Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2018, 20:53   #555
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dwa płatki lotosu

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SZQzW_QfPew[/media]

Rozległa się cisza.
Alice podała Salvadorowi zdjęcie. Ten spojrzał na nie i pogładził twarz małej Mary. Spojrzał na nią chwilę dłużej… Jakby ze smutkiem? Z melancholią? Zadumą? Następnie przedarł zdjęcie na pół. Cięcie przeszło przez czoło małej, uśmiechniętej dziewczynki. Zniszczyło jej wizerunek. Zniszczyło jej duszę.

Zdjęcie rozpadło się na dwa kawałki. Te zblakły, zwiotczały… zmieniły się w dwa płatki lotosu. Następnie Salvador wypuścił je z rąk i pozwolił im sfrunąć na pokład. Jednak go nie dotknęły. Zamiast tego rozproszyły się w nicości. Po zdjęciu nie pozostał ani ślad.

Następnie chłopiec przesunął wzrok na swojego brata i skinął mu głową. Alice zobaczyła, jak Ramiro umieścił na podłodze dwie lalki, którymi wcześniej bawił się. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, kogo przedstawiały. Jedna posiadała długie, rude włosy zrobione z włóczki, a druga krótsze, ciemne. Chłopiec pogładził ich twarze, po czym zamknął oczy. Kiedy je otworzył, okazały się całkowicie czarne. Wnet szyja jednej lalki pękła, a druga cała zzieleniała. Ramiro wyjął z kieszeni igłę i zaczął zaszywać pęknięcie na miniaturowym Joakimie. Następnie przesunął dłoń po ciele małej Alice, aby strząsnąć z niej dziwną barwę trucizny. Wnet znów zamknął oczy. Kiedy je otworzył po raz kolejny, teraz świeciły zielenią.

...ro

Alice poczuła, że jej serce przestało bić, kiedy Tuonetar zniknęła, pozostawiając ją samą.
Bez bogini umarłych nie miała prawa żyć.
Jej klatkę piersiową przeszył silny, kłujący ból. Śpiewaczka złapała się w okolicy serca, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Zachłysnęła się powietrzem, jak ryba wyciągnięta z wody. Zaczęło piszczeć jej w uszach. Czy tak czuli się ludzie w trakcie zawału? Już coś podobnego raz w tym tygodniu przeżyła, czy może bardziej… no właśnie nie przeżyła...
Upadła na podłogę, kiedy widok przed jej oczami zamazał się.
Poczuła suchość w ustach.
Pieczenie w przełyku.
Tępy ból skroni.
A potem umarła.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=9Fle2CP8gR0[/media]

Alice słyszała muzykę.
Piękna, płynna, senna. Przelewała się po powietrzu niczym mieszanina rozgrzanego złota, miodu i czekolady. Otulała ją, miękko ocierała się o ciało, zupełnie jakby była spragnionym pieszczot kotem. Nuty i tonacje skakały, prężyły, rozciągały się. Migotały, czarowały, hipnotyzowały.

Rozwarła oczy. Znajdowała się w pomieszczeniu całkowicie białym i jasnym. Leżała w łóżku, wdychając kwiatowy zapach świeżej pościeli. Nie paliło się żadne światło… to przelewało się przez duże okna. Był już dzień. Kiedy zwróciła uwagę na blask bijący przez szybę… uzmysłowiła sobie, że ktoś znajdował się przy niej. Mężczyzna otworzył okno i wnet do ich uszu dobiegło słodkie ćwierkanie ptaków. Mieszało się z muzyką, jak gdyby było jej integralną częścią.
- To Arabeski Debussy’ego - wyjaśnił, nie spoglądając na nią.
Harper rozpoznała ten głos.
To był Joakim.
Śpiewaczka przez moment czuła się zagubiona, jednak muzyka była tak cudownie kojąca. Melodyjna. Słodka, kojąca, jak letni ciepły deszcz. Alice czuła się odprężona, dopiero po chwili wspomnienia zaczęły wracać. Kiedy dostrzegła postać przy oknie, przez które do pomieszczenia wlewały się promienie słońca, a potem usłyszała jego głos, poczuła się dziwnie.
Z jednej strony spięta, a z drugiej podekscytowana. Milczała chwilę, mrużąc oczy, by lepiej dostrzec jego sylwetkę w świetle. Poruszyła się, unosząc na poduszce, by usiąść. Rozejrzała się za źródłem muzyki
- Muzyka… jest piękna - skomentowała utwór, ale zaraz znów zwróciła głowę w jego stronę i czekała. Podejdzie do niej? Alice oceniła, czy miała siły. Zerknęła na swoje dłonie, czy nadal były poranione? Ile spała? Co się działo? Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek więcej, ale od czasu sytuacji na łodzi, nie mogła nic sobie przypomnieć… Bo cały czas była nieprzytomna, jak sobie uświadomiła.

Czuła się dobrze. Wypoczęta. Nic ją nie bolało. Jak wiele czasu minęło od dnia przesilenia letniego? Od kiedy padła bez życia na pokład motorówki? Może dużo. A może to dzięki mocom Ramira została przywrócona do tak dobrego stanu. Kiedy ostatni raz nie czuła zmęczenia? Mniejszego, lub większego… ale ostatnio wszechobecnego? Już nawet nie pamiętała... Podniosła rękę, aby założyć za ucho kosmyk włosów, kiedy uświadomiła sobie, że nie do końca była jak nowo narodzona. Amputowane palce przypominały, że to wszystko naprawdę wydarzyło się. Nie było tylko snem…
Obejrzała swoją lewą dłoń, teraz obandażowaną, z powodu wszystkich innych ran i oparzeń, które wcześniej na niej były. Kącik jej ust drgnął, gdy zginęła pozostałe jej palce lewej dłoni. Będzie musiała nauczyć się funkcjonować w ten sposób, w końcu to była jej dłoń wiodąca… Bolesna pamiątka będzie jej wyraźnie przypominała o tym co się wydarzyło.
- Jak… się czujesz? - zapytała przerywając ciszę, która zapadła na kilka chwil, przynajmniej w kontekście rozmowy, bo muzyka dalej płynęła. Zobaczyła ustawiony na stoliku gramofon. To dzięki niemu roztaczały się te wszystkie piękne dźwięki.
Tymczasem Joakim w dalszym ciągu wyglądał przez okno. Wydawał się nieco senny. Jakby uwięziony w mocnym letargu i przygnieciony apatią. Jednak nie sprawiał wrażenia smutnego. Bardziej… zobojętniałego. Tak jej się wydawało, choć nie widziała jego twarzy. A jedynie gęste, falujące, czarne włosy. Słońce rzucało na nie takie poblaski, że przez chwilę wydawało się Alice, że widzi aureolę spoczywającą na jego głowie.
- Mmm… - mruknął.
Jak mógł się czuć? Zdawało się, że pod względem fizycznym znajdował się w dokładnie tym samym stanie, co Alice. Jednak jego emocje raczej nie odpowiadały dobrostanowi, w jakim znajdowało się jego ciało.
Alice rozejrzała się, po czym zaczęła się wiercić, by przesunąć na brzeg łóżka i wygrzebać spod miękkiej, śnieżnobiałej kołdry pod którą leżała. Chciała usiąść. Zaraz po tym opuściła stopy na chłodną posadzkę podłogi i przeniosła na nie ciężar swojego ciała. Była ostrożna, nie wiedziała ile leżała, wolałaby nie zakręciło jej się w głowie podczas tak gwałtownego ruchu. Chciała do niego podejść.
Ostrożność była bardzo rozsądna. Alice może nic nie dolegało, lecz mimo wszystko dużo czasu ostatnio przeleżała. A skoro ponownie żyła… to znaczyło, że była równie niedoskonała, co każdy inny żyjący. Choć na razie czuła jedynie rozkosz, jaką dawało ciepło krwi płynącej w jej żyłach. Czuła ogromną lekkość. Przez chwilę odniosła wrażenie, że jeżeli tylko zrzuci z siebie pościel, to grawitacja o niej zapomni i zacznie unosić się. Po chwili zrozumiała, że to dlatego, bo nie czuła już w sobie okrutnej, zimnej obecności Tuonetar. Jej palce nie zaciskały się już na jej sercu. A przede wszystkim… bogini nie atakowała Dubhe. Czuła w sobie światło gwiazdy. Nie zgasło. Jednak nie płonęło tak mocniej, niż przedtem. Potrzebowało zdecydowanie więcej czasu, aby zregenerować się. O ile… to w ogóle było możliwe.

Stanęła i ruszyła w stronę Joakima, ten jednak w żaden sposób nie zareagował. Po drodze Harper stanęła w bezruchu, kiedy ujrzała ruch na drugim końcu pomieszczenia. Jednak to było jedynie jej odbicie w lustrze.
Śpiewaczka wyostrzyła momentalnie wszystkie zmysły, by zaraz uświadomić sobie, że zauważyła jedynie siebie w odbiciu. Ta zdolność, którą otrzymała od Łowcy, wcale nie zniknęła. Odetchnęła lekko, po czym znów skupiła uwagę na Joakimie. Podeszła w końcu i zatrzymała się obok niego. Spojrzała przez okno, ciekawa na co mężczyzna patrzył. Serce biło jej szybko w piersi, dając znać, że jego tempo nie jest już dyktowane przez nikogo innego, tylko uczucia Harper.


Mężczyzna spoglądał na piękny, zadbany ogród. Równo przycięte labirynty żywopłotów, skupiska rozłożystych, wysokich drzew oraz różnokolorowe rabaty. W tle rysowało się ogrodzenia i murek pokryty mchem i bluszczem. Natomiast jeszcze dalej wznosił się las. Nad tym wszystkim czuwało intensywnie niebieskie niebo oraz prażące słońce. Lato dawało się we znaki. Kiedy Alice przesunęła wzrok w drugą stronę, ujrzała to, na co spoglądał Dahl. Czy może raczej na kogo. Po alejce spacerował de Trafford. Był ubrany w piękny, elegancki garnitur i białą koszulę. Pchał wózek, na którym siedziała kobieta o pustym spojrzeniu. Alice jej nie znała.
Harper przyglądała się Terrence’owi, a potem przykuła uwagę do kobiety w wózku.
- To jego żona? - zapytała, nim zastanowiła się nad tym, czy aby na pewno dobrze strzela ze swym osądem. To jednak jako pierwsze przyszło jej do głowy.
- Tak - odpowiedział Joakim. - Znajdujemy się w Trafford Park - rzekł. - Spójrz - powiedział, po czym wskazał palcem drzwi prowadzące do jakiegoś mniejszego budynku znajdującego się nieopodal. - Wyżej.
Alice dostrzegła herb wyrzeźbiony w kamieniu, który znajdował się nad wejściem. Kiedyś nie potrafiłaby ujrzeć wszystkich szczegółów. Natomiast teraz potrafiła przeczytać nawet napis. Nad człowieczkiem trzymającym pętlę znajdowały się litery układające się w “now thus”, a poniżej głównej części herbu widniało zakończenie: “gripe griffin hold fast”,


Alice przyglądała się herbowi z zaciekawieniem, po czym znów opuściła wzrok na Terrence’a. Oparła dłonie na parapecie
- Nigdy nie byłam w Anglii… - powiedziała cicho i westchnęła. Zacisnęła palce, tworząc z dłoni pięści. Nic znów nie mówiła. Wdychała zapach nagrzanej słońcem trawy i kwiatów. Mogła wyostrzyć zmysł węchu i poczuć wyraźniej to wszystko. Nawet wygrzana słońcem ziemia miała swój niepowtarzalny zapach, taki wyraźny. Zamknęła na moment oczy. Opuściła lekko ramiona. Znów się rozluźniła
- Długo tu jesteśmy? - zapytała i dopiero po chwili otworzyła oczy, spoglądając teraz prosto na Dahla.
- Nie wiem, obudziłem się tuż przed tobą - odpowiedział Joakim, spokojnie obserwując Terry’ego i jego żonę. - I myślę, że wciąż możesz mówić, że nigdy nie byłaś w Anglii. Przy takiej pogodzie to nie jest Anglia - rzekł. Choć słowa brzmiały żartobliwie, to nie ton, jakim wypowiedział je Dahl. Wydawał się stanowczo zbyt apatyczny. Jak gdyby po tym wszystkim przejął kilka cech Kaverina. Czy to było chwilowe? Może długotrwałe?
Śpiewaczka kiwnęła głową
- No to będziemy się musieli dowiedzieć… Cóż… Miałam do ciebie wrócić. Wyszło, że to ty wróciłeś do nas - powiedziała przyglądając mu się teraz uważnie.
Mężczyzna obrócił się do niej przodem, teraz stojąc prawym bokiem do pięknego ogrodu Trafford Park.
- Wróciłem? - Joakim powtórzył, mierząc ją wzrokiem. Jasnoniebieskie oczy mężczyzny spojrzały na nią… chłodno? Nie. Raczej… bez żadnych emocji. Dahl wciąż był piękny. Intensywne słońce podkreślało jego urodę podtrzymywaną urokiem fontanny młodości.
Alice przechyliła lekko głowę i lekko zmarszczyła brwi
- Tak… Żyjemy… Przecież stoisz tutaj… - zauważyła i podniosła prawą rękę, by odważyć się i oprzeć palce na jego ramieniu. Jakby chcąc i siebie w tym upewnić. Mężczyzna lekko drgnął, kiedy go dotknęła.
- Ale jakim kosztem? - zapytał, po czym znów obrócił się, może chcąc zerwać z nią kontakt wzrokowy i cielesny. Lub też bardzo interesowało go, jak daleko wózek inwalidzki potoczył się w swej wędrówce. - Zbyt dużym kosztem.
Harper rozchyliła usta, po czym opuściła dłoń, nie mówiąc nic. Jeśli dopiero się zbudził, skąd wiedział jakim kosztem…
Nie zadała jednak tego pytania. To byłoby nie na miejscu. Westchnęła ciężko, jakby jego słowa przypomniały jej o ciężarze tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia przesilenia letniego w Helsinkach. Odwróciła się znów przodem do okna i oparła łokcie o parapet, jakby nie mogąc ustać z powodu jakiegoś bólu. Zwiesiła dłonie przez okno i wpatrzyła się pusto w przestrzeń pięknego ogrodu. Milczała, dławiąc się w duchu tym ‘kosztem’, o którym mówił Joakim. Myśląc o tych wszystkich śmierciach, które widziała. Jej długie, rude włosy obsypały jej się z ramion, łaskocząc jej skórę
- To mój ciężar - powiedziała poważnym, zamyślonym głosem.
- Teraz muszę z nim żyć. Miałeś cel i wizję. Dałam ci środek do jej spełnienia - powiedziała i splotła dłonie przed sobą, nie patrząc na Joakima. Teraz ona poczuła się pusto. To dziwnie, bo patrzyła na piękno przyrody, a jednak w jej głowie odgrywał się kataklizm, a ona poczuła się jałowo.
Chyba Dahl czuł dokładnie to samo.
- To jedyne, co mnie trzyma przy życiu. To oraz ten przeklęty czar, który rzuciłaś - rzekł.
Alice powiodła wzrokiem nieco dalej… aż wnet usłyszała nucenie dobiegające z innej części ogrodu. Spojrzała w tamtą stronę. Ujrzała małą dziewczynkę, która szła ścieżką w dziecięcych podskokach, tuląc małego misia. Czy to możliwe, że Terry miał córkę? Nigdy o niej nie mówił… Może to dziecko ogrodnika, albo jakiegoś krewnego de Trafforda… Tak myślała Harper, aż zwróciła uwagę na twarz dziewczynki.
To była mała Mary.
- Też ją widzisz? - zapytał Joakim spokojnym tonem. - Teraz będzie już zawsze nas prześladować.
Alice przełknęła ślinę i wyprostowała się. Obserwowała małą Mary uważnie
- Wiesz… Mam wrażenie, że tego chciała. To ona naprowadziła mnie na to rozwiązanie. Odkąd dbałam o to zdjęcie, ratując je z hotelu. Rozmawiałam z nią kilka razy - przyznała mu się. Wiodła wzrokiem za małą dziewczynką. Czy powinna się bać? A może to dobrze? Teraz Mary nie będzie sama… Rudowłosa zerknęła na Joakima
- Przepraszam cię… - powiedziała szczerze.
Dahl nic nie odpowiedział.
- Też z nią rozmawiałem. Zanim przebudziłem się. Jednak nie zamierzam oszukiwać się, że Mary cieszy się z tego, że jej dusza przepadła. Nigdy nie byłem dobrym rodzicem, ale na pewno nie chciałem, żeby moje dziecko poświęciło się dla mnie. I z mojego powodu straciło to, co najważniejsze.
Opuścił wzrok i zogniskował go na własnych paznokciach.
- Wiesz, dlaczego dusze są takie potężne? - zapytał. - Bo są wyjątkowe. Każdy ma tylko jedną. I raz zniszczone… już nigdy nie powrócą.
Śpiewaczka patrzyła na niego
- Wiem… - powiedziała. Tyle zdążyła już zrozumieć przez tamten tydzień. Jak cenne było posiadanie duszy. Znów przeniosła wzrok na małą Mary.
- Nie ty podjąłeś tę decyzję. Nie obarczaj się tym. Choć… Nie… To z mojej strony okrutne. Już i tak obarczałeś się tym, odkąd zamknąłeś ją w zdjęciu, teraz tylko przeniosłam jej obraz z nieruchomego papieru, w wizję… Kogo to ze mnie czyni… Potwora? Człowiekiem i tak nie jestem - westchnęła z bólem. Ją też to bolało. Nie przypuszczała, że będzie się to wiązało z taką konsekwencją.
- Dusza mojej córki za życie moje i twoje. Widzisz… - Joakim zamilkł. Następnie obrócił się tyłem do pięknego świata i zaśmiał się. Tak nagle i niespodziewanie, że Harper aż zadrżała. Dahl nie przestał rechotać. Nagle zgiął się wpół i zaczął opuszczać w dół ściany, aż usiadł na podłodze. Przez cały ten czas zanosił się śmiechem.
Alice spojrzała na niego z niepokojem. Obawiała się co nastąpi po tym śmiechu. Czy Joakim załka nad Mary, czy też zemści się za wybór, którego dokonała? Cokolwiek się stanie, Harper pozostała w miejscu. Nie uciekała. Za dużo ich łączyło. Teraz jeszcze więcej, by się od niego odwróciła i po prostu odeszła.
- Co za ironia! - Joakim krzyknął. - Tak długo walczyłaś z Tuonetar, że choć nie przejęła władzy nad twoim ciałem… to ty się nią stałaś! W końcu kto inny byłby w stanie poświęcić duszę niewinnej istoty po to, aby zwrócić ciało swoje i bliskiej sobie osoby.
Następnie Joakim zwrócił wzrok na Alice i uśmiechnął się do niej.
- Stałaś się Tuonetar - rzekł. - Gratulacje.
 
Ombrose jest offline