszczęśliwiały go. Zawsze szukał wsparcia w swojej pasji do broni i strzelectwa, jednak to ona była jedyną, wyjątkową dla niego osobą, w której pocieszenie zawsze znajdował. A ona nigdy na nim nie zawiodła się, zawsze mogła liczyć na jego pomoc, zawsze ją chronił, i to za nią oddał swoje życie. A ona jakby zrobiła dla niego niewystarczająco dużo, aby mu pomóc...

Łzy gęsto spływały po jej policzkach, choć nawet nie czuła tego. Wraz z nimi wyrzucała z siebie emocje, które tak często w sobie dławiła. Przecież nie mogła okazać słabości, przed innymi, przed światem, nawet przed samą sobą. Destrukcyjne i wyniszczające, ale tak bardzo pożądała siły i niezłomności.
Cała ta misja pokazała jak dużo ma do przepracowania, jak łatwo popełniać jest błędy, a ciężej z nimi żyć, jak bardzo czuła się osamotniona, jak słaba była. Nie wiedziała tylko czy będzie w stanie wyciągnąć lekcję z tego wszystkiego.

Nogi ugięły się pod nią i osunęła się na ziemię. Poczuła się bardzo zmęczona, a swobodnie płynące łzy, przemieniły się w ciche łkanie. Nad sobą, nad własnym losem, nieudolnością, a także przez tlącą się nadzieję, którą dało jej to miejsce. Minęło tak trochę czasu, gdy już nie miała siły płakać i pozostało tylko smutne pociąganie nosem. Wiedziała, że musi podjąć decyzję, może nawet najważniejszą w jej życiu, może tą ostatnią, która sprawi, że będzie szczęśliwa. Poczuła zdenerwowanie, które kumulowało się w jej brzuchu. Zdała sobie sprawę, że wie co ma zrobić i to ją zasmucało, ale jednocześnie motywowało do zrobienia tego kroku.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=olWBlstgv6U&index=3&list=PLPfHaI9XqTnFzvCP _YHvVE6l8al2gdzvB[/media]

Podniosła się i ostatni raz spojrzała na swojego ukochanego brata, a po chwili na Takeshiego. Wyglądało jakby w duchu żegnała się z nimi. Musiało coś w tym być, ponieważ skierowała swoje kroki do lustra z białą ramą. Szła powoli, ale pewnie. Choć jej serce było rozrywane za każdym krokiem jaki stawiała, to miała świadomość, ze postępuje właściwie, zgodnie z własnym sumieniem i zasadami, które wyznawała. Straciła dwie ważne osoby w jej życiu, pozostało jej tylko w to co wierzyła - jej własna racjonalność. Nie mogła wybrać dla siebie happy endu, ponieważ nie ma czarodziejskiej różdżki, która odegna całe zło. Musiała sama zawalczyć o własne szczęście, a nie dostać je. W życiu nie liczy się ilość spełnionych marzeń, ale dążenie do ich urzeczywistnienia. Ta droga, którą do nich pokonamy sprawi, że bardziej docenimy ich wartość i zapamiętamy na zawsze. Zresztą kim ona była, aby dostać tą szansę. Były osoby bardziej wartościowe i takie, które przecierpiały więcej niż ona, których powinna spotkać taka nagroda. Przyszła jej jeszcze jedna myśl, a co jeśli ona byłaby szczęśliwa, a wszyscy wokół nie...

Stanęła przed lustrem ukazującym dobrze znaną jej rzeczywistość. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Było jej ciężko, czuła ogarniający ją smutek, ale znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, aby postąpić zgodnie z własnym sumieniem. Uniosła głowę do góry i przekroczyła taflę, która prowadziła ją do smutniejszej, ale właściwej rzeczywistości.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 18-11-2018, 18:50   #559
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wiedeń nad Dunajem. Stolica i największe miasto Austrii. Po zmroku prezentowało się nader ładnie, choć późnym sierpniem zdarzały się tutaj nieco chłodniejsze noce. Ta jednak była bardzo przyjemna. Ostatni posmak lata przed nadchodząca jesienią. Ludzie wylegli na ulice, aby go posmakować, zanim na ulicach zapanuje szaruga, błoto i kaskady brązowych, czerwonych i żółtych liści.

Lotte znajdowała się tutaj drugi dzień. Wczoraj przybyła, korzystając z Portalu. Spacerowała ulicami Innere Stadt, najwspanialszej dzielnicy i spoglądała na bary, restauracje, sklepy, zabytki… Dzięki niemałej premii mogła tego wszystkiego posmakować. Było ją stać na luksusowe zakupy i zasługiwała na nie. Wyszła z Louis Vuitton bogatsza o dwie duże torby pełne akcesoriów, butów, perfum i innych wspaniałych rzeczy. Edmund czekał na nią przed sklepem. Spoglądał na mężczyznę umalowanego srebrną farbą, który udawał nieruchomą rzeźbę. Obrażenia, jakich doznał w Reykjaviku były już niewidoczne. Australijczyk był ubrany w czarny, elegancki garnitur.
- Podaj mi, żebyś nie musiała nosić – zaoferował niczym dżentelmen. – Choć nie obiecuję, że nie ucieknę z tym całym dobytkiem – zażartował.


Miło spędzili kilka kolejnych godzin. W Demel wypili pyszną kawę i skosztowali sernika – no cóż – wiedeńskiego. Wyszli na zewnątrz, aby przespacerować się po Michaelerplatz. Plac był wypełniony ludźmi, głównie turystami, ale gwar nie przeszkadzał Lotte. Było w nim coś wesołego. Spoglądała na wspaniały barokowy pałac Hofburg. Chwilę usiedli na ławce, rozmawiając. Potem powoli przespacerowali się Habsburgergasse i wypili kieliszek wina w Villon. Obiad zjedli w restauracji Wienerin przy Kościele pod wezwaniem Świętego Piotra.
- Chyba czas się zbierać – powiedziała Lotte, widząc, że wybiła późna godzina.
- Tak, lepiej nie spóźnić się na ceremonię – przyznał Edmund. – Zwłaszcza tak uroczystą. Jeszcze raz gratulacje – mężczyzna uśmiechnął się do niej. – Jak najbardziej zasługujesz… ale dość pochlebstw. Pewnie cię od nich zemdli wieczorem – zażartował.

Posiadali osobne pokoje w Hotelu Wandl przy Petersplatz. To było dosłownie kilkanaście kroków od Wienerin. Lotte zostawiła swoje zakupy i ruszyła do łazienki. Odświeżyła się, nałożyła makijaż i przebrała. Rano była u fryzjera i jej włosy prezentowały się wspaniale. Założyła nowe kolczyki oraz przywdziała suknię, którą wybrała już wczoraj. Dość długo zastanawiała się nad butami. Jedne idealnie pasowały do sukienki, ale drugie lepiej komponowały się z dodatkami. Nie takie problemy rozwiązywała na śledztwach, lecz tego dnia chciała wyglądać możliwie najlepiej. W końcu taką ceremonię można przeżyć tylko raz w życiu.

Ktoś zapukał do jej drzwi. Kiedy je otworzyła, ujrzała w nich Domenica.
- Gotowa? – zapytał.
Lotte skinęła głową.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=csZj-jRds38[/media]

Wiedeńska Opera Państwowa była wspaniałym gmachem. Oświetlenie zadziwiało zwłaszcza po zmroku. Lotte przystanęła chwilę, podziwiając cudowny przepych. Przybyła tutaj z Edmundem i Domenikiem limuzyną, mimo że odległość wynosiła jedynie siedemset metrów. Nie mogła nic poradzić na tę kurtuazję, taki był protokół. Krótka jazda okazała się jednak przyjemna. Dobry nastrój obu mężczyzn szybko udzielił się jej.

Visser rozejrzała się. Wokół parkowały samochody, z których wysiadały wspaniale ubrane pary. Mężczyźni i kobiety, piękni i brzydcy, młodzi i starzy, najróżniejszych ras i narodowości. Lotte spoglądała na wspaniałe suknie, biżuterie i fryzury. W wyjątkowym oświetleniu nocnego Wiednia wydawały się jeszcze cudowniejsze. Lotte szybko upiła się wyjątkową atmosferą.


Weszła do środka. Spostrzegła hol opery wypełniony kolejnymi osobami. Większość stała w grupkach i trzymała kieliszek szampana. Kelnerzy chodzili z tackami, żeby nikomu nie zabrakło.
- Pani Lotte Visser – jeden z nich ruszył prosto w jej stronę, kiedy tylko pojawiła się. – Witamy. Dołożymy wszelkich starań, aby pani dobrze czuła się i bawiła tego dnia.
Czekał, aż Detektyw weźmie kieliszek, po czym zaproponował alkohol również Edmundowi i Domenikowi. Obydwoje nie odmówili.

Wnet w zasięgu wzroku pojawiła się starsza, czarnoskóra kobieta. Miała na sobie elegancką garsonkę w klasycznym fasonie. Zielony wzór drogiego materiału był jednak kompletnie niestandardowy, choć bardzo odświętny. Tallah Zaira miała włosy spięte w schludny kok. Podeszła i krótko uścisnęła Lotte.
- Gratulacje. Jestem z ciebie taka dumna! – powiedziała głośno i wyraźnie.
Dołączyła do nich bardzo szczupła kobieta w czarnej, krótkiej sukience.
- To rzeczywiście niezwykle szybko wydarzyło się – Polly R. Fennekin skinęła głową. To była Koordynatorka jej misji na MSC Poesii. – Gratulacje – uśmiechnęła się.
- To twoje święto, dziecko, więc pij, śmiej się i żyj – dołączyła starsza Szwedka, Dagmar Nilsson. Kolejna Koordynatorka z Portland.
Lotte spostrzegła wielu innych detektywów. August Halsey ze zbrojowni. Brandon Baird, Jerry Jenkins, Yuki Hao, Katherine Cobham, badaczka Yasmine Orwell oraz wiele innych osób. Lotte spostrzegła Mary przy barku, chyba nie zamierzała go opuścić. Seiji Mishima również podszedł do Visser, w rezultacie zrobił się wokół niej mały tłum. Wszyscy jej gratulowali i cieszyli się z nią.

Wybiła godzina i Lotte zajęła swoje miejsce w loży honorowej. Słuchała wspaniałego występu tutejszych muzyków. Wyjątkowe głosy śpiewały po niemiecku, więc Visser niestety niewiele z tego zrozumiała, ale i bez tego potrafiła docenić kunszt wykonania. Orkiestra była idealnie zgrana z sobą. Armia skrzypków wspaniale akompaniowała sopranom, basom i tenorom. Lotte zrelaksowała się i straciła poczucie czasu. Zanim zorientowała się, dwie godziny arii i popisów scenicznych zakończyły się, a artyści zeszli ze sceny.


Goście jednak nie opuszczali teatru. Lotte spojrzała po tych wszystkich strażnikach, którzy wypełniali pomieszczenie. Tego wieczoru opera wiedeńska była pewnie najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Całe IBPI nad tym czuwało. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że śmietanka organizacji znajdowała się zgromadzona w jednym miejscu. Visser spostrzegła samą Dyrektor Alicię van den Allen, która wnet pojawiła się na scenie. Jej krótkie, brązowe włosy były schludnie zaczesane do tyłu, dzięki czemu nieco blada, lecz bardzo atrakcyjna twarz uwidoczniła się. Zapadła kompletna cisza.

- Witam was wszystkich w Wiedeńskiej Operze Narodowej – rozłożyła ręce, jak gdyby chciała objąć nimi wszystkich gości. – Zarówno detektywów z Oddziału w Portland… - rozbrzmiały oklaski. – Jak i z Ravenny, Tokyo, Tunisu, Rio de Janeiro oraz Antarktydy.
Po każdym wypowiedzianym mieście robiła przystanki, w trakcie których wybuchał aplauz zebranych gości.
- Nasza praca polega na badaniu i dokumentowaniu zjawisk paranormalnych prawie na całym globie – kontynuowała van den Allen. – To bardzo ciężkie i wymagające zadania, z którymi musimy radzić sobie każdego dnia. I udaje nam się to. Już od wielu lat, całych dekad zapewniamy bezpieczeństwo Ziemi dzięki protekcji, jaką zapewnia nam Bibliotheka. Nasze obowiązki są trudne do wykonania. Niejednokrotnie walczymy o przeżycie w tym trudnym, pełnym zagrożeń świecie. Jednak wychodzimy zwycięsko. Jesteśmy nadzieją Ziemi. Jesteśmy Detektywami. Jesteśmy członkami International Bureau of Paranormal Investigation. Jesteśmy IBPI.

Rozległy się tak głośne oklaski, że mogłyby przyćmić orkiestrę wiedeńską. Niektóre bardziej niesforne osoby krzyknęły coś entuzjastycznie, inne nawet zagwizdały. Rozległ się multijęzykowy szmer. Szybko jednak ucichnął po kilku sekundach milczenia Alicii.

- Jest czas wojny, ale jest również czas zabawy. Bardzo dziękuję dyrektorowi opery, Dominique’owi Meyerowi, za przyjęcie nas i przygotowanie tak wspaniałej oprawy artystycznej – skinęła głową jednemu z mężczyzn w pierwszym rzędzie, który był jednym z przyjaciół i sponsorów IBPI. Ten wstał i pokłonił się zgromadzonym w operze ludziom. – Jest jeszcze czas dumy i chwały. I dlatego też tak miło mi przejść do najważniejszego etapu dzisiejszej corocznej Ceremonii Wiedeńskiej. Wszyscy detektywi zasługują na szacunek, uznanie i pochwałę. Niektórzy jednak wykazali się w swojej pracy szczególnymi zasługami czy osiągnięciami. IBPI docenia i nagradza wybitne jednostki. Dlatego proszę o oklaski dla trzech osób pasowanych tegorocznie na Starszych Detektywów Drugiego Stopnia. Pan Pierce Vance z Oddziału w Tunisie. Proszę o podejście na scenę.

Zdecydowana większość zebranych osób wstała. Rozległy się po raz kolejny huczne oklaski. Z loży obok Lotte wstał łysy czterdziestolatek z tak dużymi cieniami pod oczami, że wyglądał na bardzo chorego. Zszedł po schodach na scenę, kiedy Alicia van den Allen wymieniała jego zasługi.

- Pan Pierre Tasca z Oddziału w Rio de Janeiro – kontynuowała Detektyw. – Proszę o podejście na scenę.

To był dużo starszy mężczyzna. Lotte nie wyobrażała go sobie pełniącego funkcję. Być może chciano uhonorować go tuż przed emeryturą? Wyglądał na doświadczonego i mądrego, jednak miał już co najmniej siedemdziesiąt lat. Lista spraw, które prowadził była bardzo długa i zajęła Dyrektor dużo czasu.

- Pani Lotte Visser z Oddziału w Portland – van den Allen wymieniła ostatnią osobę. – Proszę o podejście na scenę.

Dyrektor opowiedziała o wszystkich śledztwach Lotte, lecz najwięcej czasu poświęciła na opisanie jej zasług na Wyspie Wniebowstąpienia i w Helsinkach. Została nazwana jedną z najmłodszych Detektyw Drugiego Stopnia.

Kiedy we trójkę znaleźli się na podniesieniu, aplauz rozległ się raz jeszcze. Alicia van den Allen uścisnęła rękę Pierce’owi Vance’owi, Pierre’owi Tasce oraz Lotte.
- Gratulacje – szepnęła, patrząc jej z uśmiechem w oczy. – Potrzebujemy w IBPI osób takich jak ty, Lotte – dodała, ostrożnie zapinając na jej sukni bardzo ozdobne, złote odznaczenie, o którym marzyli wszyscy Detektywi IBPI.
Wpierw rozległo się przemówienie członka Odziału w Tunisie, potem tego z Rio…

A na samym końcu Lotte została poproszona o kilka słów. Weszła na piedestał z mikrofonem. Spojrzała na nieskończone morze oczu wycelowanych tylko w nią.

 
Ombrose jest offline  
Stary 26-11-2018, 17:18   #560
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Visser rozejrzała się spokojnie po sali, nie szukając jednak znajomej twarzy. Dziwiła się czemu nie czuje wielkiego stresu, jak większość osób przed publicznymi wystąpieniami.

- Tak przez chwilę zastanawiałam się - zaczęła powoli - za co właściwie otrzymałam to wyróżnienie.
Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że albo umniejsza swoje zasługi, albo faktycznie nie czuje, że nimi są. Robiła wszystko zgodnie z własnym sumieniem...
- Teraz jednak wiem, że to jest podziękowanie za moje poświęcenie. Praca w IBPI jest niczym służba w policji czy straży pożarnej. Z tym że zdecydowanie ciekawsza, ale i bardziej nieprzewidywalna. Dalej jednak w tychże profesjach, jest wymagana bardzo ważna rzecz: oddanie. - Zrobiła krótką pauzę, wpatrując się w tłum. - Jeszcze rok temu zastanawiałam się nad odejściem, porzuceniem tego wszystkiego i wybraniu czegoś spokojniejszego, stabilniejszego, wręcz nudnego. Jednak, jak zapewne wielu z was, uzależniłam się od paranormalności i jestem niczym narkoman na głodzie - gonię za kolejną dawką Fluxu, nie ważne za jaką cenę - znów obdarowała publiczność promiennym uśmiechem, po czym trochę spoważniała. - Chociaż jak tak teraz myślę, to chyba jednak coś innego jest najważniejsze. Ratujemy życie, w ujęciu lokalnym, globalnym, jedno czy wiele na raz, jest to tak samo ważne. Czasem złościmy się, że nikt tego nie widzi, nie doceni tego żaden z "mugoli"... A my i tak to robimy, na przekór wszystkiemu i wszystkim. - Rozłożyła ręce w stronę widowni. - Dlatego dziękuję wszystkim, za wsparcie, pomoc, zrozumienie jakie otrzymuję od wielu z was. Dziękuję także za docenienie moich wysiłków, ponieważ oprócz tego, że to bardzo miłe i potrzebne, to przede wszystkim jest jakby docenienie każdego z nas z osobna. Przecież ja tylko wykonuję swoją pracę, jak my wszyscy. Dziękuję!

Visser stanęła obok piedestału i lekko pokłoniła się do zebranych. Nie miała wprawy w przemówieniach i niespecjalnie takowe przygotowała. Poszła na żywioł, powiedziała co myśli, przynajmniej po części. Uważała to za kurtuazję, choć nie aż tak zbyteczną jak przeważnie o niej myślała.

Wieczór upływał jej bardzo aktywnie, dużo osób chciało z nią zamienić chociaż parę słów. Lotte skupiła się jednak najbardziej nad tymi, których znała. Chętnie poświęciła swoją uwagę Tallah, Edmundowi, Katherine, Seijemu, Domenico i innym. Zdała sobie sprawę, że stali się dla niej bliżsi i było to przyjemne uczucie. Niestety gdzieś z tyłu głowy trzymał się jej realizm i zastanawiała się co będzie jak wróci do Portland. Co z szalonym Nicolasem Flenem, przecież zabił człowieka i porwał ją? Zapewne fałszywy koordynator Egelman, nie zadbał o to co go prosiła. Sytuacja z Angeliką i jej ojcem też nie wyglądała nader optymistycznie. I ta cholerna proza życia...

Westchnęła głęboko i przeprosiła osoby, z którymi rozmawiała, udając się na bok. Zajęło jej dłuższą chwilę znalezienie miejsca, w którym mogła być sama, ale w końcu udało się. Zamknęła oczy i przez chwilę oddaliła się z miejsca, w którym była. Przeanalizowała swoje życie w pryzmacie ostatnich wydarzeń i stwierdziła, że nie ma takiej rzeczy, z którą sobie nie poradzi. Nie ma też takiej możliwości żeby nie znalazła szczęścia, ponieważ idąc w zgodzie z samym sobą, własnymi wartościami i dążąc do wyznaczonych celów, można poczuć jedynie spełnienie i satysfakcję. Boli, bo musi boleć, jest czasem smutno, przykro, można poczuć złość, upaść nie raz. To wszystko jednak nas wzmacnia i pozwala wejść na wyższy poziom. Stać się kimś lepszym i pokonywać kolejne wyzwania. Lotte Visser postanowiła zaakceptować to wszystko co bolesne, trudne, przykre, nie będzie już więcej z tym walczyć, ponieważ nie miało to sensu. Chce też nauczyć się wybaczać samej sobie i nabrać dystansu do własnych emocji, tak aby nią nie kierowały, ale też nie niszczyły jej od środka, przez tłumienie ich.
Wiedziała, że czeka ją sporo pracy, ale gdy otworzyła oczy, świat wydał się jakiś inny. Uśmiechnęła się i postanowiła, że dzisiaj nie będzie zaprzątać sobie głowy rozterkami i prozą życia. Dzisiaj jest czas na zabawę, śmiech i szampański nastrój.

A jutro będzie jutro...
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172