Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2018, 17:28   #68
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
16/24

Zły - Leopold Tyrmand

Gatunek: kryminał



Cytat:
O, intonacje warszawskie! Wielkie miasto wytwarza własną gwarę, miejski żargon, którego słowa i zdania nabrzmiałe są mnóstwem treści, dostępnych wyłącznie ludziom w tym mieście żyjącym. O gwarze warszawskiej decydują jednak nie wyrazy, lecz intonacje. Nie znaczy to, że gwara ta nie posiada mnóstwa słów zrodzonych w glebie tego miasta. Istnieje ogromna ilość słów i zwrotów, które tutaj wypowiedziane zostały po raz pierwszy i tutaj doszły do rangi znaczeń wyjątkowych i niepowtarzalnych, arcytrafnych i arcyśmiesznych. Niemniej — nie wyrażenia i zwroty decydują o warszawskiej gwarze. Prawdziwa gwara Warszawy to intonacja. W małym słówku „na pewno” rodowity warszawiak potrafi zawrzeć tak przebogaty wachlarz znaczeń i nastrojów, o jakim pojęcia nie mają i mieć nie mogą ludzie wymawiający to słowo w innych miastach lub w innych językach. W warszawskim „na pewno” rozbrzmiewa, zależnie od okoliczności, groźba lub prośba, pogarda lub szyderstwo, nadzieja lub zwątpienie, chwiejność lub moc charakteru. Odcień głosu, modulacja, akcent — oto, co decyduje o gwarze warszawskiej. Intonacja wyrażeń takich, jak „po co ta mowa” albo „nigdy w życiu”, zawiera w sobie częstokroć ekspresję zastępującą najgorsze przekleństwa lub błagalną pokorą. Intonacja — oto, co decyduje.

Co tu dużo pisać....
Wszak to klasyka i wstyd mi, że sięgnąłem po to dopiero teraz.
Bajeczny wprost i wspaniały obraz Warszawy początku lat 50-tych, wciąż odbudowującej się po wojnie. Fenomenalny opis półświatka stolicy i chuliganerii toczącej wtedy to miasto. Fantastycznie opisywane miejsca, tworzeni ludzie, przedstawiane pewne niuanse. Wszystko w tej książce jest żywe, plastyczne, z duszą.

Cała ta historia byłaby świetną opowieścią o zemście. O ludzkim sumieniu. O zbrodni i karze, gdyby właśnie nie to jak Tyrmand przedstawił tło tej historii, czyli miasto. W efekcie jak dla mnie to Warszawa jest tu głównym bohaterem powieści, a historia Złego, i inne związane z nią (np. Merynosa) będące osią fabuły, muszą twardo i desperacko walczyć aby nie dać się zepchnąć i nie być samymi traktowanymi jako... jedynie tło
Gdzieniegdzie urzeka piękna poetyckość prozy w opisach miejsc i zwyczajów, a gdzie indziej z dużym powodzeniem broni się brutalna, banalna wręcz prostota.

Nie podoba mi się w tej książce tylko jedno. Didaskalia w dialogach. Jest ich za dużo i stosowane są często bez sensu, oraz na jedno kopyto. W rozmowie dwóch osób gdy didaskalia nie określają tonu wypowiedzi, lub zachowania osoby mówiącej, to nie są przecież potrzebne co wers, a i jakieś zamienniki do określania mówiącego byłyby legitne (np. zamiast nazwiska - "dziennikarz"). W jednej scenie powtarzane co chwila "rzekł Kolanko" srogo mnie zmasakrowało... W wielu scenach toto jest obecne.
No ale są różne szkoły rozpisywania dialogów, to, że jesteśmy z Tyrmandem z zupełnie innych, nie jest powodem by w jakikolwiek sposób umniejszać wspaniałości jego dzieła.

* * *

Ocena: 10/10



17/24

Bot - Maksym Kidruk

Gatunek: technothriller



Tymur, zdolny programista zajmujący się programowaniem botów do najnowszych gier FPS, dostaje ofertę od sporej firmy. Ma znaleźć powód dlaczego coś poszło nie tak w oprogramowaniu, które sam napisał na zlecenie jakiś czas wcześniej i naprawić problem.
Tymur doskonale wie co poszło nie tak. Zlecenie było absurdalne, miał rozpisać algorytm funkcjonowania botów bez jakiejkolwiek wiedzy o środowisku w którym boty miały działać. Goły, surowy kod zapewne wysypał się gdy zaimplementowali to do określonego środowiska gry/symulacji i teraz za grubą kasiorę chcą naprawy? Nie ma problema!

Gdy Tymur przybywa na miejsce (Chile) okazuje się, że słowo "przesrane" nie do końca odpowiada grozie sytuacji...
Tymczasem na chilijskiej pustyni Atakama pojawiają się nadzy, biali ok. 12-letni chłopcy, wyglądający jakby nie do końca ogarniali co się wokół dzieje.

Wspaniały debiut młodego ukraińskiego pisarza. Czyta się płynnie i wartko, a niuanse technologiczno-informatyczne przedstawiane są w całkiem przystępny sposób. Kilku bardzo fajnie zarysowanych bohaterów, a cała reszta na średnim poziomie. Może szału pod tym względem nie zanotowałem, to nie ma zupełnie płaskich i bezbarwnych.
Fajnie zarysowana jest kwestia nanotechnologii, SI, oraz psychologii w zakresie podświadomości. Ta książka to przy okazji otwarte pytanie dokąd zmierzamy w szalonym tempie techno-odkryć i używania nowinek technologicznych. Fabuła to oczywiście fikcja, ale również przestroga przed wdrażaniem technologii zbyt szybko, bezrefleksyjnie, oraz bez prób zasymulowania sobie złych scenariuszy do których może to doprowadzić.

Wrażenie psuje trochę maniera pisarza, który za wszelką cenę chce wyjaśniać wszystko dogłębnie czytelnikowi. robi to niestety aż do przesady i nader często łamie tym linię fabularną, zamiast dyskretnego przemycania wytłumaczeń w fabule lub choćby w przypisach. Jest też kilka strasznych naiwności. Motyw kulminacyjny w którym postacie odkrywają drugie dno pewnego wydarzenia jawi się jako osiągnięty przez nie przełom. W praktyce to można pokusić się o stwierdzenie, że jak nie załapali od razu to są po prostu imbecylami.
Gdzieniegdzie nie trybi też warstwa emocjonalna postaci, tu niestety posłużyć się musze niewielkim spoilerem.
Jeden z bohaterów ma pewne opory celując z karabinu snajperskiego do 'dziecka'. Niby zrozumiałe, ale jednak nie w przypadku postaci, która ileś stron wcześniej szlachtowała te 'dzieciaki' maczetą odccinając im głowy.


Mimo wszystko wysoko oceniam tę książkę. Naprawdę bardzo mocna pozycja nurtu technothriller.

Ocena: 7/10

* * *

21/24

Czerwona ofensywa - Piotr Langenfeld
Kontrrewolucja - Piotr Langenfeld
Plan Andersa - Piotr Langenfeld
Ci szaleni Polacy - Piotr Langenfeld


Gatunek: wojenna, historia alternatywna




Czerwiec 1945, wojna w Europie się skończyła, ale myliłby się ten, kto uznałby że nadszedł czas „lizania ran” przez kontynent tak straszliwie zniszczony największą wojną w historii ludzkości.
Stalin ostatecznie akceptuje plan próby opanowania Europy aż po Atlantyk, z marszu. Po zaledwie niecałym miesiącu przegrupowania Armii Czerwonej i oddziałów sojuszniczych, np. Ludowego Wojska Polskiego.
Plan zaiste śmiały…
Armia Czerwona wchodzi jak dzik w żołędzie w armie aliantów przeprowadzające reorganizację i w wakacyjnym trybie czekające na odsyłanie żołnierzy do domu. W tej całej hekatombie jaj nie tracą tylko 3 osoby. Patton, Churchill i Anders.
No i to tyle by nie spolerować. Te 4 tomy to obraz tej trwającej pół roku ‘dogrywki’ IIWŚ.

Jest naprawdę dobrze.
Akcja jest niesamowicie dynamiczna w formie krótkich rozdziałów opisujących starcia na polach bitew z różnych perspektyw. Kompania partyzantki AK. Pododdziały 101 powietrznodesantowej i innych jednostek alianckich. LWP traktowane przez Komunistów niczym bataliony karne tylko w sile całych dywizji (sic!). Polacy z polskich eskadr lotniczych, oraz ci od Maczka i z II Korpusu. W tych oddziałach świetnie zarysowani pojedynczy bohaterowie biorący na siebie ciężar związania siebie i ich oddziałów z czytelnikiem. Nie brak też i drugiej strony. Rosyjscy: pancerniak, dowódca pułku pancernego, piechociarz, lotnik, podwodniak, szpieg… nad nimi pochyle się jeszcze niżej.
Krwawe obrony okrężne polsko-amerykańskich desantów.
Starcia pancerne.
Masakrowanie całych dywizji dywanowymi nalotami ciężkich bombowców strategicznych.
Prócz tego świetnie rozpisane narady czy to na kremlu, czy w sztabie sił aliantów, czy w białym domu. Akcje szpiegowskie. Dywersje. Polityka.
Pikne toto, pikne!

Fajnie ‘odegrane’ są też postaci historyczne pojawiające się okazjonalnie, lub całkiem często. Anders, Patton, Eisenhower, Montgomery, Stalin, Beria, Żukow i cała plejada innych osób naprawdę ‘żyje’ w tej książce. Nie zabrakło też np. Moczara

Nie zabrakło też perspektywy „co wojna robi z człowiekiem”, szczególnie to mocno zostało przedstawione na osobie głównego bohatera - Jana Węglińskiego, czy Chrisa „Krakersa” Walkera ze 101 powietrzno-desantowej, oraz w/w Rosjan (szczególnie pułkownika Vlada Konstantina). Bardzo delikatnie zarysowany wątek romansowy (mocniejszy byłby durnotą, to książka wojenna) splatający się z motywem psychologii człowieka na froncie i posiadający świetne drugie dno.

Z tego co się czyta wnioskować można, że Langenfeld nie lubi Rosji (eufemizm). On i Vladimir Wolff piszą niesamowicie podobnie (gdzieniegdzie przewijają się podejrzenia, że V.W. to może być pseudo Langenfelda, nie wierzę w to, weryfikować mnie się nie chce). Bardzo ciągnie ku rozwalaniu wschodniego sąsiada. Alternatywna historia początku II WŚ w „Odległych rubieżach”? - proszę bardzo, bach ZSRR w piach. Alternatywna historia końca II wojny światowej? - no jak w tej recenzji. 20 lat później w czasie zimnej wojny? - „Ogień Sprawiedliwości” Langenfelda wyszedł rok temu (to kontynuacja recenzowanej tu serii. Rozwałkowanie Rosji w naszych czasach? A i owszem, cykl „Stalowej Kurtyny” Wolffa.
Nie będzie do końca ironią, jak powiem, że tylko czekać kolejnych cyklów w klimacie ‘bić Ruskich’ w realiach stanu wojennego, Budapesztu 1956, czy „Praskiej Wiosny”, a jak skończą się punkty węzłowe historyczne, to obaj panowie sięgną po realia cyberpunka by dojechać Rosję.
I tu pojawia się coś co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Langenfeld z początku pokazywał Rosjan jako zezwierzęcone hordy, a wierchuszkę czy przedstawicieli Stawki (kierownictwo najwyższego dowództwa Armii Czerwonej), jako tłuste wieprze pchające Europę ku kolejnej hekatombie. Polscy aparatczyki PRL, czy dowódcy typu Świerczewskiego - niczym psy niegodne nawet kuli w łeb.
Pomyślałem sobie… ”no zaje, będzie se Piotruś przez 4 tomy jechał po Ruskich jak po burej suce”. I wtedy zaczęły się wątki Rosjan przedstawianych jako zwykłych ludzi, wplątanych w tę awanturę i wojny mających po uszy. Stają się nienegatywnymi bohaterami tragicznymi tych książek. Nawet gry na Kremlu w pewnym momencie zaczęły się jawić jako posunięcia desperackie ludzi, którzy knuć i spiskować muszą, bo jak nie oni kogoś, to ktoś im się do pośladków dobierze. Im dalej w las, tym Rosjanie jawią się bardziej ludzko, a w momencie w którym Langenfeld pokusił się o lekko pseudopozytywny wizerunek Moczara - to po prostu kupił mnie tym fabularnym obiektywizmem.

Może ktoś dla kogo technika wojskowości IIWŚ jest ‘konikiem’ znajdzie błędy lub nieścisłości. Ja co nieco znający się na rzeczy nie wyłapałem tu nic. Może poza jedną kluczową sprawą. Pomysł, że ma szanse uderzenie wykrwawionej Armii Czerwonej w jej kondycji na koniec wojny, na armie Aliantów zachodnich z ich potencjałem. Przy takiej dysproporcji lotnictwa i marynarki wojennej, oraz artyleryjskiego wsparcia piechoty to po prostu fantasmagoria. Tu jednak też muszę nieco autora wybronić, bo sam wszak rozpisał to w książkach, jak i zasugerował pewne warunki przy których „Czerwona Ofensywa” mogła się powieść. Dla mnie jednak to wciąż nierealny punkt wyjścia.

Zabrakło mi tu tez jednej małej rzeczy… Starcia LWP z Polakami od Maczka lub Andersa. Gdyby było to fajnie rozpisane, bez patosu starcia Irlandczyków pod Fredricksburgiem ze słynnego „Bogowie i Generałowie”, to byłaby to tragiczna wisienka na torcie. Tego zabrakło, bo krótka walka 4 czołgów od Maczka z plutonem LWP, ma zupełnie inną wymowę.

Tak czy owak - cykl „Czerwonej ofensywy” to świetna lektura wojenna w klimacie alternatywnej przeszłości
Ocena: 7/10
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 02-11-2018 o 17:38.
Leoncoeur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem